MAMO, DLACZEGO TA GÓRA WYGLADA JAK DUPA? po co zabrałam dzie
: 2017-07-18, 15:52
https://www.facebook.com/nogiwgore/post ... 6828549522
MAMO, DLACZEGO TA GÓRA WYGLĄDA JAK DUPA?
#tatry #murowaniec #koziwierch #dzieci #dzieciwgorach #dzieciakinaszlaki #rodzice #trudnepytania #pttk
Po co zabierać dzieci w góry? Z uczciwości. Czystej uczciwości rodzica w stosunku do dziecka. Ja wiem, czym się bawią moje dzieci i potrafię odróżnić księżniczki, rycerzy i klockowych wojowników, wiem, że wieczorem chcą się dowiedzieć co dalej u Plastusia czy Mikołajka, wiem, że lubią jeździć na nartach i chodzić na basen - to dlaczego one mają nie wiedzieć, co lubię ja. Kiedy już oswoiły się ze śniegiem i nartami, nauczyły się spacerować przyszedł czas pokazać im to, co jest wazne dla mnie. Wycieczka była długa, ale warta odbycia, bo co jest fajnego w długich wycieczkach? Właśnie to, że są długie i ma się czas na iście, gapienie się w las, liczenie kroków, szukanie niedźwiadka, spottykanie mrówek na drodze. Zaprawieni już wcześniej na krótszych trasach (wszystko opiszemy) byli gotowi, żeby odbyć prawdziwą górską wyprawę na miarę 4letniego ciekawskiego podróżnika i dość rezolutnej, rozgadanej 6-latki. Wcześniejsze wyprawy były bardziej wygodne i krótsze – ta – nie dość, że dwudniowa, to jeszcze w warunkach zimowych.
Kiedy ja byłam mała, mama opowiadała dużo o Tatrach i jej przejściach, ale była to taka abstrakcja, że równie dobrze mogła mówić o podróży kosmicznej – było to tak samo nieprawdopodobne. Z podstawówki z lekcji przyrody wiedziałam, że Tatry sa i jest tam szarotka – koniec mojej wiedzy. A pamiętam opowiadaną do znudzenia historię, jak to zabrała kiedyś tatę w lecie na Kozi a tam spadł śnieg – no, naprawdę super historia – pomieszanie watków z Królowej Śniegu, przygód Robinsona Cruzoe i cholera wie czego jeszcze… jakby rodzice chociaż mapę wyciągnęli, może byłoby to ciekawsze. Tatry pierwszy raz zobaczyłam mając może 11-12 lat z Pienin – dość nudnej, żmudnej wędrówki na Trzy Korony w towarzystwie kochanej Babci i Dziadka. Ośnieżone szczyty na błękitnym niebie wydawały się czymś bajkowym, nierealnym – nie wiedziałam, czy to jest naprawdę, czy to jakaś taka dziwa atrakcja. Chyba podeszłam do tematu cholernie bezrefleksyjnie. Niemniej jednak mamine tatrzańskie wspomnienia pamiętam, ale nigdy nie było wiadomo, czy te historie sa prawdziwe i w jakim świecie się działy.
Zatem, aby uniknąć nieporozumień z moimi potomkami – odbyliśmy tę podróż. Wyprawa ku Siklawicy była trudna, bo w warunkach wczesnej wiosny i topniejącego lodu. Z dziećmi to jest tak, ze one dyktują warunki – idziemy dotąd, dopóki idą one. Czy im się ta wycieczka podobała? Trochę zmęczone, idzie się ciężko – no narzekały. Po całodziennym spacerze padły nie wiedząc, że to dopiero było przygotowanie na wyprawę dnia jutrzejszego. Ale wycieczka była fajna – Śpiący Rycerz przysporzył ogromną ilośc pytan – dlaczego tam śpi, czy kiedyś się obudzi, a po co tak długo śpi, czy mu nie zimno…. Nie prościej było z Siklawicą – czy zawsze tam płynie woda, dlaczego zamarza, jak płynie, skoro część jest oblodzona, a skąd i dokąd płynie… wtedy zaczyna się zupełnie inne postrzeganie górskiego krajobrazu. Trzeba spojrzeć na sprawe z perspektywy człowieka, który mierzy zaledwie 110 centymetrów. A jaka tam była czadowa ślizgawka z zamarzniętej wody, kulki ze śniegu można było polepić, pooblizywac sople – same zimowe rozrywki. Wieczór upłynąl na dalszych górskich historiach i przygotowaniu na wyprawe dnia jutrzejszego, podczas to której te małe, umęczony istoty miały zobaczyć to, co jest dla mnie ważne.
O dziwo, nie byli zniechęceni. Idąc przez psią trawkę już była kupa śmiechu, bo doszukiwaliśmy się genezy nazwy tej zaniedbanej już teraz polanki. Rozmowy są o zwierzętach, roślinach, skałach, lawinach, śniegu, lodzie – wszytsko jest ciekawe. Z dzieciakami trzeba czasami sterczec przy jednej kałuży pół godziny i wspólnie dochodzić do tego, którędy popłynie woda, jak się zagrodzi jej drogę kamieniem, czasami trzeba zmienić kierunek strumienia patykiem – żmudna robota. Idąc przez las wypatrywały pełne nadziei niedźwiadka. Chyba bardzo chciały go spotkac, bo co się cokolwiek poruszyło się w krzakach to dwie pary wielkich oczu zwracały się tam, cztery małe nogi stawały i na chwilę przestawali mówić. Niedźwiadka jednak spotkać się nie udało. Ani żadnego górskiego ducha, trolla, krasnoludka – jednak pełni wiary, że owe stwory tam mieszkaja bacznie obserwowali i szukali. Ten dzień był tak naszpikowany fajnymi rozmowami i przekazywaniem wiedzy, że zrobione przez nich 12 kilometrów upłynęło szybko i miło. Doszliśmy do Murowańca. Prawdziwego schroniska, był marzec więc taternicy jeszcze robili zimowe wyjścia. W schronisku atmosfera fajnie górska, bez turystów, bez tłumu – górskie opowieści płynął sobie z ust do ust, schodza ludzie z gór, zmarznięci, spragnieni ciepłej herbaty i odpoczynku. I dwoje małych dzieci „patrz – ile ma liny” „a jakie ma raki!”. Wizyta w schronisku była ważna, wazni też się czuli, bo przybijając piątki z taternikami byli przez chwilę gwiazdeczkami. Jak się okazało pierogi ruskie w Murowańcu smakowały najlepiej a herbata była cieplejsza, niż zwykle. I słodsza od tego miejsca zaczęło się kolekcjonowanie odznak i punktow w książeczkach PTTK. Już im się trochę tych punktów nazbierało dla dzieciaków to fajne – punkty, odznaki, wspólne wypełnianie tabelek i wpisywanie kolejnych małych sukcesów. Czuli się bardzo ważni. Czas płynął przyjemnie, ale płynął – poinformowani wcześniej o uważnym obliczaniu godzin w górach poszli oglądać panoramę.
Może w przyszłości żadne z nich nie pójdzie w góry, może w ogóle nie będzie to dla nich wazne miejsce, ale jak teraz im mówię, że idę w góry to wiedzą, gdzie to jest i jak to wygląda. Staram się im opowiedziec i pokazać, gdzie byłam, jak jest na górze, co z niej widać itd. Z mojej opowieści, gdzieś na wysokości Granatów, które dzieciaki zaabsorbowały i padło pytanie dlaczego granaty, skoro nie są wcale granatowe, mój 4letni potomek zapytał „mama a dlaczego ta góra wygląda jak dupa?”. Pytanie było trudne, nawet nie o kształt rzeczonej góry, ale konieczne było powiedzieć, że to jest ta góra, na którą mama boi się wchodzić, nie może się z nią dogadać i nigdy na niej nie była i nie ma zamiaru wchodzić. A czy kościół to to samo co Kościelec? Trzeba się nieźle gimnastykować, żeby opowiedzieć to wszystko w języku dzieci, nie małych dorosłych, tylko dzieci. Droga powrotna była jednym wielkim odpowiadaniem na wcale niełatwe pytania.
Pamiętają te wyprawę dobrze i fajnie ja razem wspominamy, smieją się ze mnie, że jestem cienias, bo się boję góry dupy, no ale trudno – sama sobie na taką opinię zapracowałam. Zabierzcie swoje dzieci w góry i pokazcie im, co jest dla was ważne – z uczciwości nie z własnych ambicji
MAMO, DLACZEGO TA GÓRA WYGLĄDA JAK DUPA?
#tatry #murowaniec #koziwierch #dzieci #dzieciwgorach #dzieciakinaszlaki #rodzice #trudnepytania #pttk
Po co zabierać dzieci w góry? Z uczciwości. Czystej uczciwości rodzica w stosunku do dziecka. Ja wiem, czym się bawią moje dzieci i potrafię odróżnić księżniczki, rycerzy i klockowych wojowników, wiem, że wieczorem chcą się dowiedzieć co dalej u Plastusia czy Mikołajka, wiem, że lubią jeździć na nartach i chodzić na basen - to dlaczego one mają nie wiedzieć, co lubię ja. Kiedy już oswoiły się ze śniegiem i nartami, nauczyły się spacerować przyszedł czas pokazać im to, co jest wazne dla mnie. Wycieczka była długa, ale warta odbycia, bo co jest fajnego w długich wycieczkach? Właśnie to, że są długie i ma się czas na iście, gapienie się w las, liczenie kroków, szukanie niedźwiadka, spottykanie mrówek na drodze. Zaprawieni już wcześniej na krótszych trasach (wszystko opiszemy) byli gotowi, żeby odbyć prawdziwą górską wyprawę na miarę 4letniego ciekawskiego podróżnika i dość rezolutnej, rozgadanej 6-latki. Wcześniejsze wyprawy były bardziej wygodne i krótsze – ta – nie dość, że dwudniowa, to jeszcze w warunkach zimowych.
Kiedy ja byłam mała, mama opowiadała dużo o Tatrach i jej przejściach, ale była to taka abstrakcja, że równie dobrze mogła mówić o podróży kosmicznej – było to tak samo nieprawdopodobne. Z podstawówki z lekcji przyrody wiedziałam, że Tatry sa i jest tam szarotka – koniec mojej wiedzy. A pamiętam opowiadaną do znudzenia historię, jak to zabrała kiedyś tatę w lecie na Kozi a tam spadł śnieg – no, naprawdę super historia – pomieszanie watków z Królowej Śniegu, przygód Robinsona Cruzoe i cholera wie czego jeszcze… jakby rodzice chociaż mapę wyciągnęli, może byłoby to ciekawsze. Tatry pierwszy raz zobaczyłam mając może 11-12 lat z Pienin – dość nudnej, żmudnej wędrówki na Trzy Korony w towarzystwie kochanej Babci i Dziadka. Ośnieżone szczyty na błękitnym niebie wydawały się czymś bajkowym, nierealnym – nie wiedziałam, czy to jest naprawdę, czy to jakaś taka dziwa atrakcja. Chyba podeszłam do tematu cholernie bezrefleksyjnie. Niemniej jednak mamine tatrzańskie wspomnienia pamiętam, ale nigdy nie było wiadomo, czy te historie sa prawdziwe i w jakim świecie się działy.
Zatem, aby uniknąć nieporozumień z moimi potomkami – odbyliśmy tę podróż. Wyprawa ku Siklawicy była trudna, bo w warunkach wczesnej wiosny i topniejącego lodu. Z dziećmi to jest tak, ze one dyktują warunki – idziemy dotąd, dopóki idą one. Czy im się ta wycieczka podobała? Trochę zmęczone, idzie się ciężko – no narzekały. Po całodziennym spacerze padły nie wiedząc, że to dopiero było przygotowanie na wyprawę dnia jutrzejszego. Ale wycieczka była fajna – Śpiący Rycerz przysporzył ogromną ilośc pytan – dlaczego tam śpi, czy kiedyś się obudzi, a po co tak długo śpi, czy mu nie zimno…. Nie prościej było z Siklawicą – czy zawsze tam płynie woda, dlaczego zamarza, jak płynie, skoro część jest oblodzona, a skąd i dokąd płynie… wtedy zaczyna się zupełnie inne postrzeganie górskiego krajobrazu. Trzeba spojrzeć na sprawe z perspektywy człowieka, który mierzy zaledwie 110 centymetrów. A jaka tam była czadowa ślizgawka z zamarzniętej wody, kulki ze śniegu można było polepić, pooblizywac sople – same zimowe rozrywki. Wieczór upłynąl na dalszych górskich historiach i przygotowaniu na wyprawe dnia jutrzejszego, podczas to której te małe, umęczony istoty miały zobaczyć to, co jest dla mnie ważne.
O dziwo, nie byli zniechęceni. Idąc przez psią trawkę już była kupa śmiechu, bo doszukiwaliśmy się genezy nazwy tej zaniedbanej już teraz polanki. Rozmowy są o zwierzętach, roślinach, skałach, lawinach, śniegu, lodzie – wszytsko jest ciekawe. Z dzieciakami trzeba czasami sterczec przy jednej kałuży pół godziny i wspólnie dochodzić do tego, którędy popłynie woda, jak się zagrodzi jej drogę kamieniem, czasami trzeba zmienić kierunek strumienia patykiem – żmudna robota. Idąc przez las wypatrywały pełne nadziei niedźwiadka. Chyba bardzo chciały go spotkac, bo co się cokolwiek poruszyło się w krzakach to dwie pary wielkich oczu zwracały się tam, cztery małe nogi stawały i na chwilę przestawali mówić. Niedźwiadka jednak spotkać się nie udało. Ani żadnego górskiego ducha, trolla, krasnoludka – jednak pełni wiary, że owe stwory tam mieszkaja bacznie obserwowali i szukali. Ten dzień był tak naszpikowany fajnymi rozmowami i przekazywaniem wiedzy, że zrobione przez nich 12 kilometrów upłynęło szybko i miło. Doszliśmy do Murowańca. Prawdziwego schroniska, był marzec więc taternicy jeszcze robili zimowe wyjścia. W schronisku atmosfera fajnie górska, bez turystów, bez tłumu – górskie opowieści płynął sobie z ust do ust, schodza ludzie z gór, zmarznięci, spragnieni ciepłej herbaty i odpoczynku. I dwoje małych dzieci „patrz – ile ma liny” „a jakie ma raki!”. Wizyta w schronisku była ważna, wazni też się czuli, bo przybijając piątki z taternikami byli przez chwilę gwiazdeczkami. Jak się okazało pierogi ruskie w Murowańcu smakowały najlepiej a herbata była cieplejsza, niż zwykle. I słodsza od tego miejsca zaczęło się kolekcjonowanie odznak i punktow w książeczkach PTTK. Już im się trochę tych punktów nazbierało dla dzieciaków to fajne – punkty, odznaki, wspólne wypełnianie tabelek i wpisywanie kolejnych małych sukcesów. Czuli się bardzo ważni. Czas płynął przyjemnie, ale płynął – poinformowani wcześniej o uważnym obliczaniu godzin w górach poszli oglądać panoramę.
Może w przyszłości żadne z nich nie pójdzie w góry, może w ogóle nie będzie to dla nich wazne miejsce, ale jak teraz im mówię, że idę w góry to wiedzą, gdzie to jest i jak to wygląda. Staram się im opowiedziec i pokazać, gdzie byłam, jak jest na górze, co z niej widać itd. Z mojej opowieści, gdzieś na wysokości Granatów, które dzieciaki zaabsorbowały i padło pytanie dlaczego granaty, skoro nie są wcale granatowe, mój 4letni potomek zapytał „mama a dlaczego ta góra wygląda jak dupa?”. Pytanie było trudne, nawet nie o kształt rzeczonej góry, ale konieczne było powiedzieć, że to jest ta góra, na którą mama boi się wchodzić, nie może się z nią dogadać i nigdy na niej nie była i nie ma zamiaru wchodzić. A czy kościół to to samo co Kościelec? Trzeba się nieźle gimnastykować, żeby opowiedzieć to wszystko w języku dzieci, nie małych dorosłych, tylko dzieci. Droga powrotna była jednym wielkim odpowiadaniem na wcale niełatwe pytania.
Pamiętają te wyprawę dobrze i fajnie ja razem wspominamy, smieją się ze mnie, że jestem cienias, bo się boję góry dupy, no ale trudno – sama sobie na taką opinię zapracowałam. Zabierzcie swoje dzieci w góry i pokazcie im, co jest dla was ważne – z uczciwości nie z własnych ambicji