Do zajebania jeden krok, jeden jedyny krok ...
: 2017-04-03, 16:31
Ave.
Plany były inne - miał być Turbacz czyli pewno z kulturą i spokojnie, nie męcząco.
Wyszło inaczej - pojechałem z Prezesem. Nic to - jeszcze zgodziłem się na jego pomysł. Nie tylko ja - jeszcze jeden kolega wpadł w sidła Prezesa.
Pisząc w skrócie - jak najbardziej polecam szlak na Baraniec z początku Doliny Żarskiej. W topniejącym, przepadającym śniegu ( po kolana i wyżej ), przez duszny ( tak, w kwietniu ) las, a potem granią ... kosodrzewin. W pełnym słońcu. Ambitni, młodzi, wierszowaci i egzaltowani wystąp. W nagrodę możecie oprzeć się o postument na szczycie.
Byłem na Barańcu drugi raz tym szlakiem. Ostatni. WON.
Podsumowując - bardzo fajna wycieczka, świetne widoki, pouczające spojrzenie na np. Niżne Tatry, Choczańskie, Fatrę, Zachodnie o rzut beretem i Wysokie rzutem dalszym. 7 godzin i 15 minut od wyjścia do wejścia na parking.
Kolejnym razem na Barańca pójdę innym szlakiem.
Wyjechaliśmy z Żywca o straszliwej 6.02. O przerażającej 8.30 wstąpiliśmy nogami naszymi na szlak z początku Doliny Żarskiej na Barańca. Tabliczka wesoło zapowiadał - 3 godziny i 50 minut. Radośnie wstępujemy w pobojowisko po wyciętym lesie. Ale jest coś pocieszającego - szyszki zostały zrzucone. Jak u nich to i u nas to nastąpi. Przenikamy szlakiem przez szkółkę i wnikamy w pradawny las. Straszny - na początek straszył nas fioletowym kwieciem i zakosami dróżki. Potem przeszedł w wersję śnieżną. Taaa ... Szczerze polecam. Gdyby to choć twarde było, nie było pod tym gałęzi, szyszki nie straszyły spod niego ... Taaa ... Każdy kolejny krok kierował nas w stronę wokalną ... Ale ponoć wyżej miało być lepiej. Było cieplej, śnieg był bardziej zapadający się. Potem szlak przeszedł w kosodrzewinową grań. Fajne to - idzie się po szczycie zasypanych śniegiem kosodrzewin. Po obu stronach strome zbocza i raz za czas noga ci się zapada, kosodrzewina zanika, a śnieg jest dziurawy. Polecam. Ale przeszliśmy i to. W końcu dotarliśmy do miejsca pokrytego tylko zrudziałą trawą. I po takiej to murawie, przeplatanej kilkoma, schodkowo ustawionymi, skałami można dotrzeć na sam szczyt - 2184 metry. A startuje się z 906 metrów, szlak liczy 5 i pół kilometra. Jak dotarliśmy do trawy to zasiadliśmy na kamykach. Rzut oka na pokonany odcinek, na Niżne, Choczańskie, Fatry z tyłu i Zachodnie po prawej i lewej. Przed nami było widać tylko to bydlę - Barańca. Patrząc oczyma - był blisko, przebierając nogami - był daleko. Idziemy, wiatr zaczyna wiać, postument pokazuje godło - znaczy się jesteśmy u bram szczytu. Po trzech godzinach i 48 minutach. Tak wyszło. Na szczycie trochę ludzi i jeden piesio. Sympatyczny, podobny był do mojego Azorka. Czas na odpoczynek, podziwianie okolicy i wymianę opinii. Mieliśmy podobną. Zważywszy na to, że trzeba było jeszcze zejść to byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni do świata. Widoki ... Od lewej widać było Ostrą ( Ostry ? ), Siwy Wierch, coś tam, Banówkę, Trzy Kopy, coś tam, Smutną Przełęcz, Rohacz Płaczliwy, Rohacz Ostry wkomponowany w Wołowca, Kominiarski w tle, Łopatę, Jarząbczy, Raczkową Czubę, Otargańce, masyw Bystrej z kawałkiem Wysokich za granią oraz kolejne Wysokie z wyróżniającym się Krywaniem i kukającym za nim Gerlachem. Było też widać kilka innych szczytów i przełęczy. I paru ludzi na Ostrym, Wołowcu i grani idącej z Barańca na Mały Baraniec. Były też ślady po lawinach błotnych oraz taka jedna na żywo - w jednym ze żlebów z Otargańców.
Droga powrotna ... Śnieg zdążył lekko się rozpuścić. Znacz się szło nam się gorzej. Ale zeszliśmy i do auta na parkingu doszliśmy. W sumie, tak jak pisałem, milusia wycieczka zabrała nam 7 godzin i 15 minut naszego życia. W tym ponad godzinę na leżąco - siedzące podziwianie okolicy.
Pisząc w skrócie - nie uczyniliśmy tego jedynego kroku do turystycznego zajebania
Plany były inne - miał być Turbacz czyli pewno z kulturą i spokojnie, nie męcząco.
Wyszło inaczej - pojechałem z Prezesem. Nic to - jeszcze zgodziłem się na jego pomysł. Nie tylko ja - jeszcze jeden kolega wpadł w sidła Prezesa.
Pisząc w skrócie - jak najbardziej polecam szlak na Baraniec z początku Doliny Żarskiej. W topniejącym, przepadającym śniegu ( po kolana i wyżej ), przez duszny ( tak, w kwietniu ) las, a potem granią ... kosodrzewin. W pełnym słońcu. Ambitni, młodzi, wierszowaci i egzaltowani wystąp. W nagrodę możecie oprzeć się o postument na szczycie.
Byłem na Barańcu drugi raz tym szlakiem. Ostatni. WON.
Podsumowując - bardzo fajna wycieczka, świetne widoki, pouczające spojrzenie na np. Niżne Tatry, Choczańskie, Fatrę, Zachodnie o rzut beretem i Wysokie rzutem dalszym. 7 godzin i 15 minut od wyjścia do wejścia na parking.
Kolejnym razem na Barańca pójdę innym szlakiem.
Wyjechaliśmy z Żywca o straszliwej 6.02. O przerażającej 8.30 wstąpiliśmy nogami naszymi na szlak z początku Doliny Żarskiej na Barańca. Tabliczka wesoło zapowiadał - 3 godziny i 50 minut. Radośnie wstępujemy w pobojowisko po wyciętym lesie. Ale jest coś pocieszającego - szyszki zostały zrzucone. Jak u nich to i u nas to nastąpi. Przenikamy szlakiem przez szkółkę i wnikamy w pradawny las. Straszny - na początek straszył nas fioletowym kwieciem i zakosami dróżki. Potem przeszedł w wersję śnieżną. Taaa ... Szczerze polecam. Gdyby to choć twarde było, nie było pod tym gałęzi, szyszki nie straszyły spod niego ... Taaa ... Każdy kolejny krok kierował nas w stronę wokalną ... Ale ponoć wyżej miało być lepiej. Było cieplej, śnieg był bardziej zapadający się. Potem szlak przeszedł w kosodrzewinową grań. Fajne to - idzie się po szczycie zasypanych śniegiem kosodrzewin. Po obu stronach strome zbocza i raz za czas noga ci się zapada, kosodrzewina zanika, a śnieg jest dziurawy. Polecam. Ale przeszliśmy i to. W końcu dotarliśmy do miejsca pokrytego tylko zrudziałą trawą. I po takiej to murawie, przeplatanej kilkoma, schodkowo ustawionymi, skałami można dotrzeć na sam szczyt - 2184 metry. A startuje się z 906 metrów, szlak liczy 5 i pół kilometra. Jak dotarliśmy do trawy to zasiadliśmy na kamykach. Rzut oka na pokonany odcinek, na Niżne, Choczańskie, Fatry z tyłu i Zachodnie po prawej i lewej. Przed nami było widać tylko to bydlę - Barańca. Patrząc oczyma - był blisko, przebierając nogami - był daleko. Idziemy, wiatr zaczyna wiać, postument pokazuje godło - znaczy się jesteśmy u bram szczytu. Po trzech godzinach i 48 minutach. Tak wyszło. Na szczycie trochę ludzi i jeden piesio. Sympatyczny, podobny był do mojego Azorka. Czas na odpoczynek, podziwianie okolicy i wymianę opinii. Mieliśmy podobną. Zważywszy na to, że trzeba było jeszcze zejść to byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni do świata. Widoki ... Od lewej widać było Ostrą ( Ostry ? ), Siwy Wierch, coś tam, Banówkę, Trzy Kopy, coś tam, Smutną Przełęcz, Rohacz Płaczliwy, Rohacz Ostry wkomponowany w Wołowca, Kominiarski w tle, Łopatę, Jarząbczy, Raczkową Czubę, Otargańce, masyw Bystrej z kawałkiem Wysokich za granią oraz kolejne Wysokie z wyróżniającym się Krywaniem i kukającym za nim Gerlachem. Było też widać kilka innych szczytów i przełęczy. I paru ludzi na Ostrym, Wołowcu i grani idącej z Barańca na Mały Baraniec. Były też ślady po lawinach błotnych oraz taka jedna na żywo - w jednym ze żlebów z Otargańców.
Droga powrotna ... Śnieg zdążył lekko się rozpuścić. Znacz się szło nam się gorzej. Ale zeszliśmy i do auta na parkingu doszliśmy. W sumie, tak jak pisałem, milusia wycieczka zabrała nam 7 godzin i 15 minut naszego życia. W tym ponad godzinę na leżąco - siedzące podziwianie okolicy.
Pisząc w skrócie - nie uczyniliśmy tego jedynego kroku do turystycznego zajebania