30.01.-02.02. Coraz bliżej zera! (n.p.m.)
: 2017-02-06, 19:33
Jak wynika z moich obliczeń po 960 dniach nieobecności w końcu wróciłam w Tatry. Jak to się stało? Dlaczego? Głównym powodem był fakt, że woj. wielkopolskie ma ferie równocześnie z małopolskim. Myślę, że to było przyczyną mojego wyjazdu. Wprawdzie byłam pełna obaw, bo gdy ostatni raz byłam w Tatrach w warunkach zimowych, nie czytałam jeszcze książki Jagiełły. Później trochę nadrobiłam i ustaliłam z A., że idziemy tylko w doliny.
Do Miasta Aniołów dotarłam w niedzielę! Tak, tak, mówię o Zakopanem. Tam wciąż na każdym rogu ulicy trwają święta. Anioły, bombki świąteczne, śnieg, Merry Christmas na całego. Niedziela była dniem męczącym, bo pomiędzy weekendem w Beskidzie Sądeckim, a dotarciem do Zakopanego miałam 4 godziny w domu, podczas których zajęłam się przepakowaniem plecaka i obejrzeniem skoków (tak, pewne priorytety trzeba sobie ustalić).
Ostatecznie A. postanowiła, że wstaniemy o 5:30, a ja zdecydowałam, że wyśpię się w przyszłym tygodniu.
PONIEDZIAŁEK
To miał być dzień z najlepszą pogodą. Wcześniej w Tatrach długo utrzymywała się piękna słoneczna zima, a jak wiadomo nic nie trwa wiecznie. Postanowiłyśmy chociaż spróbować tę sytuację wykorzystać.
Wyruszyłyśmy na tyle wcześnie, że słońce jeszcze nie przebijało się przez las. Ale autostrada na Halę Kondratową trochę mnie uspokoiła. Oznaczało to, że być może nie będzie aż tak ciężko, jak to sobie wymyśliłam.
Hala i schronisko również kryły się w cieniu.
Wszystko zmieniło się jednak w trakcie śniadania. Przed nim cień...
Po nim słońce! Można uznać, że całkiem sprytnie jadłyśmy!
Ale co? Zjadłyśmy, wciąż wcześnie. Z nutką niepewności zdecydowałam się iść z A. w kierunku Kopy, twierdząc, że najwyżej zrezygnuję. Autostrada wprawdzie się zwęziła, do rozmiarów chodniczka, ale nie było źle.
Jednak znów wpadłyśmy w sidła cienia.
Giewont stąd wyglądał niezbyt dostojnie.
Przełęcz pod Kopą wyglądała się być na wyciągnięcie ręki.
A z oddali wyłaniały się m.in. Gorce.
Dopóki nie wykulałyśmy się na górę, były naszym jedynym widokiem, więc często zwracałam swoją głowę w tył.
Zważywszy na fakt, że byłam na antybiotykach, a w sobotę miałam swoje astmatyczne przygody, przystanki co pół sekundy sprawiały mi dużą przyjemność, zważywszy na to, że trzeba było bez przerwy iść do góry
Giewont zaczął wyglądać lepiej z tej perspektywy.
A nasz pierwszy cel nadciągał!
Ludzi nie było dużo, ale parę osób oprócz nas się również wybrało. Ba, niektórzy nawet planowali bardziej spektakularne cele jak np. Świnica. Dla mnie sukcesem było dojście na Przełęcz pod Kopą Kondracką
Powoli pojawiły się inne widoki, więc nasze głowy zaczęły się zwracać w innych kierunkach.
Śniegu na górze nie było dużo.
Ale wiało, więc musiałyśmy się trochę cieplej ubrać;) (...a kurtka, którą sobie niedawno kupiłam, poszła na reklamację i nie zdążyła wrócić )
W zasadzie przez większość czasu góry miałyśmy "tylko dla siebie".
I ptactwa
Podobało mi się, że wyszłam nieco wyżej niż wstępnie planowałam
Jak już założyłam ciepłe rękawiczki, to było nawet do wytrzymania, ale w tych za 3 zeta było lekko za zimno ;P
Po dłuższej sesji zdjęciowej ruszyłyśmy w kierunku Kopy
Teraz już poszło lekko, bo nie dość, że były widoki, to różnica wysokości nie była drastyczna
Chmur było niewiele. Nieliczne otulały szczyty, ale wyłącznie na chwilę
Ja nie mogłam się nacieszyć To taki powiew świeżości po dotychczasowych wycieczkach
Gdy dotarłyśmy na Kopę, pojawiła się przed nami także Królowa Beskidów
Miałyśmy chwilowe zapędy, aby tam napić się herbaty z termosu, ale później postanowiłyśmy, że jednak zrobimy to nieco niżej ;-) Tutaj tylko zerkniemy na krajobrazy.
Nie obyło się bez selfie! (Tak, Piotrku, na tym polega selfie ;p)
W końcu jednak nadeszła pora, aby zejść na Kondracką Przełęcz. Zrobiła się mała zadymka.
Unoszony wiatrem śnieg szybko zasłaniał pozostawione wcześniej ślady
A wyglądało to super :O
Wiatr zelżał dopiero na Kondrackiej Przełęczy. I pojawiło się przed oczami schronisko
Postanowiłyśmy zatem tutaj posiedzieć chwilę przy herbacie.
Od razu lepiej ona smakuje w takich okolicznościach przyrody.
W końcu jednak zaczęłyśmy schodzić na dół i tutaj bardziej skupiłyśmy się na drodze niż obserwowaniu przyrody. Zwłaszcza że znów schodziłyśmy do cienia!
Sypki śnieg leciał na dół ze ścian.
My jednak zmierzałyśmy wciąż w stronę słońca!
Tutaj było już więcej osób niż o poranku.
Mimo tłumów wstąpiłyśmy jeszcze do schroniska na herbatę i przekąskę.
Już w cieniu zbliżającego się wieczoru poszłyśmy na dół.
Było słońce, były dwa tysiące! W kolejnych dniach wychodziłam coraz niżej )
Poniedziałek w fotografiach
Do Miasta Aniołów dotarłam w niedzielę! Tak, tak, mówię o Zakopanem. Tam wciąż na każdym rogu ulicy trwają święta. Anioły, bombki świąteczne, śnieg, Merry Christmas na całego. Niedziela była dniem męczącym, bo pomiędzy weekendem w Beskidzie Sądeckim, a dotarciem do Zakopanego miałam 4 godziny w domu, podczas których zajęłam się przepakowaniem plecaka i obejrzeniem skoków (tak, pewne priorytety trzeba sobie ustalić).
Ostatecznie A. postanowiła, że wstaniemy o 5:30, a ja zdecydowałam, że wyśpię się w przyszłym tygodniu.
PONIEDZIAŁEK
To miał być dzień z najlepszą pogodą. Wcześniej w Tatrach długo utrzymywała się piękna słoneczna zima, a jak wiadomo nic nie trwa wiecznie. Postanowiłyśmy chociaż spróbować tę sytuację wykorzystać.
Wyruszyłyśmy na tyle wcześnie, że słońce jeszcze nie przebijało się przez las. Ale autostrada na Halę Kondratową trochę mnie uspokoiła. Oznaczało to, że być może nie będzie aż tak ciężko, jak to sobie wymyśliłam.
Hala i schronisko również kryły się w cieniu.
Wszystko zmieniło się jednak w trakcie śniadania. Przed nim cień...
Po nim słońce! Można uznać, że całkiem sprytnie jadłyśmy!
Ale co? Zjadłyśmy, wciąż wcześnie. Z nutką niepewności zdecydowałam się iść z A. w kierunku Kopy, twierdząc, że najwyżej zrezygnuję. Autostrada wprawdzie się zwęziła, do rozmiarów chodniczka, ale nie było źle.
Jednak znów wpadłyśmy w sidła cienia.
Giewont stąd wyglądał niezbyt dostojnie.
Przełęcz pod Kopą wyglądała się być na wyciągnięcie ręki.
A z oddali wyłaniały się m.in. Gorce.
Dopóki nie wykulałyśmy się na górę, były naszym jedynym widokiem, więc często zwracałam swoją głowę w tył.
Zważywszy na fakt, że byłam na antybiotykach, a w sobotę miałam swoje astmatyczne przygody, przystanki co pół sekundy sprawiały mi dużą przyjemność, zważywszy na to, że trzeba było bez przerwy iść do góry
Giewont zaczął wyglądać lepiej z tej perspektywy.
A nasz pierwszy cel nadciągał!
Ludzi nie było dużo, ale parę osób oprócz nas się również wybrało. Ba, niektórzy nawet planowali bardziej spektakularne cele jak np. Świnica. Dla mnie sukcesem było dojście na Przełęcz pod Kopą Kondracką
Powoli pojawiły się inne widoki, więc nasze głowy zaczęły się zwracać w innych kierunkach.
Śniegu na górze nie było dużo.
Ale wiało, więc musiałyśmy się trochę cieplej ubrać;) (...a kurtka, którą sobie niedawno kupiłam, poszła na reklamację i nie zdążyła wrócić )
W zasadzie przez większość czasu góry miałyśmy "tylko dla siebie".
I ptactwa
Podobało mi się, że wyszłam nieco wyżej niż wstępnie planowałam
Jak już założyłam ciepłe rękawiczki, to było nawet do wytrzymania, ale w tych za 3 zeta było lekko za zimno ;P
Po dłuższej sesji zdjęciowej ruszyłyśmy w kierunku Kopy
Teraz już poszło lekko, bo nie dość, że były widoki, to różnica wysokości nie była drastyczna
Chmur było niewiele. Nieliczne otulały szczyty, ale wyłącznie na chwilę
Ja nie mogłam się nacieszyć To taki powiew świeżości po dotychczasowych wycieczkach
Gdy dotarłyśmy na Kopę, pojawiła się przed nami także Królowa Beskidów
Miałyśmy chwilowe zapędy, aby tam napić się herbaty z termosu, ale później postanowiłyśmy, że jednak zrobimy to nieco niżej ;-) Tutaj tylko zerkniemy na krajobrazy.
Nie obyło się bez selfie! (Tak, Piotrku, na tym polega selfie ;p)
W końcu jednak nadeszła pora, aby zejść na Kondracką Przełęcz. Zrobiła się mała zadymka.
Unoszony wiatrem śnieg szybko zasłaniał pozostawione wcześniej ślady
A wyglądało to super :O
Wiatr zelżał dopiero na Kondrackiej Przełęczy. I pojawiło się przed oczami schronisko
Postanowiłyśmy zatem tutaj posiedzieć chwilę przy herbacie.
Od razu lepiej ona smakuje w takich okolicznościach przyrody.
W końcu jednak zaczęłyśmy schodzić na dół i tutaj bardziej skupiłyśmy się na drodze niż obserwowaniu przyrody. Zwłaszcza że znów schodziłyśmy do cienia!
Sypki śnieg leciał na dół ze ścian.
My jednak zmierzałyśmy wciąż w stronę słońca!
Tutaj było już więcej osób niż o poranku.
Mimo tłumów wstąpiłyśmy jeszcze do schroniska na herbatę i przekąskę.
Już w cieniu zbliżającego się wieczoru poszłyśmy na dół.
Było słońce, były dwa tysiące! W kolejnych dniach wychodziłam coraz niżej )
Poniedziałek w fotografiach