Po długim czasie znowu w Tatrach
: 2013-08-22, 22:00
Wesoły autobus
W środę, 14 sierpnia moja córka zawozi mnie do Norymbergi i o 21.50 wsiadam do autobusu firmy Sindbad, który zawiezie mnie do Myślenic.
Już od początku podróży panuje swojska atmosfera, w powietrzu unosi się mniej lub bardziej dyskretny zapach alkoholu i już 20 km za Norymbergą pierwszy postój aby wysadzić niesfornego pasażera. Uważam karę za nieco surową, no bo jak on będzie się czuł kiedy wytrzeźwieje na jakimś obcym sobie parkingu? na szczęście kończy się na tym że gość posłusznie biegnie z wiaderkiem po wodę i szoruje to co narozrabiał.
Po jakimś, niezadługim czasie zdaję sobie sprawę że na tych 50 cm² będę musiała wytrzymać do 12.00 w południe następnego dnia. Swiadomość tego sprawia że momentalnie drętwieje mi tyłek.
Kierowca sprawnie omija korki na autostradzie w wyniku czego poznaję okolice Krakowa o których istnieniu nie małam zielonego pojęcia. Podziwiam umiejętność prowadzenia olbrzymiego autobusu przez leśne dukty i polne drogi.
Wreszcie, nawet z niezbyt wielkim opóźnieniem dojeżdżam do Myślenic. A w tam święto. 15.08.
Dworzec wymarły i widzę tylko tył odjeżdżającego dalej do Sanoka Sindbada, który przez tyle godzin stał się dla mnie już prawie domem.
Stoję tak w promieniach słonecznych na opuszczonym dworcu, nie śpię już od około 30 godz.
Pojawia się jakiś dziadek. Panie, jak do Zakopanego dojechać?
Aaaaa, pani, tam, przy estakadzie jest przystanek.
Zarzucam moje oba plecaki i zasuwam we wskazanym kierunku. Szukam owego przystanku i jeśli to jest ten słupek z zardzewiałą tablicą i poprzypalanymi resztkami rozkładu jazdy, to znaczy że znalazłam. Mam takie dziwne wrażenie że o tym miejscu to Bóg zapomniał.
Jednak jakże się myliłam. Już po kilku minutach zajeżdża dziarsko busik z napisem Zakopane. Nie wierzę własnemu szczęściu! Ładuję się do niego i nawet te trzy godziny, które spotrzebowaliśmy na dojazd do Z. były dla mnie godzinami radości.
Potem już tylko taxi i ląduję w przytulnym pokoiku nr 10 w pensjonacie Pod piórem. To pokój Andiego, mówi pani Gabrysia.
Od tej pory będę codziennie przez to panoramiczne okno wpatrywać się we wschodzący księżyc.
Pomimo zmęczenia zasuwam jeszcze tego samego dnia na piechotę do miasta, przypominam sobie stare, dobre czasy i umawiam się z Ergajem na następny dzień.
Góry
Następny dzień zaczyna się o 5.00 rano, kiedy Ergaj zajeżdża po mnie pod Pióro. Otwieram drzwi samochodu i lustrujemy się nawzajem z ciekawością. Nie widzieliśmy się kilka lat.
No cóż, tam coś ubyło, tu coś przybyło, ale generalnie jest dobrze. Mam wrażenie że kontynuujemy wczoraj zaczętą rozmowę.
Wybieram Zabiego Konia. Poranek jest fantastyczny, zimne powietrze zapowiadające stabilną pogodę.
Przepraszam że na większości fotek znajduje się moja facjata ale aparat został mi "siłą i przemocą" odebrany więc nie odpowiadam za zawartość zdjęć.
W tle grań Zabiego Konia
Wio koniku!
Morskie Oko i Czarny Staw, dobrze że je w ogóle zobaczyłam, bo sądząc po ilości samochodów na Łysej polanie, to musiało być ostro.
Później jeszcze tylko dwa zjazdy...
Rozwiązujemy się i łatwe choć czujne zejście ścieżką.
Kolejne dni wykorzystywałam na trening przed wyjazdem w Alpy, mam tam takie swoje marzenia ale nie powiem bo nie chcą zapeszyć. Chodziłam więc ( wiem że to głupio brzmi) na czas. Wielkich sukcesów nie zanotowałam ale 3.30 od wyjścia z Kuźnic na Skrajny Granat w nieludzkim upale zadawala mnie.
"Wbiegłam" też na Kopę Kondracką i zbiegłam do Doliny Małej Łąki
Tam też spotkałam to ulotne cudo
Te troszkę czasu na zabawy z wodą muszę jednak znaleźć
Słońce jeszcze nie wzeszło kiedy my już pozostawiamy za sobą Długi Staw.
Na Litworowej Przełęczy
Jeszcze teraz pogoda wygląda zachęcająco ale około południa ma się załamać. Tak więc nolens volens ta wycieczka staje się biegiem na czas. Powtórzę ją kiedyś przy stabilnej pogodzie.
Na grani Gerlacha
Widoki są przepiękne i cisza w powietrzu, jednak perspektywa przeżycia w tym miejscu burzy dodaje mi skrzydeł...
"Mistrz"
...i "Małgorzata"
O godzinie 9.20 jesteśmy pod krzyżem. 4godz. 20 min od wyjścia ze Sląskiego Domu.
Na szczycie rozwiązujemy się i już spokojniej, bardziej wyluzowani zbiegamy przez Wielicką Próbę do schroniska.
Stwierdzam że Martinka to jedna z najpiękniejszych dróg w Tatrach.
Tuż przed Zakopanem zaczyna padać i grzmieć. Hmmmm.
A potem to już tylko deszcz i wesoły autobus do domu.
Pozdrawiam
Iwona
W środę, 14 sierpnia moja córka zawozi mnie do Norymbergi i o 21.50 wsiadam do autobusu firmy Sindbad, który zawiezie mnie do Myślenic.
Już od początku podróży panuje swojska atmosfera, w powietrzu unosi się mniej lub bardziej dyskretny zapach alkoholu i już 20 km za Norymbergą pierwszy postój aby wysadzić niesfornego pasażera. Uważam karę za nieco surową, no bo jak on będzie się czuł kiedy wytrzeźwieje na jakimś obcym sobie parkingu? na szczęście kończy się na tym że gość posłusznie biegnie z wiaderkiem po wodę i szoruje to co narozrabiał.
Po jakimś, niezadługim czasie zdaję sobie sprawę że na tych 50 cm² będę musiała wytrzymać do 12.00 w południe następnego dnia. Swiadomość tego sprawia że momentalnie drętwieje mi tyłek.
Kierowca sprawnie omija korki na autostradzie w wyniku czego poznaję okolice Krakowa o których istnieniu nie małam zielonego pojęcia. Podziwiam umiejętność prowadzenia olbrzymiego autobusu przez leśne dukty i polne drogi.
Wreszcie, nawet z niezbyt wielkim opóźnieniem dojeżdżam do Myślenic. A w tam święto. 15.08.
Dworzec wymarły i widzę tylko tył odjeżdżającego dalej do Sanoka Sindbada, który przez tyle godzin stał się dla mnie już prawie domem.
Stoję tak w promieniach słonecznych na opuszczonym dworcu, nie śpię już od około 30 godz.
Pojawia się jakiś dziadek. Panie, jak do Zakopanego dojechać?
Aaaaa, pani, tam, przy estakadzie jest przystanek.
Zarzucam moje oba plecaki i zasuwam we wskazanym kierunku. Szukam owego przystanku i jeśli to jest ten słupek z zardzewiałą tablicą i poprzypalanymi resztkami rozkładu jazdy, to znaczy że znalazłam. Mam takie dziwne wrażenie że o tym miejscu to Bóg zapomniał.
Jednak jakże się myliłam. Już po kilku minutach zajeżdża dziarsko busik z napisem Zakopane. Nie wierzę własnemu szczęściu! Ładuję się do niego i nawet te trzy godziny, które spotrzebowaliśmy na dojazd do Z. były dla mnie godzinami radości.
Potem już tylko taxi i ląduję w przytulnym pokoiku nr 10 w pensjonacie Pod piórem. To pokój Andiego, mówi pani Gabrysia.
Od tej pory będę codziennie przez to panoramiczne okno wpatrywać się we wschodzący księżyc.
Pomimo zmęczenia zasuwam jeszcze tego samego dnia na piechotę do miasta, przypominam sobie stare, dobre czasy i umawiam się z Ergajem na następny dzień.
Góry
Następny dzień zaczyna się o 5.00 rano, kiedy Ergaj zajeżdża po mnie pod Pióro. Otwieram drzwi samochodu i lustrujemy się nawzajem z ciekawością. Nie widzieliśmy się kilka lat.
No cóż, tam coś ubyło, tu coś przybyło, ale generalnie jest dobrze. Mam wrażenie że kontynuujemy wczoraj zaczętą rozmowę.
Wybieram Zabiego Konia. Poranek jest fantastyczny, zimne powietrze zapowiadające stabilną pogodę.
Przepraszam że na większości fotek znajduje się moja facjata ale aparat został mi "siłą i przemocą" odebrany więc nie odpowiadam za zawartość zdjęć.
W tle grań Zabiego Konia
Wio koniku!
Morskie Oko i Czarny Staw, dobrze że je w ogóle zobaczyłam, bo sądząc po ilości samochodów na Łysej polanie, to musiało być ostro.
Później jeszcze tylko dwa zjazdy...
Rozwiązujemy się i łatwe choć czujne zejście ścieżką.
Kolejne dni wykorzystywałam na trening przed wyjazdem w Alpy, mam tam takie swoje marzenia ale nie powiem bo nie chcą zapeszyć. Chodziłam więc ( wiem że to głupio brzmi) na czas. Wielkich sukcesów nie zanotowałam ale 3.30 od wyjścia z Kuźnic na Skrajny Granat w nieludzkim upale zadawala mnie.
"Wbiegłam" też na Kopę Kondracką i zbiegłam do Doliny Małej Łąki
Tam też spotkałam to ulotne cudo
Te troszkę czasu na zabawy z wodą muszę jednak znaleźć
Słońce jeszcze nie wzeszło kiedy my już pozostawiamy za sobą Długi Staw.
Na Litworowej Przełęczy
Jeszcze teraz pogoda wygląda zachęcająco ale około południa ma się załamać. Tak więc nolens volens ta wycieczka staje się biegiem na czas. Powtórzę ją kiedyś przy stabilnej pogodzie.
Na grani Gerlacha
Widoki są przepiękne i cisza w powietrzu, jednak perspektywa przeżycia w tym miejscu burzy dodaje mi skrzydeł...
"Mistrz"
...i "Małgorzata"
O godzinie 9.20 jesteśmy pod krzyżem. 4godz. 20 min od wyjścia ze Sląskiego Domu.
Na szczycie rozwiązujemy się i już spokojniej, bardziej wyluzowani zbiegamy przez Wielicką Próbę do schroniska.
Stwierdzam że Martinka to jedna z najpiękniejszych dróg w Tatrach.
Tuż przed Zakopanem zaczyna padać i grzmieć. Hmmmm.
A potem to już tylko deszcz i wesoły autobus do domu.
Pozdrawiam
Iwona