Tatry z zachodu na wschód
: 2016-08-19, 10:29
[center] Tatry z zachodu na wschód
31.07.16 - 04.08.16[/center]
Witam wszystkich forumowiczów. Jest to mój pierwszy temat na tym forum. Jestem również amatorem w sprawie chodzenia po szlakach górskich więc jest to moja pierwsza tak poważna wyprawa.
W Tatrach zakochałem się tak na poważnie w momencie jak wybrałem się na pierwszą wycieczkę na Szpiglasowy Wierch miesiąc wcześniej.
Każdy dzień wyprawy szczegółowo zaplanowałem lecz bez rezerwacji noclegów w schroniskach. Postanowiłem, że pójdę na spontanie. Zaangażowałem w to również kolegę, który tak samo chciał poczuć magię gór tak jak ja.
Dzień 1.
Zapowiada się pięknie. Koło godziny 7:00 spacerujemy Doliną Chochołowską w kierunku schroniska. Słońce świeci, praktycznie zero ludzi.
Docieramy do schroniska. Spożywamy śniadanie i lecimy na pierwszy szczyt, czyli na Grzesia.
Nie zwalniając tępa zaliczamy kolejno Rakoń i Wołowiec.
Idąc z Wołowca na Jarząbczy Wierch pogoda się diametralnie pogarsza. Będąc w okolicach Łopaty obserwujemy burzę na Jarząbczym Wierchu. Gdy dochodzimy na szczyt strasznie wieje, czasem pada drobny deszcz i widoczność mocno ograniczona.
Od tego momentu do samego zejścia ze Starorobociańskiego Wierchu zamiata nami na prawo i lewo.
Wyczerpani idąc z Siwej Przełęczy w kierunku Hali Ornak pogoda się poprawia, wychodzi słońce. Nasze morale rosną i szybkim tempem prujemy do schroniska marząc o ciepłym posiłku i prysznicu.
W schronisku dostajemy dwa łóżka w pokoju gdzie nocuje jeszcze jedna ekipa. Szybko się integrujemy spożywając złoty trunek. Po chwili dołączają chłopaki z Gdańska z gitarą i bawimy się mniej więcej do północy.
Był to ciężki dzień i najtrudniejszy z całej wyprawy ale wszystkie męki zostały nam wynagrodzone świetną atmosferą w schronisku.
31.07.16 - 04.08.16[/center]
Witam wszystkich forumowiczów. Jest to mój pierwszy temat na tym forum. Jestem również amatorem w sprawie chodzenia po szlakach górskich więc jest to moja pierwsza tak poważna wyprawa.
W Tatrach zakochałem się tak na poważnie w momencie jak wybrałem się na pierwszą wycieczkę na Szpiglasowy Wierch miesiąc wcześniej.
Każdy dzień wyprawy szczegółowo zaplanowałem lecz bez rezerwacji noclegów w schroniskach. Postanowiłem, że pójdę na spontanie. Zaangażowałem w to również kolegę, który tak samo chciał poczuć magię gór tak jak ja.
Dzień 1.
Zapowiada się pięknie. Koło godziny 7:00 spacerujemy Doliną Chochołowską w kierunku schroniska. Słońce świeci, praktycznie zero ludzi.
Docieramy do schroniska. Spożywamy śniadanie i lecimy na pierwszy szczyt, czyli na Grzesia.
Nie zwalniając tępa zaliczamy kolejno Rakoń i Wołowiec.
Idąc z Wołowca na Jarząbczy Wierch pogoda się diametralnie pogarsza. Będąc w okolicach Łopaty obserwujemy burzę na Jarząbczym Wierchu. Gdy dochodzimy na szczyt strasznie wieje, czasem pada drobny deszcz i widoczność mocno ograniczona.
Od tego momentu do samego zejścia ze Starorobociańskiego Wierchu zamiata nami na prawo i lewo.
Wyczerpani idąc z Siwej Przełęczy w kierunku Hali Ornak pogoda się poprawia, wychodzi słońce. Nasze morale rosną i szybkim tempem prujemy do schroniska marząc o ciepłym posiłku i prysznicu.
W schronisku dostajemy dwa łóżka w pokoju gdzie nocuje jeszcze jedna ekipa. Szybko się integrujemy spożywając złoty trunek. Po chwili dołączają chłopaki z Gdańska z gitarą i bawimy się mniej więcej do północy.
Był to ciężki dzień i najtrudniejszy z całej wyprawy ale wszystkie męki zostały nam wynagrodzone świetną atmosferą w schronisku.