Wspomnienia; Orla 2009
: 2013-08-19, 11:04
Tak się złożyło, że nigdy tej wycieczki nie opisywałem. Więc tu ją opiszę, choć odbyła się ona kawałek czasu temu.
Po kilku latach próbowania usamodzielnienia się, stwierdziłem, że czas poza pracą na swoje pasję. Jako, że kilka ich jest stwierdziłem, że najważniejsze to zacząć spełniać marzenia. Moje to chodzenie po górach. Zacząłem od miejsc, w których nie byłem, a więc Pilsko, Babia G. Potem Tatry-okolice Chochołowskiej, Czerwone Wierchy. to były lata 2008,2009. Aż zacząłem marzyć o przejściu Orlej, o której tyle słyszałem...
Z racji, że ze znajomymi zaczęliśmy jeździć na jednodniówki, gdzieś w necie zacząłem szukać towarzystwa na ową Perć. I tak od dyskusji o Orlej i mojej deklaracji, że niedługo ją przejdę, dostałem zaproszenie od jednej dziewczyny, żeby ją z jej znajomymi przejść pod koniec lipca.
W piątek wieczorem nowo poznany kolega zabiera mnie z Sosnowca. Po drodze zgarniamy ową koleżankę i coś ok 6tej docieramy do ronda. Tam zostawiamy auto i część bagaży i idziemy do Kuźnic. Później docieramy do Murowańca (nie pamiętam którą trasą). Tu chwilę się zastanawiamy bo nad Orlą chmury, łacze smsowe ze znajomymi mówi iż lać ani burz nie będzie. Więc idziemy.
Pamiętam, że od początku miałem mocne tempo, a nowo poznani towarzysze ciut wolniejsze, więc co jakiś czas czekałem na nich podziwiając piękno, które się przede mną rozciągało.
Niestety nie miałem wówczas aparatu fot. (kolejnej pasji na którą później przyszedł czas), więc zdjęcia robiłem komurą, no i są nie najlepszej jakości.
Tu nad Zmarzłym Stawem:
Powoli wchodzimy na Zawrat:
jak widać, te chmury spowodowały rozważania czy iść, czy nie, a okazało się, iż kłębiły się od strony północnej, na południe dość fajnie odsłaniając widoki.
No to ruszamy na Orlą:
tak będzie aż do Koziej Przełęczy. W Źlebie Honoratki koleżanka dostaję usztywnienia, kilkanaście dobrych minut przekonujemy ją aby ruszyć dalej. Idziemy dalej, ja co chwilę doprowadzam do szału bo na wąskiej ścieżce co chwila robię zdjęcia telefonem (z zachwytu) i ślę je do znajomych. Przez lata źle odczytana nazwa Zamarłem Turni będzie przeze mnie nazywana Zmarzłą . W końcu docieramy do drabinki, słynnej tak, że ja od Zakopca biegłem aby ją zobaczyć i przejść:
Podchodzę, wołam łau i wskakuję na nią (no prawie) mówiąc do znajomych zróbcie mi zdjęcie na niej. Słyszę: "jesteś poj...y, weź się w...j itp i niestety nie mam na niej zdjęcia.
W Koziej Przełęczy pełno śniegu jeszcze. Czekam chwilę aż towarzysze zbiorą się na zejście drabinką i po wspólnej, acz przeze mnie z bólem przyznaną decyzją stwierdzamy, że 14 to dość późno i czas na kwaterę zejść. Fakt tempo mieliśmy wolne. Schodzimy żółtym do Gąsienicowej i Zakopca.
Drugiego dnia mamy zaatakować drugi odcinek tj Kozia Przełęcz - Granaty aby ostatni odcinek zrobić w trzeci dzień. Znów od początku męczy mnie wolne tempo, więc w Dolinie Jaworzynki odłączam się i czekam na resztę w Murowańcu. Dołącza do nas jeszcze jeden kolega. W schronisku postanawiamy we dwójkę szybszym tempem uderzyć na Przełęcz K. i tam zaczekać na resztę, jednak w drodze dostajemy telefon, że oboje w okolicach Stawu Gąsienicowego łapią kontuzję i mamy iść sami. Znów włączam turbo i szybko docieram do Koziej. Tam czekam na kolegę i ruszamy dalej:
idziemy w sporym tłumie. Na Kozich Czubach (a było Turniach) chwila odpoczynku i ruszam dalej. Dzień wcześniej turysta idący z nami mówił, iż tamten odcinek nie jest najgorszy, a przynajmniej wejście na Kozi W. jest gorsze. Zgadza się.
Zejście do Wyżniej Koziej Przełęczy do dziś pamiętam:
gdyby nie kolejka za mną (przede mną zresztą też) to bym chwilę się zastanawiał co ja tam robię. Ale skoro dziewczyny dają radę to i ja muszę dać radę...i schodzę, dla mnie to jedno z najbardziej momentów z udziałem adrenaliny. Potem tylko wejście kominem na Kozi,
teraz to już pikuś
Na Kozim śniadanie i oczywista paprykarz szczeciński. Po chwili jest mi zimno i kapuje się, że nowo kupiony polar został gdzieś za mną. Pod chodzę nad Wyżnia K.P. a tam sznur osób, nie dam rady się cofnąć, patrze ale kolega na dole. Wołam go, nie słyszy więc dzwonie-owszem widział niebieski polar. Posyła zapytanie w tył czy ktoś go nie widzi. Jak w głuchym telefonie leci ono aż na Kozie Czuby, i tam się okazuję, że jakiś gościu go wziął z zamiarem zostawienia w Murowańcu. Po pół godzinie się w niego ubieram i lecę dalej. Ja idę na Granaty a Sławek schodzi Źlebem Kulczyńskiego bo nim jeszcze nie wracał. Dalej już coraz piękniej się robi.
widok z trasy na mnie
Słynna szczelina też robi lekkie wrażenie, jakoś nie mogę ją z rozbiegu wziąć i dopiero po minucie daje susa i idę na Granat Skrajny. Tam postanawiam iść aż na Krzyżne. Wysyłam sms z planem (bo na myśl o podejściu jeszcze raz trasy Rondo-Kuźnice-Gąsienicowa coś mnie trafia). Po chwili telefon z obawami czy zdążę?. Eee tras na niecałe 3 godziny? Dam radę. Po drodze jednak tak kolorowo już nie jest. Najpierw na Pościeli Jasińskiego idę źle, w stronę Piątki, potem na jakiś łańcuchach poślizguję się, dobrze że łańcuch miałem pod łokciem, to zdążyłem złapać go pod pachą (został lekki siniak na żebrach). Po drodze łapią mnie skurcze (dziś wiem, że to cukrzyca dawała znać-za duży cukier miałem). Ze zmęczenia nie robię już prawię zdjęć. Na przełęczy Krzyżne jestem po 1h45min. Tam chwila odpoczynku i poprzez Dolinę Pańszczycy schodzę do Murowańca. Wiem, że znajomi zaczęli schodzić już gdy ja na Granatach byłem. Ale oni kuśtykają (dosłownie), więc kopytka, herbata z cytryną i lecę na dół. Po drodze znów mdłości (za duży cukier) i po niecałej godzinie jestem na dole. Odbieram telefon : gdzie jesteś? Ja za 5minut w Kuźnicach. Ee nie możliwe dopiero doszliśmy... I dokładnie za 5 minut dolatuję do nich (dolną, prawie płaską część Doliny Jaworzynki biegłem truchtem...).
Mam nadzieję, że nie zanudziłem.
To były czasy gdy każde wyjście w góry to była adrenalina, że coś nowego poznam...
Sorry za jakość zdjęć:
https://picasaweb.google.com/1006097890 ... 09ZdjZTel#
Po kilku latach próbowania usamodzielnienia się, stwierdziłem, że czas poza pracą na swoje pasję. Jako, że kilka ich jest stwierdziłem, że najważniejsze to zacząć spełniać marzenia. Moje to chodzenie po górach. Zacząłem od miejsc, w których nie byłem, a więc Pilsko, Babia G. Potem Tatry-okolice Chochołowskiej, Czerwone Wierchy. to były lata 2008,2009. Aż zacząłem marzyć o przejściu Orlej, o której tyle słyszałem...
Z racji, że ze znajomymi zaczęliśmy jeździć na jednodniówki, gdzieś w necie zacząłem szukać towarzystwa na ową Perć. I tak od dyskusji o Orlej i mojej deklaracji, że niedługo ją przejdę, dostałem zaproszenie od jednej dziewczyny, żeby ją z jej znajomymi przejść pod koniec lipca.
W piątek wieczorem nowo poznany kolega zabiera mnie z Sosnowca. Po drodze zgarniamy ową koleżankę i coś ok 6tej docieramy do ronda. Tam zostawiamy auto i część bagaży i idziemy do Kuźnic. Później docieramy do Murowańca (nie pamiętam którą trasą). Tu chwilę się zastanawiamy bo nad Orlą chmury, łacze smsowe ze znajomymi mówi iż lać ani burz nie będzie. Więc idziemy.
Pamiętam, że od początku miałem mocne tempo, a nowo poznani towarzysze ciut wolniejsze, więc co jakiś czas czekałem na nich podziwiając piękno, które się przede mną rozciągało.
Niestety nie miałem wówczas aparatu fot. (kolejnej pasji na którą później przyszedł czas), więc zdjęcia robiłem komurą, no i są nie najlepszej jakości.
Tu nad Zmarzłym Stawem:
Powoli wchodzimy na Zawrat:
jak widać, te chmury spowodowały rozważania czy iść, czy nie, a okazało się, iż kłębiły się od strony północnej, na południe dość fajnie odsłaniając widoki.
No to ruszamy na Orlą:
tak będzie aż do Koziej Przełęczy. W Źlebie Honoratki koleżanka dostaję usztywnienia, kilkanaście dobrych minut przekonujemy ją aby ruszyć dalej. Idziemy dalej, ja co chwilę doprowadzam do szału bo na wąskiej ścieżce co chwila robię zdjęcia telefonem (z zachwytu) i ślę je do znajomych. Przez lata źle odczytana nazwa Zamarłem Turni będzie przeze mnie nazywana Zmarzłą . W końcu docieramy do drabinki, słynnej tak, że ja od Zakopca biegłem aby ją zobaczyć i przejść:
Podchodzę, wołam łau i wskakuję na nią (no prawie) mówiąc do znajomych zróbcie mi zdjęcie na niej. Słyszę: "jesteś poj...y, weź się w...j itp i niestety nie mam na niej zdjęcia.
W Koziej Przełęczy pełno śniegu jeszcze. Czekam chwilę aż towarzysze zbiorą się na zejście drabinką i po wspólnej, acz przeze mnie z bólem przyznaną decyzją stwierdzamy, że 14 to dość późno i czas na kwaterę zejść. Fakt tempo mieliśmy wolne. Schodzimy żółtym do Gąsienicowej i Zakopca.
Drugiego dnia mamy zaatakować drugi odcinek tj Kozia Przełęcz - Granaty aby ostatni odcinek zrobić w trzeci dzień. Znów od początku męczy mnie wolne tempo, więc w Dolinie Jaworzynki odłączam się i czekam na resztę w Murowańcu. Dołącza do nas jeszcze jeden kolega. W schronisku postanawiamy we dwójkę szybszym tempem uderzyć na Przełęcz K. i tam zaczekać na resztę, jednak w drodze dostajemy telefon, że oboje w okolicach Stawu Gąsienicowego łapią kontuzję i mamy iść sami. Znów włączam turbo i szybko docieram do Koziej. Tam czekam na kolegę i ruszamy dalej:
idziemy w sporym tłumie. Na Kozich Czubach (a było Turniach) chwila odpoczynku i ruszam dalej. Dzień wcześniej turysta idący z nami mówił, iż tamten odcinek nie jest najgorszy, a przynajmniej wejście na Kozi W. jest gorsze. Zgadza się.
Zejście do Wyżniej Koziej Przełęczy do dziś pamiętam:
gdyby nie kolejka za mną (przede mną zresztą też) to bym chwilę się zastanawiał co ja tam robię. Ale skoro dziewczyny dają radę to i ja muszę dać radę...i schodzę, dla mnie to jedno z najbardziej momentów z udziałem adrenaliny. Potem tylko wejście kominem na Kozi,
teraz to już pikuś
Na Kozim śniadanie i oczywista paprykarz szczeciński. Po chwili jest mi zimno i kapuje się, że nowo kupiony polar został gdzieś za mną. Pod chodzę nad Wyżnia K.P. a tam sznur osób, nie dam rady się cofnąć, patrze ale kolega na dole. Wołam go, nie słyszy więc dzwonie-owszem widział niebieski polar. Posyła zapytanie w tył czy ktoś go nie widzi. Jak w głuchym telefonie leci ono aż na Kozie Czuby, i tam się okazuję, że jakiś gościu go wziął z zamiarem zostawienia w Murowańcu. Po pół godzinie się w niego ubieram i lecę dalej. Ja idę na Granaty a Sławek schodzi Źlebem Kulczyńskiego bo nim jeszcze nie wracał. Dalej już coraz piękniej się robi.
widok z trasy na mnie
Słynna szczelina też robi lekkie wrażenie, jakoś nie mogę ją z rozbiegu wziąć i dopiero po minucie daje susa i idę na Granat Skrajny. Tam postanawiam iść aż na Krzyżne. Wysyłam sms z planem (bo na myśl o podejściu jeszcze raz trasy Rondo-Kuźnice-Gąsienicowa coś mnie trafia). Po chwili telefon z obawami czy zdążę?. Eee tras na niecałe 3 godziny? Dam radę. Po drodze jednak tak kolorowo już nie jest. Najpierw na Pościeli Jasińskiego idę źle, w stronę Piątki, potem na jakiś łańcuchach poślizguję się, dobrze że łańcuch miałem pod łokciem, to zdążyłem złapać go pod pachą (został lekki siniak na żebrach). Po drodze łapią mnie skurcze (dziś wiem, że to cukrzyca dawała znać-za duży cukier miałem). Ze zmęczenia nie robię już prawię zdjęć. Na przełęczy Krzyżne jestem po 1h45min. Tam chwila odpoczynku i poprzez Dolinę Pańszczycy schodzę do Murowańca. Wiem, że znajomi zaczęli schodzić już gdy ja na Granatach byłem. Ale oni kuśtykają (dosłownie), więc kopytka, herbata z cytryną i lecę na dół. Po drodze znów mdłości (za duży cukier) i po niecałej godzinie jestem na dole. Odbieram telefon : gdzie jesteś? Ja za 5minut w Kuźnicach. Ee nie możliwe dopiero doszliśmy... I dokładnie za 5 minut dolatuję do nich (dolną, prawie płaską część Doliny Jaworzynki biegłem truchtem...).
Mam nadzieję, że nie zanudziłem.
To były czasy gdy każde wyjście w góry to była adrenalina, że coś nowego poznam...
Sorry za jakość zdjęć:
https://picasaweb.google.com/1006097890 ... 09ZdjZTel#