TATRZAŃSKIE DEJA VU... Czyli jak znów trafić w okienko
: 2015-09-17, 19:29
Po powrocie z Alp nie musiałem długo czekać na powrót w góry. Pretekstem do wyjazdu były tym razem urodziny Edyty. Aby godnie je uczcić udaliśmy się na Słowację.
12.09.2015 Z deszczu na Ganek
Wymarzonym przez Edytę prezentem urodzinowym było wejście na Ganek. Prognozy na ten dzień nie były optymistyczne. Zapowiadały pochmurny dzień z możliwymi opadami deszczu. Mimo tego zdecydowaliśmy się spróbować. Wybraliśmy się zatem nad Popradzki Staw. Pogoda od rana potwierdziła nasze obawy. Niebo było zaciągnięte gęstymi chmurami. Do schroniska nad Popradzkim Stawem udało nam się dotrzeć sucho. Gdy już znaleźliśmy się w środku zaczął jednak padać deszcz. Początkowo lekki z czasem zmienił się w ulewę. Przeczekaliśmy opady i po około godzinie, gdy przestało padać postanowiliśmy mimo wszystko spróbować pójść na Ganek. Ruszyliśmy zatem w kierunku Doliny Złomisk. Z powodu mokrej trawy szybko okazało się, że brak w plecaku stuptutów był błędem. Mieliśmy mokre nogawki. Również przedzierania się przez rumowiska nie napawało optymizmem. Kamienie były mokre i śliskie. Miałem obawy co do tego jakie warunki zastaniemy na grani. W związku z tym, że już tam byłem zdawałem sobie sprawę, że przy mokrej skale przejście płytowego odcinka może okazać się ryzykowne. Postanowiliśmy jednak iść tak daleko i wysoko na ile pozwolą nam warunki i pogoda. Niestety im wyżej tym mieliśmy gorszą widoczność. Po dotarciu do Dolinki Rumanowej skierowaliśmy się do żlebu wyprowadzającego na Rumanowy Taras. W żlebie potwierdziły się moje obawy. Miejscami skała była mokra. Ostrożnie jednak dotarliśmy na ścieżkę biegnącą przez Rumanowy Taras. Tą ścieżką przetrawersowaliśmy pod Gankową Przełęcz. Na szczęście tam skała nie była mokra. Wdrapaliśmy się na grań nieco powyżej przełęczy i zaczęliśmy przechodzić najciekawszy odcinek naszej drogi. Jest to jedna z najpiękniejszych dróg jakie dane było mi przechodzić. Droga wiedzie tam ostrą granią. Ekspozycja otwierająca się po obu stronach potrafi dostarczyć niesamowitych wrażeń. Szczególnie ciekawie wygląda przejście pochylanej płyty. Na szczęście moje obawy nie potwierdziły się. Grań była sucha i przeszliśmy ją szybko i bez problemów. Na szczycie znów uśmiechnęło się do nas szczęście. Po raz kolejny znaleźliśmy się we właściwym czasie we właściwym miejscu. Znów, podobnie jak w lipcu otworzyło się dla nas okienko pogodowo-widokowe. Mogliśmy zatem nacieszyć oczy pięknymi widokami. Były zdjęcia, obowiązkowy wpis do książki i zaczęliśmy zejście. Wracaliśmy tą samą drogą. Tego dnia byliśmy jedynymi osobami, które tamtędy wędrowały. Gdy zeszliśmy do Doliny Złomisk znów wszystko zaczęło chować się w chmurach. Dla nas jednak nie miało to już żadnego znaczenia. Byliśmy szczęśliwi, że nie tylko udało nam się osiągnąć cel ale znów idealnie wstrzeliliśmy się w okienko pogodowe i uniknęliśmy porannego deszczu. Gdybyśmy wyszli godzinę później w drodze do Popradzkiego Stawu złapałaby nas ulewa i pewnie zrezygnowalibyśmy z dalszej drogi. Miałem zatem deja vu z naszego lipcowego wyjazdu. Wtedy też trafialiśmy idealnie w okienko.
13.09.2015 Strzał w dziesiątkę na Sławkowskim
W ramach poprawin po urodzinowym Ganku wybraliśmy się na Sławkowski Szczyt. Pierwszą elektriczką dotarliśmy z Nowej Leśnej do Starego Smokowca i około 6 rano wyruszyliśmy niebieskim szlakiem na szczyt. Pogoda tym razem od rana nas rozpieszczała. Mimo więc mozolnego podejścia szło nam się dość dobrze. Mieliśmy bowiem szczęście do podziwiania widoków z kilku miejsc, w których szlak dochodzi do grani. Najpierw z Maksymilianki mogliśmy podziwiać Pośrednią Grań, Durny Szczyt i Łomnicę. Później, wraz ze zdobywaniem wysokości do tego grona dochodziły kolejne szczyty. Poniżej Królewskiego Nosa pokazał się nam Gerlach. Po czterech godzinach dotarliśmy na szczyt. Był to prawdziwy strzał w dziesiątkę i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że na szczyt dotarliśmy o godzinie 10. Po drugie dlatego, że był to dla Edyty dziesiąty szczyt zdobyty w ramach WKT. Wreszcie dlatego, że znów idealnie wpasowaliśmy się w okienko. Dookoła mieliśmy piękną widoczność, która później zamieniła się w spektakl mgieł. Gdy zaczęliśmy schodzić wszystko zaczęło chować się w chmurach. Te chmury zawisły tam już do naszego wyjazdu ze Słowacji.
12.09.2015 Z deszczu na Ganek
Wymarzonym przez Edytę prezentem urodzinowym było wejście na Ganek. Prognozy na ten dzień nie były optymistyczne. Zapowiadały pochmurny dzień z możliwymi opadami deszczu. Mimo tego zdecydowaliśmy się spróbować. Wybraliśmy się zatem nad Popradzki Staw. Pogoda od rana potwierdziła nasze obawy. Niebo było zaciągnięte gęstymi chmurami. Do schroniska nad Popradzkim Stawem udało nam się dotrzeć sucho. Gdy już znaleźliśmy się w środku zaczął jednak padać deszcz. Początkowo lekki z czasem zmienił się w ulewę. Przeczekaliśmy opady i po około godzinie, gdy przestało padać postanowiliśmy mimo wszystko spróbować pójść na Ganek. Ruszyliśmy zatem w kierunku Doliny Złomisk. Z powodu mokrej trawy szybko okazało się, że brak w plecaku stuptutów był błędem. Mieliśmy mokre nogawki. Również przedzierania się przez rumowiska nie napawało optymizmem. Kamienie były mokre i śliskie. Miałem obawy co do tego jakie warunki zastaniemy na grani. W związku z tym, że już tam byłem zdawałem sobie sprawę, że przy mokrej skale przejście płytowego odcinka może okazać się ryzykowne. Postanowiliśmy jednak iść tak daleko i wysoko na ile pozwolą nam warunki i pogoda. Niestety im wyżej tym mieliśmy gorszą widoczność. Po dotarciu do Dolinki Rumanowej skierowaliśmy się do żlebu wyprowadzającego na Rumanowy Taras. W żlebie potwierdziły się moje obawy. Miejscami skała była mokra. Ostrożnie jednak dotarliśmy na ścieżkę biegnącą przez Rumanowy Taras. Tą ścieżką przetrawersowaliśmy pod Gankową Przełęcz. Na szczęście tam skała nie była mokra. Wdrapaliśmy się na grań nieco powyżej przełęczy i zaczęliśmy przechodzić najciekawszy odcinek naszej drogi. Jest to jedna z najpiękniejszych dróg jakie dane było mi przechodzić. Droga wiedzie tam ostrą granią. Ekspozycja otwierająca się po obu stronach potrafi dostarczyć niesamowitych wrażeń. Szczególnie ciekawie wygląda przejście pochylanej płyty. Na szczęście moje obawy nie potwierdziły się. Grań była sucha i przeszliśmy ją szybko i bez problemów. Na szczycie znów uśmiechnęło się do nas szczęście. Po raz kolejny znaleźliśmy się we właściwym czasie we właściwym miejscu. Znów, podobnie jak w lipcu otworzyło się dla nas okienko pogodowo-widokowe. Mogliśmy zatem nacieszyć oczy pięknymi widokami. Były zdjęcia, obowiązkowy wpis do książki i zaczęliśmy zejście. Wracaliśmy tą samą drogą. Tego dnia byliśmy jedynymi osobami, które tamtędy wędrowały. Gdy zeszliśmy do Doliny Złomisk znów wszystko zaczęło chować się w chmurach. Dla nas jednak nie miało to już żadnego znaczenia. Byliśmy szczęśliwi, że nie tylko udało nam się osiągnąć cel ale znów idealnie wstrzeliliśmy się w okienko pogodowe i uniknęliśmy porannego deszczu. Gdybyśmy wyszli godzinę później w drodze do Popradzkiego Stawu złapałaby nas ulewa i pewnie zrezygnowalibyśmy z dalszej drogi. Miałem zatem deja vu z naszego lipcowego wyjazdu. Wtedy też trafialiśmy idealnie w okienko.
13.09.2015 Strzał w dziesiątkę na Sławkowskim
W ramach poprawin po urodzinowym Ganku wybraliśmy się na Sławkowski Szczyt. Pierwszą elektriczką dotarliśmy z Nowej Leśnej do Starego Smokowca i około 6 rano wyruszyliśmy niebieskim szlakiem na szczyt. Pogoda tym razem od rana nas rozpieszczała. Mimo więc mozolnego podejścia szło nam się dość dobrze. Mieliśmy bowiem szczęście do podziwiania widoków z kilku miejsc, w których szlak dochodzi do grani. Najpierw z Maksymilianki mogliśmy podziwiać Pośrednią Grań, Durny Szczyt i Łomnicę. Później, wraz ze zdobywaniem wysokości do tego grona dochodziły kolejne szczyty. Poniżej Królewskiego Nosa pokazał się nam Gerlach. Po czterech godzinach dotarliśmy na szczyt. Był to prawdziwy strzał w dziesiątkę i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że na szczyt dotarliśmy o godzinie 10. Po drugie dlatego, że był to dla Edyty dziesiąty szczyt zdobyty w ramach WKT. Wreszcie dlatego, że znów idealnie wpasowaliśmy się w okienko. Dookoła mieliśmy piękną widoczność, która później zamieniła się w spektakl mgieł. Gdy zaczęliśmy schodzić wszystko zaczęło chować się w chmurach. Te chmury zawisły tam już do naszego wyjazdu ze Słowacji.