Przygodowy długi weekend czyli czasem na szczyt a czasem dro
: 2015-06-11, 22:04
Długi weekend Bożego Ciała postanowiliśmy z Edytą spędzić w Tatrach. Do Zakopanego dotarliśmy w środę (3 czerwca) popołudniu. Po zakwaterowaniu się postanowiliśmy dokonać rzeczy wiekopomnej. Za cel obraliśmy sobie południową ścianę Gubałówki. Niestety przejście Direttissimy okazało się niemożliwe ponieważ na tej drodze znajdują się jakieś tory ze stalową liną pośrodku. Ruszyliśmy więc nieco na lewo i zaczęliśmy mozolną "wspinaczkę" w stylu alpejskim, bez tlenu i zakładania obozów pośrednich. Wyczerpani w końcu dotarliśmy na górę. Natychmiast poszliśmy uzupełnić płyny aby się nie odwodnić Zaopatrzeni w płyny rozkoszowaliśmy się widokami.
Oczywiście zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. W końcu bez niego nikt by nam nie uwierzył, że weszliśmy na tą zacną górę
Następny dzień przywitał nas deszczowo. Udaliśmy się jednak w rejon dworca i stamtąd wraz z Arturem i Mariuszem wyruszyliśmy na Słowację. Naszym celem na ten dzień była Wysoka. Po drugiej stronie Tatr czekała nas niespodzianka w postaci pięknej pogody. Nad Popradzki Staw wyruszyliśmy przy bezchmurnym niebie. Od Popradzkiego Stawu odbiliśmy do Doliny Złomisk. Niestety z czasem również tutaj zaczęły się gromadzić chmury.
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w stronę Siarkańskiej Przełęczy. Widok na pobliskiego Siarkana robi na mnie zawsze wrażenie.
Pięknie prezentowała się Kończysta w towarzystwie Tępej.
Po przejściu przez Siarkańską Przełęcz zeszliśmy do Żlebu. Śnieg był miękki i mokry. Mozolnie wspinaliśmy się jednak do góry. W końcu dotarliśmy do płyty. Wspięliśmy się po niej i gdy już byliśmy poza długą klamrą zdjęliśmy raki. Czekany i raki zostawiliśmy w tym miejscu i zaczęliśmy wspinać się na wierzchołek. W końcu dotarliśmy na szczyt. Dookoła nas były chmury, które od czasu do czasu się rozwiewały i odsłaniały fragmenty panoramy. Nad nami było jednak czyste niebo i prażące słońce.
W końcu zaczęliśmy schodzić na dół. Tym razem poszliśmy przez Ławicę w kierunku Wagi. Warunki na tej drodze też okazały się ciężkie. Często musieliśmy trawersować mokry i miękki śnieg. W końcu dotarliśmy pod Przełączkę pod Kogutkiem. Zdejmujemy raki. Podeszliśmy na przełączkę i zaczęliśmy schodzić kominkiem na drugą stronę.
Po zejściu czekał nas kolejny trawers w miękkim śniegu. W końcu dotarliśmy do grani opadającej w kierunku Wagi. Zeszliśmy na przełęcz a następnie znów po śniegu do Chaty pod Rysami. Tutaj mimo, że czekała nas jeszcze droga po śniegu pożegnamy się ze sprzętem zimowym. Przez Dolinę Mięguszowiecką dotarliśmy do asfaltówki a następnie na parking.
Mariusz z Arturem odwieźli nas do Nowej Leśnej na kwaterę a następnie wrócili do domu.
Następnego dnia spaliśmy nieco dłużej niż planowaliśmy. Za cel obraliśmy sobie Sławkowski Szczyt więc uznaliśmy, że nie ma pośpiechu. Rano jednak zmieniliśmy decyzję. Postanowiliśmy pójść na Lodowy Szczyt. Ruszyliśmy więc najpierw autobusem do Starego Smokowca a następnie pieszo w kierunku Hrebienoka. Stąd wyruszyliśmy w kierunku Chaty Zamkowskiego. W schronisku zrobiliśmy sobie przerwę. Podczas gdy Edyta zamówiła sobie kawę ja tradycyjnie już zamówiłem Bylinkový čaj. Nie wiem z jakich ziół jest robiona ta herbata ale zakochałem się w jej smaku kilka lat temu będąc w Schronisku nad Zielonym Stawem Kieżmarskim i od tamtej pory za każdym razem zamawiam ją gdy tylko docieram do słowackiego schroniska. Wzmocnieni wyruszyliśmy dalej w kierunku Terinki. Wkrótce mogliśmy już zobaczyć Pośrednią Grań oraz wyłaniający się ponad progiem Doliny Pięciu Stawów Spiskich nasz cel.
Powoli przemierzaliśmy Dolinę Małej Zimnej Wody. W końcu zaczęliśmy mozolne podejście do Pięciu Stawów Spiskich. Po dojściu do Terinki zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Edyta zamówiła kawę ja oprócz Cesnakovej polievki zamówiłem sobie kolejny słowacki "napój bogów" zimną Kofolę. Z nowymi siłami ruszyliśmy w kierunku podejścia na Lodowy Szczyt. Od Wielkiego Stawu Spiskiego czekało na nas dużo śniegu. Staraliśmy się go obejść. w końcu jednak musieliśmy wejsć na śnieg.
Przed rampą czekało nas podejście po miękkim i mokrym śniegu. Założyliśmy raki i wyciągnęliśmy czekany. Dotarliśmy na rampę. Zdjęliśmy raki i zaczęliśmy podejście w górę ścieżką. Zamiast śniegu tym razem mieliśmy pod nogami ruchome kamienie. Dotarliśmy do przecinającego ścieżkę dużego płata śniegu. Przeszliśmy go w rakach. Na jego końcu okazało się, że niepotrzebnie bo można było go obejść z lewej strony. W końcu zbliżyliśmy się do końca rampy. Widać już było kopułę szczytową Lodowego.
Dotarliśmy na Ramię Lodowego. Pojawiły się pierwsze widoki na drugą stronę.
Pięknie prezentowała się też grań którą mieliśmy za chwilę pokonać.
Ruszyliśmy granią w kierunku wierzchołka.
Dotarliśmy do Lodowego Konia. W odwrotnym kierunku przechodził pięcioosobowy zespół. Czekaliśmy. Zacząłem się trochę denerwować bo wyszliśmy dość późno i przez ten korek mogliśmy schodzić po ciemku. Chłopaki z drugiego zespołu przepuścili nas jednak zanim pozostałych dwóch członków ich zespołu przeszło w odwrotnym kierunku niż my.
Zeszliśmy z Konia i zaczęliśmy wspinać się w kierunku szczytu.
W końcu dotarliśmy na szczyt. Pogoda wymiatała.
Zeszliśmy tą samą drogą. Tym razem ominęliśmy śnieg na rampie. W końcu dotarliśmy do Terinki. Tutaj zrobiliśmy sobie przerwę. Sukces opiliśmy zakupionym w schronisku piwem. Spotykaliśmy też chłopaków z którymi mijaliśmy się na Lodowym Koniu. Oni zostali na noc w Terince. My pożegnaliśmy się z nimi i zaczęliśmy schodzić do Starego Smokowca.
Gdy już tam dotarliśmy okazało się, że do Nowej Leśnej musimy iść pieszo. Ostatnia elektriczka już odjechała. Ruszyliśmy drogą w kierunku Popradu. Tą drogą dzień wcześniej jechaliśmy samochodem więc miałem ją świeżo w pamięci. Szliśmy i od czasu do czasu próbowaliśmy łapać okazję. Nikt się jednak nie zatrzymał. Droga wydawała nam się bez końca. Nazwaliśmy więc ją drogą Donikąd. Gdy patrzyliśmy w przód nic się nie przybliżało. Gdy oglądaliśmy się za siebie widzieliśmy Stary Smokowiec, który wydawał się nam cały czas blisko. W końcu dotarliśmy do Nowej Leśnej. Na kwaterze nikt nie narzekał. To był strzał w dziesiątkę z tym Lodowym stwierdziliśmy zgodnie i nawet droga Donikąd nie była w stanie zepsuć nam humorów.
Następny dzień zaplanowaliśmy lajtowo. Powrót do Polski i odpoczynek na Rusinowej Polanie. Rano kazało się jednak, że wyprawa na Rusinowej Polanę to prawdziwe "Mission Impossible". Najpierw okazało się, że rozkład jazdy w internecie jest nieaktualny i spóźniliśmy się na autobus do Łysej Polany. Postanowiliśmy więc poczekać w Nowej Leśnej na następny. Udaliśmy się na trawiastą łąkę przy drodze na elektriczkę by tam w towarzystwie Złotych Bażantów podziwić widoki na Tatry. Mieliśmy zatem własną "Nowoleśną Polanę"
Gdy w końcu dotarliśmy ponownie na przystanek okazało się, że mimo iż w rozkładzie jazdy jest o tej godzinie autobus kursujący w soboty i niedziele autobus nie przyjechał. Nie pozostało nam nic innego tylko elektriczką dojechać do Starego Smokowca. W końcu w Smokowcu doczekaliśmy się autobusu i dotarliśmy na Łysą Polanę. Tam szybko złapaliśmy busa do Zakopanego. Po powrocie szybko ogarnęliśmy się na kwaterze i postanowiliśmy powtórzyć nasz środowy wyczyn. Ponownie "złoiliśmy" południową ścianę Gubałówki Tatry pożegnaliśmy zatem w tym samym miejscu w który je powitaliśmy
Oczywiście zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. W końcu bez niego nikt by nam nie uwierzył, że weszliśmy na tą zacną górę
Następny dzień przywitał nas deszczowo. Udaliśmy się jednak w rejon dworca i stamtąd wraz z Arturem i Mariuszem wyruszyliśmy na Słowację. Naszym celem na ten dzień była Wysoka. Po drugiej stronie Tatr czekała nas niespodzianka w postaci pięknej pogody. Nad Popradzki Staw wyruszyliśmy przy bezchmurnym niebie. Od Popradzkiego Stawu odbiliśmy do Doliny Złomisk. Niestety z czasem również tutaj zaczęły się gromadzić chmury.
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w stronę Siarkańskiej Przełęczy. Widok na pobliskiego Siarkana robi na mnie zawsze wrażenie.
Pięknie prezentowała się Kończysta w towarzystwie Tępej.
Po przejściu przez Siarkańską Przełęcz zeszliśmy do Żlebu. Śnieg był miękki i mokry. Mozolnie wspinaliśmy się jednak do góry. W końcu dotarliśmy do płyty. Wspięliśmy się po niej i gdy już byliśmy poza długą klamrą zdjęliśmy raki. Czekany i raki zostawiliśmy w tym miejscu i zaczęliśmy wspinać się na wierzchołek. W końcu dotarliśmy na szczyt. Dookoła nas były chmury, które od czasu do czasu się rozwiewały i odsłaniały fragmenty panoramy. Nad nami było jednak czyste niebo i prażące słońce.
W końcu zaczęliśmy schodzić na dół. Tym razem poszliśmy przez Ławicę w kierunku Wagi. Warunki na tej drodze też okazały się ciężkie. Często musieliśmy trawersować mokry i miękki śnieg. W końcu dotarliśmy pod Przełączkę pod Kogutkiem. Zdejmujemy raki. Podeszliśmy na przełączkę i zaczęliśmy schodzić kominkiem na drugą stronę.
Po zejściu czekał nas kolejny trawers w miękkim śniegu. W końcu dotarliśmy do grani opadającej w kierunku Wagi. Zeszliśmy na przełęcz a następnie znów po śniegu do Chaty pod Rysami. Tutaj mimo, że czekała nas jeszcze droga po śniegu pożegnamy się ze sprzętem zimowym. Przez Dolinę Mięguszowiecką dotarliśmy do asfaltówki a następnie na parking.
Mariusz z Arturem odwieźli nas do Nowej Leśnej na kwaterę a następnie wrócili do domu.
Następnego dnia spaliśmy nieco dłużej niż planowaliśmy. Za cel obraliśmy sobie Sławkowski Szczyt więc uznaliśmy, że nie ma pośpiechu. Rano jednak zmieniliśmy decyzję. Postanowiliśmy pójść na Lodowy Szczyt. Ruszyliśmy więc najpierw autobusem do Starego Smokowca a następnie pieszo w kierunku Hrebienoka. Stąd wyruszyliśmy w kierunku Chaty Zamkowskiego. W schronisku zrobiliśmy sobie przerwę. Podczas gdy Edyta zamówiła sobie kawę ja tradycyjnie już zamówiłem Bylinkový čaj. Nie wiem z jakich ziół jest robiona ta herbata ale zakochałem się w jej smaku kilka lat temu będąc w Schronisku nad Zielonym Stawem Kieżmarskim i od tamtej pory za każdym razem zamawiam ją gdy tylko docieram do słowackiego schroniska. Wzmocnieni wyruszyliśmy dalej w kierunku Terinki. Wkrótce mogliśmy już zobaczyć Pośrednią Grań oraz wyłaniający się ponad progiem Doliny Pięciu Stawów Spiskich nasz cel.
Powoli przemierzaliśmy Dolinę Małej Zimnej Wody. W końcu zaczęliśmy mozolne podejście do Pięciu Stawów Spiskich. Po dojściu do Terinki zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Edyta zamówiła kawę ja oprócz Cesnakovej polievki zamówiłem sobie kolejny słowacki "napój bogów" zimną Kofolę. Z nowymi siłami ruszyliśmy w kierunku podejścia na Lodowy Szczyt. Od Wielkiego Stawu Spiskiego czekało na nas dużo śniegu. Staraliśmy się go obejść. w końcu jednak musieliśmy wejsć na śnieg.
Przed rampą czekało nas podejście po miękkim i mokrym śniegu. Założyliśmy raki i wyciągnęliśmy czekany. Dotarliśmy na rampę. Zdjęliśmy raki i zaczęliśmy podejście w górę ścieżką. Zamiast śniegu tym razem mieliśmy pod nogami ruchome kamienie. Dotarliśmy do przecinającego ścieżkę dużego płata śniegu. Przeszliśmy go w rakach. Na jego końcu okazało się, że niepotrzebnie bo można było go obejść z lewej strony. W końcu zbliżyliśmy się do końca rampy. Widać już było kopułę szczytową Lodowego.
Dotarliśmy na Ramię Lodowego. Pojawiły się pierwsze widoki na drugą stronę.
Pięknie prezentowała się też grań którą mieliśmy za chwilę pokonać.
Ruszyliśmy granią w kierunku wierzchołka.
Dotarliśmy do Lodowego Konia. W odwrotnym kierunku przechodził pięcioosobowy zespół. Czekaliśmy. Zacząłem się trochę denerwować bo wyszliśmy dość późno i przez ten korek mogliśmy schodzić po ciemku. Chłopaki z drugiego zespołu przepuścili nas jednak zanim pozostałych dwóch członków ich zespołu przeszło w odwrotnym kierunku niż my.
Zeszliśmy z Konia i zaczęliśmy wspinać się w kierunku szczytu.
W końcu dotarliśmy na szczyt. Pogoda wymiatała.
Zeszliśmy tą samą drogą. Tym razem ominęliśmy śnieg na rampie. W końcu dotarliśmy do Terinki. Tutaj zrobiliśmy sobie przerwę. Sukces opiliśmy zakupionym w schronisku piwem. Spotykaliśmy też chłopaków z którymi mijaliśmy się na Lodowym Koniu. Oni zostali na noc w Terince. My pożegnaliśmy się z nimi i zaczęliśmy schodzić do Starego Smokowca.
Gdy już tam dotarliśmy okazało się, że do Nowej Leśnej musimy iść pieszo. Ostatnia elektriczka już odjechała. Ruszyliśmy drogą w kierunku Popradu. Tą drogą dzień wcześniej jechaliśmy samochodem więc miałem ją świeżo w pamięci. Szliśmy i od czasu do czasu próbowaliśmy łapać okazję. Nikt się jednak nie zatrzymał. Droga wydawała nam się bez końca. Nazwaliśmy więc ją drogą Donikąd. Gdy patrzyliśmy w przód nic się nie przybliżało. Gdy oglądaliśmy się za siebie widzieliśmy Stary Smokowiec, który wydawał się nam cały czas blisko. W końcu dotarliśmy do Nowej Leśnej. Na kwaterze nikt nie narzekał. To był strzał w dziesiątkę z tym Lodowym stwierdziliśmy zgodnie i nawet droga Donikąd nie była w stanie zepsuć nam humorów.
Następny dzień zaplanowaliśmy lajtowo. Powrót do Polski i odpoczynek na Rusinowej Polanie. Rano kazało się jednak, że wyprawa na Rusinowej Polanę to prawdziwe "Mission Impossible". Najpierw okazało się, że rozkład jazdy w internecie jest nieaktualny i spóźniliśmy się na autobus do Łysej Polany. Postanowiliśmy więc poczekać w Nowej Leśnej na następny. Udaliśmy się na trawiastą łąkę przy drodze na elektriczkę by tam w towarzystwie Złotych Bażantów podziwić widoki na Tatry. Mieliśmy zatem własną "Nowoleśną Polanę"
Gdy w końcu dotarliśmy ponownie na przystanek okazało się, że mimo iż w rozkładzie jazdy jest o tej godzinie autobus kursujący w soboty i niedziele autobus nie przyjechał. Nie pozostało nam nic innego tylko elektriczką dojechać do Starego Smokowca. W końcu w Smokowcu doczekaliśmy się autobusu i dotarliśmy na Łysą Polanę. Tam szybko złapaliśmy busa do Zakopanego. Po powrocie szybko ogarnęliśmy się na kwaterze i postanowiliśmy powtórzyć nasz środowy wyczyn. Ponownie "złoiliśmy" południową ścianę Gubałówki Tatry pożegnaliśmy zatem w tym samym miejscu w który je powitaliśmy