Byłem w dolinie...
: 2013-07-25, 02:28
Dzień dobry. Wycieczka jak wycieczka, ogólnie fajnie było, plan w ogóle niezrealizowany, ale co tam, to było do przewidzenia.
Zaczęło się w niedzielę, o godz. 00:30, wstałem, upchałem wszystko do plecaka, zrobiłem zakupy suchej karmy w TESCO i pojechałem do Zakopanego. Nie ma to jak wszystko na ostatnią chwilę, ale nie specjalnie lubię się wcześniej przygotowywać. Pierwszy raz tak wcześnie jechałem w Tatry, tak też byłem lekko zaskoczony, gdyż pierwsze atrakcje i trudności spotkały mnie już na odcinku Wadowice - Sucha Beskidzka. Masarka jakaś, ile ja tam ominąłem latających saren i zająców, aż dziw, że w nic nie stuknąłem. Czujny byłem już do końca, dojechałem więc pod BP w Zakopanem. Zaparkowałem, na darmowym parkingu przy ulicy, ogólnie pięknie. Morał z tego taki: "Kto rano wstaje, temu Zakopane nawet w wakacje, parking za darmo daje..."
Ruszyłem przed 5:00 spod BP w stronę Kuźnic, zrobiło się już w miarę jasno, lekko po 5:00 stanąłem przy wejściu do parku i nie zastanawiając się ruszyłem, po raz 40-ty któryś tam w przeciągu ostatnich dwóch lat, moim ulubionym niebieskim szlakiem. Szło się fajnie, ludzi w ogóle, poranek bardzo pogodny.
Widoczek w stronę Babiej całkiem niezły.
Za chwilę wyłania mi się moja ulubiona pod względem fotogenicznym Żółta Turnia.
Droga coraz szersza, widać coraz więcej, żyć nie umierać dosłownie.
Kościelec pięknie błyszczy na tle bielusieńkich chmur...
Zawsze sobie mówię, byle do schroniska, potem to już gdziekolwiek pójdę do dla mnie jest w sumie z górki.
No i jest hala, w młodzieżowym slangu zwaną Halą G. Ciekawe czy ma też punkt takowy...
Z racji na wczesną porę, schronisko omijam szerokim łukiem, ale jak stało tak stoi... i poszedłem pospiesznie nad Czarny Staw, tam ludzi jeszcze całkiem mało. Postanowiłem zrobić sobie tam pierwszy tego dnia popas. Miło było, ale trzeba iść dalej.
Ominąłem staw i dalej w stronę następnego stawu.
Zmarzły już nie był, ale i tak piękny. Jest to jeden z moich ulubionych stawów w Tatrach, nie wiem albo tak trafiam, albo tam zawsze taka cisza i totalna pustka.
Żeby zbyt pięknie nie było to tak jak myślałem, Zawrat będzie w chmurze, no i był. Zdenerwowałem się i odechciało mi się tam iść, bo ostatnie takie wyjścia, zawsze kończyły się tym, że potem było już tylko gorzej. Tym razem nie do końca tak było, ale cały mój plan przez te chmury legł w gruzach. W tych pod Zawratem, którymi za chwilę parłem do góry...
W stronę Zakopanego jeszcze było coś widać, ale czym wyżej tym gorzej. Żelastwo w Tatrach ostatnio coraz mniej mnie satysfakcjonuje, chyba się starzeje. Postanowiłem więc, dać odpocząć trochę "łańcuchą i drabiną" w Tatrach i do Zawratu było to bezproblemowe, chociaż niestety nie wszystkim w ten dzień się to udało, o czym dopiero dowiedziałem się na drugi dzień. Ja na szczęście tam szedłem sam, więc spieszyć się nie musiałem, za mną i przede mną nikogo, więc szło się pięknie i swobodnie.
A piękne są tam te wszystkie tarasy, werandy, poręcze i takie tam. Docieram w końcu na "szczyt" Zawratu i stwierdzam, że jednak tam go nie ma. Widoki w sumie nie najgorsze, posiedziałem więc ze 20 minut i patrzyłem.
Poszedłem dalej...
Na Małym Kozim spotykam MROK Gdy go tylko zobaczyłem, od razu znalazłem co najmniej 10 powodów, żeby stamtąd zejść i nie było już mocnych, żebym poszedł dalej niż Kozia Przełęcz. Po pierwsze: zimne piwko w schronisku, po drugie: nigdy nie schodziłem z Koziej do Pięciu Stawów, po trzecie: przecież i tak nic nie widać, więc po co tam iść, po czwarte: przecież i tak się umówiłem na tą Orlą z kimś jeszcze, więc po co dwa razy chodzić, po piąte: kurde, dawno na Szpiglasie nie byłem, a tam tak ładnie, po szóste: w Pięciu Stawach w południe też jest przecież pięknie, po siódme: spać mi się chce, a tam są ku temu świetne warunki, po ósme: zjadłbym coś ciepłego, po dziewiąte: i tak miałem dać odpocząć tym "łańcuchą i drabiną", po dziesiąte: nie powiem ale chciałem na coś pod schroniskiem sobie popatrzyć Poza tym było jeszcze więcej powodów...
W Honoratce też MROK, ale udało mi się z niego wyjść cało.
Nawet się ode mnie oddalił na chwilę, albo po prostu ja się obniżyłem i zawisnął mi nad głową. Tak czy tak najgorzej nie było. Po drodze jeszcze jednemu turyście pięknie dupnęło piwo w puszcze w plecaku, kto to widział brać piwo w puszcze na Orlą, dlatego ja zawsze biorę w butelce i wszyscy się mi dziwią, dlaczego... bo też mi kiedyś w puszce tak jeb.... a to wcale miłe nie jest, więc mu współczułem
Z racji tego, że na drabinie już byłem 3 razy, nie chciało mi się stać w kolejce do niej, poza tym daje przecież odpocząć "łańcuchą i drabiną" trochę, bo tak ciężko mają, tyle lat ta Orla już na nich wisi, lada dzień pewnie z nich się urwie, to poszedłem jakimś obejściem i pojawiłem się na żółtym szlaku na Kozią Przełęcz, a zaraz za moment na samej przełęczy.
Tam zasiadłem i czekałem, aż pojawią się Ci co szli przede mną, pojawili się po 10 minutach, więc podejrzewam, że mniej więcej tyle idzie zaoszczędzić, tym obejściem, chociaż pewnie i więcej, w zależności od kolejki do drabiny. Siedziało na przełęczy jakieś dziecko, może z 5 lat miało, siedziało sobie tak same na środku przełęczy. Siadłem sobie koło niego i oczywiście, przez każdego przechodzącego było mi przypisywane, tak więc i tatą zostałem. W dodatku niedobrym, bo wszyscy jak na debila na mnie patrzyli, po co ja te dziecko tam wprowadziłem, tłumaczyłem się więc każdemu, że to nie moje i tak sobie samo siedzi. Tym bardziej nie mogli wyjść z podziwu, co ten chłopiec tam robi sam. Znudziło mi się już tłumaczenie po raz 20-ty w ciągu 15 minut, więc sobie poszedłem. Wcześniej jeszcze widziałem jak zbliżał się prawdziwy tata, tego dziecka, z kolejnym takim dzieckiem. Tzn. wiekowo wyglądało też na jakieś 5 lat albo nawet 4
Tutaj, rozdzielają się szlaki, czerwony do góry na Kozi i mój debiutancki żółty na dół do upragnionego schroniska. Posiedziałem tam jeszcze trochę, gdyż to miejsce oferuje niesamowity widok na południową ścianę Zamarłej Turni i pięknie jak na dłoni widać, wspinających się tam. Podobało mi się.
Ledwo zacząłem schodzić i się ku.... wypogodziło. No ale cóż, jest jeszcze i tak co najmniej 10 powodów, dla których warto schodzić, a to piwo które miałem już przed oczyma było kluczowe w tym wszystkim.
Szlak wg mnie bardzo ładny i nawet fajnie poprowadzony. Jak dla mnie to najładniejszy z tych wszystkich dojściowych do Orlej, chociaż to kwestia gustu, ale też i wg mnie najtrudniejszy z nich wszystkich.
Tam przed chwilą byłem w mroku, a teraz już pięknie i przejrzyście.
Raz, dwa i jestem na dole, teraz już tylko płaska, piękna i widokowa ścieżynka i będę w schronisku, o niczym innym zresztą już nie marzyłem.
Już, rzut beretem do schroniska, grzało coraz bardziej.
Tutaj już klimat coraz bardziej schroniskowy, ale lubię to. W ogóle uwielbiam to schronisko, nie ważne ile tam jest ludzi, zupełnie mi to nie przeszkadza. Jedna z moich pierwszych wycieczek w Tatry była właśnie tam i zawsze miło to wspominam. Zresztą Dolinę 5 Stawów uważam, za najpiękniejszą polską dolinę, no a polskie Tatry Wysokie jak wiadomo, są moimi ulubionymi. Pomimo, że na Słowacji niby lepiej i piękniej, to ja jednak wolę to co nasze i nic mnie od innych bardziej nie przekona.
Zza kosodrzewiny wyłania mi się schronisko, więc jestem w domu. Wypiłem dwa piwka, zjadłem ciepły obiad, popatrzyłem na to co piękne, a latem schroniska, oferują naprawdę piękne widoki... i bardzo urozmaicone w dodatku. Po czym zakamuflowałem się w kosodrzewinie i przyciąłem prawie 3 godzinnego komara...
To tyle, jeśli chodzi o pierwszy epizod mojej wycieczki. Sorry za ilość zdjęć, ale dużo ich mam, więc to i tak mało. Poza tym, nie będę już wrzucał zdjęć na picase i tym podobne, więc będą tylko tutaj.
Ciąg dalszy nastąpi...
Zaczęło się w niedzielę, o godz. 00:30, wstałem, upchałem wszystko do plecaka, zrobiłem zakupy suchej karmy w TESCO i pojechałem do Zakopanego. Nie ma to jak wszystko na ostatnią chwilę, ale nie specjalnie lubię się wcześniej przygotowywać. Pierwszy raz tak wcześnie jechałem w Tatry, tak też byłem lekko zaskoczony, gdyż pierwsze atrakcje i trudności spotkały mnie już na odcinku Wadowice - Sucha Beskidzka. Masarka jakaś, ile ja tam ominąłem latających saren i zająców, aż dziw, że w nic nie stuknąłem. Czujny byłem już do końca, dojechałem więc pod BP w Zakopanem. Zaparkowałem, na darmowym parkingu przy ulicy, ogólnie pięknie. Morał z tego taki: "Kto rano wstaje, temu Zakopane nawet w wakacje, parking za darmo daje..."
Ruszyłem przed 5:00 spod BP w stronę Kuźnic, zrobiło się już w miarę jasno, lekko po 5:00 stanąłem przy wejściu do parku i nie zastanawiając się ruszyłem, po raz 40-ty któryś tam w przeciągu ostatnich dwóch lat, moim ulubionym niebieskim szlakiem. Szło się fajnie, ludzi w ogóle, poranek bardzo pogodny.
Widoczek w stronę Babiej całkiem niezły.
Za chwilę wyłania mi się moja ulubiona pod względem fotogenicznym Żółta Turnia.
Droga coraz szersza, widać coraz więcej, żyć nie umierać dosłownie.
Kościelec pięknie błyszczy na tle bielusieńkich chmur...
Zawsze sobie mówię, byle do schroniska, potem to już gdziekolwiek pójdę do dla mnie jest w sumie z górki.
No i jest hala, w młodzieżowym slangu zwaną Halą G. Ciekawe czy ma też punkt takowy...
Z racji na wczesną porę, schronisko omijam szerokim łukiem, ale jak stało tak stoi... i poszedłem pospiesznie nad Czarny Staw, tam ludzi jeszcze całkiem mało. Postanowiłem zrobić sobie tam pierwszy tego dnia popas. Miło było, ale trzeba iść dalej.
Ominąłem staw i dalej w stronę następnego stawu.
Zmarzły już nie był, ale i tak piękny. Jest to jeden z moich ulubionych stawów w Tatrach, nie wiem albo tak trafiam, albo tam zawsze taka cisza i totalna pustka.
Żeby zbyt pięknie nie było to tak jak myślałem, Zawrat będzie w chmurze, no i był. Zdenerwowałem się i odechciało mi się tam iść, bo ostatnie takie wyjścia, zawsze kończyły się tym, że potem było już tylko gorzej. Tym razem nie do końca tak było, ale cały mój plan przez te chmury legł w gruzach. W tych pod Zawratem, którymi za chwilę parłem do góry...
W stronę Zakopanego jeszcze było coś widać, ale czym wyżej tym gorzej. Żelastwo w Tatrach ostatnio coraz mniej mnie satysfakcjonuje, chyba się starzeje. Postanowiłem więc, dać odpocząć trochę "łańcuchą i drabiną" w Tatrach i do Zawratu było to bezproblemowe, chociaż niestety nie wszystkim w ten dzień się to udało, o czym dopiero dowiedziałem się na drugi dzień. Ja na szczęście tam szedłem sam, więc spieszyć się nie musiałem, za mną i przede mną nikogo, więc szło się pięknie i swobodnie.
A piękne są tam te wszystkie tarasy, werandy, poręcze i takie tam. Docieram w końcu na "szczyt" Zawratu i stwierdzam, że jednak tam go nie ma. Widoki w sumie nie najgorsze, posiedziałem więc ze 20 minut i patrzyłem.
Poszedłem dalej...
Na Małym Kozim spotykam MROK Gdy go tylko zobaczyłem, od razu znalazłem co najmniej 10 powodów, żeby stamtąd zejść i nie było już mocnych, żebym poszedł dalej niż Kozia Przełęcz. Po pierwsze: zimne piwko w schronisku, po drugie: nigdy nie schodziłem z Koziej do Pięciu Stawów, po trzecie: przecież i tak nic nie widać, więc po co tam iść, po czwarte: przecież i tak się umówiłem na tą Orlą z kimś jeszcze, więc po co dwa razy chodzić, po piąte: kurde, dawno na Szpiglasie nie byłem, a tam tak ładnie, po szóste: w Pięciu Stawach w południe też jest przecież pięknie, po siódme: spać mi się chce, a tam są ku temu świetne warunki, po ósme: zjadłbym coś ciepłego, po dziewiąte: i tak miałem dać odpocząć tym "łańcuchą i drabiną", po dziesiąte: nie powiem ale chciałem na coś pod schroniskiem sobie popatrzyć Poza tym było jeszcze więcej powodów...
W Honoratce też MROK, ale udało mi się z niego wyjść cało.
Nawet się ode mnie oddalił na chwilę, albo po prostu ja się obniżyłem i zawisnął mi nad głową. Tak czy tak najgorzej nie było. Po drodze jeszcze jednemu turyście pięknie dupnęło piwo w puszcze w plecaku, kto to widział brać piwo w puszcze na Orlą, dlatego ja zawsze biorę w butelce i wszyscy się mi dziwią, dlaczego... bo też mi kiedyś w puszce tak jeb.... a to wcale miłe nie jest, więc mu współczułem
Z racji tego, że na drabinie już byłem 3 razy, nie chciało mi się stać w kolejce do niej, poza tym daje przecież odpocząć "łańcuchą i drabiną" trochę, bo tak ciężko mają, tyle lat ta Orla już na nich wisi, lada dzień pewnie z nich się urwie, to poszedłem jakimś obejściem i pojawiłem się na żółtym szlaku na Kozią Przełęcz, a zaraz za moment na samej przełęczy.
Tam zasiadłem i czekałem, aż pojawią się Ci co szli przede mną, pojawili się po 10 minutach, więc podejrzewam, że mniej więcej tyle idzie zaoszczędzić, tym obejściem, chociaż pewnie i więcej, w zależności od kolejki do drabiny. Siedziało na przełęczy jakieś dziecko, może z 5 lat miało, siedziało sobie tak same na środku przełęczy. Siadłem sobie koło niego i oczywiście, przez każdego przechodzącego było mi przypisywane, tak więc i tatą zostałem. W dodatku niedobrym, bo wszyscy jak na debila na mnie patrzyli, po co ja te dziecko tam wprowadziłem, tłumaczyłem się więc każdemu, że to nie moje i tak sobie samo siedzi. Tym bardziej nie mogli wyjść z podziwu, co ten chłopiec tam robi sam. Znudziło mi się już tłumaczenie po raz 20-ty w ciągu 15 minut, więc sobie poszedłem. Wcześniej jeszcze widziałem jak zbliżał się prawdziwy tata, tego dziecka, z kolejnym takim dzieckiem. Tzn. wiekowo wyglądało też na jakieś 5 lat albo nawet 4
Tutaj, rozdzielają się szlaki, czerwony do góry na Kozi i mój debiutancki żółty na dół do upragnionego schroniska. Posiedziałem tam jeszcze trochę, gdyż to miejsce oferuje niesamowity widok na południową ścianę Zamarłej Turni i pięknie jak na dłoni widać, wspinających się tam. Podobało mi się.
Ledwo zacząłem schodzić i się ku.... wypogodziło. No ale cóż, jest jeszcze i tak co najmniej 10 powodów, dla których warto schodzić, a to piwo które miałem już przed oczyma było kluczowe w tym wszystkim.
Szlak wg mnie bardzo ładny i nawet fajnie poprowadzony. Jak dla mnie to najładniejszy z tych wszystkich dojściowych do Orlej, chociaż to kwestia gustu, ale też i wg mnie najtrudniejszy z nich wszystkich.
Tam przed chwilą byłem w mroku, a teraz już pięknie i przejrzyście.
Raz, dwa i jestem na dole, teraz już tylko płaska, piękna i widokowa ścieżynka i będę w schronisku, o niczym innym zresztą już nie marzyłem.
Już, rzut beretem do schroniska, grzało coraz bardziej.
Tutaj już klimat coraz bardziej schroniskowy, ale lubię to. W ogóle uwielbiam to schronisko, nie ważne ile tam jest ludzi, zupełnie mi to nie przeszkadza. Jedna z moich pierwszych wycieczek w Tatry była właśnie tam i zawsze miło to wspominam. Zresztą Dolinę 5 Stawów uważam, za najpiękniejszą polską dolinę, no a polskie Tatry Wysokie jak wiadomo, są moimi ulubionymi. Pomimo, że na Słowacji niby lepiej i piękniej, to ja jednak wolę to co nasze i nic mnie od innych bardziej nie przekona.
Zza kosodrzewiny wyłania mi się schronisko, więc jestem w domu. Wypiłem dwa piwka, zjadłem ciepły obiad, popatrzyłem na to co piękne, a latem schroniska, oferują naprawdę piękne widoki... i bardzo urozmaicone w dodatku. Po czym zakamuflowałem się w kosodrzewinie i przyciąłem prawie 3 godzinnego komara...
To tyle, jeśli chodzi o pierwszy epizod mojej wycieczki. Sorry za ilość zdjęć, ale dużo ich mam, więc to i tak mało. Poza tym, nie będę już wrzucał zdjęć na picase i tym podobne, więc będą tylko tutaj.
Ciąg dalszy nastąpi...