Z Karakorum na Kalatówki.
: 2013-07-22, 10:07
Ave o poranku.
Weekend jak to weekend – groził pogodą zmienną. I tak zrobił. Bydlak jeden. Ale i tak wesoło było.
Siedzę sobie w piątek wieczorem w domu, dzwoni Don Biskup. Od słowa do słowa umawiamy się na sobotę 20 lipca 2013, godzinę 7.25 na dworcu PKS w Pacanowie. Biskup właśnie wrócił z bardzo ważnej wyprawy w Karakorum, czuje potrzebę pogadania i pochodzenia po górach niższych ( miesiąc wcześniej atakował jeszcze Alpamayo ). Zabrzmiało groźnie ale jak Biskup żąda, Dobromił chce.
Autobus spóźnił się 22 minuty, wóz z Kurii krążył po rondzie. Witamy się, jest jeszcze Towarzyszka Dagmara, wracająca po długiej przerwie w Tatary. Ambitna – chce przejść przerażającą Przełęczą Krzyżne w potworne mroki Doliny 5 Stawów Polskich. Dobrze, że nie Spiskich. No dobra – jesteśmy gentelmanami więc dla spokoju pozornie się zgadzamy. Liczymy, że w Murowańcu Jej przejdzie i będziemy mogli w ciszy i w spokoju pogadać o szczegółach wyprawy ku pamięci Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego. Tak więc w drogę – podjeżdżamy do Kuźnic, kolejka do kolejki przyjazna człowiekowi więc korzystamy z niej jak poważni ludzie. Na Kasprowym mrok, w Gąsienicowej mrok, w Murowańcu tłum. Ale po to są schroniska co by turyści z nich korzystali. Tłumnie i często. Siadamy pod schroniskiem i wspominamy miłe chwile z nim związane. Biskup zaczyna też opowiadać o wyprawie, o spotkaniu z Jackiem Berbeką, o przybijaniu pamiątkowych tablic, o osobach biorących udział w tym wydarzeniu. Ale Dagmara dalej ma obłęd w oczach i żąda ataku na PPK. Zgodziliśmy się … No i jazda w mrok. Czas przewodnikowy skróciliśmy o 65 minut – Don Biskup jest w takiej formie, że każdego szybkobiegacza zajechałby po pół godzinie. Dla nas był łaskawy i nie szedł za szybko. Co byśmy mogli widoki popodziwiać. Oczywiście do samej PPK nic nie było widać. Mijający nas ksiądz twierdził, że z PPK widać dolinę. Ale i tak mu nie uwierzyliśmy. Słusznie. Wnikamy na PPK, zabieram kamień na pamiątkę i ruszamy do schroniska w Dolinie 5 Stawów Polskich. Szlak ten jest milusi i łagodny dla nóg. Bardzo. Ale nie narzekamy, nawiązujemy dialogi z mijanymi turystami, dodajemy ducha uroczym niewiastom i powoli zniżamy się w stronę Doliny. Cud – nawet Miedziane widać. I tak to w przepisowe 90 minut docieramy do przyjaznego, pełnego luda schroniska. Zasiadamy przy ławie pod schroniskiem, czas na obiad. Nawiązujemy dialog z trójką turystów, która zaczyna walkę z butelkami. Jedna to była butelka z colą. Druga nie. Z rozmowy wyniknęło, że była to trójka z Wybrzeża. Chwała Im za chęć przemierzenia całego Kraju naszego cudownego. Jako, że planowaliśmy ruszyć o 17 to o 17.20 wstajemy od stołu i ruszamy w Roztokę. Coś było widać. Np. Siklawę za nami i linę nad nami. Parokrotnie wpadamy z Biskupem w szał bitewny i podbiegamy sobie radośnie, trzymając kopie husarskie przed sobą. Szwedzi, Rosjanie, Turcy, Kozacy i inni tego typu uciekają w popłochu. My wbiegamy na plac obok Wodoryja Mickiewicza, zasiadamy przy ławie, muchy chcą nas pożreć, i czekamy na Dagmarę. Żyje i idzie. Potem czas na beton i bus. Wnikamy na kwaterę, zakładamy stroje galowe ( ja mam koszulkę „Dobić Dziada”, Don „Gdzie raki zimują” a Dagmara z Czogori) – w sam raz na dancing w lokalu Kolorowa na Krupówkach. Pisząc w skrócie – na parkiecie pary wesoło tańcowały, świat się kręcił a koszule się pruły. Część dalsza nocnych rozmów odbyła się na kwaterze.
Dobranoc Państwu.
Dzień dobry Państwu.
Powstajemy w miarę wcześnie. Przed południem. Plan dnia odpowiedni dla nas – Hotel Górski Kalatówki. A jaka cudna pogoda była … Ryja mam czerwonego. Słoneczko było milusie, wiaterek nie za nachalny, temperatura znośna. Znośna dla osobników czerpiących przyjemność z leżakowania na tarasie Hotelu Górskiego Kalatówki. Leżakowaliśmy długo. Jak już się odpowiednio zmęczyliśmy to wróciliśmy do Kuźnic, zapakowaliśmy się w auto i udaliśmy się do lokalu Nad Potokiem na zasłużony obiad. No i pożegnania nadszedł czas. Don odwozi mnie do Żywca, w drodze słowaccy siepacze kasują Biskupa na 20 euro i dojeżdżamy do celu. Następne spotkanie w planach.
Dziękuję za uwagę.
Weekend jak to weekend – groził pogodą zmienną. I tak zrobił. Bydlak jeden. Ale i tak wesoło było.
Siedzę sobie w piątek wieczorem w domu, dzwoni Don Biskup. Od słowa do słowa umawiamy się na sobotę 20 lipca 2013, godzinę 7.25 na dworcu PKS w Pacanowie. Biskup właśnie wrócił z bardzo ważnej wyprawy w Karakorum, czuje potrzebę pogadania i pochodzenia po górach niższych ( miesiąc wcześniej atakował jeszcze Alpamayo ). Zabrzmiało groźnie ale jak Biskup żąda, Dobromił chce.
Autobus spóźnił się 22 minuty, wóz z Kurii krążył po rondzie. Witamy się, jest jeszcze Towarzyszka Dagmara, wracająca po długiej przerwie w Tatary. Ambitna – chce przejść przerażającą Przełęczą Krzyżne w potworne mroki Doliny 5 Stawów Polskich. Dobrze, że nie Spiskich. No dobra – jesteśmy gentelmanami więc dla spokoju pozornie się zgadzamy. Liczymy, że w Murowańcu Jej przejdzie i będziemy mogli w ciszy i w spokoju pogadać o szczegółach wyprawy ku pamięci Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego. Tak więc w drogę – podjeżdżamy do Kuźnic, kolejka do kolejki przyjazna człowiekowi więc korzystamy z niej jak poważni ludzie. Na Kasprowym mrok, w Gąsienicowej mrok, w Murowańcu tłum. Ale po to są schroniska co by turyści z nich korzystali. Tłumnie i często. Siadamy pod schroniskiem i wspominamy miłe chwile z nim związane. Biskup zaczyna też opowiadać o wyprawie, o spotkaniu z Jackiem Berbeką, o przybijaniu pamiątkowych tablic, o osobach biorących udział w tym wydarzeniu. Ale Dagmara dalej ma obłęd w oczach i żąda ataku na PPK. Zgodziliśmy się … No i jazda w mrok. Czas przewodnikowy skróciliśmy o 65 minut – Don Biskup jest w takiej formie, że każdego szybkobiegacza zajechałby po pół godzinie. Dla nas był łaskawy i nie szedł za szybko. Co byśmy mogli widoki popodziwiać. Oczywiście do samej PPK nic nie było widać. Mijający nas ksiądz twierdził, że z PPK widać dolinę. Ale i tak mu nie uwierzyliśmy. Słusznie. Wnikamy na PPK, zabieram kamień na pamiątkę i ruszamy do schroniska w Dolinie 5 Stawów Polskich. Szlak ten jest milusi i łagodny dla nóg. Bardzo. Ale nie narzekamy, nawiązujemy dialogi z mijanymi turystami, dodajemy ducha uroczym niewiastom i powoli zniżamy się w stronę Doliny. Cud – nawet Miedziane widać. I tak to w przepisowe 90 minut docieramy do przyjaznego, pełnego luda schroniska. Zasiadamy przy ławie pod schroniskiem, czas na obiad. Nawiązujemy dialog z trójką turystów, która zaczyna walkę z butelkami. Jedna to była butelka z colą. Druga nie. Z rozmowy wyniknęło, że była to trójka z Wybrzeża. Chwała Im za chęć przemierzenia całego Kraju naszego cudownego. Jako, że planowaliśmy ruszyć o 17 to o 17.20 wstajemy od stołu i ruszamy w Roztokę. Coś było widać. Np. Siklawę za nami i linę nad nami. Parokrotnie wpadamy z Biskupem w szał bitewny i podbiegamy sobie radośnie, trzymając kopie husarskie przed sobą. Szwedzi, Rosjanie, Turcy, Kozacy i inni tego typu uciekają w popłochu. My wbiegamy na plac obok Wodoryja Mickiewicza, zasiadamy przy ławie, muchy chcą nas pożreć, i czekamy na Dagmarę. Żyje i idzie. Potem czas na beton i bus. Wnikamy na kwaterę, zakładamy stroje galowe ( ja mam koszulkę „Dobić Dziada”, Don „Gdzie raki zimują” a Dagmara z Czogori) – w sam raz na dancing w lokalu Kolorowa na Krupówkach. Pisząc w skrócie – na parkiecie pary wesoło tańcowały, świat się kręcił a koszule się pruły. Część dalsza nocnych rozmów odbyła się na kwaterze.
Dobranoc Państwu.
Dzień dobry Państwu.
Powstajemy w miarę wcześnie. Przed południem. Plan dnia odpowiedni dla nas – Hotel Górski Kalatówki. A jaka cudna pogoda była … Ryja mam czerwonego. Słoneczko było milusie, wiaterek nie za nachalny, temperatura znośna. Znośna dla osobników czerpiących przyjemność z leżakowania na tarasie Hotelu Górskiego Kalatówki. Leżakowaliśmy długo. Jak już się odpowiednio zmęczyliśmy to wróciliśmy do Kuźnic, zapakowaliśmy się w auto i udaliśmy się do lokalu Nad Potokiem na zasłużony obiad. No i pożegnania nadszedł czas. Don odwozi mnie do Żywca, w drodze słowaccy siepacze kasują Biskupa na 20 euro i dojeżdżamy do celu. Następne spotkanie w planach.
Dziękuję za uwagę.