W ciemno na Ciemniak
: 2014-02-18, 10:00
Dawno, dawno temu, kiedy nie znałam jeszcze for górskich, a wiedzę na temat gór posiadałam z przewodników Józefa Nyki, wraz z koleżanką podczas tygodniowego pobytu w Zakopanem wystartowałyśmy wczesną porą do Doliny Kościeliskiej. Dzień wcześniej burza zawróciła nas z drogi na Wołowiec jeszcze przed Grzesiem, dlatego nie za bardzo wiedziałyśmy na co pogoda pozwoli owego dnia (a zapowiadano taki sam burzowy klimat).
O godzinie 8-mej wypiłyśmy herbatkę przy schronisku na Hali Ornak i co robić, przecież nie wrócimy do Zakopanego… Uznałyśmy, że wybierzemy się przynajmniej na Chudą Przełączkę przez Dolinę Tomanową. Byłyśmy bardzo zaskoczone jak piękny to szlak, a raczej niewiele osób nim się wybrało. Z początku wyglądało to tak:
Po drodze minęłyśmy miejsce, gdzie dawniej biegł szlak na Tomanową Przełęcz, nawet ktoś nim tuptał, a może to był niedźwiedź w ciuszkach termo aktywnych?
Ja jeszcze takowych nie znałam
Nieopodal minęłyśmy miejsce osuwiska, o którym wspomniałam w relacji sokoła, było jeszcze mokro po wczorajszej burzy także kolanka nieco mi zadrżały
Jednak im wyżej, tym piękniejsze widoki ukazywały się naszym oczom:
Zrobiło się też trochę chłodniej, że mi fruwały moje długie kolczyki, niezbędne w góry
a stanowiące w pewnym momencie przyczynę mojego utrapienia.
W końcu dotarłyśmy do Chudej Przełączki (1850m n.p.m.), gdzie wiał dosyć silny wiatr, ale z tego miejsca było już zbyt blisko do Ciemniaka, z resztą zależało mi, by Ania zobaczyła Krzesanicę, która z Ciemniaka i Mułowej Przełęczy prezentuje się wspaniale. Na Ciemniaku miałyśmy zdecydować co dalej. Decyzja nie była prosta, bo jak już się zdobędzie wysokość, to reszta Czerwonych Wierchów to bułka z masłem. Na południu kłębiły się stalowe chmury:
A na północy widać było nawet słoneczko:
Niestety wykazałam się, jak zwykle, wspaniałym zmysłem matematycznym, policzyłam ile czasu zajmie nam dojście do Kopy Kondrackiej. Nie pamiętam już wtedy ile mi tego czasu wyszło, ale pomyliłam się mniej więcej o 2 godziny, co miało dosyć duże znaczenie
Pogoda jakby nawet zachęcała do wędrowania dalej:
Na Krzesanicy jednak uświadomiłam sobie, że może być „wesoło”:
i wtedy też moje kalkulacje uległy ponownemu przeliczeniu i trzeba było zarządzić bieg na czas
Kopę Kondracką już sobie darowałyśmy i ścięłyśmy szlak skrótem wprost na Kondracką Przełęcz. Niebo już zaczęło sobie burczeć, wiedziałyśmy, że będzie powtórka z rozrywki z dnia poprzedniego, kiedy burza złapała nas w drodze na Grzesia i trwała tak do końca dnia (koczowałyśmy w schronisku na Polanie Chochołowskiej dobre 2-3 h, ale i tak musiałyśmy wrócić w strugach deszczu). Pytanie tylko było gdzie tym razem nas dorwie, a wiadomo, że lepiej jak najniżej. Rozpadało się przy schronisku na Hali Kondratowej. To była chyba pierwsza burza w górach, która tak mi się dała we znaki, chciałam uciec, gdzie pieprz rośnie, ale nie było ku temu sposobności
Ania miała problem z kolanami, więc nie mogła iść zbyt szybko, ja niespodziewanie dostałam niezłego speeda i co jakiś czas musiałam się zatrzymywać i czekać na Anię, która powoli kuśtykała po śliskich kamieniach. Właściwie to nawet nie wierzyłam, że dotrzemy do Kuźnic, tylko czekałam aż po wielkim łomocie kolejna błyskawica trafi we mnie albo jakieś drzewo, które i tak trafi we mnie
i zastanawiałam się czy nie przyczynią się ku temu moje wiszące kolczyki ściągające pioruny
Miałam wrażenie, że trzęsie się cały świat, a dźwięk grzmotu trwa i trwa…
Na koniec okazało się, że może lepiej byśmy zrobiły przeczekując w schronisku, wtedy byśmy nie przemokły „do majtek”, bo burza jednak po jakiejś godzinie – dwóch się skończyła, a na niebie pokazała się piękna tęcza. Ten dzień zapamiętałam na długo, spowodował, że na serio zaczęłam się bać burzy (efekt tego pozytywny, bo przynajmniej wtedy zaczynam szybko chodzić
), chociaż już mi trochę minęło, bo nie raz mnie jeszcze taka burza w Tatrach i innych górach spotkała i już nie panikuję tak bardzo.
Jeszcze z innego powodu to dla mnie dosyć sentymentalna wycieczka, wtedy jeszcze dosyć beztrosko traktowałam góry (choć już wtedy sporo czytałam na ich temat), wszystko bardzo mnie cieszyło, chyba nawet bardziej, nie porównywałam się do nikogo, pewnie dlatego, że nie czytałam tylu relacji, które powodują presję, że chce się tych gór więcej. To były po prostu inne czasy. I w ogóle byłam wtedy taaka młoda
To by było na tyle. Dziękuję za uwagę.
O godzinie 8-mej wypiłyśmy herbatkę przy schronisku na Hali Ornak i co robić, przecież nie wrócimy do Zakopanego… Uznałyśmy, że wybierzemy się przynajmniej na Chudą Przełączkę przez Dolinę Tomanową. Byłyśmy bardzo zaskoczone jak piękny to szlak, a raczej niewiele osób nim się wybrało. Z początku wyglądało to tak:
Po drodze minęłyśmy miejsce, gdzie dawniej biegł szlak na Tomanową Przełęcz, nawet ktoś nim tuptał, a może to był niedźwiedź w ciuszkach termo aktywnych?
Nieopodal minęłyśmy miejsce osuwiska, o którym wspomniałam w relacji sokoła, było jeszcze mokro po wczorajszej burzy także kolanka nieco mi zadrżały
Zrobiło się też trochę chłodniej, że mi fruwały moje długie kolczyki, niezbędne w góry
W końcu dotarłyśmy do Chudej Przełączki (1850m n.p.m.), gdzie wiał dosyć silny wiatr, ale z tego miejsca było już zbyt blisko do Ciemniaka, z resztą zależało mi, by Ania zobaczyła Krzesanicę, która z Ciemniaka i Mułowej Przełęczy prezentuje się wspaniale. Na Ciemniaku miałyśmy zdecydować co dalej. Decyzja nie była prosta, bo jak już się zdobędzie wysokość, to reszta Czerwonych Wierchów to bułka z masłem. Na południu kłębiły się stalowe chmury:
A na północy widać było nawet słoneczko:
Niestety wykazałam się, jak zwykle, wspaniałym zmysłem matematycznym, policzyłam ile czasu zajmie nam dojście do Kopy Kondrackiej. Nie pamiętam już wtedy ile mi tego czasu wyszło, ale pomyliłam się mniej więcej o 2 godziny, co miało dosyć duże znaczenie
Pogoda jakby nawet zachęcała do wędrowania dalej:
Na Krzesanicy jednak uświadomiłam sobie, że może być „wesoło”:
i wtedy też moje kalkulacje uległy ponownemu przeliczeniu i trzeba było zarządzić bieg na czas
Na koniec okazało się, że może lepiej byśmy zrobiły przeczekując w schronisku, wtedy byśmy nie przemokły „do majtek”, bo burza jednak po jakiejś godzinie – dwóch się skończyła, a na niebie pokazała się piękna tęcza. Ten dzień zapamiętałam na długo, spowodował, że na serio zaczęłam się bać burzy (efekt tego pozytywny, bo przynajmniej wtedy zaczynam szybko chodzić
Jeszcze z innego powodu to dla mnie dosyć sentymentalna wycieczka, wtedy jeszcze dosyć beztrosko traktowałam góry (choć już wtedy sporo czytałam na ich temat), wszystko bardzo mnie cieszyło, chyba nawet bardziej, nie porównywałam się do nikogo, pewnie dlatego, że nie czytałam tylu relacji, które powodują presję, że chce się tych gór więcej. To były po prostu inne czasy. I w ogóle byłam wtedy taaka młoda
To by było na tyle. Dziękuję za uwagę.
.

