Część IV - Kotłowa
Ostatniego dnia postanowiliśmy iść na Kotłową... czyli tam gdzie chciał iść Tobi jak schodziliśmy z Bystrej
Podjechaliśmy do Podbanské, tam o dziwo parking wciąż darmowy, ciekawe jak długo. Wyruszyliśmy magistralą w kierunku zachodnim. Po drodze oglądaliśmy jak wyglądają zbocza w stronę Kotłowej. Są to tereny pozbawione drzew, ale drogi zwózkowe już od paru lat zarastają. Stwierdziliśmy, że będzie pewniej wyjść na Kotłową szlakiem.
Wchodzimy więc normalnie do Doliny Bystrej.
Ukochana idzie z kijkami ekologicznymi
Moje kolano ma się lepiej. Ogólnie jeszcze nie umieramy.
Szlak jest wąską scieżką idącą długo dnem doliny wzdłuż strumienia.
Wyżej jeszcze kwitnie wierzbówka kiprzyca.
Wyłania się Niżnia Bystra.
Wychodzimy na wysokie piętro doliny.
Kawałek płaskiego. Przyjemny moment
Widok w stronę Bystrej.
Widok wstecz w stronę Jeżowej. Tym grzbietem szedłem.
Przed nami ostatnie bardzo strome podejście na grzbiet.
Widoczek w dół.
Jesteśmy na przełęczy. Widok na drugą stronę. Kamienista i grzbiet, którym kilka lat temu schodziłem. W oddali Tatry Wysokie.
Porzucamy szlak i idziemy na Kotłową.
Widok wstecz na Bystrą.
Przed nami Kotłowa. Jest to bardzo przyjemny i malowniczy odcinek.
Ponownie widok wstecz.
Już prawie na Kotłowej.
Ukochana szczytuje
Poszło łatwo, ale tego się spodziewaliśmy. Planujemy teraz zjeść i odpocząć, ale korci mnie zobaczyć jak dalej wygląda ścieżka. Widok na drugą stronę w kierunku Doliny Kamienistej.
Delikatną ścieżkę widać w trawach, ale w kosówkach żadnej. Zoomuję aparatem i przeszukuję morze kosówek. Wydaje mi się, że na środku jakby coś było. Uznaję, że będziemy próbować się przebijać.
Wracam na szczyt. Widok na Dolinę Kamienistą i Pyszniańską Przełęcz.
Parolotniarze latają.
Fajne to musi być tak sobie latać.
No nic, pora ruszać w dół. Ahoj przygodo
Dość szybko dochodzimy do granicy kosówki i nie ma przez nią luksusowej ścieżki.
To co jest, wygląda tak.
Ścieżka zarosła. Kosówka zdecydowanie wymaga poprzycinania. Jednak ślad widać, są stare przycięcia, decydujemy się napierać. Problem polega na tym, że pas kosówek jest naprawdę spory. Napieramy więc długo licząc, że będzie coraz lepiej, ale nie za bardzo widać tendencję do poprawy. Są odcinki dla piesków, czyli piesek idzie wygodnie, a ludzie pełzają.
Są odcinki lepsze, z polankami. Niestety czasem jest tak, że z polanki właściwa ścieżka schodzi w bok, ale wielu ludzi idzie i wydeptuje na wprost. Potem taka odnoga kończy się nagle w kosówce kilkoma ślepymi odgałęzieniami. Trzeba się wracać w górę i szukać właściwej drogi. Jest to wyczerpujące i stresujące. Im niżej się zeszło, tym gorsza perspektywa powrotu "po śladach". Chodzenie w kosówkach jest dla ludzi twardych.
Musiało być naprawdę ciężko, bo przeglądając zdjęcia mam sporą lukę. Po prostu przez jakiś czas ich nie robiłem, a zwykle robię w trybie ciągłym. W każdym razie doszliśmy do cywilizacji. Jest chatka, więc jesteśmy uratowani
Sporo mają tych chatek i wszystkie w bardzo dobrym stanie. Piwa nie było
Ale to chatka chyba dla prawdziwych koneserów, nie sądzę, żeby docierały tu tłumy. Natomiast okolica chatki bardzo ładnie zagospodarowana, nawet trawa na ścieżkach wykoszona.
Do chatki przyszliśmy od góry, do wyboru mieliśmy 3 ścieżki. Na pierwszy ogień poszła ścieżka prosto w dół. Skończyła się po 20 metrach
Wróciliśmy i poszliśmy w prawo. Ta ścieżka wyglądała najlepiej. Po kilkuset metrach miałem pewność, że to ta właściwa. Doskonale przetarta, nawet pnie zwalonych drzew poprzycinane. Jakież było zdziwienie, kiedy po 10 minutach doszliśmy do strumyka i dalej już nie było żadnej możliwości. To było tylko dojście do wody.
Wróciliśmy do chatki i poszliśmy ostatnią opcją. To była dobra droga.
Bez problemów zeszliśmy na dół.
Jeszcze na koniec 15 minut szlakiem i można wracać do domu
Zejście z Kotłowej bardzo fajne, wymagające, dla koneserów. Ta adrenalina podczas błądzenia w kosówkach jest jak narkotyk.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Zubercu, gdzie dają najlepsze hamburgery na świecie. Nie żartuję, naprawdę najlepsze bezapelacyjnie!
Spontaniczny wyjazd w Tatry był bardzo udany. 4 solidne wycieczki, praktycznie wszystkie po nowych dla mnie terenach. To był ostatni niezeksplorowany przeze mnie rejon Tatr.
Ukochana bardzo dzielna. Mimo kontuzji, spowodowanej prawdopodobnie zbyt szybkim schodzeniem z Barańca, potem bardzo dzielnie walczyła w kolejnych dniach. Tobi również dzielny, choć na tym wyjeździe nie miał okazji żeby się jakoś specjalnie wykazywać. Myślę, że długotrwała kontuzja kolana się u mnie nie odnowiła, mogę zrobić przysiad
THE END