Kwietniowe ostatki zimy. Nieco popadało ostatnimi dniami, śniegu jest więcej niż w poprzednich zimowych miesiącach, choć ubywa go w miarę cieplejszych dni. Gdzie jest go najwięcej? W Tatrach oczywiście.
W związku z tym jedziemy z koleżanką w Tatry na zimowe ostatki. Nie jedziemy, tak jak Adrian, w Beskid Śląsko-Morawski szukać wiosny (kiedy relacja?). Wybór pada na Trzydniowiański Wierch, potem może Czublk, może nie, absolutnie bez napinki. Dalsze i wyższe góry na szlaku od razu skreślamy, Trzydniowiański ma być dziś naszym Everestem. Przyjeżdżamy na parking na Siwej Polanie o 7.40. Nie spinaliśmy się zbyt mocno na poranny przyjazd, bo rano miały być jeszcze resztki niepogody z poprzedniego dnia. Ludzi jest jeszcze mało, raptem kilka osób stoi w kolejce do kasy biletowej. Później ponoć się zagęściło. Pogoda na razie faktycznie jest średnia, ale niskie chmury wyglądają na takie „cienkie", spomiędzy nich coraz bardziej przebija błękit nieba.
na Siwej Polanie
Dzień zapowiada się optymistycznie, choć jak popatrzeć w tył, to czasem widać niskie chmury nad Podhalem. Inwersja?
Droga pod początek czerwonego szlaku zajmuje nam około godzinę. Rozpogadza się. Rano jeszcze jest pustawo. Na początku podejścia uzbrajamy się w raki. Nie ma to tamto, podejście Krowim Żlebem jest strome. Robi się ciepło.
Wchodzimy w las. W lesie nad żlebem zaczyna na nas obficie kapać woda ze śniegu topniejącego na drzewach. Po chwili stromego podejścia wychodzimy nad las na otwartą przestrzeń - zimą, bo w innych porach roku idzie się tu między kosodrzewiną. Jest bardzo ciepło, nad nami jest bezchmurne niebo, ale nad Podhalem wisi mrok. Chmury są systematycznie nawiewane w naszą stronę, Osobita jest całkiem w nich schowana. Ciekawe, jak to się dalej rozwinie.
Pojawiają się pierwsze krokusy, choć jeszcze nie kwitną.
W brzuchach nam burczy, ale teraz ważniejsze są zdjęcia, bo nie wiadomo, co będzie dalej z pogodą - możemy za chwilę zniknąć we mgle. Zjadamy szybko coś na pierwszy głód i chwytamy za aparaty.
Dzieje się faktycznie dużo, choć chmurki są raczej optymistyczne, nie z gatunku tych zwiastujących gwałtowne pogorszenie pogody. Nawet przez te chmurki słońce mocno przyświeca.
Jako posiadacze porządnych aparatów (koleżanka ma Olympusa) jesteśmy proszeni przez turystów o zrobienie pamiątkowych zdjęć ich komórkami. Trzy turystki zagadują nas, gdzie jest schronisko na Ornaku, bo chcą tam dojść przez góry, a nie wiedzą którędy. Jest połowa kwietnia, godzina 13, a one nie mają świadomości, że muszą przejść przez Starorobociański Wierch i Ornak. Nie jest to niewykonalne, ale ja bym na taką trasę jednak się wcześniej wybrał i raczej wiedział, jak iść. Może się czepiam, może nie.
Faktem jest, że chmury zaczynają zakrywać okoliczne szczyty, a główny grzbiet nawet całkiem znika. Turystki zastanawiają się, czy czasem jednak nie zawrócić, bo nie chcą iść we mgle, ale jaką podjęły decyzję, to w sumie nie wiem, bo też mi gdzieś zniknęły podczas jedzenia (ale ich nie zjadłem).
Pozostaje kwestia Czubika. Trawestując Szekspira: To Czubik or not to Czubik. Ostatecznie odpuszczamy, idziemy tylko kawałek za Trzydniowiański Wierch posiedzieć sobie na tamtejszym wzgórku w ciszy.
Popołudniowe słońce daje cudowne światło, prawie jak na obrazach Caravaggia

Wracamy tą samą trasą. To mój trzeci raz na Trzydniowiańskim Wierchu zimą i nie zdarzyło mi się wcześniej schodzić Doliną Jarząbczą - to tereny lawiniaste, a szlak był nieprzetarty. Dziś akurat widać przedeptaną ścieżkę, ale mimo to zdroworozsądkowo odpuszczamy.
O ile w górnej części szlaku mimo dużego słońca i wysokiej temperatury powietrza śnieg był w miarę twardy i wygodny do chodzenia, o tyle w lesie zamienił się w mokrą, śliską breję. Strome zejście jest trudne, trzeba być skupionym cały czas. Tuż przed końcem czerwonego szlaku zdejmujemy raki, bo biała ścieżka rano odsłoniła wystające kamienie letniego szlaku.
Na drodze w Dolinie Chochołowskiej też zniknęła większość śniegu, choć krokusy nadal są zwinięte z zimna. Nie będzie zdjęć krokusów.
Na Siwej Polanie idziemy zjeść coś ciepłego. Zamawiamy po kiełbasce z rusztu, do tego można sobie dobrać chleb ze smalcem oraz kiszone ogórki i całkiem nieźle pojeść. Dwie kiełbaski plus dwa piwa (w tym jedno bezalkoholowe) to wydatek 75 zł, nawet ujdzie biorąc pod uwagę te dodatki do kiełbasy.
Przy wyjeździe z Doliny Chochołowskiej żegnają nas Czerwone Wierchy oświetlone wieczornym słońcem i na tym kończy się nasza wycieczka - moja trzecia zimowa w zimowym sezonie 2024/2025.
Teraz wiosna...