Czerwiec 2019 roku. Z racji Bożego Ciała wypada dłuższy weekend a co za tym idzie szansa na jakiś bardziej sensowny wyskok w góry. Szybko zgaduję się z Mateuszem co planów i jazda!
Dzień 1 - Bielsko Biała
Godziny ranne i około południowe spędzamy z Kamilą standardowo w pociągu. Dojazd komunikacją publiczną z Białegostoku na południe to zawsze około dziesięciu godzin. Co zrozumiałe tego dnia wyjścia górskie już odpuszczamy ale w planach mamy szwendanie się po Bielsku i piwko z Mateuszem. Po zainstalowaniu się na kwaterze nasze kroki kierujemy do miejsca narodzin wielu znany bohaterów m.in. Bolka i Lolka, Reksia, Baltazara Gąbki, Marcelego Szpaka czy Pana Bałagana.
Studio Filmów Rysunkowych:
Jak widać na załączonym obrazku miejsce za bardzo nie zachęca do pozostania dłużej w jego okolicy.
Wracamy w bliższe okolice rynku.
Katedra św. Mikołaja:
Jeden z zaułków w okolicach rynku:
Rynek w Bielsku-Białej:
Rynek specjalnego wrażenia na nas nie zrobił idziemy więc dalej.
Kamienice na skrzyżowaniu ulic 3 Maja i Wzgórze:
Tuż obok znajduje się Zamek Książąt Sułkowskich:
Mury zamkowe i Bank Pocztowy (w głębi):
Po drugiej stronie ulicy znajduje się Teatr Polski:
Wracamy na Plac Bolesława Chrobrego, gdzie umówiliśmy się z Mateuszem. O umówionej godzinie rozpoczynamy program alkoholowo-krajoznawczy. Tak więc zwiedzanie okolicy łączymy z piwkowaniem w polecanych przez Mateusza knajpach. Po pierwszym i drugim kufelku w okolicach zamku ruszamy ulicą 11 listopada.
Jedna z kamienic nad rzeką Białą:
Kilkanaście metrów dalej mamy pomnik Reksia:
Kamienica "Pod Żabami" znajdująca się na Placu Wojska Polskiego nie robi na nas specjalnego wrażenia. Może dlatego, że właśnie trwa jej remont i cała obwieszona jest jakimiś różnokolorowymi płachtami.
Żaby:
Dalej jest jeszcze Plac Wolności z dawnym domem cechowym sukienników:
No i na koniec ratusz:
Zdecydowanie najładniejszy naszym skromnym zdaniem budynek w mieście. Przebija kamienice i zamek! Obchodzimy go ze wszystkich stron. Piękny!
No ale poziom alkoholu we krwi niebezpiecznie spada więc ruszamy w kierunku rynku coby się napić i posilić. Przy okazji ustalamy z Mateuszem plan na działania na kolejne dni. Wszak nie samym piwem człowiek żyje i trzeba iść też w te cholerne góry!
Dzień 2 - Czupel (933 m n.p.m.) i Pszczyna
Po wczesnym śniadaniu jedziemy z Kamilą (Mateusz nie dostał na piątek wolnego) pociągiem do Łodygowic. Od razu na stacji zaczyna się zielony szlak biegnący do Czernichowa. Niespiesznie mijamy kolejne zabudowania (m.in. kościół pod wezwaniem św. Szymona i Judy Tadeusza) by po pół godzinie rozpocząć podejście.
W okolicach Ubocza (Uboczy?) (509 m n.p.m.) otwierają nam się pierwsze tego dnia widoki:
Szlak pnie się monotonnie w górę a po minięciu Łysego Gronia (601 m n.p.m.) zaczyna się obniżać w kierunku Czernichowa. Po zejściu na dół od razu zmieniamy kolor szlaku na niebieski i pod miejscowym kościołem robimy przerwę na jedzonko. Po kilkunastu minutach odpoczynku rozpoczynamy podejście na Suchy Wierch (781 m n.p.m.).
Z podejścia widać Żar (758 m n.p.m.):
Widać też inne zarośnięte góry i pagóry:
W okolicach Rogacza (899 m n.p.m.) słyszymy pierwsze pomruki burzy a gdy dochodzimy na Czupel zaczyna padać. Widoków brak więc szybko wdziewamy kurtki przeciwdeszczowe i postanawiamy co rychlej ruszyć w kierunku schroniska na Magurce Wilkowickiej. Pół godziny później popijam już sobie zimną kofolę. Mmmmm! Pychota! Na zewnątrz grzmi, pada i przejaśnia się. I tak na zmianę. Podczas jednej z chwil bez deszczu postanawiamy szybkim tempem ruszyć w dół. Wybieramy czarny szlak do Wilkowic. Droga w dół nie pozostawia po sobie szczególnych wspomnień.
Wilkowice witają nas chmurą burzową i widokiem na Skrzyczne:
Po dojściu na dworzec trafiamy od razu w pociąg i już po kilkunastu kolejnych minutach jesteśmy w Bielsku-Białej. Idziemy na kwaterę i rozmyślamy nad planem na resztę dnia. Pogoda akurat delikatnie się uspokaja (wciąż trwa kołowrotek słońca, deszczu i piorunów) postanawiamy więc przejechać się do pobliskiej Pszczyny. Wsiadamy do pociągu i jazda!
Gdy pociąg wjeżdża na peron na horyzoncie mamy już czarne chmurzysko pomrukujące groźnie co kilka sekund. Rozpoczyna się więc wyścig z czasem. Zobaczyć jak najwięcej zanim lunie! Z dworca ruszamy dziarskim krokiem planując jak najszybciej dojść na rynek.
Jeden z mijanych budynków na ulicy Kościuszki:
Dochodzimy na rynek i sru! Jak nie pieprznie, jak nie lunie! Ściana wody! Udaje nam się szybko zorganizować miejsce w jednej z pobliskich jadłodajni i czekamy na poprawę pogody. Mija jakiś czas (przy okazji udaje się nam napełnić żołądki miejscowymi wiktuałami) i powoli pogoda zmienia się na tyle, że postanawiamy wychylić nos na zewnątrz.
Na runku mamy Kościół Ewangelicko-Augsburski:
Tuż obok rynku znajduje się zamek:
Są też Stajnie Książęce:
Spacerujemy sobie jeszcze chwilę po Parku Zamkowym i zarządzamy odwrót.
Opuszczając pszczyński rynek obserwujemy jeszcze nachalną promocję ideologii LPG-:
Wracając na dworzec mijamy jeszcze budynek Sądu Rejonowego:
Potem już tylko pociąg do Bielska, kwatera, kolacja na rynku, kwatera i lulu. Jutro czeka nas wczesna pobudka...
Dzień 3 - Wielki Chocz (1611 m n.p.m.) i Zamek Orawski
Bladym świtem jesteśmy umówieni z Mateuszem na jednym z przystanków autobusowych. Jemy śniadanie, plecaki gotowe i ruszamy w dół po schodach z kwatery na bielskie ulice. No i trach! Kolano Kamili odmawia posłuszeństwa. Próbujemy szybkiej reanimacji ale nic to nie daje. Szybko myślimy co dalej i wspólnie podejmujemy decyzję, że ja jadę a Kamila zostaje na miejscu (nie będziemy ryzykować atrakcji bólowych na słowackich szlakach). Tak więc Kamila wraca na górę a ja pędzę na miejsce umówionego spotkania. Ładuję się do auta i w trójkę (ja, Mateusz i jego żona) kierujemy się na południe.
Oczywiście na wstępie zapomniałem zaznaczyć, że prognoza na ten dzień to totalne dziadostwo: zlewa i burze. No ale postanawiamy zaryzykować. Szlak na Chocza startuje w miejscowości Vysny Kubin i tam dołącza do nas jeszczcze dwóch chłopaków - znajomych Mateusza.
Ruszamy póki pogoda sprzyja:
Dziarskim tempem (wszak mamy w głowach prognozy o burzach) pniemy się w górę zielonym szlakiem. Pierwszą dłuższą przerwę robimy na polanie przed głównym podejściem. Tu jesteśmy już w chmurze i ruszamy każdy swoim tempem ku szczytowi. Bez większych trudności docieramy na wierzchołek.
Widoki oczywiście żadne:
Na szczycie spędzamy jakieś pół godziny. Piździ coraz bardziej i mimo, że jeszcze nie pada cały czas mamy w głowie prognozy pogody. W dół postanawiamy schodzić drugim wariantem, przez moment są nawet jakieś łańcuchy. No ale zapierdzielamy żwawo w dół. Najpierw wychodzimy z chmury a potem i z lasu. Trafiają się nawet jakieś widoczki.
Tupa skala i Ostra skala:
A tu nie mam pojęcia co:
Z tyłu zostaje nasza dzisiejsza zdobycz. Jeszcze tylko szybki rzut oka bo uciekamy już przed zbliżającym się dupnięciem pogody.
Wielki Chocz w chmurze:
Nad Fatrą już leje i grzmi:
Vysny Kubin i nasze auta już tuż tuż:
Deszcz zaczyna padać dokładnie wtedy gdy docieramy do naszych samochodów. Uf! Kolejny raz się udało! Podczas powrotu do Polski postanawiamy zatrzymać się w Orawskim Podzamczu na małe zwiedzanko miejscowego zamczyska.
Zamek Orawski:
No to ruszamy:
Po ekspresowym zwiedzaniu zamku ładujemy się do samochodu i wracamy do Bielska. Kamila na miejscu też nie próżnowała spacerując spokojnie po bliższej i dalszej okolicy. Cały wyjazd (jak zwykle) okazał się jak najbardziej udany. Pomimo ekscesów pogodowych udało się z niego wycisnąć ile tylko można!
To tu, to tam czyli Biały Mały Chocz
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
To tu, to tam czyli Biały Mały Chocz
Wiem, że nic nie wiem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 20 gości