Niespieszne dreptanie po Wzgórzach Kiełczyńskich
: 2022-12-07, 17:48
Wzgórza Kiełczyńskie – peryferyjny, południowo-zachodni fragment masywu Ślęży i izolowany fragment Ślężańskiego Parku Krajobrazowego – należą do miejsc, które odwiedzam kilka razy do roku, ponieważ świetnie nadają się na leniwe leśne łazikowanie z dziećmi, z którymi, jak wiadomo, różnie bywa w terenie… Wzgórza te nie są zbyt wymagające kondycyjnie i nie oszałamiają wysokością, więc jak najbardziej nadają się na dziecięce nogi. A do tego mają dla mnie jedną ważną zaletę – są blisko chałupy.
Poniżej krótka fotorelacja z jednego z takich rodzinnych wypadów…
Ponieważ dzionek, choć krótki, zapowiadał się słonecznie, więc idealnie nadawał się na szybki wypad do lasu z córką. Tak więc gorąca herbata do termosu, trochę prowiantu i już mkniemy autem ku sprawdzonej miejscówce.
Parkujemy jak zwykle na niewielkim placyku przy kiełczyńskim kościele pw. Narodzenia NMP. Mimo kontestacyjnej postawy córki udaje mi się ją namówić na dokładniejsze obejrzenie niedawno odnowionej świątyni. Pochodzący z XIII w. kościół przechodził różne koleje losu. Przetrwał jednak wojny i pożary. Od wieków jest też sanktuarium maryjnym. Figura Matki Boskiej Łaskawej, którą podziwiać można w ołtarzu głównym, jest jednak kopią poprzedniczki, skradzionej kilka czy kilkanaście lat temu. Kościół przechodził kilkukrotnie odbudowy i przebudowy. Obecną, nieco eklektyczną formę świątynia zawdzięcza głównie szeroko zakrojonym pracom remontowym, czy wręcz kreacyjnym, prowadzonym w XIX i XX wieku. W ścianach kościoła wmurowane zostały kamienne epitafia. Przy murze ustawiono zaś stacje drogi krzyżowej.
Spod kościoła ruszamy na szlak. Tradycyjnie wybieramy zieloną ścieżkę przyrodniczą, wyznakowaną w 2013 r. Dzięki tej trasie Wzgórza Kiełczyńskie stają się w ostatnich latach niestety/na szczęście (wybrać wg osobistych preferencji) coraz popularniejsze. Pamiętam czasy, gdy w te rejony nie zaglądał prawie nikt, może oprócz miejscowych grzybiarzy, leśników i - z rzadka - spragnionych pustki łazików.
Kierujemy się na północ od kościoła ku pobliskiemu lasowi. Po kilku minutach docieramy do pięknego monumentu upamiętniającego pochodzących z okolicznych wsi żołnierzy, poległych w I wojnie światowej. Ciekawe, że pomnik uchował się do naszych czasów niezniszczony. Inne obiekty tego typu na Dolnym Śląsku, jeśli przetrwały, zwykle pozbawione zostały niemieckich napisów. Kilka metrów od monumentu znajduje się jeszcze jedna ciekawa pamiątka z dawnych lat. To pochodzący z początków XX w. głaz-obelisk upamiętniający dra Winklera – popularyzatora lokalnej turystyki.
Spod pomników ruszamy w dalszą drogę. Kierujemy się na wschód, trzymając się zielonych znaczków. Na chwilę wychodzimy z lasu. Wykorzystujemy to, by podziwiać panoramę Przedgórza Sudeckiego i Gór Sowich. Za kilka-kilkanaście lat widoków już jednak z tego miejsca nie będzie za sprawą nowych nasadzeń iglaków.
Wędrując dalej, odbijamy na chwilę ze ścieżki przyrodniczej, by poszukać starych wyrobisk tutejszej skały serpentynitowej, która od wieków wykorzystywana była jako lokalny materiał budowlany, czego dowodem jest kościół, pomnik poległych czy wiele zabudowań Kiełczyna. Wiele z tych starych kamieniołomów na obszarze Wzgórz Kiełczyńskich obecnie objętych jest ochroną jako stanowiska paproci serpentynitowych.
Wracamy na szlak i zaczynamy delikatne podejście. Na wschodnich i północnych stokach pojawia się coraz więcej śniegu. Trasa nie oferuje zbyt wielu widoków, ale i tak jest przyjemnie. Szlak jest naprawdę malowniczy. Uwagę przykuwa duża ilość wykrotów i połamanych drzew. Silne wiatry poprzedniej jesieni wyrządził w drzewostanie duże straty.
Im bliżej Szczytnej ścieżka coraz bardziej nabiera górskiego charakteru. Zanim jednak osiągniemy szczyt najwyższego wzniesienia Wzgórz Kiełczyńskich, penetrujemy jeszcze co ciekawsze odsłonięcia skalne, zbierając materiały do mojego bloga geologicznego.
W końcu ścieżka przyrodnicza łączy się z żółtym szlakiem, a to niechybnie oznacza, że przystępujemy do ataku szczytowego. Przed kulminacyjnym punktem trasy znowu pozwalam sobie jednak, ku rozpaczy pierworodnej, na kilka geomorfologicznych obserwacji. Szczególnie interesuje mnie rumowisko bloków skalnych i charakterystyczne wypłaszczenie pod szczytem Szczytnej, od strony południowej. To relikt procesów zachodzących na przedpolu lądolodu.
Po wykonaniu niezbędnej dokumentacji fotograficznej w końcu możemy wdrapywać się dalej. Odcinek prowadzący z przełączki na szczyt jest niezwykle malowniczy i skalisty, przypominający wyższe partie sąsiedniej i dużo wyższej Ślęży. Klimat robią stare kamienne schodki. Po kilku chwilach docieramy małą granią na Szczytną (466 m n.p.m.), gdzie wita nas charakterystyczny kamienny kopiec. Ponieważ widoków brak, zadowalamy się konsumpcją zawartości plecaków.
Po przerwie ruszamy ku oddalonej o nieco ponad półtora kilometra Przełęczy Książnickiej. Po drodze napotykamy jeszcze ze dwa-trzy przewyższenia. Jedno z nich oferuje skromny widok na Ślężę. Ścieżkę często tarasują przewrócone drzewa.
Po zejściu do Przełęczy Książnickiej (która oferuje spacerowiczom wiatkę z ławkami i stołem) zmieniamy radykalnie kierunek marszu, zgodnie z oznaczeniami ścieżki przyrodniczej. Żegnamy więc szlak żółty, który wiedzie w stronę Gogołowa i dalej ku Świdnicy. Wkraczamy więc znowu na południowe, cieplejsze stoki wzgórz. Śniegu ubywa z każdym krokiem. Maszerujemy teraz drogą dla tetryków - szerokim duktem beż przewyższeń.
Niespokojny duch jednak w geologu drzemie, więc w końcowym odcinku trasy, tuż przy drugiej wiacie, znowu czuję potrzebę odbicia w bok do starego kamieniołomu serpentynitu, po raz kolejny widząc pełen politowania wzrok córki, tolerującej z rezygnacją dziwne upodobania ojca. W przeciwieństwie do innych wyrobisk przy tym zachowały się resztki infrastruktury kopalnianej. Po szybkiej inspekcji odsłonięć skalnych docieramy do przykościelnego parkingu.
Poniżej krótka fotorelacja z jednego z takich rodzinnych wypadów…
Ponieważ dzionek, choć krótki, zapowiadał się słonecznie, więc idealnie nadawał się na szybki wypad do lasu z córką. Tak więc gorąca herbata do termosu, trochę prowiantu i już mkniemy autem ku sprawdzonej miejscówce.
Parkujemy jak zwykle na niewielkim placyku przy kiełczyńskim kościele pw. Narodzenia NMP. Mimo kontestacyjnej postawy córki udaje mi się ją namówić na dokładniejsze obejrzenie niedawno odnowionej świątyni. Pochodzący z XIII w. kościół przechodził różne koleje losu. Przetrwał jednak wojny i pożary. Od wieków jest też sanktuarium maryjnym. Figura Matki Boskiej Łaskawej, którą podziwiać można w ołtarzu głównym, jest jednak kopią poprzedniczki, skradzionej kilka czy kilkanaście lat temu. Kościół przechodził kilkukrotnie odbudowy i przebudowy. Obecną, nieco eklektyczną formę świątynia zawdzięcza głównie szeroko zakrojonym pracom remontowym, czy wręcz kreacyjnym, prowadzonym w XIX i XX wieku. W ścianach kościoła wmurowane zostały kamienne epitafia. Przy murze ustawiono zaś stacje drogi krzyżowej.
Spod kościoła ruszamy na szlak. Tradycyjnie wybieramy zieloną ścieżkę przyrodniczą, wyznakowaną w 2013 r. Dzięki tej trasie Wzgórza Kiełczyńskie stają się w ostatnich latach niestety/na szczęście (wybrać wg osobistych preferencji) coraz popularniejsze. Pamiętam czasy, gdy w te rejony nie zaglądał prawie nikt, może oprócz miejscowych grzybiarzy, leśników i - z rzadka - spragnionych pustki łazików.
Kierujemy się na północ od kościoła ku pobliskiemu lasowi. Po kilku minutach docieramy do pięknego monumentu upamiętniającego pochodzących z okolicznych wsi żołnierzy, poległych w I wojnie światowej. Ciekawe, że pomnik uchował się do naszych czasów niezniszczony. Inne obiekty tego typu na Dolnym Śląsku, jeśli przetrwały, zwykle pozbawione zostały niemieckich napisów. Kilka metrów od monumentu znajduje się jeszcze jedna ciekawa pamiątka z dawnych lat. To pochodzący z początków XX w. głaz-obelisk upamiętniający dra Winklera – popularyzatora lokalnej turystyki.
Spod pomników ruszamy w dalszą drogę. Kierujemy się na wschód, trzymając się zielonych znaczków. Na chwilę wychodzimy z lasu. Wykorzystujemy to, by podziwiać panoramę Przedgórza Sudeckiego i Gór Sowich. Za kilka-kilkanaście lat widoków już jednak z tego miejsca nie będzie za sprawą nowych nasadzeń iglaków.
Wędrując dalej, odbijamy na chwilę ze ścieżki przyrodniczej, by poszukać starych wyrobisk tutejszej skały serpentynitowej, która od wieków wykorzystywana była jako lokalny materiał budowlany, czego dowodem jest kościół, pomnik poległych czy wiele zabudowań Kiełczyna. Wiele z tych starych kamieniołomów na obszarze Wzgórz Kiełczyńskich obecnie objętych jest ochroną jako stanowiska paproci serpentynitowych.
Wracamy na szlak i zaczynamy delikatne podejście. Na wschodnich i północnych stokach pojawia się coraz więcej śniegu. Trasa nie oferuje zbyt wielu widoków, ale i tak jest przyjemnie. Szlak jest naprawdę malowniczy. Uwagę przykuwa duża ilość wykrotów i połamanych drzew. Silne wiatry poprzedniej jesieni wyrządził w drzewostanie duże straty.
Im bliżej Szczytnej ścieżka coraz bardziej nabiera górskiego charakteru. Zanim jednak osiągniemy szczyt najwyższego wzniesienia Wzgórz Kiełczyńskich, penetrujemy jeszcze co ciekawsze odsłonięcia skalne, zbierając materiały do mojego bloga geologicznego.
W końcu ścieżka przyrodnicza łączy się z żółtym szlakiem, a to niechybnie oznacza, że przystępujemy do ataku szczytowego. Przed kulminacyjnym punktem trasy znowu pozwalam sobie jednak, ku rozpaczy pierworodnej, na kilka geomorfologicznych obserwacji. Szczególnie interesuje mnie rumowisko bloków skalnych i charakterystyczne wypłaszczenie pod szczytem Szczytnej, od strony południowej. To relikt procesów zachodzących na przedpolu lądolodu.
Po wykonaniu niezbędnej dokumentacji fotograficznej w końcu możemy wdrapywać się dalej. Odcinek prowadzący z przełączki na szczyt jest niezwykle malowniczy i skalisty, przypominający wyższe partie sąsiedniej i dużo wyższej Ślęży. Klimat robią stare kamienne schodki. Po kilku chwilach docieramy małą granią na Szczytną (466 m n.p.m.), gdzie wita nas charakterystyczny kamienny kopiec. Ponieważ widoków brak, zadowalamy się konsumpcją zawartości plecaków.
Po przerwie ruszamy ku oddalonej o nieco ponad półtora kilometra Przełęczy Książnickiej. Po drodze napotykamy jeszcze ze dwa-trzy przewyższenia. Jedno z nich oferuje skromny widok na Ślężę. Ścieżkę często tarasują przewrócone drzewa.
Po zejściu do Przełęczy Książnickiej (która oferuje spacerowiczom wiatkę z ławkami i stołem) zmieniamy radykalnie kierunek marszu, zgodnie z oznaczeniami ścieżki przyrodniczej. Żegnamy więc szlak żółty, który wiedzie w stronę Gogołowa i dalej ku Świdnicy. Wkraczamy więc znowu na południowe, cieplejsze stoki wzgórz. Śniegu ubywa z każdym krokiem. Maszerujemy teraz drogą dla tetryków - szerokim duktem beż przewyższeń.
Niespokojny duch jednak w geologu drzemie, więc w końcowym odcinku trasy, tuż przy drugiej wiacie, znowu czuję potrzebę odbicia w bok do starego kamieniołomu serpentynitu, po raz kolejny widząc pełen politowania wzrok córki, tolerującej z rezygnacją dziwne upodobania ojca. W przeciwieństwie do innych wyrobisk przy tym zachowały się resztki infrastruktury kopalnianej. Po szybkiej inspekcji odsłonięć skalnych docieramy do przykościelnego parkingu.