Na Biskupią Kopę od polskiej strony.
Na Biskupią Kopę od polskiej strony.
Kopa Biskupia to mój stały punkt górski niezależnie od pory roku. Kiedy nadszedł czas tygodnia ładnej pogody, postanowiłem udać się właśnie tam, bo najbliżej i najszybciej. Nie mogłem skorzystać z weekendu, zatem ruszyliśmy w środę. Drugi powód wizyty był bardziej przyziemny (dosłownie): od kilku dni mocno szwankowała mi prawa noga, a ponieważ wkrótce chciałem jechać w Beskidy, więc musiałem ją sprawdzić i ewentualnie rozchodzić. Gdyby mi całkowicie odmówiła posłuszeństwa, to lepiej cofnąć się tutaj do samochodu, niż gdzieś w Małopolsce zostać w czarnym zadzie.
Zazwyczaj wchodzę na Kopę od czeskiej strony - teraz z oczywistych przyczyn stało się to niemożliwe (a ściślej: utrudnione i zagrożone karą administracyjną), zatem po raz pierwszy od bardzo dawna będę zdobywać najwyższy szczyt województwa opolskiego od polskiej strony! Nie pamiętam, kiedy robiłem tak ostatni raz...
Zostawiamy wóz w Jarnołtówku (Arnoldsorf) i podziwiamy miejscowe klimaty: ciężarówkę parkującą na środku skrzyżowania oraz biało-czerwoną tkaninę (flagę?) wiszącą na... bramie.
Złoty Potok (Zlatý potok, Goldbach). Wybija się na powierzchnię w okolicy Příčnego vrchu, wpływa do Prudnika (rzeki), ten na chwilę zagląda do Czechów i łączy się z Osobłogą, a ona wreszcie zasila Odrę.
Niby luty, ale temperaturę mamy naprawdę wysoką, idziemy w krótkich rękawkach, a ja żałuję, że zabrałem długie spodnie. Śniegu na tej wysokości próżno szukać.
W lesie pojawia się biała nawierzchnia w swej gorszej wersji, czyli ubitej, śliskiej, zlodowaciałej ścieżki, którą trudno ominąć.
Od samego początku testuję nogę: po płaskim jakoś mi szło, choć wyraźnie kulałem, ale zbyt mocno nie bolało. Na podejściu zaczęła się masakra, czasem po ułożeniu stopy miałem wrażenie, że kopie mnie prąd, a noga automatycznie odskakiwała w bok. Nieciekawie...
Za nami pojawiają się skromne widoki i zmienia się pogoda: co prawda na niebie nie ma żadnych chmur, ale nad nami jak i resztą górskiej okolicy zawisła mgiełka, skutecznie blokująca słońce. Kolory zrobiły się wyblakłe, powietrze jakieś takie bardziej gęste. To zapewne wina wysokiej temperatury, która w połączeniu z parującą wodą stworzyła naturalną barierę oddzielającą nas od promieni. W sumie mogłem się tego spodziewać: kiedy ja pojadę w góry, to nawet jeśli niebo jest bezchmurne, to musi się spieprzyć coś innego .
Powoli brniemy do góry. Walczę z bólem i buntującą się nogą, oboje też zmagamy się ze ślizgawicą - w końcu zakładam raczki (Bastek oczywiście swoich zapomniał), więc idzie mi się zdecydowanie lepiej.
Po godzinie i kwadransie (a więc jednak tempo mamy przyzwoite) czerwonym Głównym Szlakiem Sudeckim docieramy do granicy z pięknym słupkiem, na którym wyraźnie widać D przekute w P. To punkt widokowy o nazwie "Grzebień" i dobre miejsce na odpoczynek z przytarganym w plecaku piwem.
Przejrzystość jest bardzo słaba...
Zlaté jezero. Nad nim przejście graniczne, gdzie trwa kontrola (widać stojącego tira oraz skryty pod dachem czeski radiowóz).
Nie kojarzę tego kamiennego czegoś. Wygląda na postawione niedawno.
Skoro udało mi się doczłapać do tego miejsca, to dalej powinno być już lepiej. Zwłaszcza, że schronisko Górnoślązaków położone jest prawie zaraz obok.
Dużo osób twierdzi, że po wycinkach Góry Opawskie wreszcie zaczęły im się podobać i jest po co tu przejeżdżać. Nie podzielam ich opinii. Jak dla mnie te zbocza z pojedynczymi kikutami niezmiennie wyglądają przygnębiająco. Cóż z tego, że mamy widoki, jeśli mam wrażenie przebywania w okolicy klęski żywiołowej? Może wiosną, gdy wszystko się zazieleni, zmienię zdanie, lecz na razie zachwycać się nie mam czym.
Schronisko działa i nawet mają wodę, bo sprzedają posiłki. Ponieważ jednak jedzenie posiadamy swoje, więc zamawiamy jedynie po piwie i ucinamy sobie pogawędkę z facetem zza baru, komentując ostatnie i wcześniejsze pomysły partii rządzącej. Zasadnicze pytanie brzmi: "czy znowu zamkną lasy?" .
Mimo mgiełki słońce dociepla aż miło, więc siadamy na zewnątrz. Przy sąsiednim stoliku facet wlewa w siebie kolejne kufle ("mmm, zawsze mi tak w górach smakuje piwo") i gada, gada, gada... Zna się chyba na wszystkim.
Po popasie wracamy do szlaku. U Czechów wycinka zaczęła przyspieszać, ale oni przy samej Kopie Biskupiej cięli do tej pory niedużo.
Podejście na szczyt to właściwie ostatni odcinek ze śniegiem. Góry Opawskie są na tyle niskie, iż zazwyczaj topnieje on szybciej niż w innych pasmach.
Tak się kończą nieodpowiedzialne zabawy bez raków i czekana!
No i jesteśmy. Biskupia Kopa, całe 890 metrów nad poziomem morza. O dziwo, wieża Franciszka Józefa jest otwarta, ale przy tej beznadziejnej widoczności rezygnujemy z wejścia.
Bufet pana Miroslava zamknięty, ponoć pojechał do miasta. Za to przy jego wiecznie budowanym schronisku znajdujemy przewrócony austriacki słup mierniczy z 1898 roku. Kiedyś stał przed wieżą, ale po tym jak Miroslavovi odebrano jej prowadzenie, ten wykopał go i schował za płotem. Nie wiem czy teren też należał do niego, ale słup niewątpliwie jest zabytkiem i takie potraktowanie nie zasługuje na uznanie...
Nie robimy tu przerwy, bo i nie ma po co - schodzimy na czeską stronę zielonym szlakiem, tym samym, którym wiele razy podchodziliśmy ze Zlatych Hor. Górna część blokowana jest zwalonymi drzewami i gałęziami.
Schodzenie jest dla nogi jeszcze większą katorgą niż podchodzenie. Do tego wydaje mi się, że za długo to trwa.
- Jeszcze trochę i będziemy w Zlatych Horach - woła Bastek. Ba, gdyby działały tam knajpy, to chybabym zaryzykował. Ale to teraz kraina pustynna, gorsza niż w Polsce.
Wreszcie jest ścieżka poprzeczna - Pętla Wolfa (Wolfův okruh). Wytyczona kilkanaście lat temu trasa pieszo-narciarska nazwana nazwiskiem aptekarza i propagatora turystyki z Zuckmantlu.
Odbijamy na południe. Pętla jest prawie pusta, spotykamy tylko jedną parkę. A także ciężki sprzęt drwali, piły słychać z bliskiej odległości. W wyniku ich działań ziemia miejscami zmieniła się w bagno, w którym można zostawić buty.
Chciałem w pewnym momencie skręcić w boczną ścieżkę i tym samym dojść do normalnego szlaku, ale przegapiliśmy skrzyżowanie i znaleźliśmy się na przełęczy Petrovy boudy. O, tu też dawno nie byłem!
Akurat przemknął autobus do Zlatych Hor. Eh, wsiadłoby się do niego... A w dniu, kiedy piszę te słowa, obywatel Czech też nie może bez ważnego powodu przejechać się nim: zakazano poruszania się pomiędzy powiatami, a sport czy turystykę pozwolono uprawiać tylko w granicach swojej gminy (w Republice Czeskiej są one znacznie mniejsze niż w Polsce). Dotychczasowy lockdown nie działał, więc trzeba go było zaostrzyć, to w końcu logiczne.
Na przełęczy stało kiedyś schronisko, została po nim jedynie podmurówka i piwnice. Również drewniana wiata turystyczna została z jakiegoś powodu zdekapitowana.
Z Petrovych boud prowadzi najszybszy szlak na Kopę Biskupią - można dzięki niemu osiągnąć szczyt w 15-20 minut, więc jeśli ktoś jest leniwy albo niecierpliwy, to może wybrać tę opcję. Nas to oczywiście nie interesuje - ruszamy równoległym szlakiem koloru żółtego. Po raz pierwszy patrzę na Srebrną Kopę z tej perspektywy.
W dole Petrovice (Petersdorf).
Większa część szlaku prowadzi po ogołoconym terenie. Po pewnym czasie docieramy do źródła św. Rocha. Niemiecka tabliczka informuje, że obudował je w 1894 August Berger z przyjaciółmi. Dzisiejsza wersja to rekonstrukcja. Obok znajdowała się zadaszona wiata, ale coś ścięło jej dach (czyżby padające drzewo?).
Krótki odcinek przez niewycięty las.
- Noga cię przestała boleć? - zapytuje nagle Bastek. - Pędzisz do przodu jak zawsze!
- Nie, boli dalej, ale lepiej mi się rusza - odpowiadam ze śmiechem, bo faktycznie od pewnego czasu idzie mi się o wiele wygodniej.
Szlak trochę kluczy, po czym kończy się przy rozwidleniu z trasą niebieską; podążamy dalej prosto wyraźną ścieżką, wkrótce dołącza do nas ponownie pętla Wolfa, a z nią wychodzimy na granicy przy przełęczy Mokrej. Zarządzamy krótki odpoczynek we wiacie.
W lutym szliśmy sobie na spokojnie, w marcu nawet taka godzinna wycieczka na stronę czeską byłaby nieco ryzykowna. Po pierwsze - Czesi wprowadzili nakaz posiadania negatywnego testu nawet przy tranzycie! Na szczęście oni raczej nie wysyłają patroli w góry, więc pozostało po drugie - Polacy wymagają testu od wszystkich przybywających z Republiki Czeskiej. Pamiętając wydarzenia z ubiegłorocznej wiosny można się spodziewać, że straż graniczna będzie polować nawet na plecakowców i również krótkie przekroczenie granicy oznaczać będzie przymusową kwarantannę. Chorych czasów dożyliśmy, a raczej wróciliśmy do tego, co było dawno temu. Nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko i z takiego powodu...
Z Mokrej kierujemy się w stronę tzw. placu Langego jedną z szutrowych dróg. Z prawej towarzyszy nam Srebrna Kopa.
Składowisko drzew.
Na placu Langego spotykamy sporo osób idących do i wracających ze schroniska. Niektórzy w krótkich galotkach - też mogłem takie wziąć. Fotografuje dawny pomniczek Langego (burmistrza Prudnika), przerobiony na Matkę Boską.
Niby cały czas mamy bezchmurne niebo, ale jednak słońce nieustannie przykrywa mgiełka.
Po dojściu do szlaku niebieskiego na momencik odbijamy w bok, aby przyjrzeć się drabince na Gwarkowej Perci. Z góry robi wrażenie.
Gwarkowa Perć, podobnie jak pobliskie Piekiełko, to dawne kamieniołomy łupków dachówkowych.
W internecie przeczytałem, iż jacyś urzędnicy wnioskowali o specjalną ochronę Piekiełka. Ponoć jest tu tak niebezpiecznie, że chcieli ustawić barierki! Moim zdaniem to za mało: powinni zamontować także specjalne, oszklone ściany, aby nikt się nie przedostał.
Ostatnie kilometry to przyjemna wędrówka przez Bukową Górę (Buchberg) w zmieniających się promieniach słońca. Z zadowoleniem stwierdzam, że moja noga rozchodziła się już zupełnie i prawie w ogóle nie boli! Nie ma to jak wyleczenie urazu bojem!
Ponownie znaleźliśmy się w Jarnołtówku. Wychodzimy na jakiejś bocznej stromej uliczce, gdzie wiszą starawe szyldy reklamujące "Cafe Video".
W centrum wioski przyglądam się tablicy i ze zdumieniem odkrywam, iż za miedzą pojawiło się nowe państwo: REPUBLOKA CZESKA. Nie jest to bynajmniej przypadek, gdyż na innych planach również ono występuje.
Pakujemy się do auta i podjeżdżamy jeszcze na kraniec miejscowości, do bocznego przejścia granicznego na zielonym szlaku. Nigdy z niego nie korzystałem, więc chciałem zobaczyć jak wygląda.
Zza zakrętu wyskakuje rowerzysta, a potem pojawia się komin. Być może to właśnie owa Republoka Czeska.
Na sam koniec zaglądamy do zapory na Złotym Potoku. Tyle razy kręciłem się po Jarnołtówku, ale także jestem tu pierwszy raz. Zawsze było mi nie po drodze.
Złoty Potok na co dzień jest spokojną, leniwą rzeczką, ale czasami potrafi zmienić się w bestię. W 1903 roku poważnie zniszczył Jarnołtówek, jego ofiarą padł m.in. kościół. Niemcy postanowili zapobiec kolejnym powodziom i wybudowali tę konstrukcję, którą ufundowała cesarzowa Niemiec Augusta Wiktoria. W Polsce przez wiele lat o zaporę nie dbano, teraz znajduje się pod stałą opieką i kontrolą.
W powietrzu czuć już zapach wiosny. Normalnie bym się z tego cieszył, bo bardzo go lubię (choć zimę uwielbiam), ale teraz przynosi on również wielką niewiadomą i pytanie "co, do cholery, będzie się działo dalej?".
W ramach zakończenia mała ciekawostka geograficzno-historyczna - podczas dzisiejszej wycieczki odwiedziliśmy aż trzy krainy: Górny Śląsk (odcinek z Jarnołtówka na Kopę Biskupią i z przełęczy Mokrej do samochodu; to część ziemi prudnickiej), Dolny Śląsk (od wieży aż do przełęczy Petrovy boudy; dawne biskupie księstwo nyskie) oraz Morawy (od Petrovych boud do przełęczy Mokrej; teren enklawy morawskiej) .
Zazwyczaj wchodzę na Kopę od czeskiej strony - teraz z oczywistych przyczyn stało się to niemożliwe (a ściślej: utrudnione i zagrożone karą administracyjną), zatem po raz pierwszy od bardzo dawna będę zdobywać najwyższy szczyt województwa opolskiego od polskiej strony! Nie pamiętam, kiedy robiłem tak ostatni raz...
Zostawiamy wóz w Jarnołtówku (Arnoldsorf) i podziwiamy miejscowe klimaty: ciężarówkę parkującą na środku skrzyżowania oraz biało-czerwoną tkaninę (flagę?) wiszącą na... bramie.
Złoty Potok (Zlatý potok, Goldbach). Wybija się na powierzchnię w okolicy Příčnego vrchu, wpływa do Prudnika (rzeki), ten na chwilę zagląda do Czechów i łączy się z Osobłogą, a ona wreszcie zasila Odrę.
Niby luty, ale temperaturę mamy naprawdę wysoką, idziemy w krótkich rękawkach, a ja żałuję, że zabrałem długie spodnie. Śniegu na tej wysokości próżno szukać.
W lesie pojawia się biała nawierzchnia w swej gorszej wersji, czyli ubitej, śliskiej, zlodowaciałej ścieżki, którą trudno ominąć.
Od samego początku testuję nogę: po płaskim jakoś mi szło, choć wyraźnie kulałem, ale zbyt mocno nie bolało. Na podejściu zaczęła się masakra, czasem po ułożeniu stopy miałem wrażenie, że kopie mnie prąd, a noga automatycznie odskakiwała w bok. Nieciekawie...
Za nami pojawiają się skromne widoki i zmienia się pogoda: co prawda na niebie nie ma żadnych chmur, ale nad nami jak i resztą górskiej okolicy zawisła mgiełka, skutecznie blokująca słońce. Kolory zrobiły się wyblakłe, powietrze jakieś takie bardziej gęste. To zapewne wina wysokiej temperatury, która w połączeniu z parującą wodą stworzyła naturalną barierę oddzielającą nas od promieni. W sumie mogłem się tego spodziewać: kiedy ja pojadę w góry, to nawet jeśli niebo jest bezchmurne, to musi się spieprzyć coś innego .
Powoli brniemy do góry. Walczę z bólem i buntującą się nogą, oboje też zmagamy się ze ślizgawicą - w końcu zakładam raczki (Bastek oczywiście swoich zapomniał), więc idzie mi się zdecydowanie lepiej.
Po godzinie i kwadransie (a więc jednak tempo mamy przyzwoite) czerwonym Głównym Szlakiem Sudeckim docieramy do granicy z pięknym słupkiem, na którym wyraźnie widać D przekute w P. To punkt widokowy o nazwie "Grzebień" i dobre miejsce na odpoczynek z przytarganym w plecaku piwem.
Przejrzystość jest bardzo słaba...
Zlaté jezero. Nad nim przejście graniczne, gdzie trwa kontrola (widać stojącego tira oraz skryty pod dachem czeski radiowóz).
Nie kojarzę tego kamiennego czegoś. Wygląda na postawione niedawno.
Skoro udało mi się doczłapać do tego miejsca, to dalej powinno być już lepiej. Zwłaszcza, że schronisko Górnoślązaków położone jest prawie zaraz obok.
Dużo osób twierdzi, że po wycinkach Góry Opawskie wreszcie zaczęły im się podobać i jest po co tu przejeżdżać. Nie podzielam ich opinii. Jak dla mnie te zbocza z pojedynczymi kikutami niezmiennie wyglądają przygnębiająco. Cóż z tego, że mamy widoki, jeśli mam wrażenie przebywania w okolicy klęski żywiołowej? Może wiosną, gdy wszystko się zazieleni, zmienię zdanie, lecz na razie zachwycać się nie mam czym.
Schronisko działa i nawet mają wodę, bo sprzedają posiłki. Ponieważ jednak jedzenie posiadamy swoje, więc zamawiamy jedynie po piwie i ucinamy sobie pogawędkę z facetem zza baru, komentując ostatnie i wcześniejsze pomysły partii rządzącej. Zasadnicze pytanie brzmi: "czy znowu zamkną lasy?" .
Mimo mgiełki słońce dociepla aż miło, więc siadamy na zewnątrz. Przy sąsiednim stoliku facet wlewa w siebie kolejne kufle ("mmm, zawsze mi tak w górach smakuje piwo") i gada, gada, gada... Zna się chyba na wszystkim.
Po popasie wracamy do szlaku. U Czechów wycinka zaczęła przyspieszać, ale oni przy samej Kopie Biskupiej cięli do tej pory niedużo.
Podejście na szczyt to właściwie ostatni odcinek ze śniegiem. Góry Opawskie są na tyle niskie, iż zazwyczaj topnieje on szybciej niż w innych pasmach.
Tak się kończą nieodpowiedzialne zabawy bez raków i czekana!
No i jesteśmy. Biskupia Kopa, całe 890 metrów nad poziomem morza. O dziwo, wieża Franciszka Józefa jest otwarta, ale przy tej beznadziejnej widoczności rezygnujemy z wejścia.
Bufet pana Miroslava zamknięty, ponoć pojechał do miasta. Za to przy jego wiecznie budowanym schronisku znajdujemy przewrócony austriacki słup mierniczy z 1898 roku. Kiedyś stał przed wieżą, ale po tym jak Miroslavovi odebrano jej prowadzenie, ten wykopał go i schował za płotem. Nie wiem czy teren też należał do niego, ale słup niewątpliwie jest zabytkiem i takie potraktowanie nie zasługuje na uznanie...
Nie robimy tu przerwy, bo i nie ma po co - schodzimy na czeską stronę zielonym szlakiem, tym samym, którym wiele razy podchodziliśmy ze Zlatych Hor. Górna część blokowana jest zwalonymi drzewami i gałęziami.
Schodzenie jest dla nogi jeszcze większą katorgą niż podchodzenie. Do tego wydaje mi się, że za długo to trwa.
- Jeszcze trochę i będziemy w Zlatych Horach - woła Bastek. Ba, gdyby działały tam knajpy, to chybabym zaryzykował. Ale to teraz kraina pustynna, gorsza niż w Polsce.
Wreszcie jest ścieżka poprzeczna - Pętla Wolfa (Wolfův okruh). Wytyczona kilkanaście lat temu trasa pieszo-narciarska nazwana nazwiskiem aptekarza i propagatora turystyki z Zuckmantlu.
Odbijamy na południe. Pętla jest prawie pusta, spotykamy tylko jedną parkę. A także ciężki sprzęt drwali, piły słychać z bliskiej odległości. W wyniku ich działań ziemia miejscami zmieniła się w bagno, w którym można zostawić buty.
Chciałem w pewnym momencie skręcić w boczną ścieżkę i tym samym dojść do normalnego szlaku, ale przegapiliśmy skrzyżowanie i znaleźliśmy się na przełęczy Petrovy boudy. O, tu też dawno nie byłem!
Akurat przemknął autobus do Zlatych Hor. Eh, wsiadłoby się do niego... A w dniu, kiedy piszę te słowa, obywatel Czech też nie może bez ważnego powodu przejechać się nim: zakazano poruszania się pomiędzy powiatami, a sport czy turystykę pozwolono uprawiać tylko w granicach swojej gminy (w Republice Czeskiej są one znacznie mniejsze niż w Polsce). Dotychczasowy lockdown nie działał, więc trzeba go było zaostrzyć, to w końcu logiczne.
Na przełęczy stało kiedyś schronisko, została po nim jedynie podmurówka i piwnice. Również drewniana wiata turystyczna została z jakiegoś powodu zdekapitowana.
Z Petrovych boud prowadzi najszybszy szlak na Kopę Biskupią - można dzięki niemu osiągnąć szczyt w 15-20 minut, więc jeśli ktoś jest leniwy albo niecierpliwy, to może wybrać tę opcję. Nas to oczywiście nie interesuje - ruszamy równoległym szlakiem koloru żółtego. Po raz pierwszy patrzę na Srebrną Kopę z tej perspektywy.
W dole Petrovice (Petersdorf).
Większa część szlaku prowadzi po ogołoconym terenie. Po pewnym czasie docieramy do źródła św. Rocha. Niemiecka tabliczka informuje, że obudował je w 1894 August Berger z przyjaciółmi. Dzisiejsza wersja to rekonstrukcja. Obok znajdowała się zadaszona wiata, ale coś ścięło jej dach (czyżby padające drzewo?).
Krótki odcinek przez niewycięty las.
- Noga cię przestała boleć? - zapytuje nagle Bastek. - Pędzisz do przodu jak zawsze!
- Nie, boli dalej, ale lepiej mi się rusza - odpowiadam ze śmiechem, bo faktycznie od pewnego czasu idzie mi się o wiele wygodniej.
Szlak trochę kluczy, po czym kończy się przy rozwidleniu z trasą niebieską; podążamy dalej prosto wyraźną ścieżką, wkrótce dołącza do nas ponownie pętla Wolfa, a z nią wychodzimy na granicy przy przełęczy Mokrej. Zarządzamy krótki odpoczynek we wiacie.
W lutym szliśmy sobie na spokojnie, w marcu nawet taka godzinna wycieczka na stronę czeską byłaby nieco ryzykowna. Po pierwsze - Czesi wprowadzili nakaz posiadania negatywnego testu nawet przy tranzycie! Na szczęście oni raczej nie wysyłają patroli w góry, więc pozostało po drugie - Polacy wymagają testu od wszystkich przybywających z Republiki Czeskiej. Pamiętając wydarzenia z ubiegłorocznej wiosny można się spodziewać, że straż graniczna będzie polować nawet na plecakowców i również krótkie przekroczenie granicy oznaczać będzie przymusową kwarantannę. Chorych czasów dożyliśmy, a raczej wróciliśmy do tego, co było dawno temu. Nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko i z takiego powodu...
Z Mokrej kierujemy się w stronę tzw. placu Langego jedną z szutrowych dróg. Z prawej towarzyszy nam Srebrna Kopa.
Składowisko drzew.
Na placu Langego spotykamy sporo osób idących do i wracających ze schroniska. Niektórzy w krótkich galotkach - też mogłem takie wziąć. Fotografuje dawny pomniczek Langego (burmistrza Prudnika), przerobiony na Matkę Boską.
Niby cały czas mamy bezchmurne niebo, ale jednak słońce nieustannie przykrywa mgiełka.
Po dojściu do szlaku niebieskiego na momencik odbijamy w bok, aby przyjrzeć się drabince na Gwarkowej Perci. Z góry robi wrażenie.
Gwarkowa Perć, podobnie jak pobliskie Piekiełko, to dawne kamieniołomy łupków dachówkowych.
W internecie przeczytałem, iż jacyś urzędnicy wnioskowali o specjalną ochronę Piekiełka. Ponoć jest tu tak niebezpiecznie, że chcieli ustawić barierki! Moim zdaniem to za mało: powinni zamontować także specjalne, oszklone ściany, aby nikt się nie przedostał.
Ostatnie kilometry to przyjemna wędrówka przez Bukową Górę (Buchberg) w zmieniających się promieniach słońca. Z zadowoleniem stwierdzam, że moja noga rozchodziła się już zupełnie i prawie w ogóle nie boli! Nie ma to jak wyleczenie urazu bojem!
Ponownie znaleźliśmy się w Jarnołtówku. Wychodzimy na jakiejś bocznej stromej uliczce, gdzie wiszą starawe szyldy reklamujące "Cafe Video".
W centrum wioski przyglądam się tablicy i ze zdumieniem odkrywam, iż za miedzą pojawiło się nowe państwo: REPUBLOKA CZESKA. Nie jest to bynajmniej przypadek, gdyż na innych planach również ono występuje.
Pakujemy się do auta i podjeżdżamy jeszcze na kraniec miejscowości, do bocznego przejścia granicznego na zielonym szlaku. Nigdy z niego nie korzystałem, więc chciałem zobaczyć jak wygląda.
Zza zakrętu wyskakuje rowerzysta, a potem pojawia się komin. Być może to właśnie owa Republoka Czeska.
Na sam koniec zaglądamy do zapory na Złotym Potoku. Tyle razy kręciłem się po Jarnołtówku, ale także jestem tu pierwszy raz. Zawsze było mi nie po drodze.
Złoty Potok na co dzień jest spokojną, leniwą rzeczką, ale czasami potrafi zmienić się w bestię. W 1903 roku poważnie zniszczył Jarnołtówek, jego ofiarą padł m.in. kościół. Niemcy postanowili zapobiec kolejnym powodziom i wybudowali tę konstrukcję, którą ufundowała cesarzowa Niemiec Augusta Wiktoria. W Polsce przez wiele lat o zaporę nie dbano, teraz znajduje się pod stałą opieką i kontrolą.
W powietrzu czuć już zapach wiosny. Normalnie bym się z tego cieszył, bo bardzo go lubię (choć zimę uwielbiam), ale teraz przynosi on również wielką niewiadomą i pytanie "co, do cholery, będzie się działo dalej?".
W ramach zakończenia mała ciekawostka geograficzno-historyczna - podczas dzisiejszej wycieczki odwiedziliśmy aż trzy krainy: Górny Śląsk (odcinek z Jarnołtówka na Kopę Biskupią i z przełęczy Mokrej do samochodu; to część ziemi prudnickiej), Dolny Śląsk (od wieży aż do przełęczy Petrovy boudy; dawne biskupie księstwo nyskie) oraz Morawy (od Petrovych boud do przełęczy Mokrej; teren enklawy morawskiej) .
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
To pewnie była ta "upalna" środa, kiedy ja ruszyłem w Beskid Śląski, też chodziłem tam w krótkim rękawku Tego dnia na Kopie była moja rodzina, więc może się gdzieś minęliście A ta mgiełka w powietrzu to nic innego jak pył saharyjski, przyciągnięty z wiatrem znad pustyni Miała być żyleta, czyste niebo a był syf w powietrzu przez kilka dni
Dziwne, że wieża była otwarta tego dnia, bo z tego co wiem powinna być zamknięta od listopada (z krótką przerwą, gdy poluzowali na chwilę lokdałn) może się wyłamują?
Wiaty na Petrovych boudach i przy źródle św. Rocha dostały solidnie spadającym drzewem. Lekko dostała też wiata na Przełęczy Mokra, ale jej nic wielkiego się nie stało.
Teraz krajobraz po wycinkach rzeczywiście jest trochę brzydki, tak szaro-brązowo gdy zejdzie śnieg, ale potem gdy się zazielenia, a później w środku lata trawy zaczynając żółknąć robi się pięknie, jak na połoninach. Zresztą młode drzewa już rosną, w niektórych miejscach brzozy są już wielkości człowieka, pomiędzy nimi są małe inne drzewa. Iglaki (i to głównie świerki) sadzą Czesi, nasi sadzą głównie jodły i buki, świerki też się zdarzają, ale to często samosiejki. Ta ostatnia wycinka lasu obok schroniska po stronie czeskiej powinna być już z 3 lata temu, bo tyle stały tam suche kikuty świerków, ściąć powinni też kikuty wokół wieży na szczycie bo też stoją suche już kilka lat. Po za tym po stronie czeskiej Kopy zostały praktycznie już tylko buczyny
Dziwne, że wieża była otwarta tego dnia, bo z tego co wiem powinna być zamknięta od listopada (z krótką przerwą, gdy poluzowali na chwilę lokdałn) może się wyłamują?
Wiaty na Petrovych boudach i przy źródle św. Rocha dostały solidnie spadającym drzewem. Lekko dostała też wiata na Przełęczy Mokra, ale jej nic wielkiego się nie stało.
Teraz krajobraz po wycinkach rzeczywiście jest trochę brzydki, tak szaro-brązowo gdy zejdzie śnieg, ale potem gdy się zazielenia, a później w środku lata trawy zaczynając żółknąć robi się pięknie, jak na połoninach. Zresztą młode drzewa już rosną, w niektórych miejscach brzozy są już wielkości człowieka, pomiędzy nimi są małe inne drzewa. Iglaki (i to głównie świerki) sadzą Czesi, nasi sadzą głównie jodły i buki, świerki też się zdarzają, ale to często samosiejki. Ta ostatnia wycinka lasu obok schroniska po stronie czeskiej powinna być już z 3 lata temu, bo tyle stały tam suche kikuty świerków, ściąć powinni też kikuty wokół wieży na szczycie bo też stoją suche już kilka lat. Po za tym po stronie czeskiej Kopy zostały praktycznie już tylko buczyny
MOJA STRONA O GÓRACH OPAWSKICH: http://www.goryopawskie.eu/
Sebastian pisze:Zwykle biorę go na przeczekanie, albo jadę gdzie wysoko w góry (Tatry, Babia Góra), gdzie zima jeszcze trzyma.
dlatego dwa dni później pojechałem w wyższą partię
opawski1 pisze: A ta mgiełka w powietrzu to nic innego jak pył saharyjski, przyciągnięty z wiatrem znad pustyni
no i wyjaśnione
opawski1 pisze:Dziwne, że wieża była otwarta tego dnia, bo z tego co wiem powinna być zamknięta od listopada (z krótką przerwą, gdy poluzowali na chwilę lokdałn) może się wyłamują?
też się zdziwiłem, bo w schronisku mówili, że jest cały czas zamknięta. W każdym razie - nie skorzystaliśmy.
opawski1 pisze:Po za tym po stronie czeskiej Kopy zostały praktycznie już tylko buczyny
i mam nadzieję, że tych nie ruszą, choć kiedyś tam widziałem, że "przy okazji" ścinali również nie iglaki
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Piotrek pisze:A te lasy co padły i wycieli to głównie świerki był chyba, tak?
Tak 100% świerk, tam gdzie rosły buki lasów nie ruszono.
Ostatnio zmieniony 2021-03-09, 15:21 przez opawski1, łącznie zmieniany 1 raz.
MOJA STRONA O GÓRACH OPAWSKICH: http://www.goryopawskie.eu/
https://nto.pl/wielkie-sadzenie-drzew-w ... 1-14128645
Cytując polskich leśników:
Czyli o ile niżej las będzie mieszany, a o tyle w wyższych partiach znowu mamy mieć monokulturę świerkową. Tym razem polską, a nie niemiecką. Faktem jest, że 100 lat temu szczyt był praktycznie bezleśny, więc na upartego mógłby taki pozostać.
Cytując polskich leśników:
Zgodnie z zatwierdzonymi planami urządzania lasów powyżej 700 metrów wysokości można sadzić tylko świerki.
Czyli o ile niżej las będzie mieszany, a o tyle w wyższych partiach znowu mamy mieć monokulturę świerkową. Tym razem polską, a nie niemiecką. Faktem jest, że 100 lat temu szczyt był praktycznie bezleśny, więc na upartego mógłby taki pozostać.
Ostatnio zmieniony 2021-03-09, 19:25 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Wszystko zależy od warunków, lokalizacji, siedlisk i wielu innych czynników.
LP święte nie są ale nie sadzą już sobie świerków masowo dla jaj tam, gdzie ich nie powinno być. Bo to też dla LP nie opłacalne. Z resztą to co i gdzie posadzą jest konkretnie zaplanowane i opisane, a PUL to taki właśnie plan na 10 lat. I to też nie jest jakis tam bazgroł na kolanie napisany tylko już konkretne opracowanie.
Zawsze można wejść na BIP danego Nadleśnictwa i się zapoznać.
LP święte nie są ale nie sadzą już sobie świerków masowo dla jaj tam, gdzie ich nie powinno być. Bo to też dla LP nie opłacalne. Z resztą to co i gdzie posadzą jest konkretnie zaplanowane i opisane, a PUL to taki właśnie plan na 10 lat. I to też nie jest jakis tam bazgroł na kolanie napisany tylko już konkretne opracowanie.
Zawsze można wejść na BIP danego Nadleśnictwa i się zapoznać.
Nie jestem leśnikiem, ale: w obrębie Kopy Biskupiej dominował świerk, który był tam gatunkiem obcym, sztucznym i narażonym na ataki szkodników, które w końcu tak go wykończyły, że musiano go ściąć. I teraz dokładnie w tym samym miejscu sadzi się... świerk! Bo granica 700 metrów oznacza, że Kopa, Srebrna Kopa, okolice schroniska itp. to może być tylko świerk. Czym to się różni od nasadzeń świerka sprzed stu lat? To nadal będzie gatunek obcy w tym rejonie i tylko będzie obecny dzięki działaniu człowieka. Czy będzie bardziej odporny niż tamten? Tak na chłopski rozum to albo kompletnie bez sensu albo znowu liczy się tylko zysk - to w końcu LP, a ich myślą przewodnią jest zarabianie, a nie ochrona przyrody. Swojego czasu leśnicy w okolicach Opawskich mocno narzekali na swoich kolegów po fachu sprzed wieku, że jak tak mogli robić, po czym działają dokładnie tak samo
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Tak na chłopski rozum to albo kompletnie bez sensu albo znowu liczy się tylko zysk - to w końcu LP, a ich myślą przewodnią jest zarabianie, a nie ochrona przyrody.
Duch Szyszki nie ginie.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 51 gości