Diretissima Sudetów Środkowych
Diretissima Sudetów Środkowych
Od razu się usprawiedliwiam! Właśnie popełniam autoplagiat! Przeklejam tę relację z „zielonego” beskidzkiego forum. Zamieściłem ją tam 22 listopada 2013 r., kiedy praktycznie wszyscy forumowicze stamtąd pouciekali (został wtedy chyba tylko Mirek i może trzech-czterech innych ostatnich zielonych Mohikanów).
Zajrzałem niedawno na to forum, które jakimś cudem w wirtualnej przestrzeni jeszcze wegetuje, całkowicie opanowane przez spamerów, bez choćby jednego od lat pięciu-sześciu merytorycznego górskiego wpisu. Mój listopadowy wpis sprzed siedmiu lat jeszcze tam wisiał, oczywiście przez te siedem lat nie został ani razu skomentowany; bo i – w tamtych warunkach – przez kogo? Raczej nie przez niejakiego fugaziego, który od kilku lat wrzuca na dogorywające zielone forum reklamę jakiegoś wałbrzyskiego ortodonty czy też dentysty.
Wtedy, w listopadzie 2013 r., relację tę umieściłem również na forum sudeckim oraz na forum n.p.m. (to ostatnie przed kilkoma tygodniami odeszło w wirtualny niebyt). Zwłaszcza w „n.p.m.-ie” wywołała dość ożywioną dyskusję, dzisiaj już absolutnie nie do odtworzenia – wszystko zniknęło. Szkoda, bo sporo wpisów dotyczących tzw. turystyki idiotycznej było naprawdę fajnych (w dyskusji uczestniczyli też niektórzy uczestnicy naszego forum, chociażby Buba i Vlado). Na forum sudeckim ta relacja wciąż jeszcze istnieje, głęboko zakopana pod późniejszymi wątkami i wpisami. Czy ktoś dzisiaj do niej dociera – nie wiem?...
Po co w ogóle wygrzebałem ten wpis z dawnego zielonego forum?
Otóż przed kilkoma miesiącami, korzystając z jakiejś chwili wolnego czasu, zeskanowałem trochę starych negatywów, z których nigdy w przeszłości nie robiłem papierowych odbitek. Były to źle naświetlone klatki, nieostre, na które szkoda byłoby fotograficznych odczynników i papieru. Teraz je sobie obejrzałem – nie na papierze, ale na monitorze komputera. Po kilkudziesięciu latach od wykonania tych zdjęć i chwili podjęcia decyzji o ich odrzuceniu… Niektóre wycieczki i zdarzenia pamiętałem, nad niektórymi fotografiami musiałem się głębiej zastanowić – gdzie i kiedy zostały zrobione czy też kto na nich jest przedstawiony?
Jedna z takich klatek była „wybitnie nieudana”. Negatyw mdły, bez kontrastów, z widocznym gołym okiem ziarnem. Znajdujące się na tej samej kliszy zdjęcia sprzed tej klatki kojarzyłem – była to październikowa (w 1983 r.) wycieczka na Igliczną i Śnieżnik. Fotografie „po” również: wędrówka po listopadowych, też oczywiście w 1983 r., Karkonoszach. A ta klatka między nimi? Sylwetka znajoma…, budynek już uciekający w niepamięć, jakaś nieczytelna – na tym negatywie – tabliczka z nazwą obiektu.
Sprawdziłem w swoich notatkach z wycieczek, co to mogło być. Znalazłem odpowiedź… i osłupiałem. Bo tego zdjęcia w moim przekonaniu w ogóle być nie powinno. Nie tylko uciekł mi z pamięci fakt, że je zrobiłem, ale też nie pamiętałem, że na tę wycieczkę (o ile to była wycieczka? - o czym niżej) wybrałem się z aparatem fotograficznym. Okazuje się że aparat miałem, i że zrobiłem podczas trwającego 24 godziny przejścia jedną, jedyną fotografię. Właśnie tę nieudaną, przetrwałą cudem na kawałku celuloidowej kliszy. Przez przeszło trzydzieści lat żyłem w przeświadczeniu, że podczas naszej wycieczki została zrobiona jedna fotka, ale akurat nie ta moja; że było to przeźrocze barwne, wykonane w zupełnie innym miejscu, zrobione nie przeze mnie, lecz przez osobę widoczną na mojej czarno-białej fotografii… Przez Piotrka.
No cóż, jeżeli wielu historyków turystyki górskiej w Sudetach uważa, nawet z przymrużeniem oka, że przejście, o którym będzie niżej, było wydarzeniem historycznym (bo wyprzedzało o kilka lat wszystkie medialnie bardziej krzykliwe Przejścia Wokół Kotliny Jeleniogórskiej, Boguszowskie Setki itp., itd.), to też historycznym się staje jedno, jedyne [wiem, że się powtarzam!] zdjęcie z tej naszej jesiennej imprezy z końca października 1983 roku. Stąd do decyzji o odkopaniu relacji już tylko krok, uzupełnienia jej o to zdjęcie [tylko się nie przestraszcie jego jakością – o, znów się powtarzam!] i ponowne zamieszczenie jej w sieci. Już na forum prężnie działającym i odwiedzanym przez miłośników (ale i sceptyków) turystycznych przejść długodystansowych.
A zatem do dzieła! Relacja zamieszczona przeze mnie (chociaż nie mojego autorstwa, o czym też będzie niżej) na kilku forach górskich w listopadzie 2013 roku zaczynała się tak:
„Chciałbym Wam przedstawić relację z jednej z moich dawnych sudeckich wycieczek. Wycieczki trochę nietypowej. Chodziło w niej o to, aby w ciągu 24 godzin, czyli doby, zdobyć małą brązową Górską Odznakę Turystyczną. Norma na tę odznakę dla osób dorosłych wynosi 120 punktów. A zatem średnia punktów na jedną godzinę to ni mniej, ni więcej, tylko (a raczej "aż") 5 punktów. Przejście opracował i, jak się wkrótce okaże, zrealizował Tercet Idiotyczny, działający (?) w obrębie Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich od końca grudnia 1982 r.
Piszę "przedstawię relację", ale od razu zastrzegam, że wstukane przed chwilą w klawiaturę słowa nie są moje. Autorem relacji jest Michał Tomczak. Tekst powstał przed trzydziestu laty, bo przejście miało miejsce właśnie wtedy, w końcu października 1983 r. Trasa wiodła przez Góry Bardzkie, Góry Sowie, fragment Gór Wałbrzyskich i Góry Kamienne. Udało się!
Podczas przejścia zrobiono tylko jedną (!!!!!!!!) fotografię - nie dotarłem do niej, dlatego też relacja nie będzie zilustrowana obrazkami [zdanie to dotyczy innego zdjęcia niż to, o którym pisałem wcześniej – dopisek z 2020 r.]. Myślę jednak, że niepowtarzalny styl pisania Michała sam się obroni...
Kronika przejścia, pisana przez Michała w trakcie wędrówki, została opublikowana już w dwa miesiące po naszej przygodzie - w grudniu 1983 r. Swoich łamów użyczył "Plotkarz" - prześmiewczy i obrazoburczy organ SKPS (M. Tomczak, Diretissima Sudetów Środkowych, "Plotkarz", rok 5, nr 8, grudzień 1983, s. 6-10), będący w swoim czasie nawet przedmiotem zainteresowań Służby Bezpieczeństwa (ale to już zupełnie inna bajka!)
DIRETISSIMA SUDETÓW ŚRODKOWYCH
Od Redakcji:
Przedstawiamy poniżej kronikę przejścia zorganizowanego przez Tercet Idiotyczny w dniach 29-30 X 83. Celem tego przejścia było zrobienie małej brązowej odznaki GOT w ciągu doby. Jest to niewątpliwie największe do tej pory osiągnięcie turystyki ekstremalnej w historii SKPS.
Kronika nosi charakter intymnego pamiętnika jednego z uczestników. Pisana była na gorąco, w trakcie krótkich odpoczynków. Liczne potknięcia stylistyczne, ogólna chropowatość stylu, pewna wulgarność mogą w pierwszej chwili odstraszać Czytelnika, ale pamiętajmy w warunkach jak wielkiego stresu była pisana. Mimo tych wad uznaliśmy, że właśnie autentyczność i świeżość przeżyć są największym jej walorem.
Poniżej prezentujemy ją w całości, bez żadnych poprawek. Pojedyncze słowa, które w ferworze marszu zostały pogubione przez Autora, uzupełniliśmy po konsultacji z nim, ujmując je w kwadratowe nawiasy. Na końcu tekstu Autor umieścił objaśnienia do właściwego tekstu kroniki, tam gdzie lapidarność zapisu nie pozwala zrozumieć Czytelnikowi pewnych sytuacji.
Tytuł pochodzi od nas. Życzymy przyjemnej lektury i czekamy na pobicie tego rekordu.
KRONIKA PRZEJŚCIA
[autor: Michał Tomczak]
15.56 Jesteśmy już w pociągu relacji Wrocław - Międzylesie. Jest dosyć tłoczno, siedzimy na schodach.
15.58 W Imię Boże, ruszamy! Jesteśmy we wcześniej zaplanowanym składzie: Hlinaa [Halina Czarniecka], [Krzysztof] Jaworski, [Piotr] Adamski, Andrzej [Dąbrowski] i ja [Michał Tomczak]. Wyniki ważenia na dworcu (waga była dosyć dziwna): Jaworski (62,5 kg), Adamski (75,5 kg), Michał (80,5 kg), Andrzej (---), Hlinaa (?).
Nastroje trudno uznać za bojowe, dużo żartów o pogotowiu itp. Tak na sto procent to chyba nikt nie liczy, że da radę. Ale jak przyjdzie co do czego myślę, że powalczymy i tak łatwo nie poddamy się. Teraz trwa jeszcze jedno podliczanie punktów, nie może być żadnej pomyłki! Trwają dyskusje co do taktyki. Adamski jest za kilkugodzinną drzemką, ja raczej za krótszymi odpoczynkami. Powszechny popłoch wzbudza moja uwaga, że z Wielkiej Sowy do Zagórza musimy iść przez Grodno, aby być w zgodzie z regulaminem GOT. Może na tej górce padniemy?
16.49 Minęliśmy Strzelin. Już siedzimy. Wszyscy trochę podsypiamy.
17.39 Dojeżdżamy do Kamieńca. Grozi nam głuchota, bo wokół sama młodzież dyskotekowa. Opanował mnie głód i zjadam żelazne zapasy.
17.55 Zaraz wysiadamy. Będzie chyba lekkie spóźnienie.
18.04 Wysiadamy w Bardzie Śl. Wschodzi księżyc, mimo to w pierwszej chwili jesteśmy oślepieni i nic nie widzimy.
18.05 Wrzucam kartkę do Gosi (1). Idziemy do "Kasztelańskiej". Po 5 minutach oczekiwania jest (!) pani w bufecie. Lekki posiłek: flaczki, niektórzy tylko mineralną, nie ma herbaty! Kłopoty z dobrym zapakowaniem plecaka...
18.29 Wyruszamy!
18.50 Ostatnie światła Opolnicy. Ładna pogoda: niezbyt mroźno, bezwietrznie, księżyc nie świeci bo chmury. Ciężar prowadzenia spadł głównie na mnie. Przed Wilczakiem 3 razy gubił się szlak, ale szybko znaleźliśmy dobrą drogę. Lekko obciera mnie lewa noga.
20.25 Przeł. Wilcza 15 pkt. Na razie jest dobre tempo: 7,5 pkt na godzinę (nadwyżka 5 pkt.). 10 minut przerwy.
21.47 Przeł. Srebrna 22 pkt.
21.53 Schronisko PTTK. Droga na Ostroga dała nam ostro w kość, kilka razy gubił się szlak, przy tym podejściu pierwsze [objawy zmęczenia]. Pierwszy posiłek. Bardzo chce się pić, ale musimy korzystać z własnych zapasów, bo w schronisku nie ma w ogóle wody. Bliski kontakt z telewizją (2)(niestety!)
22.20 Wyjście!
22.45 Koniec fortów.
23.17 Gołębia. Ja i Krzysiek z przodu, reszta została. Różnica 5 minut. Jasno jak w dzień: pełnia! Cudownie się idzie, ale co z resztą?
23.35 Malinowa
23.53 Szeroka
0.15 Przeł. Woliborska 34 pkt. Różnica czasu: 8 minut. Andrzej 9 minut (ścięgno - pachwina). Przed Malinową: dziki! Przed Szeroką zostałem parę [metrów] za Krzyśkiem. Z utęsknieniem czekaliśmy już na szosę. Andrzej się łamie.
0.35 Start.
1.10 Popielak
1.18 Bielawska Polana
1.40 Kalenica. Reszta zostaje na starcie, ja z trudem wlokę się za Krzyśkiem. Pierwsze myśli o poddaniu się. Nie mam czym iść, robi się zimno, przed Kalenicą dziki. Czuję nerki. Krzysiek włazi na wieżę. Adamski, Halina - 6 minut.
1.55 Start
2.01 Słoneczna
2.07 Zimna Polana
2.25 Zygmuntówka 45 pkt. (godzina zapasu!). Cały czas ciągnie Krzysiek. Czuję nery. Co robić? Andrzej przed Popielakiem padł. Zostawiliśmy go na jego prośbę. Zaskakujemy zapóźnionych turystów. Koncert na gitarze: "Św. Mikołaj" i inne. Jest woda, robimy herbatę! Posiłek: herbata, mleko, kanapki, jabłka, pierniki. Adamski tworzy kanapki, dostaliśmy trochę dżemu, pomidora, serek - żremy! A czas leci...
Pytanie: skąd są ludzie, z taką fantazją? Ci ludzie to instruktorzy harcerscy (3). Zdjęcia nie wychodzą, aż wreszcie, za czwartym razem... jest! (4)
Obwiązuję nerki podkoszulkiem Krzyśka, może jakoś to będzie. Andrzeja ciągle nie ma... (5) Zaraz pójdziemy. Straciliśmy cały zapas, czy sobie poradzimy? Na pożegnanie "Howerla".
3.30 Start! Wszyscy się zregenerowali. Jesteśmy rozmowni, zwłaszcza ja. Efekty nieliniowe (6): odwaliła się podeszwa w bucie Krzyśka, bardzo się męczy, ścięgno Adamskiego, trochę moje (nerki OK).
4.38 Wielka Sowa 53 pkt. Prowadzimy Krzysiek i ja. Zimniej!
4.48 Start. Po pół godzinie przełęcz Walimska: 56 pkt.
5.50 Świt. Już nie potykamy się.
5.55 Prawdopodobnie półmetek! Idziemy ustalonymi tandemami, różnica: 5 minut. Herbatka z termosu, [czekolada]. Adamski pęka !? Szosówka z Michałkowej dała nam trochę [w kość]. Adamski i Halinka rzężą ale idą, my jeszcze ciągniemy, ale już trochę trudno się ruszać. Skrót przez most.
7.38 Grodno.
7.45 Zagórze Śl. 69 pkt. (ok. pół godziny do przodu). Dziewczyny Adamskiego nie zawiodły (7): nawet już wstały. Zaraz będzie śniadanko, bardzo się przyda. Jest! Nawet kawka (!) i dobre kanapki. Zginęła Halinka?!
8.09 Znalazła się! Czekała pod drzwiami... Adamski umył nogi, Halince brakło wody, chce umyć je w termosie. Zabieramy termosy napełnione przez dziewczyny i je także - może sobie poradzą. Pora się zbierać. Idziemy nadal wszyscy.
[i tu dopisek z 2020 r., dotyczący tego jednego zdjęcia z naszego przejścia, wydobytego ze składnicy nieudanych negatywów. To właśnie ta fotografia, przedstawiająca Piotrka pod wejściem do schroniska PTSM „Gwarek” w Zagórzu Śląskim. Uwagę zwracają buty „Himalaje” na nogach Piotrka, produkt wałbrzyskiego „Polsportu”, nie do zdarcia, ale mocno przyciężkawe; o tym, że wtedy nie używaliśmy kijków trekkingowych to już nawet nie piszę]
8.45 Start.
10.23 Jedlina Zdrój - PKP. Chyba ostateczny rozpad, bo odstawiliśmy resztę zdrowo. Dało nam w kość dojście do stacji. Krzysiek ma kolano (8), ja: jako-tako.
Dużo herbaty. Mamy jeszcze szansą, więc ruszamy sami.
10.45 + 4 min. (bo spotkaliśmy Adamskiego). Start.
11.55 Rogowiec 89 pkt. Halinka padła (9) O 10 przed Jedliną Zdrój (tak mówił nam Adamski). Krzysiek odstawił mnie na podejściach, ale głównie przez moje sensacje żołądkowe (wzdęcie, rozwolnienie). Chyba nie damy rady zrobić 120 pkt., bo obaj jesteśmy niepełnosprawni. Adamski powiedział, że spróbuje jeszcze pociągnąć. 10 minut postoju + moje s......
12.16 Start po s..... z przygodami (10). Krzysiek poszedł. Ciężko i powoli się idzie, zatkało mnie i musiałem zjeść dwa jabłka, były wspaniałe.
13.14 Wreszcie Andrzejówka 94 pkt. (pół godziny po nim) (10a). Nie ma dziewczyn (11). W torbę... Zamawiam 2 herbaty, oranżadę i mineralną. Krzysiek namawia mnie na ciągnięcie do końca. Waham się... Kurczę, tak blisko, ale jak się wdrapać na Lesistą? Zastanowię się jeszcze. Ale czas płynie i decyzja musi być szybka. A ja potrzebuję co najmniej godzinnej kwarantanny. Zasypiam...
13.52 Start.
14.07 Radosno (świry !) (12)
14.27 Sokołowsko [101 pkt. !] WOP nas puszcza (13). Zawziąłem się. Powiedziałem sobie, że padnę a wejdę na Lesistą Wlk. stylowo. Udało się mimo, że d... omal mi nie pękła.
15.31 Lesista Wlk. 109 pkt. Ludzie! Wyda! (Astronom będzie mógł się schować!) (14)
15.55 Start (chyba ostatni!)
16.58 Dzikowiec Duży 115 pkt. Dużo przeciwności: ostatnie podejścia dają w kość, wzmaga się wiatr, dużo powalonych drzew. Ale cel coraz bliżej. Idziemy!
17.10 Dzikowiec Mały 117 pkt. Zejście dłuży się niemiłosiernie.
Wreszcie o 17.35, a więc na 54 min. prze czasem jest (!) 120 pkt. Coś ściska mnie za gardło, chce mi się płakać. Wołam Krzyśka. Podajemy sobie ręce, ściskamy się serdecznie. Więc to koniec! Wygraliśmy! Krzysiek chce zdążyć na pociąg na 18.11. Na stacji (15) jesteśmy o 17.48 (122 pkt.). Koniec. Nigdzie nie trzeba już iść, jeszcze tylko wsiąść do pociągu i historia się zakończyła. W pociągu tłok. Ja wreszcie dostaję się do przedziału, Krzysiek kibluje do końca na korytarzu. Po wyjściu z pociągu spotykamy Adamskiego z dziewczynami (16). gratulacje dla nas. Adamski przeszedł siebie samego i zakończył na 101 pkt. Ważymy się. Krzysiek - nic nie stracił, Adamski i ja - po pół kilo. Żegnamy się myśląc o spotkaniu powycieczkowym.
Przypisy autorskie:
1. Moja dziewczyna, jej doping bardzo mi pomógł.
2. DTV
3. Zacytowane pytanie zadali ludzie przedstawieni w następnym zdaniu.
4. Pożyczona lampa nie chciała dać od razu błysku.
5. Andrzej zrezygnował z dojścia do Zygmuntówki, zszedł z gór i rankiem wrócił do Wrocławia.
6. Pojęcie wprowadzone na trasie: analogia do pewnych zjawisk fizycznych, gdzie w zwykłych warunkach można ograniczyć się do przybliżenia pierwszego rzędu (człon liniowy), ale w pewnych nienormalnych warunkach efekty nieliniowe (wyższego rzędu) radykalnie zmieniają obraz zjawiska. Pojęcie użyte w tekście w znaczeniu, że w takim przejściu wychodzi jak na dłoni po pewnym czasie każda niedoskonałość w zdrowiu i sprzęcie.
7. Pierwszy zespół wspomagający czekał na nas w tamtejszym PTSM.
8. Odwalona podeszwa, jako tako związana sznurkiem zmuszała Krzyśka do nienormalnego stawiania nogi, co odbiło się na zmęczeniu kolana.
9. Odbite pięty, po powrocie kilka dni zwolnienia. Podobno kwalifikowała się do zabiegu chirurgicznego.
10. Wlazł na mnie jakiś turysta, bo nie chciało mi się odchodzić specjalnie od szlaku.
10a. tj. Krzyśka
11. Zawiódł drugi zespół wspomagający.
12. Aby być w zgodzie z regulaminem GOT należało wejść po osypującym się zboczu, dotknąć murów i wrócić. Komentarz dotyczy naszej straceńczej bezkompromisowości.
13. Stały posterunek, podobno potrafią być nieprzyjemni.
14. Dotychczasowy rekord należał do Niego i wynosił 114 pkt GOT w ciągu niecałych 27 godzin.
15. tj. Boguszów-Gorce.
16. Jechali tym samym pociągiem.
[i tak na koniec, po 30 latach, coś ode mnie, czyli kilkakrotnie wspominanego w relacji Krzyśka.
Wiem, że dziś należałoby wzbogacić tekst Michała Tomczaka o jeszcze przynajmniej kilkanaście przypisów objaśniających pewne rzeczy - dlaczego siedzieliśmy na schodach w pociągu (bo to był piętrus), dlaczego lampa w aparacie nie błysnęła (bo aparaty wtedy nie miały wbudowanej lampy), dlaczego, dlaczego, dlaczego? Tych nowych przypisów jednak nie będzie - zburzyłyby one pewien klimat naszego przejścia sprzed trzydziestu lat.]
Aha, pisałem, że fotek nie będzie - ta jedna, jedyna, wykonana przez Piotrka w "Zygmuntówce" gdzieś zaginęła. Wrzucę tu jednak fotografie z tamtych lat uczestników naszego przejścia (nie mam, niestety, fotografii Andrzeja Dąbrowskiego).
Autor relacji, czyli Michał Tomczak, w górach Cindrel (sierpień 1983 r.):
Halinka Czarniecka w Górach Rodniańskich (sierpień 1984 r.):
Piotrek Adamski (to ten na nietypowym rumaku) w Górach Rodniańskich (sierpień 1984 r.):
I na koniec znowuż Piotrek (po lewej), ale na tę fotografię i ja się załapałem (czyli KJ) - też Rodniańskie w 1984 r.
Zajrzałem niedawno na to forum, które jakimś cudem w wirtualnej przestrzeni jeszcze wegetuje, całkowicie opanowane przez spamerów, bez choćby jednego od lat pięciu-sześciu merytorycznego górskiego wpisu. Mój listopadowy wpis sprzed siedmiu lat jeszcze tam wisiał, oczywiście przez te siedem lat nie został ani razu skomentowany; bo i – w tamtych warunkach – przez kogo? Raczej nie przez niejakiego fugaziego, który od kilku lat wrzuca na dogorywające zielone forum reklamę jakiegoś wałbrzyskiego ortodonty czy też dentysty.
Wtedy, w listopadzie 2013 r., relację tę umieściłem również na forum sudeckim oraz na forum n.p.m. (to ostatnie przed kilkoma tygodniami odeszło w wirtualny niebyt). Zwłaszcza w „n.p.m.-ie” wywołała dość ożywioną dyskusję, dzisiaj już absolutnie nie do odtworzenia – wszystko zniknęło. Szkoda, bo sporo wpisów dotyczących tzw. turystyki idiotycznej było naprawdę fajnych (w dyskusji uczestniczyli też niektórzy uczestnicy naszego forum, chociażby Buba i Vlado). Na forum sudeckim ta relacja wciąż jeszcze istnieje, głęboko zakopana pod późniejszymi wątkami i wpisami. Czy ktoś dzisiaj do niej dociera – nie wiem?...
Po co w ogóle wygrzebałem ten wpis z dawnego zielonego forum?
Otóż przed kilkoma miesiącami, korzystając z jakiejś chwili wolnego czasu, zeskanowałem trochę starych negatywów, z których nigdy w przeszłości nie robiłem papierowych odbitek. Były to źle naświetlone klatki, nieostre, na które szkoda byłoby fotograficznych odczynników i papieru. Teraz je sobie obejrzałem – nie na papierze, ale na monitorze komputera. Po kilkudziesięciu latach od wykonania tych zdjęć i chwili podjęcia decyzji o ich odrzuceniu… Niektóre wycieczki i zdarzenia pamiętałem, nad niektórymi fotografiami musiałem się głębiej zastanowić – gdzie i kiedy zostały zrobione czy też kto na nich jest przedstawiony?
Jedna z takich klatek była „wybitnie nieudana”. Negatyw mdły, bez kontrastów, z widocznym gołym okiem ziarnem. Znajdujące się na tej samej kliszy zdjęcia sprzed tej klatki kojarzyłem – była to październikowa (w 1983 r.) wycieczka na Igliczną i Śnieżnik. Fotografie „po” również: wędrówka po listopadowych, też oczywiście w 1983 r., Karkonoszach. A ta klatka między nimi? Sylwetka znajoma…, budynek już uciekający w niepamięć, jakaś nieczytelna – na tym negatywie – tabliczka z nazwą obiektu.
Sprawdziłem w swoich notatkach z wycieczek, co to mogło być. Znalazłem odpowiedź… i osłupiałem. Bo tego zdjęcia w moim przekonaniu w ogóle być nie powinno. Nie tylko uciekł mi z pamięci fakt, że je zrobiłem, ale też nie pamiętałem, że na tę wycieczkę (o ile to była wycieczka? - o czym niżej) wybrałem się z aparatem fotograficznym. Okazuje się że aparat miałem, i że zrobiłem podczas trwającego 24 godziny przejścia jedną, jedyną fotografię. Właśnie tę nieudaną, przetrwałą cudem na kawałku celuloidowej kliszy. Przez przeszło trzydzieści lat żyłem w przeświadczeniu, że podczas naszej wycieczki została zrobiona jedna fotka, ale akurat nie ta moja; że było to przeźrocze barwne, wykonane w zupełnie innym miejscu, zrobione nie przeze mnie, lecz przez osobę widoczną na mojej czarno-białej fotografii… Przez Piotrka.
No cóż, jeżeli wielu historyków turystyki górskiej w Sudetach uważa, nawet z przymrużeniem oka, że przejście, o którym będzie niżej, było wydarzeniem historycznym (bo wyprzedzało o kilka lat wszystkie medialnie bardziej krzykliwe Przejścia Wokół Kotliny Jeleniogórskiej, Boguszowskie Setki itp., itd.), to też historycznym się staje jedno, jedyne [wiem, że się powtarzam!] zdjęcie z tej naszej jesiennej imprezy z końca października 1983 roku. Stąd do decyzji o odkopaniu relacji już tylko krok, uzupełnienia jej o to zdjęcie [tylko się nie przestraszcie jego jakością – o, znów się powtarzam!] i ponowne zamieszczenie jej w sieci. Już na forum prężnie działającym i odwiedzanym przez miłośników (ale i sceptyków) turystycznych przejść długodystansowych.
A zatem do dzieła! Relacja zamieszczona przeze mnie (chociaż nie mojego autorstwa, o czym też będzie niżej) na kilku forach górskich w listopadzie 2013 roku zaczynała się tak:
„Chciałbym Wam przedstawić relację z jednej z moich dawnych sudeckich wycieczek. Wycieczki trochę nietypowej. Chodziło w niej o to, aby w ciągu 24 godzin, czyli doby, zdobyć małą brązową Górską Odznakę Turystyczną. Norma na tę odznakę dla osób dorosłych wynosi 120 punktów. A zatem średnia punktów na jedną godzinę to ni mniej, ni więcej, tylko (a raczej "aż") 5 punktów. Przejście opracował i, jak się wkrótce okaże, zrealizował Tercet Idiotyczny, działający (?) w obrębie Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich od końca grudnia 1982 r.
Piszę "przedstawię relację", ale od razu zastrzegam, że wstukane przed chwilą w klawiaturę słowa nie są moje. Autorem relacji jest Michał Tomczak. Tekst powstał przed trzydziestu laty, bo przejście miało miejsce właśnie wtedy, w końcu października 1983 r. Trasa wiodła przez Góry Bardzkie, Góry Sowie, fragment Gór Wałbrzyskich i Góry Kamienne. Udało się!
Podczas przejścia zrobiono tylko jedną (!!!!!!!!) fotografię - nie dotarłem do niej, dlatego też relacja nie będzie zilustrowana obrazkami [zdanie to dotyczy innego zdjęcia niż to, o którym pisałem wcześniej – dopisek z 2020 r.]. Myślę jednak, że niepowtarzalny styl pisania Michała sam się obroni...
Kronika przejścia, pisana przez Michała w trakcie wędrówki, została opublikowana już w dwa miesiące po naszej przygodzie - w grudniu 1983 r. Swoich łamów użyczył "Plotkarz" - prześmiewczy i obrazoburczy organ SKPS (M. Tomczak, Diretissima Sudetów Środkowych, "Plotkarz", rok 5, nr 8, grudzień 1983, s. 6-10), będący w swoim czasie nawet przedmiotem zainteresowań Służby Bezpieczeństwa (ale to już zupełnie inna bajka!)
DIRETISSIMA SUDETÓW ŚRODKOWYCH
Od Redakcji:
Przedstawiamy poniżej kronikę przejścia zorganizowanego przez Tercet Idiotyczny w dniach 29-30 X 83. Celem tego przejścia było zrobienie małej brązowej odznaki GOT w ciągu doby. Jest to niewątpliwie największe do tej pory osiągnięcie turystyki ekstremalnej w historii SKPS.
Kronika nosi charakter intymnego pamiętnika jednego z uczestników. Pisana była na gorąco, w trakcie krótkich odpoczynków. Liczne potknięcia stylistyczne, ogólna chropowatość stylu, pewna wulgarność mogą w pierwszej chwili odstraszać Czytelnika, ale pamiętajmy w warunkach jak wielkiego stresu była pisana. Mimo tych wad uznaliśmy, że właśnie autentyczność i świeżość przeżyć są największym jej walorem.
Poniżej prezentujemy ją w całości, bez żadnych poprawek. Pojedyncze słowa, które w ferworze marszu zostały pogubione przez Autora, uzupełniliśmy po konsultacji z nim, ujmując je w kwadratowe nawiasy. Na końcu tekstu Autor umieścił objaśnienia do właściwego tekstu kroniki, tam gdzie lapidarność zapisu nie pozwala zrozumieć Czytelnikowi pewnych sytuacji.
Tytuł pochodzi od nas. Życzymy przyjemnej lektury i czekamy na pobicie tego rekordu.
KRONIKA PRZEJŚCIA
[autor: Michał Tomczak]
15.56 Jesteśmy już w pociągu relacji Wrocław - Międzylesie. Jest dosyć tłoczno, siedzimy na schodach.
15.58 W Imię Boże, ruszamy! Jesteśmy we wcześniej zaplanowanym składzie: Hlinaa [Halina Czarniecka], [Krzysztof] Jaworski, [Piotr] Adamski, Andrzej [Dąbrowski] i ja [Michał Tomczak]. Wyniki ważenia na dworcu (waga była dosyć dziwna): Jaworski (62,5 kg), Adamski (75,5 kg), Michał (80,5 kg), Andrzej (---), Hlinaa (?).
Nastroje trudno uznać za bojowe, dużo żartów o pogotowiu itp. Tak na sto procent to chyba nikt nie liczy, że da radę. Ale jak przyjdzie co do czego myślę, że powalczymy i tak łatwo nie poddamy się. Teraz trwa jeszcze jedno podliczanie punktów, nie może być żadnej pomyłki! Trwają dyskusje co do taktyki. Adamski jest za kilkugodzinną drzemką, ja raczej za krótszymi odpoczynkami. Powszechny popłoch wzbudza moja uwaga, że z Wielkiej Sowy do Zagórza musimy iść przez Grodno, aby być w zgodzie z regulaminem GOT. Może na tej górce padniemy?
16.49 Minęliśmy Strzelin. Już siedzimy. Wszyscy trochę podsypiamy.
17.39 Dojeżdżamy do Kamieńca. Grozi nam głuchota, bo wokół sama młodzież dyskotekowa. Opanował mnie głód i zjadam żelazne zapasy.
17.55 Zaraz wysiadamy. Będzie chyba lekkie spóźnienie.
18.04 Wysiadamy w Bardzie Śl. Wschodzi księżyc, mimo to w pierwszej chwili jesteśmy oślepieni i nic nie widzimy.
18.05 Wrzucam kartkę do Gosi (1). Idziemy do "Kasztelańskiej". Po 5 minutach oczekiwania jest (!) pani w bufecie. Lekki posiłek: flaczki, niektórzy tylko mineralną, nie ma herbaty! Kłopoty z dobrym zapakowaniem plecaka...
18.29 Wyruszamy!
18.50 Ostatnie światła Opolnicy. Ładna pogoda: niezbyt mroźno, bezwietrznie, księżyc nie świeci bo chmury. Ciężar prowadzenia spadł głównie na mnie. Przed Wilczakiem 3 razy gubił się szlak, ale szybko znaleźliśmy dobrą drogę. Lekko obciera mnie lewa noga.
20.25 Przeł. Wilcza 15 pkt. Na razie jest dobre tempo: 7,5 pkt na godzinę (nadwyżka 5 pkt.). 10 minut przerwy.
21.47 Przeł. Srebrna 22 pkt.
21.53 Schronisko PTTK. Droga na Ostroga dała nam ostro w kość, kilka razy gubił się szlak, przy tym podejściu pierwsze [objawy zmęczenia]. Pierwszy posiłek. Bardzo chce się pić, ale musimy korzystać z własnych zapasów, bo w schronisku nie ma w ogóle wody. Bliski kontakt z telewizją (2)(niestety!)
22.20 Wyjście!
22.45 Koniec fortów.
23.17 Gołębia. Ja i Krzysiek z przodu, reszta została. Różnica 5 minut. Jasno jak w dzień: pełnia! Cudownie się idzie, ale co z resztą?
23.35 Malinowa
23.53 Szeroka
0.15 Przeł. Woliborska 34 pkt. Różnica czasu: 8 minut. Andrzej 9 minut (ścięgno - pachwina). Przed Malinową: dziki! Przed Szeroką zostałem parę [metrów] za Krzyśkiem. Z utęsknieniem czekaliśmy już na szosę. Andrzej się łamie.
0.35 Start.
1.10 Popielak
1.18 Bielawska Polana
1.40 Kalenica. Reszta zostaje na starcie, ja z trudem wlokę się za Krzyśkiem. Pierwsze myśli o poddaniu się. Nie mam czym iść, robi się zimno, przed Kalenicą dziki. Czuję nerki. Krzysiek włazi na wieżę. Adamski, Halina - 6 minut.
1.55 Start
2.01 Słoneczna
2.07 Zimna Polana
2.25 Zygmuntówka 45 pkt. (godzina zapasu!). Cały czas ciągnie Krzysiek. Czuję nery. Co robić? Andrzej przed Popielakiem padł. Zostawiliśmy go na jego prośbę. Zaskakujemy zapóźnionych turystów. Koncert na gitarze: "Św. Mikołaj" i inne. Jest woda, robimy herbatę! Posiłek: herbata, mleko, kanapki, jabłka, pierniki. Adamski tworzy kanapki, dostaliśmy trochę dżemu, pomidora, serek - żremy! A czas leci...
Pytanie: skąd są ludzie, z taką fantazją? Ci ludzie to instruktorzy harcerscy (3). Zdjęcia nie wychodzą, aż wreszcie, za czwartym razem... jest! (4)
Obwiązuję nerki podkoszulkiem Krzyśka, może jakoś to będzie. Andrzeja ciągle nie ma... (5) Zaraz pójdziemy. Straciliśmy cały zapas, czy sobie poradzimy? Na pożegnanie "Howerla".
3.30 Start! Wszyscy się zregenerowali. Jesteśmy rozmowni, zwłaszcza ja. Efekty nieliniowe (6): odwaliła się podeszwa w bucie Krzyśka, bardzo się męczy, ścięgno Adamskiego, trochę moje (nerki OK).
4.38 Wielka Sowa 53 pkt. Prowadzimy Krzysiek i ja. Zimniej!
4.48 Start. Po pół godzinie przełęcz Walimska: 56 pkt.
5.50 Świt. Już nie potykamy się.
5.55 Prawdopodobnie półmetek! Idziemy ustalonymi tandemami, różnica: 5 minut. Herbatka z termosu, [czekolada]. Adamski pęka !? Szosówka z Michałkowej dała nam trochę [w kość]. Adamski i Halinka rzężą ale idą, my jeszcze ciągniemy, ale już trochę trudno się ruszać. Skrót przez most.
7.38 Grodno.
7.45 Zagórze Śl. 69 pkt. (ok. pół godziny do przodu). Dziewczyny Adamskiego nie zawiodły (7): nawet już wstały. Zaraz będzie śniadanko, bardzo się przyda. Jest! Nawet kawka (!) i dobre kanapki. Zginęła Halinka?!
8.09 Znalazła się! Czekała pod drzwiami... Adamski umył nogi, Halince brakło wody, chce umyć je w termosie. Zabieramy termosy napełnione przez dziewczyny i je także - może sobie poradzą. Pora się zbierać. Idziemy nadal wszyscy.
[i tu dopisek z 2020 r., dotyczący tego jednego zdjęcia z naszego przejścia, wydobytego ze składnicy nieudanych negatywów. To właśnie ta fotografia, przedstawiająca Piotrka pod wejściem do schroniska PTSM „Gwarek” w Zagórzu Śląskim. Uwagę zwracają buty „Himalaje” na nogach Piotrka, produkt wałbrzyskiego „Polsportu”, nie do zdarcia, ale mocno przyciężkawe; o tym, że wtedy nie używaliśmy kijków trekkingowych to już nawet nie piszę]
8.45 Start.
10.23 Jedlina Zdrój - PKP. Chyba ostateczny rozpad, bo odstawiliśmy resztę zdrowo. Dało nam w kość dojście do stacji. Krzysiek ma kolano (8), ja: jako-tako.
Dużo herbaty. Mamy jeszcze szansą, więc ruszamy sami.
10.45 + 4 min. (bo spotkaliśmy Adamskiego). Start.
11.55 Rogowiec 89 pkt. Halinka padła (9) O 10 przed Jedliną Zdrój (tak mówił nam Adamski). Krzysiek odstawił mnie na podejściach, ale głównie przez moje sensacje żołądkowe (wzdęcie, rozwolnienie). Chyba nie damy rady zrobić 120 pkt., bo obaj jesteśmy niepełnosprawni. Adamski powiedział, że spróbuje jeszcze pociągnąć. 10 minut postoju + moje s......
12.16 Start po s..... z przygodami (10). Krzysiek poszedł. Ciężko i powoli się idzie, zatkało mnie i musiałem zjeść dwa jabłka, były wspaniałe.
13.14 Wreszcie Andrzejówka 94 pkt. (pół godziny po nim) (10a). Nie ma dziewczyn (11). W torbę... Zamawiam 2 herbaty, oranżadę i mineralną. Krzysiek namawia mnie na ciągnięcie do końca. Waham się... Kurczę, tak blisko, ale jak się wdrapać na Lesistą? Zastanowię się jeszcze. Ale czas płynie i decyzja musi być szybka. A ja potrzebuję co najmniej godzinnej kwarantanny. Zasypiam...
13.52 Start.
14.07 Radosno (świry !) (12)
14.27 Sokołowsko [101 pkt. !] WOP nas puszcza (13). Zawziąłem się. Powiedziałem sobie, że padnę a wejdę na Lesistą Wlk. stylowo. Udało się mimo, że d... omal mi nie pękła.
15.31 Lesista Wlk. 109 pkt. Ludzie! Wyda! (Astronom będzie mógł się schować!) (14)
15.55 Start (chyba ostatni!)
16.58 Dzikowiec Duży 115 pkt. Dużo przeciwności: ostatnie podejścia dają w kość, wzmaga się wiatr, dużo powalonych drzew. Ale cel coraz bliżej. Idziemy!
17.10 Dzikowiec Mały 117 pkt. Zejście dłuży się niemiłosiernie.
Wreszcie o 17.35, a więc na 54 min. prze czasem jest (!) 120 pkt. Coś ściska mnie za gardło, chce mi się płakać. Wołam Krzyśka. Podajemy sobie ręce, ściskamy się serdecznie. Więc to koniec! Wygraliśmy! Krzysiek chce zdążyć na pociąg na 18.11. Na stacji (15) jesteśmy o 17.48 (122 pkt.). Koniec. Nigdzie nie trzeba już iść, jeszcze tylko wsiąść do pociągu i historia się zakończyła. W pociągu tłok. Ja wreszcie dostaję się do przedziału, Krzysiek kibluje do końca na korytarzu. Po wyjściu z pociągu spotykamy Adamskiego z dziewczynami (16). gratulacje dla nas. Adamski przeszedł siebie samego i zakończył na 101 pkt. Ważymy się. Krzysiek - nic nie stracił, Adamski i ja - po pół kilo. Żegnamy się myśląc o spotkaniu powycieczkowym.
Przypisy autorskie:
1. Moja dziewczyna, jej doping bardzo mi pomógł.
2. DTV
3. Zacytowane pytanie zadali ludzie przedstawieni w następnym zdaniu.
4. Pożyczona lampa nie chciała dać od razu błysku.
5. Andrzej zrezygnował z dojścia do Zygmuntówki, zszedł z gór i rankiem wrócił do Wrocławia.
6. Pojęcie wprowadzone na trasie: analogia do pewnych zjawisk fizycznych, gdzie w zwykłych warunkach można ograniczyć się do przybliżenia pierwszego rzędu (człon liniowy), ale w pewnych nienormalnych warunkach efekty nieliniowe (wyższego rzędu) radykalnie zmieniają obraz zjawiska. Pojęcie użyte w tekście w znaczeniu, że w takim przejściu wychodzi jak na dłoni po pewnym czasie każda niedoskonałość w zdrowiu i sprzęcie.
7. Pierwszy zespół wspomagający czekał na nas w tamtejszym PTSM.
8. Odwalona podeszwa, jako tako związana sznurkiem zmuszała Krzyśka do nienormalnego stawiania nogi, co odbiło się na zmęczeniu kolana.
9. Odbite pięty, po powrocie kilka dni zwolnienia. Podobno kwalifikowała się do zabiegu chirurgicznego.
10. Wlazł na mnie jakiś turysta, bo nie chciało mi się odchodzić specjalnie od szlaku.
10a. tj. Krzyśka
11. Zawiódł drugi zespół wspomagający.
12. Aby być w zgodzie z regulaminem GOT należało wejść po osypującym się zboczu, dotknąć murów i wrócić. Komentarz dotyczy naszej straceńczej bezkompromisowości.
13. Stały posterunek, podobno potrafią być nieprzyjemni.
14. Dotychczasowy rekord należał do Niego i wynosił 114 pkt GOT w ciągu niecałych 27 godzin.
15. tj. Boguszów-Gorce.
16. Jechali tym samym pociągiem.
[i tak na koniec, po 30 latach, coś ode mnie, czyli kilkakrotnie wspominanego w relacji Krzyśka.
Wiem, że dziś należałoby wzbogacić tekst Michała Tomczaka o jeszcze przynajmniej kilkanaście przypisów objaśniających pewne rzeczy - dlaczego siedzieliśmy na schodach w pociągu (bo to był piętrus), dlaczego lampa w aparacie nie błysnęła (bo aparaty wtedy nie miały wbudowanej lampy), dlaczego, dlaczego, dlaczego? Tych nowych przypisów jednak nie będzie - zburzyłyby one pewien klimat naszego przejścia sprzed trzydziestu lat.]
Aha, pisałem, że fotek nie będzie - ta jedna, jedyna, wykonana przez Piotrka w "Zygmuntówce" gdzieś zaginęła. Wrzucę tu jednak fotografie z tamtych lat uczestników naszego przejścia (nie mam, niestety, fotografii Andrzeja Dąbrowskiego).
Autor relacji, czyli Michał Tomczak, w górach Cindrel (sierpień 1983 r.):
Halinka Czarniecka w Górach Rodniańskich (sierpień 1984 r.):
Piotrek Adamski (to ten na nietypowym rumaku) w Górach Rodniańskich (sierpień 1984 r.):
I na koniec znowuż Piotrek (po lewej), ale na tę fotografię i ja się załapałem (czyli KJ) - też Rodniańskie w 1984 r.
Ostatnio zmieniony 2020-11-01, 20:04 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
Nie znałem tej relacji wcześniej. Styl pisania kolegi trochę dziwny, czasem ciężko się czytało, ale bardzo lubię opisy wycieczek retro! Super, że ją odświeżyłeś z formowych czeluści
MOJA STRONA O GÓRACH OPAWSKICH: http://www.goryopawskie.eu/
Po pierwsze, relację zacząłem czytać i już po chwili sprawdzam, co to znaczy diretissima, potem w końcu ( a tyle lat się broniłem ), przeczytałem, co to są te GOT, jak się je nalicza.
Potem, o co do cholery chodzi z tyli cyframi:
i jak nie lubię wyścigów, rekordów, 50tek itp, tak tu aż chciałoby się być.
No poza tą częścią o części ciała, co miała pęknąć
relacja
Potem, o co do cholery chodzi z tyli cyframi:
Cisy2 pisze:(pół godziny po nim) (10a).
i jak nie lubię wyścigów, rekordów, 50tek itp, tak tu aż chciałoby się być.
No poza tą częścią o części ciała, co miała pęknąć
relacja
Dzięki, chłopaki, za miłe słowa!
Właśnie, chyba ten termin "punkt GOT" odstraszał wielu turystów. A jest to termin pozwalający chyba w najbardziej obiektywny sposób porównać rozmaite górskie wycieczki. Bo przecież pięciokilometrowa wycieczka na Pogórzu Ciężkowickim to nie to samo, co np. w Górach Kamiennych. Termin "punkt GOT" wprowadził do żargonu turystycznego jeszcze przed wojną Mieczysław Orłowicz. Nazywał go też niekiedy "punktem wysiłku górskiego". Uważał, że pokonanie 100 metrów różnicy wzniesień stanowi podobny wysiłek, jak pokonanie dystansu jednego kilometra. Dlatego 1 p. GOT to albo 1 km pokonanego dystansu, albo stumetrowe podejście. Stąd np. czterokilometrowa wycieczka na górkę wyższą od miejsca startu o 300 metrów to wycieczka warta 7 p. GOT, zaś powrót z niej w to samo miejsce już tylko 4 p.
Co oznaczają "punkty GOT" najlepiej można zrozumieć, gdy przejdzie się tej samej długości długodystansową trasę np. w Górach Kamiennych i Wałbrzyskich (te najbardziej dają popalić) i chociażby w znacznie łagodniejszych, chociaż wyższych, Górach Izerskich czy też Jesionikach (daję tu przykłady z Sudetów, bo tu najczęściej wiele lat temu bawiłem się w przejścia długodystansowe). Mimo, że od wielu lat nie zdobywam odznaki GOT, przy planowaniu niektórych moich tras cały czas korzystam z regulaminu GOT z zawartym w nim wykazem wycieczek górskich GOT z podaną punktacją. Na jego podstawie w miarę precyzyjnie określić można czas przejścia planowanej trasy. Kiedyś wycieczką mającą np. 36 p. GOT (czyli np. 25 km i 1100 m przewyższenia) pokonywałem - nie spiesząc się - w 6-7 godzin, czyli robiłem 5-6 p. na godzinę. Teraz, ze względu na PESEL i większą liczbę robionych zdjęć, ta średnia na godzinę mocno mi spadła
Właśnie, chyba ten termin "punkt GOT" odstraszał wielu turystów. A jest to termin pozwalający chyba w najbardziej obiektywny sposób porównać rozmaite górskie wycieczki. Bo przecież pięciokilometrowa wycieczka na Pogórzu Ciężkowickim to nie to samo, co np. w Górach Kamiennych. Termin "punkt GOT" wprowadził do żargonu turystycznego jeszcze przed wojną Mieczysław Orłowicz. Nazywał go też niekiedy "punktem wysiłku górskiego". Uważał, że pokonanie 100 metrów różnicy wzniesień stanowi podobny wysiłek, jak pokonanie dystansu jednego kilometra. Dlatego 1 p. GOT to albo 1 km pokonanego dystansu, albo stumetrowe podejście. Stąd np. czterokilometrowa wycieczka na górkę wyższą od miejsca startu o 300 metrów to wycieczka warta 7 p. GOT, zaś powrót z niej w to samo miejsce już tylko 4 p.
Co oznaczają "punkty GOT" najlepiej można zrozumieć, gdy przejdzie się tej samej długości długodystansową trasę np. w Górach Kamiennych i Wałbrzyskich (te najbardziej dają popalić) i chociażby w znacznie łagodniejszych, chociaż wyższych, Górach Izerskich czy też Jesionikach (daję tu przykłady z Sudetów, bo tu najczęściej wiele lat temu bawiłem się w przejścia długodystansowe). Mimo, że od wielu lat nie zdobywam odznaki GOT, przy planowaniu niektórych moich tras cały czas korzystam z regulaminu GOT z zawartym w nim wykazem wycieczek górskich GOT z podaną punktacją. Na jego podstawie w miarę precyzyjnie określić można czas przejścia planowanej trasy. Kiedyś wycieczką mającą np. 36 p. GOT (czyli np. 25 km i 1100 m przewyższenia) pokonywałem - nie spiesząc się - w 6-7 godzin, czyli robiłem 5-6 p. na godzinę. Teraz, ze względu na PESEL i większą liczbę robionych zdjęć, ta średnia na godzinę mocno mi spadła
Ostatnio zmieniony 2020-11-01, 23:30 przez Cisy2, łącznie zmieniany 4 razy.
Aha, nie odpowiedziałem Ci, laynn, "o co chodzi z tymi cyframi"
Są to po prostu przypisy. Odnośniki do tych oznaczonych tym samym numerem wyjaśnień, znajdujących się pod relacją. Michał pisał swoje notatki pośpiesznie, podczas krótkich przystanków. Stąd jego lakoniczny styl. Między schroniskami w nocy przyświecał sobie latarką, dlatego nieraz w relacji pojawia się tylko godzina i miejsce, w którym dokonywał zapisu (np. 2.01 Gołębia; mógłbym przerobić to na 2:01 Gołębia, byłoby może bardziej zrozumiałe, ale chciałem tak, jak jest w oryginale). Surowe notatki byłyby więc często niezrozumiałe, więc publikując je w "Pielgrzymach" trzeba było pewne rzeczy wyjaśnić. Aby nie burzyć pierwotnego tekstu, Michał zastosował przypisy. Np. w relacji jest zapis: 14.07 Radosno (świry !) (12), natomiast pod relacją, w "przypisach autorskich" wyjaśnienie: "12. Aby być w zgodzie z regulaminem GOT należało wejść po osypującym się zboczu, dotknąć murów i wrócić. Komentarz dotyczy naszej straceńczej bezkompromisowości".
I tak w każdym przypadku. To 10a wzięło się stąd, że Michał przez pomyłkę dwukrotnie wstawił przypis numer 10, i jeden z nich trzeba było poprawić. Nie mógł na nr 11, bo wtedy trzeba byłoby poprawiać wszystkie następne odnośniki - nr 11 na 12, nr 12 na 13 itd. (przy ówczesnym stanie poligrafii, a nie było przecież komputerów, nie można było tego poprawić jednym kliknięciem myszki; trzeba byłoby przepisywać na maszynie cały ten fragment tekstu). Dlatego wprowadził dość nietypowy przypis 10 a. Ale przecież w artykule o działalności Tercetu Idiotycznego to nie razi
Są to po prostu przypisy. Odnośniki do tych oznaczonych tym samym numerem wyjaśnień, znajdujących się pod relacją. Michał pisał swoje notatki pośpiesznie, podczas krótkich przystanków. Stąd jego lakoniczny styl. Między schroniskami w nocy przyświecał sobie latarką, dlatego nieraz w relacji pojawia się tylko godzina i miejsce, w którym dokonywał zapisu (np. 2.01 Gołębia; mógłbym przerobić to na 2:01 Gołębia, byłoby może bardziej zrozumiałe, ale chciałem tak, jak jest w oryginale). Surowe notatki byłyby więc często niezrozumiałe, więc publikując je w "Pielgrzymach" trzeba było pewne rzeczy wyjaśnić. Aby nie burzyć pierwotnego tekstu, Michał zastosował przypisy. Np. w relacji jest zapis: 14.07 Radosno (świry !) (12), natomiast pod relacją, w "przypisach autorskich" wyjaśnienie: "12. Aby być w zgodzie z regulaminem GOT należało wejść po osypującym się zboczu, dotknąć murów i wrócić. Komentarz dotyczy naszej straceńczej bezkompromisowości".
I tak w każdym przypadku. To 10a wzięło się stąd, że Michał przez pomyłkę dwukrotnie wstawił przypis numer 10, i jeden z nich trzeba było poprawić. Nie mógł na nr 11, bo wtedy trzeba byłoby poprawiać wszystkie następne odnośniki - nr 11 na 12, nr 12 na 13 itd. (przy ówczesnym stanie poligrafii, a nie było przecież komputerów, nie można było tego poprawić jednym kliknięciem myszki; trzeba byłoby przepisywać na maszynie cały ten fragment tekstu). Dlatego wprowadził dość nietypowy przypis 10 a. Ale przecież w artykule o działalności Tercetu Idiotycznego to nie razi
Ostatnio zmieniony 2020-11-02, 00:00 przez Cisy2, łącznie zmieniany 4 razy.
Stoi, chociaż już od przeszło dwudziestu lat nie jest schroniskiem PTSM. Ostatni raz widziałem ten budynek w kwietniu 2016 r. Był oferowany do sprzedania. Nie wiem, czy ktoś go kupił i co się dziś w nim znajduje.
W przyszłym roku chcę się wybrać do Zagórza Śląskiego. Okazja będzie - ma być ponownie otwarta linia kolejowa ze Świdnicy doliną Bystrzycy do Jedliny-Zdroju. Zerknę przy okazji, co się dzieje ze starym PTSM-em.
W przyszłym roku chcę się wybrać do Zagórza Śląskiego. Okazja będzie - ma być ponownie otwarta linia kolejowa ze Świdnicy doliną Bystrzycy do Jedliny-Zdroju. Zerknę przy okazji, co się dzieje ze starym PTSM-em.
Cisy2 pisze: Ostatni raz widziałem ten budynek w kwietniu 2016 r.
A ja dzisiaj, dwukrotnie. Choć nie, rano było ciemno a po południu nie spojrzałem. Ale jutro pewnie zerknę
Cisy2 pisze:ma być ponownie otwarta linia kolejowa ze Świdnicy doliną Bystrzycy do Jedliny-Zdroju.
Prace przy linii mocno spowolniły od kiedy ruszył remont linii Wrocław-Sobótka-Świdnica.
trotyl pisze:Do dziś pamiętam nazwę obiektu Fregata.
Fregata działa nadal
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 52 gości