W Góry Opawskie aby zrealizować plan i spotkać zimę!
: 2018-12-31, 15:39
Na początku 2018 roku założyłem sobie plan do wykonania: w każdym miesiącu przynajmniej jedna wizyta w górach! Potem dodałem kolejny warunek: z co najmniej jednym noclegiem. Teoretycznie jest to bardzo prosta sprawa, biorąc pod uwagę ile jest możliwości wyjazdu, ale zwykle tak się składa, iż te wolne dni jakoś znikają albo wykorzystywane są w inny sposób.
Przez pierwsze 11 miesięcy plan był pracowicie realizowany, został tylko grudzień. Miałem problem, aby wyskoczyć w góry przez weekend, więc pojechałem w tygodniu: w poniedziałek, tydzień przed wigilią . Wybrałem pasmo, do którego najłatwiej było mi się dostać komunikacją publiczną, a więc popularne Góry Opawskie.
Ponieważ byłem po nocce w robocie, zatem część drogi w skrzypiącym autobusie przedrzemałem. Wychodząc w Głuchołazach (Ziegenhals) wszelkie objawy senności i zmęczenia zniknęły, bo o to w końcu pojawił śnieg! Niby grudzień, ale zimy jeszcze na oczy nie widziałem, a bardzo do niej tęskniłem .
Przy stacji Głuchołazy-Miasto trwa jakiś remont.
Rynek w zimowej scenerii.
Odwiedzam kantor i robię małe zakupy, po czym zaglądam do otwartego kościoła młodzieżowego św. Franciszka. Aż się boję pomyśleć na czym polega jego "młodzieżowość"?? Kościół był w przeszłości świątynią ewangelicką, co widać po zewnętrznej bryle bez zbędnych zdobień.
Cykam zdjęcie i wracam na smog aby poczytać tablicę z informacjami duszpasterskimi ("...nie mogą być świadkami (...) młodzież, która nie uczęszcza na katechezę, prowadzi gorszący tryb życia...), a wtedy w drzwiach staje facet lustrujący mnie badawczo. Wypytawszy o pochodzenie zaprasza z powrotem do środka, gdzie właśnie obrabia drzewo do stajenki. Chwilę gadamy o kościele i historii, a także o organizowanych w parafii koncertach patriotyczno-religijnych i po raz drugi wracam na ulicę.
Idę na południe dobrze mi znaną aleją Jana Pawła II prowadzącą do uzdrowiska. Czasem uwiecznię jakąś ciekawostkę: ot, na przykład pomnik, który pierwotnie upamiętniał niemieckich poległych w czasie Wielkiej Wojny, następnie Armię Czerwoną i Wojsko Polskie "wyzwalającą prastare ziemie piastowskie", a od dekady poświęcony jest "Weteranom Walk o Niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej". Orzeł wygląda pokracznie, a korona jakby doklejona.
Na budynku szkoły wisi godło PRL-u. IPN powinien tu wysłać swoich dzielnych chłopców, aby rozstrzelali wszystkich za to odpowiedzialnych.
Wchodzę w las rosnący na Górze Parkowej (Holzberg). Mimo braku słońca atmosfera robi się bajkowa.
Zastanawiałem się z jakiego szlaku skorzystać i w końcu wybrałem opcję najmniej męczącą: najpierw kawałek niebieskim, a potem szlak rowerowy do granicy. Z boku ścieżki stoją stacje Drogi Krzyżowej z kopiami malowideł Josefa Mitschke z 1926 roku.
Pierwszy widok na Kopę Biskupią.
Wiata, przy której robiłem odpoczynek półtora roku temu.
Gdzieś daleko w Czechach pojawiają się dziury z niebieskim niebem i przebijają promienie. Niestety, daleko, raczej nie ma szans, aby dotarły i tutaj.
Docieram do asfaltówki i kawałek idę w kierunku Podlesia (Schönwalde), a następnie obok kamienia morderczego włażę w pole.
W lasku mijam słupki graniczne i już na czeskiej ziemi przecinam ściernisko aby dojść do polnej drogi.
Czesi wyznaczyli tędy niebieski szlak okrążający Zlaté Hory.
O ile pod Górą Parkową spotkałem kilkoro turystów, o tyle tutaj nie ma na to szans. Jedyne widziane żywe istoty to stado saren żerujące w oddali (w tle kościół w Podlesiu i jakieś stawiane paskudztwo).
Zasypane sztolnie - ślady po górniczej przeszłości.
Odbijam ze szlaku i dochodzę do stacji kolejowej w Zlatych Horych. Najbliższe osobowe pociągi odjadą stąd dopiero za 5 dni.
Czesko-niemiecka tablica na ścianie.
Okolica dworca służy jako składowisko ściętych drzew. Wywozi je ciężarówka na... polskich blachach. Jeszcze mało wycinek u nas, że trzeba szarżować i w Republice Czeskiej?
Do centrum schodzę śliską ulicą, którą biegnie czerwony szlak.
Ponieważ godzina jeszcze młoda, więc mam zamiar pokręcić się trochę po Zlatych Horach i poczytać informacje na tablicach miejskiej ścieżki edukacyjnej.
Na zdjęciu po prawej budynek dawnej szkoły działającej w latach 1909-1968. Z tyłu widać kamienice położone przy głównej ulicy - ale od tyłu. Z tej strony prezentują się zdecydowanie mniej reprezentacyjnie.
Przecinam náměstí Svobody...
...i kieruję się pod kościół - jak zwykle zamknięty.
Obok świątyni w 1922 roku mieszkańcy wystawili Pomnik Poległych żołnierzy z Zuckmantel. Stanął on w miejscu dawnego Domu Kapłańskiego, gdzie dodatkowo zasadzono kasztanowce. Po wojnie Czesi pomnik zburzyli, a zamiast niego pojawiła się "Lipa Wolności".
W ściany kościoła wmurowano liczne epitafia. Najstarsze jakie znalazłem datowane jest na 1649 i należało do Johanna Zottmantela, starosty, a z zawodu... rzeźnika. Ciekawe, czy jego nazwisko ma jakiś związek z nazwą miasta?
Zlaté Hory są dzisiaj senną, prowincjonalną miejscowością, ale w przeszłości były na tyle ważne, iż posiadały własne mury obronne z basztami. Ich resztki zachowały się jako ogrodzenie cmentarza.
Nekropolię założono w 1897 roku, o czym informuje oryginalna tablica.
Jak to na wielu czesko-sudeckich cmentarzach bywa większość nagrobków posiada jeszcze niemieckie napisy. Walec zniszczenia, obecny po polskiej stronie, w Czechosłowacji okazał się nie mieć tyle pary.
Plakietka z unijną flagą dumnie ogłasza, że kyrchof przeszedł "rewitalizację". W praktyce oznaczało to usunięcie starych, dużych drzew, które pamiętam jeszcze z wizyty sprzed kilku lat. Posadzono nowe, lecz ile czasu minie aż zaczną znowu dawać cień?
Przechadzając się alejkami możemy zobaczyć wiele ciekawych grobów. Najokazalsze z nich należą do członków rodziny Förster, miejscowych przedsiębiorców. Albertowi wystawiono niemalże kaplicę! Josef był nieco skromniejszy, ale też ze smakiem.
Na kilku grobach w starej (głównej części) teksty są dwujęzyczne. Albo jakimś Niemcom udało się zostać albo nowi czescy obywatele podzielili się ze starymi.
Grób z zegarem! Fakt, czas nam ucieka z każdą minutą.
Patrząc na ten nagrobek włączyła mi się jakaś zaduma.
Nie mogło braknąć czerwonej gwiazdy, jednak to prawdopodobnie tylko symbol. 8 maja 1945 roku Armia Czerwona zajęła Zuckmantel bez walki.
W pierwszej połowie ubiegłego stulecia istniał wydzielony sektor żydowski dla kilkudziesięcioosobowej społeczności Izraelitów, ale nie pozostał po nim praktycznie żaden ślad.
Z powodu chmur człowiek ma wrażenie, że jest już bardzo późno, a to dopiero godzina 14-ta...
Pora obiadowa, więc zachodzę do restauracji na czosnkową, hermelin oraz piwo z browaru z Krnova. Dobrze wchodziło do brzuszka .
Potem zmieniam lokal - przenoszę się kilkadziesiąt metrów dalej do spelunki (druga znajduje się za kolejną ścianą). W środku kilkunastu chłopów (jestem najmłodszy), trzy baby (w tym barmanka) i klimat taki, jaki może być tylko w czeskiej i słowackiej piwiarni.
Mógłbym tam siedzieć bez końca, ale przecież muszę jeszcze dotrzeć na nocleg. Jest już całkowicie ciemno, gdy wychodzę na ulicę i zielony szlak.
Najkrótsze i najszybsze podejście na Kopę Biskupią znam właściwie na pamięć, ale je lubię. W tym roku podążam nim po raz drugi - ostatnio wspinałem się w styczniu. Też w szarówce.
Po 10 minutach mam częściową panoramę oświetlonego miasteczka. U góry po lewej na niebieskawo widać firmę Česko-slezská výrobní, produkującą kontenery.
Obok kaplicy św. Rocha wreszcie wstawiono obrazek na nowej stacji Drogi Krzyżowej, ale ogólny efekt niezbyt mi się podoba. Zbyt nowoczesne to...
Przez większość drogi zastanawiałem się, czy wchodzić na sam szczyt, czy może go minąć pętlą narciarską? Ostatecznie stwierdziłem, że zobaczę, jak wieża widokowa na Kopie prezentuje się podświetlona. No i zobaczyłem... czarną dupę. Wieża - owszem - posiada silny reflektor, dzięki któremu widać ją z daleka, ale sama tonie w ciemnościach!
Jedyny plus to portret cesarski, który od niedawna wisi nad drzwiami.
Z jednej strony jestem trochę zawiedziony, ale z drugiej podoba mi się atmosfera zimowej nocy bez towarzystwa innych turystów.
Szybkim tempem schodzę do schroniska "Pod Kopą Biskupią". Oczywiście jestem tam sam - grudniowe poniedziałki to nie są popularne dni na wizyty. Zjadam zupę i wypijam kilka całkiem smacznych grzańców, które wydają się lepszą alternatywą niż piwne sikacze.
Widok z mojego okna. Ciekawym jest, co się tak świeci na horyzoncie??
Grzane wino i nieprzespana poprzednia noc powodują, że dość szybko uderzam w kimono. Poranek wybija mi z głowy resztki złudzeń odnośnie poprawy pogody - nadal wszędzie pełno chmur!
Na śniadanie wypasiony zestaw i... kubek grzańca. Jak to stwierdziła pani zza baru: "Widzę, że jest pan konsekwentnym człowiekiem" .
Pokochałem klozet babcię,
miała loki, czarne kapcie
Brudny fartuch, sztuczną szczękę,
obiad gotowała z wdziękiem
Znała parę ładnych chwytów,
była mistrzem emerytów
Na koszulce napis wielki "ZBoWiD, ZBoWiD, super baby"
Najlepsza na świecie jest miłość w klozecie
A każdy szalet jest pełen zalet
Ani w PZU, ani w PKP
Tylko, tylko w WC.
(kiedyś byłem przekonany, że tekst brzmiał: na koszulce napis wielki "zgwałcić, zgwałcić supermena" )
O ile wczoraj był lekki mrozik, o tyle dzisiaj od rana czuć odwilż. Temperatura wynosi dokładne zero stopni i z dachu oraz sopli kapią setki kropel.
"Erbaut" skuto, została data budowy Oberschlesierhütte - Schroniska Górnoślązaków.
Trasę powrotną wyznaczyłem sobie przez Srebrną Kopę (Velká Stříbrná, niem. Silberkoppe), drugi co do wysokości szczyt polskiej części Gór Opawskich. Jakoś tak się zdarzyło, że chyba nigdy na niej nie byłem.
Po wycinkach drzew jest ona doskonale widoczna i wydaje się na wyciągnięcie ręki. Ogólnie to w śniegu zmasakrowane piłami Góry Opawskie prezentują się bardziej znośnie niż jak byłem tu kiedyś wiosną.
Za górami też zima. W następnych dniach zacznie się to szybko zmieniać.
Od przełęczy pod Kopą korzystam z Głównego Szlaku Sudeckiego. Ponieważ od strony grani słychać odgłosy silników, więc tym bardziej przyspieszam kroku.
Gdzieś daleko zaczyna się przejaśniać! Patrzę w tę okolice z zazdrością. Na pierwszym zdjęciu chyba Keprník, na drugim ewidentnie Pradziad. 25 kilometrów ode mnie i mają słońce!
Wieża na Biskupiej Kopie.
Osiągam szczyt Srebrnej Kopy (785 metrów n.p.m.). Po czeskiej stronie ruiny z kamienia - to prawdopodobnie pozostałości innej wieży widokowej, którą znalazłem na starej pocztówce, ale żadnych bardziej szczegółowych informacji nie udało mi się wyszukać.
Niebieskiego na horyzoncie coraz więcej, ale nie wygląda na to, aby zmierzało w moją stronę. Ehh...
Schodząc w dół zaliczam wywrotkę na... patyku. Oczywiście upadam tak nieszczęśliwie, że ręką też ląduje na kijku. Czego się jednak nie robi, aby uratować aparat?
Poniżej Srebrnej Kopy stoi całkiem nowa platforma widokowa. Jej umiejscowienie oraz wybitność nad poziomem gruntu gwarantują niezapomniane panoramy!
Rezerwat "Cicha Dolina". Nazwa brzmi obecnie jako dobry żart, bowiem przez cały czas słyszę ryki pił i widzę walące się drzewa.
Końcowy odcinek odbywam szlakiem żółtym. Z tego miejsca ostatni raz można dojrzeć Kopę Biskupią.
Dawno temu w czasach studenckich brałem udział w wycieczce w Góry Opawskie. Kwaterowaliśmy w żałosnym pseudo-hotelu w Pokrzywnej i większości osób nie chciało się ruszać dalej niż do najbliższego sklepu. Razem z kilkoma odważnymi postanowiłem jednak zdobyć najwyższy szczyt pasma. Wyszliśmy dość późno, zimą, a niektórzy de facto po górach nigdy nie chodzili. Gdy doczłapali do tego punktu i zobaczyli jak jeszcze mają daleko... to postanowili zawrócić . Ja i trójka najdzielniejszych poszła dalej i... przeżyła .
O Pokrzywną (Wildgrund) zahaczę i dzisiaj. Na skraju lasu mijam... wesołe miasteczko.
Na granicy z Moszczanką (Langenbrück) wisi "Wiadukt cesarzowej" na linii Głuchołazy-Krnov, z której korzystają jedynie Czesi na zasadzie tranzytu.
Dawny przystanek kolejowy. Pierwotnie nosił nazwę Langenbrück, w 1939 "przeniesiono" go do sąsiedniej wioski i został Wildgrundem, potem przez dwa lata był Dzików, a ostatecznie Pokrzywna i gdzieś około 1971 roku został oficjalnie skreślony z listy czynnych obiektów, choć prawdopodobnie nigdy nie był rzeczywiście używany za polskich czasów.
Docieram do wiaty autobusowej, gdzie ktoś najwyraźniej poznał się na prawdziwym charakterze rządów obecnej władzy .
I w tym momencie kończę swoją wędrówkę. Plan został zrealizowany - ostatni, dwunasty miesiąc z wizytą w górach i noclegiem! I - jak się okazało - ostatni wyjazd tego roku. Miałem nadzieję, że uda mi się jeszcze gdzieś wyskoczyć po świętach, ale wszyscy wiemy, jaka była pogoda. Patrząc na to co się działo za oknem, to mogę napisać, że w Opawskich wcale nie miałem tak źle. A dzisiaj (w Sylwestra) oglądam widoki z kamery na Kopie Biskupiej i widzę... szarość oraz zieleń. W Zlatych Horach zimy i śniegu nie ma, ostała się jedynie na szczytach!
Nastrój psuje mi... słońce! Ledwo usiadłem na przystanku, a pas chmur skończył się jak ucięty nożem! Pojawiło się niebieściutkie niebo! Cholera jasna! Gdyby choć jedna z prognoz przepowiedziała taki rozwój sytuacji, to jakoś zmodyfikowałbym dzisiejszą trasę, wyszedłbym później ze schroniska czy coś w tym stylu, aby załapać się na ładną pogodę. Ale nie - wszystkie jak jeden mąż pokazywały pełne zachmurzenie! Wrrr!
Przez pierwsze 11 miesięcy plan był pracowicie realizowany, został tylko grudzień. Miałem problem, aby wyskoczyć w góry przez weekend, więc pojechałem w tygodniu: w poniedziałek, tydzień przed wigilią . Wybrałem pasmo, do którego najłatwiej było mi się dostać komunikacją publiczną, a więc popularne Góry Opawskie.
Ponieważ byłem po nocce w robocie, zatem część drogi w skrzypiącym autobusie przedrzemałem. Wychodząc w Głuchołazach (Ziegenhals) wszelkie objawy senności i zmęczenia zniknęły, bo o to w końcu pojawił śnieg! Niby grudzień, ale zimy jeszcze na oczy nie widziałem, a bardzo do niej tęskniłem .
Przy stacji Głuchołazy-Miasto trwa jakiś remont.
Rynek w zimowej scenerii.
Odwiedzam kantor i robię małe zakupy, po czym zaglądam do otwartego kościoła młodzieżowego św. Franciszka. Aż się boję pomyśleć na czym polega jego "młodzieżowość"?? Kościół był w przeszłości świątynią ewangelicką, co widać po zewnętrznej bryle bez zbędnych zdobień.
Cykam zdjęcie i wracam na smog aby poczytać tablicę z informacjami duszpasterskimi ("...nie mogą być świadkami (...) młodzież, która nie uczęszcza na katechezę, prowadzi gorszący tryb życia...), a wtedy w drzwiach staje facet lustrujący mnie badawczo. Wypytawszy o pochodzenie zaprasza z powrotem do środka, gdzie właśnie obrabia drzewo do stajenki. Chwilę gadamy o kościele i historii, a także o organizowanych w parafii koncertach patriotyczno-religijnych i po raz drugi wracam na ulicę.
Idę na południe dobrze mi znaną aleją Jana Pawła II prowadzącą do uzdrowiska. Czasem uwiecznię jakąś ciekawostkę: ot, na przykład pomnik, który pierwotnie upamiętniał niemieckich poległych w czasie Wielkiej Wojny, następnie Armię Czerwoną i Wojsko Polskie "wyzwalającą prastare ziemie piastowskie", a od dekady poświęcony jest "Weteranom Walk o Niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej". Orzeł wygląda pokracznie, a korona jakby doklejona.
Na budynku szkoły wisi godło PRL-u. IPN powinien tu wysłać swoich dzielnych chłopców, aby rozstrzelali wszystkich za to odpowiedzialnych.
Wchodzę w las rosnący na Górze Parkowej (Holzberg). Mimo braku słońca atmosfera robi się bajkowa.
Zastanawiałem się z jakiego szlaku skorzystać i w końcu wybrałem opcję najmniej męczącą: najpierw kawałek niebieskim, a potem szlak rowerowy do granicy. Z boku ścieżki stoją stacje Drogi Krzyżowej z kopiami malowideł Josefa Mitschke z 1926 roku.
Pierwszy widok na Kopę Biskupią.
Wiata, przy której robiłem odpoczynek półtora roku temu.
Gdzieś daleko w Czechach pojawiają się dziury z niebieskim niebem i przebijają promienie. Niestety, daleko, raczej nie ma szans, aby dotarły i tutaj.
Docieram do asfaltówki i kawałek idę w kierunku Podlesia (Schönwalde), a następnie obok kamienia morderczego włażę w pole.
W lasku mijam słupki graniczne i już na czeskiej ziemi przecinam ściernisko aby dojść do polnej drogi.
Czesi wyznaczyli tędy niebieski szlak okrążający Zlaté Hory.
O ile pod Górą Parkową spotkałem kilkoro turystów, o tyle tutaj nie ma na to szans. Jedyne widziane żywe istoty to stado saren żerujące w oddali (w tle kościół w Podlesiu i jakieś stawiane paskudztwo).
Zasypane sztolnie - ślady po górniczej przeszłości.
Odbijam ze szlaku i dochodzę do stacji kolejowej w Zlatych Horych. Najbliższe osobowe pociągi odjadą stąd dopiero za 5 dni.
Czesko-niemiecka tablica na ścianie.
Okolica dworca służy jako składowisko ściętych drzew. Wywozi je ciężarówka na... polskich blachach. Jeszcze mało wycinek u nas, że trzeba szarżować i w Republice Czeskiej?
Do centrum schodzę śliską ulicą, którą biegnie czerwony szlak.
Ponieważ godzina jeszcze młoda, więc mam zamiar pokręcić się trochę po Zlatych Horach i poczytać informacje na tablicach miejskiej ścieżki edukacyjnej.
Na zdjęciu po prawej budynek dawnej szkoły działającej w latach 1909-1968. Z tyłu widać kamienice położone przy głównej ulicy - ale od tyłu. Z tej strony prezentują się zdecydowanie mniej reprezentacyjnie.
Przecinam náměstí Svobody...
...i kieruję się pod kościół - jak zwykle zamknięty.
Obok świątyni w 1922 roku mieszkańcy wystawili Pomnik Poległych żołnierzy z Zuckmantel. Stanął on w miejscu dawnego Domu Kapłańskiego, gdzie dodatkowo zasadzono kasztanowce. Po wojnie Czesi pomnik zburzyli, a zamiast niego pojawiła się "Lipa Wolności".
W ściany kościoła wmurowano liczne epitafia. Najstarsze jakie znalazłem datowane jest na 1649 i należało do Johanna Zottmantela, starosty, a z zawodu... rzeźnika. Ciekawe, czy jego nazwisko ma jakiś związek z nazwą miasta?
Zlaté Hory są dzisiaj senną, prowincjonalną miejscowością, ale w przeszłości były na tyle ważne, iż posiadały własne mury obronne z basztami. Ich resztki zachowały się jako ogrodzenie cmentarza.
Nekropolię założono w 1897 roku, o czym informuje oryginalna tablica.
Jak to na wielu czesko-sudeckich cmentarzach bywa większość nagrobków posiada jeszcze niemieckie napisy. Walec zniszczenia, obecny po polskiej stronie, w Czechosłowacji okazał się nie mieć tyle pary.
Plakietka z unijną flagą dumnie ogłasza, że kyrchof przeszedł "rewitalizację". W praktyce oznaczało to usunięcie starych, dużych drzew, które pamiętam jeszcze z wizyty sprzed kilku lat. Posadzono nowe, lecz ile czasu minie aż zaczną znowu dawać cień?
Przechadzając się alejkami możemy zobaczyć wiele ciekawych grobów. Najokazalsze z nich należą do członków rodziny Förster, miejscowych przedsiębiorców. Albertowi wystawiono niemalże kaplicę! Josef był nieco skromniejszy, ale też ze smakiem.
Na kilku grobach w starej (głównej części) teksty są dwujęzyczne. Albo jakimś Niemcom udało się zostać albo nowi czescy obywatele podzielili się ze starymi.
Grób z zegarem! Fakt, czas nam ucieka z każdą minutą.
Patrząc na ten nagrobek włączyła mi się jakaś zaduma.
Nie mogło braknąć czerwonej gwiazdy, jednak to prawdopodobnie tylko symbol. 8 maja 1945 roku Armia Czerwona zajęła Zuckmantel bez walki.
W pierwszej połowie ubiegłego stulecia istniał wydzielony sektor żydowski dla kilkudziesięcioosobowej społeczności Izraelitów, ale nie pozostał po nim praktycznie żaden ślad.
Z powodu chmur człowiek ma wrażenie, że jest już bardzo późno, a to dopiero godzina 14-ta...
Pora obiadowa, więc zachodzę do restauracji na czosnkową, hermelin oraz piwo z browaru z Krnova. Dobrze wchodziło do brzuszka .
Potem zmieniam lokal - przenoszę się kilkadziesiąt metrów dalej do spelunki (druga znajduje się za kolejną ścianą). W środku kilkunastu chłopów (jestem najmłodszy), trzy baby (w tym barmanka) i klimat taki, jaki może być tylko w czeskiej i słowackiej piwiarni.
Mógłbym tam siedzieć bez końca, ale przecież muszę jeszcze dotrzeć na nocleg. Jest już całkowicie ciemno, gdy wychodzę na ulicę i zielony szlak.
Najkrótsze i najszybsze podejście na Kopę Biskupią znam właściwie na pamięć, ale je lubię. W tym roku podążam nim po raz drugi - ostatnio wspinałem się w styczniu. Też w szarówce.
Po 10 minutach mam częściową panoramę oświetlonego miasteczka. U góry po lewej na niebieskawo widać firmę Česko-slezská výrobní, produkującą kontenery.
Obok kaplicy św. Rocha wreszcie wstawiono obrazek na nowej stacji Drogi Krzyżowej, ale ogólny efekt niezbyt mi się podoba. Zbyt nowoczesne to...
Przez większość drogi zastanawiałem się, czy wchodzić na sam szczyt, czy może go minąć pętlą narciarską? Ostatecznie stwierdziłem, że zobaczę, jak wieża widokowa na Kopie prezentuje się podświetlona. No i zobaczyłem... czarną dupę. Wieża - owszem - posiada silny reflektor, dzięki któremu widać ją z daleka, ale sama tonie w ciemnościach!
Jedyny plus to portret cesarski, który od niedawna wisi nad drzwiami.
Z jednej strony jestem trochę zawiedziony, ale z drugiej podoba mi się atmosfera zimowej nocy bez towarzystwa innych turystów.
Szybkim tempem schodzę do schroniska "Pod Kopą Biskupią". Oczywiście jestem tam sam - grudniowe poniedziałki to nie są popularne dni na wizyty. Zjadam zupę i wypijam kilka całkiem smacznych grzańców, które wydają się lepszą alternatywą niż piwne sikacze.
Widok z mojego okna. Ciekawym jest, co się tak świeci na horyzoncie??
Grzane wino i nieprzespana poprzednia noc powodują, że dość szybko uderzam w kimono. Poranek wybija mi z głowy resztki złudzeń odnośnie poprawy pogody - nadal wszędzie pełno chmur!
Na śniadanie wypasiony zestaw i... kubek grzańca. Jak to stwierdziła pani zza baru: "Widzę, że jest pan konsekwentnym człowiekiem" .
Pokochałem klozet babcię,
miała loki, czarne kapcie
Brudny fartuch, sztuczną szczękę,
obiad gotowała z wdziękiem
Znała parę ładnych chwytów,
była mistrzem emerytów
Na koszulce napis wielki "ZBoWiD, ZBoWiD, super baby"
Najlepsza na świecie jest miłość w klozecie
A każdy szalet jest pełen zalet
Ani w PZU, ani w PKP
Tylko, tylko w WC.
(kiedyś byłem przekonany, że tekst brzmiał: na koszulce napis wielki "zgwałcić, zgwałcić supermena" )
O ile wczoraj był lekki mrozik, o tyle dzisiaj od rana czuć odwilż. Temperatura wynosi dokładne zero stopni i z dachu oraz sopli kapią setki kropel.
"Erbaut" skuto, została data budowy Oberschlesierhütte - Schroniska Górnoślązaków.
Trasę powrotną wyznaczyłem sobie przez Srebrną Kopę (Velká Stříbrná, niem. Silberkoppe), drugi co do wysokości szczyt polskiej części Gór Opawskich. Jakoś tak się zdarzyło, że chyba nigdy na niej nie byłem.
Po wycinkach drzew jest ona doskonale widoczna i wydaje się na wyciągnięcie ręki. Ogólnie to w śniegu zmasakrowane piłami Góry Opawskie prezentują się bardziej znośnie niż jak byłem tu kiedyś wiosną.
Za górami też zima. W następnych dniach zacznie się to szybko zmieniać.
Od przełęczy pod Kopą korzystam z Głównego Szlaku Sudeckiego. Ponieważ od strony grani słychać odgłosy silników, więc tym bardziej przyspieszam kroku.
Gdzieś daleko zaczyna się przejaśniać! Patrzę w tę okolice z zazdrością. Na pierwszym zdjęciu chyba Keprník, na drugim ewidentnie Pradziad. 25 kilometrów ode mnie i mają słońce!
Wieża na Biskupiej Kopie.
Osiągam szczyt Srebrnej Kopy (785 metrów n.p.m.). Po czeskiej stronie ruiny z kamienia - to prawdopodobnie pozostałości innej wieży widokowej, którą znalazłem na starej pocztówce, ale żadnych bardziej szczegółowych informacji nie udało mi się wyszukać.
Niebieskiego na horyzoncie coraz więcej, ale nie wygląda na to, aby zmierzało w moją stronę. Ehh...
Schodząc w dół zaliczam wywrotkę na... patyku. Oczywiście upadam tak nieszczęśliwie, że ręką też ląduje na kijku. Czego się jednak nie robi, aby uratować aparat?
Poniżej Srebrnej Kopy stoi całkiem nowa platforma widokowa. Jej umiejscowienie oraz wybitność nad poziomem gruntu gwarantują niezapomniane panoramy!
Rezerwat "Cicha Dolina". Nazwa brzmi obecnie jako dobry żart, bowiem przez cały czas słyszę ryki pił i widzę walące się drzewa.
Końcowy odcinek odbywam szlakiem żółtym. Z tego miejsca ostatni raz można dojrzeć Kopę Biskupią.
Dawno temu w czasach studenckich brałem udział w wycieczce w Góry Opawskie. Kwaterowaliśmy w żałosnym pseudo-hotelu w Pokrzywnej i większości osób nie chciało się ruszać dalej niż do najbliższego sklepu. Razem z kilkoma odważnymi postanowiłem jednak zdobyć najwyższy szczyt pasma. Wyszliśmy dość późno, zimą, a niektórzy de facto po górach nigdy nie chodzili. Gdy doczłapali do tego punktu i zobaczyli jak jeszcze mają daleko... to postanowili zawrócić . Ja i trójka najdzielniejszych poszła dalej i... przeżyła .
O Pokrzywną (Wildgrund) zahaczę i dzisiaj. Na skraju lasu mijam... wesołe miasteczko.
Na granicy z Moszczanką (Langenbrück) wisi "Wiadukt cesarzowej" na linii Głuchołazy-Krnov, z której korzystają jedynie Czesi na zasadzie tranzytu.
Dawny przystanek kolejowy. Pierwotnie nosił nazwę Langenbrück, w 1939 "przeniesiono" go do sąsiedniej wioski i został Wildgrundem, potem przez dwa lata był Dzików, a ostatecznie Pokrzywna i gdzieś około 1971 roku został oficjalnie skreślony z listy czynnych obiektów, choć prawdopodobnie nigdy nie był rzeczywiście używany za polskich czasów.
Docieram do wiaty autobusowej, gdzie ktoś najwyraźniej poznał się na prawdziwym charakterze rządów obecnej władzy .
I w tym momencie kończę swoją wędrówkę. Plan został zrealizowany - ostatni, dwunasty miesiąc z wizytą w górach i noclegiem! I - jak się okazało - ostatni wyjazd tego roku. Miałem nadzieję, że uda mi się jeszcze gdzieś wyskoczyć po świętach, ale wszyscy wiemy, jaka była pogoda. Patrząc na to co się działo za oknem, to mogę napisać, że w Opawskich wcale nie miałem tak źle. A dzisiaj (w Sylwestra) oglądam widoki z kamery na Kopie Biskupiej i widzę... szarość oraz zieleń. W Zlatych Horach zimy i śniegu nie ma, ostała się jedynie na szczytach!
Nastrój psuje mi... słońce! Ledwo usiadłem na przystanku, a pas chmur skończył się jak ucięty nożem! Pojawiło się niebieściutkie niebo! Cholera jasna! Gdyby choć jedna z prognoz przepowiedziała taki rozwój sytuacji, to jakoś zmodyfikowałbym dzisiejszą trasę, wyszedłbym później ze schroniska czy coś w tym stylu, aby załapać się na ładną pogodę. Ale nie - wszystkie jak jeden mąż pokazywały pełne zachmurzenie! Wrrr!