Góry Kamienne na listopadowo
: 2018-11-10, 22:53
W Gorach Kamiennych bylismy juz kilka razy, ale to wszystko było bardzo dawno - okolo 10 lat temu.
2007 - Na trasie Boguszów Gorce - Sokołowsko: zdjecia https://goo.gl/photos/N7gNez7nGahDiAC8A
2007 - Na trasie Jedlina - Sokolowsko: zdjęcia https://goo.gl/photos/diSnRrecBiPWETp38
2008 - Ruprechticky Spicak: zdjęcia https://goo.gl/photos/pvhtYcwekXX2bKjz6
2010 - Zlot forum Sudeckiego na Stożku: zdjęcia https://goo.gl/photos/m7SCAN1ydV4amgQx5
Postanowilismy wiec znow odwiedzic ten rejon. Jako ze listopad dla na jest juz za chłodny na wiaty, tym razem przyszlo zanocowac w Andrzejówce. Pomni niedawnych doswiadczen w Beskidach, aby nas nie zadeptano, wybralismy termin pozaweekendowy. Gdy w niedzielne popoludniem docieramy do schroniska - jest tam totalny kociokwik! W sali na dole nie ma zbytnio gdzie usiasc, biega luźno przynajmniej 5 psów, wszędzie stada rozdartych dziaciakow, nawet jakis dwoch czarnoskórych sie zaplątało Zanosimy bagaze na góre i gdy kolejny raz, po chyba 20 minutach, zaglądamy na jadalnie - nie ma prawie nikogo. Widac weekend wlasnie uległ zakonczeniu...
Jest godzina 18. Informacje ujęte na scianie głoszą, ze bufet jest czynny do 22. Zamawiamy naleśnik i piwo. Gdy pół godziny pozniej idziemy po kolejne piwo, sprzedająca baba wita nas komentarzem "A wy sie ciągle musicie tak kręcic? Nie mozecie chwile posiedziec na dupie? Co znowu?". Szczerze mówiac troche nas wszystkich zatkało. Gdybym sie tak odezwała do klienta w aptece to na 100% na drugi dzien bym juz nie pracowała, wylatując dyscyplinarnie.. Mówimy babce, co myslimy o zaistnialej sytuacji i takim zachowaniu, ze nie zauwazylismy nigdzie informacji, ze jest limit ilosci razy, kiedy mozna wstac od stołu. Na tym etapie babsztyl sie śmieje i stwierdza, ze to "byl taki żart". Piwo zamawiamy butelkowe. Żeby miec pewnosc, ze nam do niego nie napluła, bo szlag wie jakie tu mają zwyczaje i co takiej idiotce jeszcze we łbie siedzi... Piwo zabieramy do pokoju. Niezbyt przyjemnie jest na tej jadalni. W tle jazgoczą reklamy z radia a wredny babsztyl ciągle nam macha szmatą przed twarzą - bo myje stoliki, mimo ze siedzą jeszcze przy nich ludzie. Jakis chlopak tez zostaje ofukniety, bo mu upadła frytka na stół. Na tym etapie obiecujemy sobie, ze raczej juz tu nie wrócimy...
Rano jadalnia jest nieczynna do 12. Jak zawsze w poniedziałki. Grzeje wiec zupe i herbate na butli przed schroniskiem. Jakis gość zagaduje mnie czy przypadkiem tez mielismy wczoraj problemy z nieuprzejmoscia obsługi. Nie wiem kim koleś jest ale oczywiscie mu opowiadam... Nie mam dobrej pamieci do twarzy. Ale najprawdopodobniej wlasnie tego goscia, kolejnym wieczorem zobaczylismy za schroniskowym barem...
Na wycieczke wyruszamy w czworke - do stałej ekipy dołączył równiez tata toperza. Zmierzamy dzis pagórkami w strone kamieniolomu. Z drogi było go widac calkiem nieźle. Mamy wiec przypuszczenia, ze z gory bedzie jeszcze fajniej!
Suniemy przez strome zbocza górek Graniczna i Krzywucha.
Gdzies w bukowym lesie.
Ptasie bunkry?
Według mojej mapy mial tu byc tylko las ale w rzeczywistosci widoczków mamy całkiem sporo.
Droga nie idzie nam zbyt szybko. Bo tu pieniek, tu kłoda drewna, tu trzeba zrobić ziuuuu z omszałego kamienia albo pogłaskać hube..
Gdzieś miedzy drzewami zamajaczyła nam żużlowa skarpa. Istnieją spore podejrzenia, ze za nią jest poszukiwany kamieniołom. Ide wiec obczaić temat. Im bliżej sie podejdzie tym skarpa okazuje sie byc bardziej pionowa. Ale moze to jedyne miejsce aby zajrzec w czeluście wielkiej dziury? Moze gdzie indziej bedzie pilnowal jaki straznik? W koncu to kamieniołom jak najbardziej czynny. Trzeba wbijac tu… Skarpa osuwa sie spod nóg. Na szczescie porastają ją jakies rachityczne drzewka wiec mozna sie wciągac do góry łapiąc kolejnych korzeni i poucinanych pieńków. Acz jest to jedna z tych dróg gdzie pniesz sie do góry i wiesz, ze odwrotu nie ma. W góre sie da a w dół ni chu chu… Pozostaje liczyc na to, ze jest tez jakas inna droga i nią sobie spokojnie wróce…
W końcu staje na krawedzi upragnionej wielkiej dziury A 200 metrow dalej jest wygodna, szeroka droga, wiec reszta ekipy o mniejszym samozaparciu (lub krótszych nóżkach) rowniez moze nacieszyc oczy widokami. Bo stad są chyba najfajniejsze panoramy z całej dzisiejszej wędrówki.
Mozna sie poprzyglądac pracy poszczególnych maszyn i taśmociągów. Żwir sie sypie, szuter chrzęści pod kołami. Zapach mielonego kamienia i błota wypełnia okolice. Kamienie zaczną latać dopiero za półtorej godziny wiec mozna sie czuć bezpiecznie
Tu pewnie mozna sie schowac jak czas fruwania skał złapie cie w złym miejscu
Nie wiem jaka to marka ale to jest duuuuze! Cos jak moj ulubiony biełaz! Albo komatsu? Podobne do tego z piosenki : https://www.youtube.com/watch?v=UaX-woCyqwA
Ech… moze kiedys sie uda takim przejechac?
W oddali widac jakies wioski na skraju urwiska czy krowie kołchozy.
A my tymczasem tuptamy dalej, przez lasy pełne powywracanych drzew. Chyba niedawno tu ostro wiało!
Gdzies na trasie...
Mimo listopadowej pory jeszcze sporo kolorków siedzi po lasach i cieszy oko!
Na Bukowcu jest fajne miejsce biwakowe, kiedys wrócimy tu z namiotem. Poki co zatrzymujemy sie na zupe z termosow i herbatki, ktore grzałam dzis na butli rano przez półtorej godziny. Co mnie pokusiło nie zabrac Marusi? Na benzynie by zapewne poszło szybciej!
Z Bukowca zjezdzamy na tyłkach po stomiźnie, co z racji na dywan z suchych liści jest nawet calkiem przyjemne.
Place zabaw dla kabaków tez są!
Na obrzezach Sokołowska utykamy w krowim korku.
Zaułki miasteczka w drewnie, kamieniu, bluszczu i mchu.
Ja chce taki rower!!!!!!!!!!!!!!
O zmierzchu trafiamy do okrągłej wiaty, ktora nas zasysa na dłużej. Ognicho, hamak, grzanki z serem i rażąco czerwony zachod slonca. A w tle uchają sowy, ktorych sie zleciało chyba ze 20! Wiatr zaczyna wyć w koronach drzew, chmury na niebie popierdzielają jak szalone. Na dole jest jeszcze zacisznie i spokojnie...
Odprowadzani przez pohukującą eskorte, w świetle dwóch latarek, docieramy do Andrzejówki.
I dzis jest to zupełnie inne miejsce.. Sympatyczny facet za barem, leci przyjemna cicha muzyka. Oprocz nas jest jeszcze para z Bydgoszczy, z którymi oczywiscie ucinamy sobie pogawedke. Cos w tym jest, ze jak jest mało osob to jakos to sprzyja integracji. Wsrod weekendowych najazdow na schroniska to czesto jest taka samotnosc wsrod tłumu…
Dzis tez mamy okazje sie rozejrzec po sali i docenic fajny wystrój. Najbardziej przypada mi do gustu rzezbiona lampa! A i inne detale niczego sobie!
cdn
2007 - Na trasie Boguszów Gorce - Sokołowsko: zdjecia https://goo.gl/photos/N7gNez7nGahDiAC8A
2007 - Na trasie Jedlina - Sokolowsko: zdjęcia https://goo.gl/photos/diSnRrecBiPWETp38
2008 - Ruprechticky Spicak: zdjęcia https://goo.gl/photos/pvhtYcwekXX2bKjz6
2010 - Zlot forum Sudeckiego na Stożku: zdjęcia https://goo.gl/photos/m7SCAN1ydV4amgQx5
Postanowilismy wiec znow odwiedzic ten rejon. Jako ze listopad dla na jest juz za chłodny na wiaty, tym razem przyszlo zanocowac w Andrzejówce. Pomni niedawnych doswiadczen w Beskidach, aby nas nie zadeptano, wybralismy termin pozaweekendowy. Gdy w niedzielne popoludniem docieramy do schroniska - jest tam totalny kociokwik! W sali na dole nie ma zbytnio gdzie usiasc, biega luźno przynajmniej 5 psów, wszędzie stada rozdartych dziaciakow, nawet jakis dwoch czarnoskórych sie zaplątało Zanosimy bagaze na góre i gdy kolejny raz, po chyba 20 minutach, zaglądamy na jadalnie - nie ma prawie nikogo. Widac weekend wlasnie uległ zakonczeniu...
Jest godzina 18. Informacje ujęte na scianie głoszą, ze bufet jest czynny do 22. Zamawiamy naleśnik i piwo. Gdy pół godziny pozniej idziemy po kolejne piwo, sprzedająca baba wita nas komentarzem "A wy sie ciągle musicie tak kręcic? Nie mozecie chwile posiedziec na dupie? Co znowu?". Szczerze mówiac troche nas wszystkich zatkało. Gdybym sie tak odezwała do klienta w aptece to na 100% na drugi dzien bym juz nie pracowała, wylatując dyscyplinarnie.. Mówimy babce, co myslimy o zaistnialej sytuacji i takim zachowaniu, ze nie zauwazylismy nigdzie informacji, ze jest limit ilosci razy, kiedy mozna wstac od stołu. Na tym etapie babsztyl sie śmieje i stwierdza, ze to "byl taki żart". Piwo zamawiamy butelkowe. Żeby miec pewnosc, ze nam do niego nie napluła, bo szlag wie jakie tu mają zwyczaje i co takiej idiotce jeszcze we łbie siedzi... Piwo zabieramy do pokoju. Niezbyt przyjemnie jest na tej jadalni. W tle jazgoczą reklamy z radia a wredny babsztyl ciągle nam macha szmatą przed twarzą - bo myje stoliki, mimo ze siedzą jeszcze przy nich ludzie. Jakis chlopak tez zostaje ofukniety, bo mu upadła frytka na stół. Na tym etapie obiecujemy sobie, ze raczej juz tu nie wrócimy...
Rano jadalnia jest nieczynna do 12. Jak zawsze w poniedziałki. Grzeje wiec zupe i herbate na butli przed schroniskiem. Jakis gość zagaduje mnie czy przypadkiem tez mielismy wczoraj problemy z nieuprzejmoscia obsługi. Nie wiem kim koleś jest ale oczywiscie mu opowiadam... Nie mam dobrej pamieci do twarzy. Ale najprawdopodobniej wlasnie tego goscia, kolejnym wieczorem zobaczylismy za schroniskowym barem...
Na wycieczke wyruszamy w czworke - do stałej ekipy dołączył równiez tata toperza. Zmierzamy dzis pagórkami w strone kamieniolomu. Z drogi było go widac calkiem nieźle. Mamy wiec przypuszczenia, ze z gory bedzie jeszcze fajniej!
Suniemy przez strome zbocza górek Graniczna i Krzywucha.
Gdzies w bukowym lesie.
Ptasie bunkry?
Według mojej mapy mial tu byc tylko las ale w rzeczywistosci widoczków mamy całkiem sporo.
Droga nie idzie nam zbyt szybko. Bo tu pieniek, tu kłoda drewna, tu trzeba zrobić ziuuuu z omszałego kamienia albo pogłaskać hube..
Gdzieś miedzy drzewami zamajaczyła nam żużlowa skarpa. Istnieją spore podejrzenia, ze za nią jest poszukiwany kamieniołom. Ide wiec obczaić temat. Im bliżej sie podejdzie tym skarpa okazuje sie byc bardziej pionowa. Ale moze to jedyne miejsce aby zajrzec w czeluście wielkiej dziury? Moze gdzie indziej bedzie pilnowal jaki straznik? W koncu to kamieniołom jak najbardziej czynny. Trzeba wbijac tu… Skarpa osuwa sie spod nóg. Na szczescie porastają ją jakies rachityczne drzewka wiec mozna sie wciągac do góry łapiąc kolejnych korzeni i poucinanych pieńków. Acz jest to jedna z tych dróg gdzie pniesz sie do góry i wiesz, ze odwrotu nie ma. W góre sie da a w dół ni chu chu… Pozostaje liczyc na to, ze jest tez jakas inna droga i nią sobie spokojnie wróce…
W końcu staje na krawedzi upragnionej wielkiej dziury A 200 metrow dalej jest wygodna, szeroka droga, wiec reszta ekipy o mniejszym samozaparciu (lub krótszych nóżkach) rowniez moze nacieszyc oczy widokami. Bo stad są chyba najfajniejsze panoramy z całej dzisiejszej wędrówki.
Mozna sie poprzyglądac pracy poszczególnych maszyn i taśmociągów. Żwir sie sypie, szuter chrzęści pod kołami. Zapach mielonego kamienia i błota wypełnia okolice. Kamienie zaczną latać dopiero za półtorej godziny wiec mozna sie czuć bezpiecznie
Tu pewnie mozna sie schowac jak czas fruwania skał złapie cie w złym miejscu
Nie wiem jaka to marka ale to jest duuuuze! Cos jak moj ulubiony biełaz! Albo komatsu? Podobne do tego z piosenki : https://www.youtube.com/watch?v=UaX-woCyqwA
Ech… moze kiedys sie uda takim przejechac?
W oddali widac jakies wioski na skraju urwiska czy krowie kołchozy.
A my tymczasem tuptamy dalej, przez lasy pełne powywracanych drzew. Chyba niedawno tu ostro wiało!
Gdzies na trasie...
Mimo listopadowej pory jeszcze sporo kolorków siedzi po lasach i cieszy oko!
Na Bukowcu jest fajne miejsce biwakowe, kiedys wrócimy tu z namiotem. Poki co zatrzymujemy sie na zupe z termosow i herbatki, ktore grzałam dzis na butli rano przez półtorej godziny. Co mnie pokusiło nie zabrac Marusi? Na benzynie by zapewne poszło szybciej!
Z Bukowca zjezdzamy na tyłkach po stomiźnie, co z racji na dywan z suchych liści jest nawet calkiem przyjemne.
Place zabaw dla kabaków tez są!
Na obrzezach Sokołowska utykamy w krowim korku.
Zaułki miasteczka w drewnie, kamieniu, bluszczu i mchu.
Ja chce taki rower!!!!!!!!!!!!!!
O zmierzchu trafiamy do okrągłej wiaty, ktora nas zasysa na dłużej. Ognicho, hamak, grzanki z serem i rażąco czerwony zachod slonca. A w tle uchają sowy, ktorych sie zleciało chyba ze 20! Wiatr zaczyna wyć w koronach drzew, chmury na niebie popierdzielają jak szalone. Na dole jest jeszcze zacisznie i spokojnie...
Odprowadzani przez pohukującą eskorte, w świetle dwóch latarek, docieramy do Andrzejówki.
I dzis jest to zupełnie inne miejsce.. Sympatyczny facet za barem, leci przyjemna cicha muzyka. Oprocz nas jest jeszcze para z Bydgoszczy, z którymi oczywiscie ucinamy sobie pogawedke. Cos w tym jest, ze jak jest mało osob to jakos to sprzyja integracji. Wsrod weekendowych najazdow na schroniska to czesto jest taka samotnosc wsrod tłumu…
Dzis tez mamy okazje sie rozejrzec po sali i docenic fajny wystrój. Najbardziej przypada mi do gustu rzezbiona lampa! A i inne detale niczego sobie!
cdn