Sudecka terra incognita
Sudecka terra incognita
Jakiś czas temu, przed rokiem, może dwoma, wielokrotnie jadąc pociągiem w góry zastanawiałem się, czy można byłoby zaplanować i zrealizować taką oto wycieczkę. Wycieczkę w polskiej części Sudetów. Po prostu przyjechać pociągiem na przystanek kolejowy, którego dotąd podczas swoich wędrówek sudeckich nie odwiedzałem, tzn. nigdy nie wychodziłem na trasę z tej stacji, ani do niej nie dochodziłem, następnie przejść do innego podobnie dziewiczego przystanku, a po drodze - w trakcie np. kilkunastokilometrowej wędrówki - ani razu nie przeciąć tras wcześniej odbywanych w Sudetach moich wycieczek pieszych. Ba, nie przeciąć nawet żadnego wyznakowanego szlaku turystycznego. Czyli pełna egzotyka - start i cel nowe, trasa w stu procentach nowa, po drodze góry, ścieżki i wioski nigdy nie widziane i zwiedzane, znane wcześniej wyłącznie z mapy i ewentualnie lektury.
Niby proste, ale w moim przypadku byłoby to proste może ze dwadzieścia lat temu. Przez lata łażenia po polskich Sudetach uzbierało mi się około 1300 dni wycieczkowych i dobrze ponad setka różnych wyjściowo-dojściowych stacji, stacyjek i przystanków kolejowych. Wydawało się, że tego rodzaju "dziewiczą" wycieczkę mogę przeprowadzić albo na wschodnich krańcach polskich Sudetów (gdzieś tam het za Prudnikiem), albo na ich przeciwległych, zachodnich peryferiach, na przykład na Pogórzu Izerskim w pobliżu Zgorzelca. W centralnej części naszych Sudetów rzecz wydawała się niewykonalna.
Myślałem tak sobie o tym problemie jadąc w listopadzie ubiegłego roku na południe szynobusem Kolei Dolnośląskich na jedną z moich wcześniejszych jednodniowych wycieczek. Pochylony nad mapą, rzuciłem w pewnym momencie spojrzenie przez lewe okno wagonu, gdzieś w kierunku południowo-wschodnim. Zobaczyłem jakieś niezbyt wysokie wzniesienia. I nagłe olśnienie - tak, to byłoby to!
Nie wysiadłem jednak na pierwszej po mym odkryciu stacji, tej, która byłaby dla mnie nowością. Jeszcze nie tym razem. Nie miałem wtedy pod ręką odpowiedniej mapy, plany też były zupełnie inne - miałem w tamtym dniu rozpocząć wycieczkę gdzieś po polskiej stronie granicy i zakończyć ją gdzieś pomiędzy Nachodem a Novym Mestem nad Metują. Dlatego też w kieszeni miałem więcej koron niż złotówek.
Moja egzotyczna sudecka wycieczkowyprawa musiała zatem poczekać. I taki nastrój wyczekiwania trwał kilka miesięcy. Aż trafił się odpowiedni dzień. Sprawę przyśpieszył fakt, że podczas moich wcześniejszych wiosennych wędrówek w czeskich Sudetach dość poważnie uszkodziłem sobie wiązadła w prawym kolanie (ach te czeskie ciągi asfaltów w górach!). Lipiec musiałem mieć turystycznie mocno jałowy. Wycieczki mające najwyżej kilkanaście kilometrów, odbywane nie codziennie, bez stromych podejść i zejść i z kilkoma przynajmniej półgodzinnymi odpoczynkami. Uff! Musiałem mocno zrewidować swoje plany, ale jednocześnie przypomniałem sobie o tak mnie wcześniej absorbującej wycieczce w sudecką ziemię nieznaną. I pojechałem - oczywiście Kolejami Dolnośląskimi.
Miałem więc w tym dniu swoje dwie nowe i nieznane stacyjki kolejowe...
Miałem niezdeptane butami turystów ścieżki zarośnięte pokrzywami, jeżynami i ostami...
Ale miałem przede wszystkim zupełnie nieznane mi wcześniej widoki, zarówno na te wzniesienia, ku którym zmierzałem,...
jak i na szczyty i góry doskonale mi znane, ale teraz oglądane z zupełnie nietypowej nowej perspektywy
Ta moja wędrówka w tym dniu to nie było łażenie w kółko, nabijanie kilometrów w jakimś jednym lesie i na pobliskich łąkach, lesie podobnym do lasu z "Kubusia Puchatka", tylko była to wycieczka nawet z konkretnym celem. Po drodze zaliczyłem bowiem nawet szczyt będący najwyższą kulminacją (nawet świadomie użyłem tu tego tautologicznego, tj. masłomaślanego określenia; a co - wycieczka była w całości "odjechana") jednego z mikroregionów Sudetów. Śladu obecności tam jakichkolwiek turystów nie zauważyłem. Zresztą i dla leśników nie jest to teren na co dzień odwiedzany.
Wędrowałem też przez nowe, nieznane mi wioski.
Podchodziłem do jakichś kapliczek
Widziałem w tych wsiach fajne próby ich upiększenia, a na pewno zindywidualizowania. Na przykład w jednej z nich w różnych miejscach poumieszczano stare pojazdy. I tak w tym miejscu furmanka na trwale ugrzęzła w ziemi,
tutaj zaś samochód utknął w sudeckim błocku
W innej zaś zderzyłem się wzrokiem z takim oto naiwnie wyciosanym z kawałka drewna Nepomukiem. Jakoś mi w tym dniu bardziej pasował niż kamienne barokowe Nepomuceny rozsiane w dziesiątkach wiosek tej części Sudetów.
Schodząc do niektórych wiosek czułem się, jakbym był w Karpatach... Na myśl przychodziły jakieś Ukrainy i Rumunie...
Egzotycznie też wyglądała rzeka, do której w końcu dotarłem
Przerzucony był przez nią stalowy, dość wąski most...
Również wywoływał skojarzenia z ukraińskimi Karpatami. Gdyby tylko ta architektura była nieco inna?
A w innej wiosce oponiarskie klimaty, tak wszechobecne u naszych wschodnich sąsiadów...
Zresztą i widoki "na trasie" w tym dniu były takie, jakby żywcem przeniesiono je z Huculszczyzny
Wędrowałem przez bukowinę...
wśród ostów niewiele mniejszych niż te, które można spotkać w pobliżu wiosek na Spiszu
I przez cały czas maliny, jeżyny, w pobliżu wiosek wygrzane słońcem papierówki
Zaś w wioskowych sklepikach porażała cenowa egzotyka - "Żółta oranżada" na bazie wody Cyranka i parówka za razem całe 2 złote i 6 groszy!
I taka była ta moja podróż w sudecką ziemię nieznaną! Prawdziwa terra incognita sudetica
PS. Jeszcze jeden moment tej wycieczki zapamiętam na zawsze. To, że tabor Kolei Dolnośląskich się czasem psuje to może nie norma, ale spotykane niekiedy zjawisko. I tym razem zatrzymaliśmy się w pobliżu jakiejś stacji. Pociąg ani rusz, należało się więc ewakuować...
Podróżni musieli do pobliskiej stacji dojść na piechotę...
I wkrótce dotarli - a tu już totalne zdziwienie!
Niby proste, ale w moim przypadku byłoby to proste może ze dwadzieścia lat temu. Przez lata łażenia po polskich Sudetach uzbierało mi się około 1300 dni wycieczkowych i dobrze ponad setka różnych wyjściowo-dojściowych stacji, stacyjek i przystanków kolejowych. Wydawało się, że tego rodzaju "dziewiczą" wycieczkę mogę przeprowadzić albo na wschodnich krańcach polskich Sudetów (gdzieś tam het za Prudnikiem), albo na ich przeciwległych, zachodnich peryferiach, na przykład na Pogórzu Izerskim w pobliżu Zgorzelca. W centralnej części naszych Sudetów rzecz wydawała się niewykonalna.
Myślałem tak sobie o tym problemie jadąc w listopadzie ubiegłego roku na południe szynobusem Kolei Dolnośląskich na jedną z moich wcześniejszych jednodniowych wycieczek. Pochylony nad mapą, rzuciłem w pewnym momencie spojrzenie przez lewe okno wagonu, gdzieś w kierunku południowo-wschodnim. Zobaczyłem jakieś niezbyt wysokie wzniesienia. I nagłe olśnienie - tak, to byłoby to!
Nie wysiadłem jednak na pierwszej po mym odkryciu stacji, tej, która byłaby dla mnie nowością. Jeszcze nie tym razem. Nie miałem wtedy pod ręką odpowiedniej mapy, plany też były zupełnie inne - miałem w tamtym dniu rozpocząć wycieczkę gdzieś po polskiej stronie granicy i zakończyć ją gdzieś pomiędzy Nachodem a Novym Mestem nad Metują. Dlatego też w kieszeni miałem więcej koron niż złotówek.
Moja egzotyczna sudecka wycieczkowyprawa musiała zatem poczekać. I taki nastrój wyczekiwania trwał kilka miesięcy. Aż trafił się odpowiedni dzień. Sprawę przyśpieszył fakt, że podczas moich wcześniejszych wiosennych wędrówek w czeskich Sudetach dość poważnie uszkodziłem sobie wiązadła w prawym kolanie (ach te czeskie ciągi asfaltów w górach!). Lipiec musiałem mieć turystycznie mocno jałowy. Wycieczki mające najwyżej kilkanaście kilometrów, odbywane nie codziennie, bez stromych podejść i zejść i z kilkoma przynajmniej półgodzinnymi odpoczynkami. Uff! Musiałem mocno zrewidować swoje plany, ale jednocześnie przypomniałem sobie o tak mnie wcześniej absorbującej wycieczce w sudecką ziemię nieznaną. I pojechałem - oczywiście Kolejami Dolnośląskimi.
Miałem więc w tym dniu swoje dwie nowe i nieznane stacyjki kolejowe...
Miałem niezdeptane butami turystów ścieżki zarośnięte pokrzywami, jeżynami i ostami...
Ale miałem przede wszystkim zupełnie nieznane mi wcześniej widoki, zarówno na te wzniesienia, ku którym zmierzałem,...
jak i na szczyty i góry doskonale mi znane, ale teraz oglądane z zupełnie nietypowej nowej perspektywy
Ta moja wędrówka w tym dniu to nie było łażenie w kółko, nabijanie kilometrów w jakimś jednym lesie i na pobliskich łąkach, lesie podobnym do lasu z "Kubusia Puchatka", tylko była to wycieczka nawet z konkretnym celem. Po drodze zaliczyłem bowiem nawet szczyt będący najwyższą kulminacją (nawet świadomie użyłem tu tego tautologicznego, tj. masłomaślanego określenia; a co - wycieczka była w całości "odjechana") jednego z mikroregionów Sudetów. Śladu obecności tam jakichkolwiek turystów nie zauważyłem. Zresztą i dla leśników nie jest to teren na co dzień odwiedzany.
Wędrowałem też przez nowe, nieznane mi wioski.
Podchodziłem do jakichś kapliczek
Widziałem w tych wsiach fajne próby ich upiększenia, a na pewno zindywidualizowania. Na przykład w jednej z nich w różnych miejscach poumieszczano stare pojazdy. I tak w tym miejscu furmanka na trwale ugrzęzła w ziemi,
tutaj zaś samochód utknął w sudeckim błocku
W innej zaś zderzyłem się wzrokiem z takim oto naiwnie wyciosanym z kawałka drewna Nepomukiem. Jakoś mi w tym dniu bardziej pasował niż kamienne barokowe Nepomuceny rozsiane w dziesiątkach wiosek tej części Sudetów.
Schodząc do niektórych wiosek czułem się, jakbym był w Karpatach... Na myśl przychodziły jakieś Ukrainy i Rumunie...
Egzotycznie też wyglądała rzeka, do której w końcu dotarłem
Przerzucony był przez nią stalowy, dość wąski most...
Również wywoływał skojarzenia z ukraińskimi Karpatami. Gdyby tylko ta architektura była nieco inna?
A w innej wiosce oponiarskie klimaty, tak wszechobecne u naszych wschodnich sąsiadów...
Zresztą i widoki "na trasie" w tym dniu były takie, jakby żywcem przeniesiono je z Huculszczyzny
Wędrowałem przez bukowinę...
wśród ostów niewiele mniejszych niż te, które można spotkać w pobliżu wiosek na Spiszu
I przez cały czas maliny, jeżyny, w pobliżu wiosek wygrzane słońcem papierówki
Zaś w wioskowych sklepikach porażała cenowa egzotyka - "Żółta oranżada" na bazie wody Cyranka i parówka za razem całe 2 złote i 6 groszy!
I taka była ta moja podróż w sudecką ziemię nieznaną! Prawdziwa terra incognita sudetica
PS. Jeszcze jeden moment tej wycieczki zapamiętam na zawsze. To, że tabor Kolei Dolnośląskich się czasem psuje to może nie norma, ale spotykane niekiedy zjawisko. I tym razem zatrzymaliśmy się w pobliżu jakiejś stacji. Pociąg ani rusz, należało się więc ewakuować...
Podróżni musieli do pobliskiej stacji dojść na piechotę...
I wkrótce dotarli - a tu już totalne zdziwienie!
Ostatnio zmieniony 2018-07-26, 13:16 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Pięknie napisana i pełna zagadek relacja. Z wielką przyjemnością przeczytałem i z równie wielką zająłem się odgadywaniem co właściwie Cisy widział na wycieczce. Wstępnie wynalazłem, że:
zdj.2 to przystanek kolejowy Ławica
zdj.5 to widok na Szczeliniec
zdj.7 to widok na Łączną z kaplicą pw. św. Anny
zdj.8,9 to widok na Góry Bardzkie
zdj.10 to chyba szczyt Golińca.
zdj.12 to kaplica pw. św. Anny w Łącznej z bliska
zdj.15 to Nepomucen w kaplicy św.Anny w Ławicy
zdj.17 to Nysa Kłodzka
Stacja "Podłęże" to stacja w Nowej Rudzie.
Mam nadzieję, że dasz jeszcze trochę czasu na odgadnięcie pozostałych zdjęć, bo to świetna zabawa. Teoretycznie nie powinienem mieć z tym problemów, bo to przecież tereny nie tak daleko ode mnie, ale niestety jeszcze tam nie byłem.
zdj.2 to przystanek kolejowy Ławica
zdj.5 to widok na Szczeliniec
zdj.7 to widok na Łączną z kaplicą pw. św. Anny
zdj.8,9 to widok na Góry Bardzkie
zdj.10 to chyba szczyt Golińca.
zdj.12 to kaplica pw. św. Anny w Łącznej z bliska
zdj.15 to Nepomucen w kaplicy św.Anny w Ławicy
zdj.17 to Nysa Kłodzka
Stacja "Podłęże" to stacja w Nowej Rudzie.
Mam nadzieję, że dasz jeszcze trochę czasu na odgadnięcie pozostałych zdjęć, bo to świetna zabawa. Teoretycznie nie powinienem mieć z tym problemów, bo to przecież tereny nie tak daleko ode mnie, ale niestety jeszcze tam nie byłem.
laynn i włodarzu, dziękuję Wam za bardzo miłe słowa.
laynn, to połączenie, jak piszesz, "starych czasów z nowymi", to nie przypadek.
Ale może po kolei... Rzeczywiście, jak zauważył włodarz, występująca w mojej relacji stacja Podłęże to w rzeczywistości dworzec kolejowy w Nowej Rudzie, czasowo przemianowany na znajdującą się w pobliżu Wieliczki stację Podłęże. Skąd ta maskarada? Otóż ten hokus pokus stacji w Nowej Rudzie był związany z kręceniem na stacji kilku scen do filmu "Kurier" Władysława Pasikowskiego, inspirowanego misją Jana Nowaka-Jeziorańskiego w przededniu wybuchu powstania warszawskiego. Stąd stroje statystów nawiązujące do czasów II wojny światowej, jakieś wózki, niewidoczne na moim zdjęciu niemieckie pojazdy (Kübelwagen i Horch), żołnierze w niemieckich mundurach czy wreszcie stojący na torach parowóz w barwach Deutsche Reichsbahn.
Być może po premierze filmu w 2019 r. wrzucę na forum jeszcze inne zrobione przy dworcu "Nowa Ruda-Podłęże" fotografie. Na razie nie mogę, gdyż może się to wiązać z jakimiś kwestiami prawnymi (prawami autorskimi itp.). Na zamieszczenie jednego zdjęcia się zdecydowałem, gdyż widać na nim konduktora z naszego zdefektowanego pociągu (to ten w czerwonej koszuli), wprowadzającego naszą grupkę do budynku dworca. Natomiast ta fotka z parowozem chyba niczyich praw nie narusza - ten parowóz ze skansenu taboru kolejowego w Jaworzynie Śląskiej jest atrakcją wielu festynów kolejowych na Dolnym Śląsku, w Czechach i Niemczech.
Od statystów dowiedziałem się, że dzień wcześniej były kręcone sceny do tego filmu na innym dworcu - w Głuszycy Górnej. Wyjaśniło się coś wtedy w mej głowie. Kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy nasz pociąg przejeżdżał przez Głuszycę Górną, widziałem tam zdemontowane szyldy z nazwą stacji Słotwina-Brzesko (po powrocie do domu sprawdziłem, że dworzec ten znajdował się w miejscu dzisiejszego dworca Brzesko Okocim). W ostatniej chwili, przez szybę pociągu, zrobiłem zdjęcie. Jakoś wtedy nie skojarzyłem jeszcze tego szyldu ze scenografią filmową.
Trochę szkoda, że stacja w Głuszycy Górnej dzisiaj nie prezentuje się tak jak jeszcze przed kilkunastu laty. Jakiś czas temu zlikwidowano drewniane wiaty nad peronem, rozkradziono stalowe części tamtejszej unikatowej ruchomej rampy rozładowczej. Mam te elementy na jednej ze swoich fotografii z grudnia 2000 r.
Ciekaw jestem, jak sprawdzą się sudeckie dworce w tym filmie. Architektura dworców prusko-niemieckich i austriacko-galicyjskich jest jednak różna. W dodatku charakterystyczna czerwień piaskowca użytego do wzniesienia dworca w Nowej Rudzie z pewnością nie miała swojego odpowiednika w budownictwie dworcowym w dawnym zaborze austriackim. Sądzę, że jeżeli nie w Polsce, to na Słowacji lub na zachodniej Ukrainie znalazłoby się znacznie więcej budynków dworcowych o formie bardziej nawiązującej do architektury stacji Podłęże i Słotwina-Brzesko czasów wojny.
włodarz właściwie odgadł wszystko. Nie trafił tylko z fotografią nr 10 - to akurat skałka na szczycie Wysokiej, która według najnowszych pomiarów jest o 5 metrów wyższa od Golińca, uważanego dotąd za najwyższe wzniesienie Garbu Golińca, mikroregionu Gór Bardzkich. Wszedłem na obydwa te wierzchołki, mocno zarośnięte chaszczami. Szukałem jakichś punktów geodezyjnych, reperów. Nie znalazłem nic. Aha, według najnowszych pomiarów Wysoka liczy sobie całe 525 m n.p.m.
Ta skała nad Nysą Kłodzką miała niegdyś swoją niemiecką nazwę, ciekaw jestem czy na nią natraficie.
Włodarz prosił, abym jeszcze całej marszruty nie zdradzał. Zatem się wstrzymam, bez problemu chyba wszystko już jest do odgadnięcia. Pisałem, że nie przecinałem żadnego normalnego szlaku pieszego. Do stacji w Ławicy żaden szlak nie dochodzi, do przystanku początkowego również (ale jest tam jedna z licznych na Ziemi Kłodzkiej ścieżek dydaktycznych, na wielu mapach nie zaznaczanych). Właściwie tylko jedna stacja w pobliżu Garbu Golińca spełnia te kryteria. To przystanek w ......!
laynn, to połączenie, jak piszesz, "starych czasów z nowymi", to nie przypadek.
Ale może po kolei... Rzeczywiście, jak zauważył włodarz, występująca w mojej relacji stacja Podłęże to w rzeczywistości dworzec kolejowy w Nowej Rudzie, czasowo przemianowany na znajdującą się w pobliżu Wieliczki stację Podłęże. Skąd ta maskarada? Otóż ten hokus pokus stacji w Nowej Rudzie był związany z kręceniem na stacji kilku scen do filmu "Kurier" Władysława Pasikowskiego, inspirowanego misją Jana Nowaka-Jeziorańskiego w przededniu wybuchu powstania warszawskiego. Stąd stroje statystów nawiązujące do czasów II wojny światowej, jakieś wózki, niewidoczne na moim zdjęciu niemieckie pojazdy (Kübelwagen i Horch), żołnierze w niemieckich mundurach czy wreszcie stojący na torach parowóz w barwach Deutsche Reichsbahn.
Być może po premierze filmu w 2019 r. wrzucę na forum jeszcze inne zrobione przy dworcu "Nowa Ruda-Podłęże" fotografie. Na razie nie mogę, gdyż może się to wiązać z jakimiś kwestiami prawnymi (prawami autorskimi itp.). Na zamieszczenie jednego zdjęcia się zdecydowałem, gdyż widać na nim konduktora z naszego zdefektowanego pociągu (to ten w czerwonej koszuli), wprowadzającego naszą grupkę do budynku dworca. Natomiast ta fotka z parowozem chyba niczyich praw nie narusza - ten parowóz ze skansenu taboru kolejowego w Jaworzynie Śląskiej jest atrakcją wielu festynów kolejowych na Dolnym Śląsku, w Czechach i Niemczech.
Od statystów dowiedziałem się, że dzień wcześniej były kręcone sceny do tego filmu na innym dworcu - w Głuszycy Górnej. Wyjaśniło się coś wtedy w mej głowie. Kilkadziesiąt minut wcześniej, gdy nasz pociąg przejeżdżał przez Głuszycę Górną, widziałem tam zdemontowane szyldy z nazwą stacji Słotwina-Brzesko (po powrocie do domu sprawdziłem, że dworzec ten znajdował się w miejscu dzisiejszego dworca Brzesko Okocim). W ostatniej chwili, przez szybę pociągu, zrobiłem zdjęcie. Jakoś wtedy nie skojarzyłem jeszcze tego szyldu ze scenografią filmową.
Trochę szkoda, że stacja w Głuszycy Górnej dzisiaj nie prezentuje się tak jak jeszcze przed kilkunastu laty. Jakiś czas temu zlikwidowano drewniane wiaty nad peronem, rozkradziono stalowe części tamtejszej unikatowej ruchomej rampy rozładowczej. Mam te elementy na jednej ze swoich fotografii z grudnia 2000 r.
Ciekaw jestem, jak sprawdzą się sudeckie dworce w tym filmie. Architektura dworców prusko-niemieckich i austriacko-galicyjskich jest jednak różna. W dodatku charakterystyczna czerwień piaskowca użytego do wzniesienia dworca w Nowej Rudzie z pewnością nie miała swojego odpowiednika w budownictwie dworcowym w dawnym zaborze austriackim. Sądzę, że jeżeli nie w Polsce, to na Słowacji lub na zachodniej Ukrainie znalazłoby się znacznie więcej budynków dworcowych o formie bardziej nawiązującej do architektury stacji Podłęże i Słotwina-Brzesko czasów wojny.
włodarz właściwie odgadł wszystko. Nie trafił tylko z fotografią nr 10 - to akurat skałka na szczycie Wysokiej, która według najnowszych pomiarów jest o 5 metrów wyższa od Golińca, uważanego dotąd za najwyższe wzniesienie Garbu Golińca, mikroregionu Gór Bardzkich. Wszedłem na obydwa te wierzchołki, mocno zarośnięte chaszczami. Szukałem jakichś punktów geodezyjnych, reperów. Nie znalazłem nic. Aha, według najnowszych pomiarów Wysoka liczy sobie całe 525 m n.p.m.
Ta skała nad Nysą Kłodzką miała niegdyś swoją niemiecką nazwę, ciekaw jestem czy na nią natraficie.
Włodarz prosił, abym jeszcze całej marszruty nie zdradzał. Zatem się wstrzymam, bez problemu chyba wszystko już jest do odgadnięcia. Pisałem, że nie przecinałem żadnego normalnego szlaku pieszego. Do stacji w Ławicy żaden szlak nie dochodzi, do przystanku początkowego również (ale jest tam jedna z licznych na Ziemi Kłodzkiej ścieżek dydaktycznych, na wielu mapach nie zaznaczanych). Właściwie tylko jedna stacja w pobliżu Garbu Golińca spełnia te kryteria. To przystanek w ......!
Ostatnio zmieniony 2018-07-27, 01:48 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Cisy2 pisze:to połączenie, (...) "starych czasów z nowymi", to nie przypadek.
Domyślałem się, że to jakiś film. Ale mi chodziło, o ostatnio modne łączenie nowych zdjęć z tymi historycznymi. A Tobie się to udało w jednym zdjęciu zrobić.
Włodarz szacunek za odgadnięcie, dla mnie to tylko ładne widoki .
laynn, to naprawdę było ekscytujące nowe doświadczenie fotograficzne. Niektóre fotki przerobiłem na sepię i aż się zdziwiłem efektem. Na tych fotografiach są wyłącznie statyści oczekujący na wyjście na plan zdjęciowy:
Sokole, faktycznie, na tej wycieczce ani cola, ani też cofola zupełnie by nie pasowały. Natomiast oranżada w woreczku byłaby super, ale chyba bardziej nad Bałtykiem lub jeziorami! Z górkami jednak zawsze bardziej kojarzyłem flaszki szklane - ale to tutaj, gdzie na każdym kroku były i są rozlewnie wód mineralnych, nie dziwi.
Sokole, faktycznie, na tej wycieczce ani cola, ani też cofola zupełnie by nie pasowały. Natomiast oranżada w woreczku byłaby super, ale chyba bardziej nad Bałtykiem lub jeziorami! Z górkami jednak zawsze bardziej kojarzyłem flaszki szklane - ale to tutaj, gdzie na każdym kroku były i są rozlewnie wód mineralnych, nie dziwi.
Ostatnio zmieniony 2018-07-27, 15:15 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Na razie nie mogę, gdyż może się to wiązać z jakimiś kwestiami prawnymi (prawami autorskimi itp.)
myślę, że spokojnie mógłbyś wrzucić wszystkie, bowiem fotografowałeś w ogólnodostępnym miejscu publicznym, a co jak co - żaden prywatny podmiot nie ma w Polsce prawa zakazywać robić zdjęć w takich lokalizacjach i powoływać się na prawa autorskie.
Faktycznie ten poniemiecki dworzec to tak średnio przypomina poaustriacki w Podłężu
Ostatnio zmieniony 2018-07-27, 16:16 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
laynn, na tej fotce też wyszło nieźle to zderzenie starego z nowym. Na buźce tego żołnierzyny maluje się autentyczne zdumienie i zaciekawienie "Co też ona robi?" Już nie mogłem czekać aż ta grupka XXI-wieczników z prawej strony kadru mi odejdzie. Nie mogłem się też schylić, aby całkiem schował się dach furgonetki (uciekłaby wtedy również twarz żołnierza). Ale i tak chyba wszystko wyszło nie najgorzej.
Pudelek, wiem, że z przestrzeni publicznej obiektom publicznym (zresztą nie tylko publicznym) mogę pstrykać ile zechcę (przynajmniej na razie!), ale wstrzymam się jednak jeszcze tych kilka miesięcy do premiery filmu. To chyba fair wobec twórców filmu.
Co do podobieństwa dworców poniemieckich i poaustriackich to w pełni zgadzam się z Tobą. To jest inna architektura. Ale trzeba przyznać, że scenografowie przynajmniej się starali. Wydrukowali nawet na potrzeby filmu dla statystów takie oto bilety. Znalazłem jeden egzemplarz zgubiony przez kogoś na placu dworcowym
Fajna pamiątka dla statysty, a teraz moja. Wydawałoby się, że to reprodukcja autentycznego biletu z czasów istnienia Generalnego Gubernatorstwa z Lwowa do Krakowa (Lemberg - Krakau) przez Przemysl i Rzeszów (Reichshof). A tu okazuje się, że te "galicyjskie" nadruki nazw miejscowości nałożono na nasz dolnośląski podkład. Ledwie widoczny jest bowiem również napis "über Kosendau - Löwenberg - Friedeberg (Isergeb.)", czyli przez Kozów - Lwówek Śląski - Mirsk. Te nazwy oraz podana liczba kilometrów (97 km) wskazują, że przerobiony został bilet z Legnicy do Świeradowa Zdroju.
Jeśli zaś chodzi o liczbę moich dni na wycieczkach w polskich Sudetach to po pierwsze to kwestia mojego wieku i statystyki [znam ludzi z tego forum, którzy gdy osiągną tą samą liczbę lat to mnie zapewne zdublują ], zaś po drugie trochę głupio się poczułem
włodarzu, wszystko się zgadza, z tą tylko różnicą, że nie wchodziłem na Kopiec. Strawersowałem to wzniesienie od strony zachodniej. Szedłem drogą leśną i trochę nadganiałem czas utracony (ale czy na pewno utracony?) na dworcu w Podłężu ( ). Nazwę skały nad Nysą Kłódzką znalazłem na jednej przedwojennej niemieckiej widokówce - Rabenstein, czyli Kruczy Kamień. Wąwóz przed jedną wiosek to zejście do Młynowa. Opony są w Bierkowicach, furmanka i wrak samochodu w Łącznej. Brawo za dociekliwość!
Pudelek, wiem, że z przestrzeni publicznej obiektom publicznym (zresztą nie tylko publicznym) mogę pstrykać ile zechcę (przynajmniej na razie!), ale wstrzymam się jednak jeszcze tych kilka miesięcy do premiery filmu. To chyba fair wobec twórców filmu.
Co do podobieństwa dworców poniemieckich i poaustriackich to w pełni zgadzam się z Tobą. To jest inna architektura. Ale trzeba przyznać, że scenografowie przynajmniej się starali. Wydrukowali nawet na potrzeby filmu dla statystów takie oto bilety. Znalazłem jeden egzemplarz zgubiony przez kogoś na placu dworcowym
Fajna pamiątka dla statysty, a teraz moja. Wydawałoby się, że to reprodukcja autentycznego biletu z czasów istnienia Generalnego Gubernatorstwa z Lwowa do Krakowa (Lemberg - Krakau) przez Przemysl i Rzeszów (Reichshof). A tu okazuje się, że te "galicyjskie" nadruki nazw miejscowości nałożono na nasz dolnośląski podkład. Ledwie widoczny jest bowiem również napis "über Kosendau - Löwenberg - Friedeberg (Isergeb.)", czyli przez Kozów - Lwówek Śląski - Mirsk. Te nazwy oraz podana liczba kilometrów (97 km) wskazują, że przerobiony został bilet z Legnicy do Świeradowa Zdroju.
Jeśli zaś chodzi o liczbę moich dni na wycieczkach w polskich Sudetach to po pierwsze to kwestia mojego wieku i statystyki [znam ludzi z tego forum, którzy gdy osiągną tą samą liczbę lat to mnie zapewne zdublują ], zaś po drugie trochę głupio się poczułem
włodarzu, wszystko się zgadza, z tą tylko różnicą, że nie wchodziłem na Kopiec. Strawersowałem to wzniesienie od strony zachodniej. Szedłem drogą leśną i trochę nadganiałem czas utracony (ale czy na pewno utracony?) na dworcu w Podłężu ( ). Nazwę skały nad Nysą Kłódzką znalazłem na jednej przedwojennej niemieckiej widokówce - Rabenstein, czyli Kruczy Kamień. Wąwóz przed jedną wiosek to zejście do Młynowa. Opony są w Bierkowicach, furmanka i wrak samochodu w Łącznej. Brawo za dociekliwość!
Ostatnio zmieniony 2018-07-28, 12:57 przez Cisy2, łącznie zmieniany 4 razy.
Cisy2 pisze: A tu okazuje się, że te "galicyjskie" nadruki nazw miejscowości nałożono na nasz dolnośląski podkład. Ledwie widoczny jest bowiem również napis "über Kosendau - Löwenberg - Friedeberg (Isergeb.)", czyli przez Kozów - Lwówek Śląski - Mirsk. Te nazwy oraz podana liczba kilometrów (97 km) wskazują, że przerobiony został bilet z Legnicy do Świeradowa Zdroju.
ktoś wziął gotowy wzór i nie wszystko zmienił? bo przecież chyba nie użyto autentycznego biletu?
ale wstrzymam się jednak jeszcze tych kilka miesięcy do premiery filmu. To chyba fair wobec twórców filmu.
myślę, że takie zdjęcia to tylko darmowa reklama filmu, oczywiście jeśli nie pokazują jakiegoś partactwa
Ostatnio zmieniony 2018-07-28, 18:25 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:Cisy2 pisze: A tu okazuje się, że te "galicyjskie" nadruki nazw miejscowości nałożono na nasz dolnośląski podkład. Ledwie widoczny jest bowiem również napis "über Kosendau - Löwenberg - Friedeberg (Isergeb.)", czyli przez Kozów - Lwówek Śląski - Mirsk. Te nazwy oraz podana liczba kilometrów (97 km) wskazują, że przerobiony został bilet z Legnicy do Świeradowa Zdroju.
ktoś wziął gotowy wzór i nie wszystko zmienił? bo przecież chyba nie użyto autentycznego biletu?
Też mam nadzieję, że to przerobiony jakiś skan, ale przecież ludzie nieraz potrafią mocno zaskoczyć
Ostatnio zmieniony 2018-07-28, 18:44 przez Cisy2, łącznie zmieniany 1 raz.
Cisy - wiesz co? Moze ty kiedys przyjedz do Olawy i mnie oprowadz po moim osiedlu? Mysle ze trasa do pobliskiego sklepu bedzie najbardziej ekscytujaca wyprawa z calego roku Twoje wycieczki zawsze (ale ta chyba jakos w szczegolnosci) pokazują jak kompletnie nie jest wazne gdzie sie pojedzie, istotna jest jakas energia i zdolnosc kreowania czasoprzestrzeni jaka sie zabiera ze soba, cos co ma sie w sobie albo sie nie ma. I chyba nie mozna sie tego nauczyc... Mozna sie wybrac na koniec swiata i moze byc nudno i do dupy, a mozna isc do piwnicy po ziemniaki i przezyc przygode zycia (zresztą to chyba nie chybiony przyklad bo jak dobrze pamietam to tobie z piwnica tez sie kiedys udalo )
Coz, w ogole calosc wyglada jak podroz w czasie a zakonczenie, no coz, az sie nie chce wierzyc ze takie kombo moze sie zdarzyc przypadkiem
Ze swojej strony niesmialo poprosze o pomoc w lokalizacji zdjecia nr 14
Z takim sloncem, pogodą, niebieskim niebem? A przynajmniej napewno nie tegoroczne ukrainskie Karpaty
Coz, w ogole calosc wyglada jak podroz w czasie a zakonczenie, no coz, az sie nie chce wierzyc ze takie kombo moze sie zdarzyc przypadkiem
Ze swojej strony niesmialo poprosze o pomoc w lokalizacji zdjecia nr 14
Również wywoływał skojarzenia z ukraińskimi Karpatami.
Z takim sloncem, pogodą, niebieskim niebem? A przynajmniej napewno nie tegoroczne ukrainskie Karpaty
Ostatnio zmieniony 2018-07-28, 22:45 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości