22-27.08.2017 Neskove StoLove
: 2017-09-01, 21:03
W związku z licznymi zaległościami postanowiłam zacząć od końcówki moich wakacji, a podczas niej zaliczyłam wielki powrót w Góry Stołowe. Nie stałoby się tak, gdyby nie mocna ekipa warszawska z Vlado na czele! Podczas mojego bieszczadowania telefonicznie dograliśmy szczegóły i już w poniedziałek dotarłam trochę pociągiem, trochę autostopem do Radkowa. Tam relaksowałam się na rynku, spożywałam obiadek i piwo w oczekiwaniu na tych, którzy już w poniedziałek dzielnie walczyli ze znakami szlakowymi
Ja natomiast świeża, pachnąca i wypoczęta dołączyłam do nich na wieczór - namiot rozłożony, ekipa z otwartymi ramionami - żyć, nie umierać
WTOREK, 22.08.
O ile mnie pamięć nie myli, a z nią różnie u mnie bywa, naszą wtorkową przygodę rozpoczęliśmy na parkingu na Lisiej Przełęczy. Stąd planowaliśmy dotrzeć ku Skałom Puchacza. Słońce nie uderzało po oczach, ale na widoki nie można było narzekać.
Trasa z serii "Lekkie i przyjemne", raptem kilka minut szliśmy pod górę przez las...
...by za chwilę dotrzeć do pierwszego punktu widokowego!
Tak to ja mogę chodzić! Nawet nie zdążyłam się spocić, zmęczyć i zacząć narzekać, a już mogłam przystanąć i podziwiać widoki!
Jest szansa, że gdyby reszta ekipy poznała się na mnie, jako na zawodowej MaRudej, to mogliby mnie zrzucić ze skarpy, ale okoliczności sprzyjały Zanim wyruszyliśmy dalej, każdy paparazzi zrobił odpowiednią liczbę zdjęć z punktu widokowego.
Oczywiście miałam świadomość, że kiedyś już szłam tym szlakiem (kiedyś! W listopadzie 3:)), ale dopiero po chwili zauważyłam, że tym razem idę w kierunku odwrotnym - lepiej późno niż wcale.
Ruszyliśmy dalej, co jakiś czas spoglądając za skały i drzewa, by móc zobaczyć, co widać "za płotem".
Jako ślimakożółw oczywiście usilnie starałam się iść z tyłu, co chwilami nie było trudne, gdyż niektórzy byli już na kolejnej skałce
Tymczasem inni powoli i niespiesznie zmierzali ku Skałom, podziwiając widoki, roztaczające się wokół.
Oczywiście po drodze mijaliśmy fajne skałki, ale sudecki las również zachwyca, bo jest miłą odmianą w stosunku do beskidzkiego, do którego oczy są już przyzwyczajone W Sudetach bywam zdecydowanie rzadziej.
Co jakiś czas szukaliśmy "dziury w całym", "okna na świat" i dochodziliśmy ścieżynkami do skał, z których można było zerknąć na pobliskie krajobrazy.
...a mimo chmur na niebie prezentowały się całkiem przyzwoicie!
W końcu dotarliśmy do zielonego szlaku, z którego mieliśmy zboczyć na chwilę na torfowisko, by później wrócić z powrotem do szlaku i udać się na Lisią Przełęcz. Chwilami nawet słońce wyglądało zza gęstych chmur! A droga nadal nie była zbyt wymagająca dla ślimakożółwia, więc mogłam śmiało nadążać za innymi i oglądać ich plecy z bardzo bliska
...mijając skały...
...na chwilę odbiliśmy do punktu, z którego mogliśmy podziwiać Szczeliniec.
Następnie zeszliśmy do parkingu, by odbić jeszcze ku Fortowi Karola.
Stąd też widoki były bardzo ładne, w oddali się rozpogadzało. Była szansa, że i do nas kiedyś dotrze to szczęście w postaci delikatnych chmurek i słońca.
Później nastąpił podział - rozpad na mniejsze cząsteczki. Jedna cząsteczka ruszyła dalej czerwonym szlakiem na Błędne Skały, druga cząsteczka wyjechała na parking na górze, by przejść przez Błędne Skały typowo relaksacyjnie. Ja, jako nadworny leniuszek, wybrałam opcję drugą i dotarłam tuż pod kasy. W oczekiwaniu na resztę ekipy zrobiłyśmy sobie przerwę. Po ich dotarciu lunęło - pewnie przynieśli to mokre dziadostwo ze sobą, bo wcześniej było ładnie!
Gdy deszcz powoli ustawał, ruszyliśmy za bramy.
Cóż! Jeszcze się mieszczę w szczelinach, więc nie jest tragicznie!
Po przejściu przez Błędne Skały długodystansowcy udali się na dół, gdzie zostawili samochód, a my ruszyłyśmy ku parkingowi, aby o określonej godzinie zjechać na dół. Po drodze minęłyśmy jeszcze platformę widokową.
Tym miłym akcentem zakończyłyśmy wycieczkę. W komplecie spotkaliśmy się w Karłowie.
Stąd wróciliśmy do Pasterki, gdzie czekał nas przyjemny wieczór w kazamatach - później weszło nam to w zwyczaj
Ja natomiast świeża, pachnąca i wypoczęta dołączyłam do nich na wieczór - namiot rozłożony, ekipa z otwartymi ramionami - żyć, nie umierać
WTOREK, 22.08.
O ile mnie pamięć nie myli, a z nią różnie u mnie bywa, naszą wtorkową przygodę rozpoczęliśmy na parkingu na Lisiej Przełęczy. Stąd planowaliśmy dotrzeć ku Skałom Puchacza. Słońce nie uderzało po oczach, ale na widoki nie można było narzekać.
Trasa z serii "Lekkie i przyjemne", raptem kilka minut szliśmy pod górę przez las...
...by za chwilę dotrzeć do pierwszego punktu widokowego!
Tak to ja mogę chodzić! Nawet nie zdążyłam się spocić, zmęczyć i zacząć narzekać, a już mogłam przystanąć i podziwiać widoki!
Jest szansa, że gdyby reszta ekipy poznała się na mnie, jako na zawodowej MaRudej, to mogliby mnie zrzucić ze skarpy, ale okoliczności sprzyjały Zanim wyruszyliśmy dalej, każdy paparazzi zrobił odpowiednią liczbę zdjęć z punktu widokowego.
Oczywiście miałam świadomość, że kiedyś już szłam tym szlakiem (kiedyś! W listopadzie 3:)), ale dopiero po chwili zauważyłam, że tym razem idę w kierunku odwrotnym - lepiej późno niż wcale.
Ruszyliśmy dalej, co jakiś czas spoglądając za skały i drzewa, by móc zobaczyć, co widać "za płotem".
Jako ślimakożółw oczywiście usilnie starałam się iść z tyłu, co chwilami nie było trudne, gdyż niektórzy byli już na kolejnej skałce
Tymczasem inni powoli i niespiesznie zmierzali ku Skałom, podziwiając widoki, roztaczające się wokół.
Oczywiście po drodze mijaliśmy fajne skałki, ale sudecki las również zachwyca, bo jest miłą odmianą w stosunku do beskidzkiego, do którego oczy są już przyzwyczajone W Sudetach bywam zdecydowanie rzadziej.
Co jakiś czas szukaliśmy "dziury w całym", "okna na świat" i dochodziliśmy ścieżynkami do skał, z których można było zerknąć na pobliskie krajobrazy.
...a mimo chmur na niebie prezentowały się całkiem przyzwoicie!
W końcu dotarliśmy do zielonego szlaku, z którego mieliśmy zboczyć na chwilę na torfowisko, by później wrócić z powrotem do szlaku i udać się na Lisią Przełęcz. Chwilami nawet słońce wyglądało zza gęstych chmur! A droga nadal nie była zbyt wymagająca dla ślimakożółwia, więc mogłam śmiało nadążać za innymi i oglądać ich plecy z bardzo bliska
...mijając skały...
...na chwilę odbiliśmy do punktu, z którego mogliśmy podziwiać Szczeliniec.
Następnie zeszliśmy do parkingu, by odbić jeszcze ku Fortowi Karola.
Stąd też widoki były bardzo ładne, w oddali się rozpogadzało. Była szansa, że i do nas kiedyś dotrze to szczęście w postaci delikatnych chmurek i słońca.
Później nastąpił podział - rozpad na mniejsze cząsteczki. Jedna cząsteczka ruszyła dalej czerwonym szlakiem na Błędne Skały, druga cząsteczka wyjechała na parking na górze, by przejść przez Błędne Skały typowo relaksacyjnie. Ja, jako nadworny leniuszek, wybrałam opcję drugą i dotarłam tuż pod kasy. W oczekiwaniu na resztę ekipy zrobiłyśmy sobie przerwę. Po ich dotarciu lunęło - pewnie przynieśli to mokre dziadostwo ze sobą, bo wcześniej było ładnie!
Gdy deszcz powoli ustawał, ruszyliśmy za bramy.
Cóż! Jeszcze się mieszczę w szczelinach, więc nie jest tragicznie!
Po przejściu przez Błędne Skały długodystansowcy udali się na dół, gdzie zostawili samochód, a my ruszyłyśmy ku parkingowi, aby o określonej godzinie zjechać na dół. Po drodze minęłyśmy jeszcze platformę widokową.
Tym miłym akcentem zakończyłyśmy wycieczkę. W komplecie spotkaliśmy się w Karłowie.
Stąd wróciliśmy do Pasterki, gdzie czekał nas przyjemny wieczór w kazamatach - później weszło nam to w zwyczaj