Zatańcz ze mną na Polanie w Rudawach Janowickich.
: 2017-08-02, 16:33
Wędrowny Przegląd Piosenki "Polana" to cykliczna impreza, który odbywa się co roku pod koniec lipca w Sudetach. Od kilku lat lokalizacją są Rudawy Janowickie (Landeshuter Kamm). W 2016 koncerty zabrzmiały z, nomen omen, polany nad Janowicami Wielkimi, tym razem przeniesiono je pod schronisko Szwajcarka. W końcu jest to festiwal wędrowny . W tamtym roku po raz pierwszy odwiedziłem to niewysokie pasmo i od razu wiedziałem, że muszę wrócić.
W czwartkowe popołudnie pociągiem dojeżdżamy do Trzcińska (Rohrlach). Wita nas... drezyna!
Elektrycy kombinują coś z trakcją.
Na budynku przydworcowym (sam dworzec wyburzono kilka lat temu) pod polską nazwą widać jeszcze ślad po niemieckiej.
Ruszamy w kierunku wsi. Nad okolicą góruje Sokolik (Fortsberg), malownicza formacja skalna. Zajrzymy i na nią podczas weekendu.
Postanawiam skorzystać z okazji i odbić w kierunku kościoła. Po drodze mijam zgrupowanie starych domów.
Świątynię wybudowali w 1799 roku ewangelicy w dość typowym kształcie dla tego regionu.
Wokół niej rozciąga się stary cmentarz. Częściowo zarośnięty, niektóre nagrobki umieszczono w murze.
Na jednej z tablic widać datę śmierci - rok 1964. Czyżby niektórzy Niemcy uniknęli wypędzenia?
Wiekowe epitafia oparte o ściany kościoła.
Wracam do głównej drogi i przekraczam Bóbr (Bober), dopływ Odry. Fajny, połowicznie drewniany most.
W tym miejscu można wybrać szlak, którym będziemy szli do schroniska. Żółty prowadzi w lewo, niebieski w prawo. Oznaczenie żółtego znajduję po chwili szukania za jakimś krzakiem. Niebieskiego w ogóle nie widać, także kolejnego odbicia w las. Miejscowi znakarze z PTTK z pewnością się nie popisali.
Zdecydowaliśmy się na żółty, bo jest trochę krótszy. Gonię za Neską, która jest już mocno z przodu. W pewnym momencie w rzece widać pozostałości jakiejś konstrukcji.
Jest zaznaczona na niemieckich mapach, ale bez opisu. Most to raczej nie był, co najwyżej jakaś kładka albo zapora.
Dalsza część drogi bez historii, zresztą szliśmy tędy już w ubiegłym roku. Trochę lasu, jakieś polanki. Oznaczenie miejscami słabe. Po niecałej godzinie jesteśmy pod schroniskiem Szwajcarka (Schweizerei).
Koncerty zaczynają się dopiero w piątek, dlatego na łące, służącej jako pole namiotowe, stoi na razie tylko jeden namiot. Mieszka w nim Andrzej ze Szczecina, człowiek wiekowo już dojrzały, ale młody duchem, z którym będziemy spędzać dużo czasu .
Pogoda była na tyle łaskawa, że rozlało się tuż po tym jak rozbiliśmy namiot na pochyłej i podziurawionej trawie. Deszcz nie był zbyt silny i nie przeszkadzał organizatorom w rozstawianiu sceny.
Szwajcarka to jedno z najstarszych schronisk na terenie obecnej Polski. Wybudowano je w 1823. Styl tyrolski (stąd nazwa), jedyne całkowicie drewniane w Sudetach (podobno). Ale nie polecam tam jeść - wszystko z mikroweli, twarde, bez smaku. Ot, dla gawiedzi, która dojedzie na pobliską przełęcz samochodem.
Zbiera się kilka osób i czas miło leci przy rozmowie. Jest też zimowy żul z Karkonoszy - przynajmniej tak siebie tytułował. Facet, który nie był turystą, lecz podróżnikiem, z niejednego pieca jadł chleb za granicą, wszystko zwiedził i wszędzie był, choć nie znał języków . Ot, kolejny mitoman, dość skutecznie zdobywający darmowe browary przez całą imprezę. Człowiek, który kocha mówić, ale słuchać innych nie. Do tego miał jakąś obsesję, bo nieustannie widział zagrożenie, bandytów i złodziei. Na Przystanku Woodstock wszyscy mieli wszystkich okradać i napadać, telefonu nie nosił, bo go okradną (ale chętnie korzystał z cudzych urządzeń), w namiocie nie spał, bo ryzyko (jak chrapiesz to nie żyjesz; jeśli słyszysz głosy to masz trzy sekundy na podjęcie decyzji czy uciekać, czy walczyć), autostopowiczowi z Hiszpanii uratował życie, bo takich jak on w Krakowie to zabijają. Nie pamiętam skąd był, ale twierdził, że u nich Cyganom zrobili pogrom i zatłukli 150 osób...
- Jutro to tu będzie masa ludzi, zjadą się kryminaliści i złodzieje, będą kradzieże i napady - prorokował i cieszył się jednocześnie .
W piątek rano zaczyna ostro lać. W ratach, gdyż po opadach nastają przerwy i potem znowu deszcz. W pewnym momencie w namiocie spadają krople - to szew puszcza... kap, kap, kap - jak chińska tortura. Na szczęście około południa robi się słonecznie.
Ludzi coraz więcej, więc po późnym śniadaniu decydujemy się gdzieś przejść. Blisko, gdyż na zegarku wybiła 14-ta. Kierunek: południe.
Z boku stoi ładny domek przypominający Skandynawię. I napis: "Leśniczówka w Karkonoszach".
Zauważyliśmy, że bardzo często miejscowa agroturystyka kłamliwie reklamuje się, jakoby były to jeszcze Karkonosze i część osób się na to łapie. Ale - za starych dobrych czasów na pocztówkach i w nazwach także funkcjonował człon "in Riesengebirge". Trudno powiedzieć, czy Niemcy też stosowali ten trik, aby zachęcić turystów, czy rzeczywiście Rudawy Janowickie włączali do głównego sudeckiego pasma. Trochę byłoby to dziwne, bo dzieli je kilkanaście kilometrów oraz Kotlina Jeleniogórska i przełęcz Kowarska.
U południowego podnóża Gór Sokolich (Fischbacher Forst - zachodniej części Rudaw ze wspomnianym Sokolikiem na czele) znajdują się Karpniki (Fischbach). Widać zatem, że niemiecka nazwa gór pochodziła od wsi, a nie szczytu.
Zachowało się tu sporo przedwojennej zabudowy, choć w różnym stadium zniszczenia.
Kościół ewangelicki z XVIII wieku jest ruiną. O ile rok 1945 i dewastację jakoś przetrwał, o tyle w latach 70. zaniedbany obiekt padł ofiarą pożaru. W środku, poza wieżą, chaszcze aż przykro patrzeć.
Katolicki jest w znacznie lepszym stanie. W tle Krzyżna Góra (Kreuzberg), drugi charakterystyczny szczyt Gór Sokolich.
Na cmentarzu miało być kilka niemieckich nagrobków, ale po próbie sforsowania pokrzywiska daję sobie spokój. Jedyną płytę dawnych mieszkańców znajduję na... ołtarzu polowym, służy jako stół! Profanacja czy raczej docenienie?
Również schód na ołtarz był kiedyś częścią jakiegoś grobu...
W czasie spaceru nieustannie towarzyszy nam sylwetka Śnieżki.
Na elewacji jednego z domów figura rybaka (w końcu Fisch zobowiązuje). Wygląda na przedwojenną, ale mogę się mylić.
Przy skrzyżowaniu zabudowania dawnego folwarku zamkowego.
Karpnicki zamek stał w tym miejscu już w XIV wieku, ale obecny wygląd to zasługa romantycznej przebudowy z 19. stulecia. Książę Wilhelm Hohenzollern, brat króla Prus, pragnął siedziby w stylu neogotyckim. Odbywały się tutaj uroczyste bale, spotkania arystokracji oraz rodzin panujących z Niemiec i Rosji.
W okresie międzywojennym nadal mieszkali tu książęta, tym razem z obalonej dynastii heskiej. W czasie II wojny światowej składowano we wnętrzach zbiory sztuki - zarówno rodowe, jak i te zrabowane przez Wehrmacht w podbitych krajach. Pod polską administracją miał więcej szczęścia niż kościół ewangelicki - w 1962 roku przeszedł remont, dziś jest własnością prywatną i wygląda nieźle, choć wiem, że niektórzy woleliby zamiast niego rozlatującą się ruinę...
W środku mieści się hotel i restauracja, więc nie można go zwiedzać, co najwyżej zajrzeć na dziedziniec.
Przed wejściem umieszczono dwie armaty nijak nie związane z zamkiem: jedna jest z herbem Sobieskiego, który, jak wiadomo, często tu gościł .
Wracamy do głównej części wsi. W żółtym domu mieścił się kiedyś hotel "Zur Forelle", a dziś biblioteka i urzęduje sołtys.
Kawałek dalej piękny, odnowiony dom przysłupowy! Czyli jednak można o to zadbać!
W wiosce znajduje się jeszcze pałac z 1875 roku, wybudowany przez władców Wielkiego Księstwa Hesji. Również jest w rękach prywatnych, ale dostępu broni zamknięta brama, w trosce o naszych hotelowych gości. Zapewne kręci się dużo tych kryminalistów, których widział żul z Karkonoszy.
Robimy w sklepie małe zakupy, ale z posiedzenia na ławce z miejscowymi rezygnujemy, bo za często kręci się tu policja. Rozpoczynamy wolny powrót, fotografując kolejne stare domy.
Ten jest ciekawy - z przejściem do sąsiadów na wysokości pierwszego piętra.
Do kościoła katolickiego można zajrzeć przez kratę. Na trawniku kilka starych grobów, zarówno polskich jak i niemieckich.
Zatrzymujemy się jeszcze na obiad w jedynym lokalu gastronomicznym Karpnik. To samo czeskie piwo co w schronisku o połowę tańsze...
Podejście do Szwajcarki nie jest długie. Na leśnych parkingach widać zwiększoną liczbę aut, pojawiły się też drogowskazy dla piechurów.
Udało nam się zdążyć na rozpoczęcie Polany! Ludzi jeszcze nie tak wiele, ale z każdą chwilą przybywa; dużo osób siedzi dookoła na kocykach, rozkładanych fotelach itp..
Liści zielenią zagra nam wiatr,
a śpiewność ptaków tylko prawdę powie.
Choć niepojęty ten cały świat,
choć nam nie wszystko chce zmieścić się w głowie.
To zatańcz ze mną na polanie ot ,tak po prostu.
To zatańcz ze mną na polanie choć raz prawdziwie
zatańcz ze mną sobie.
Spójrz drzewa takie są uśmiechnięte,
a trawa oświadcza się kwiatom
Choć nienazwane to piękne przepięknie
oddają się wszystkim nie biorąc nic za to.
Drzewa coś szepczą coś ciągle śpiewają
i pełno w ich szumie jest Twojej piękności.
Choć troszeczkę już o jesieni bają
to i tak las pełen jest naszej miłości.
Dzień zbliża się ku końcowi, więc postanawiam jednoosobowo wybrać się jeszcze na zachód słońca. Krzyżna Góra (Kreuzberg) oddalona jest ledwie o 15-20 minut. Na ścieżce mijam kilka osób, lecz na szczycie jestem sam!
Skałki wzięły swą nazwę od metalowego krzyża wykonanego w 1830 w Królewskiej Odlewni Żelaza w Gliwicach. Upamiętniał on rocznicę urodzin Wilhelma Hohenzollerna; kiedyś znajdował się jeszcze na nim pamiątkowy napis.
Moim zdaniem to najlepsze miejsce widokowe na Karkonosze - widać je w całości, nic ich nie zasłania!
Powoli zaczyna się spektakl, choć zachód jest ograniczony przez nagromadzone nad Jelenią Górą chmury.
Za krzyżem Skalnik, najwyższy szczyt Rudaw Janowickich.
Od Śnieżki dzieli nas niecałe 17 kilometrów.
A w dole Karpniki.
Najdalej w zachodniej części świata widać Góry Izerskie z Wysokim Kamieniem (32 km).
Neska nie chciała ze mną iść, bo bała się, iż przegapi swój ulubiony zespół. Tymczasem stąd całkiem nieźle słychać muzykę ze sceny .
Słońce skryło się za chmurami i wkrótce potem za horyzontem. Nad Karkonoszami pojawiły się groźnie wyglądające formacje oraz... księżyc.
Pisałem już wielokrotnie, że uwielbiam ten moment, gdy góry kładą się spać i powtórzę to jeszcze raz . Mógłbym na to patrzeć bez końca!
Do schroniska udaje mi się jeszcze zejść bez użycia czołówki. Na scenie akurat daje czadu Jacek Stęszewski.
I, co chyba rzadkie przy poezji śpiewanej, ludzie dawali czadu także przed sceną .
Następnie wystąpiło jeszcze kilku znamienitych wykonawców, a całość dopełniło ognisko, palące się do świtu i dłużej...
W czwartkowe popołudnie pociągiem dojeżdżamy do Trzcińska (Rohrlach). Wita nas... drezyna!
Elektrycy kombinują coś z trakcją.
Na budynku przydworcowym (sam dworzec wyburzono kilka lat temu) pod polską nazwą widać jeszcze ślad po niemieckiej.
Ruszamy w kierunku wsi. Nad okolicą góruje Sokolik (Fortsberg), malownicza formacja skalna. Zajrzymy i na nią podczas weekendu.
Postanawiam skorzystać z okazji i odbić w kierunku kościoła. Po drodze mijam zgrupowanie starych domów.
Świątynię wybudowali w 1799 roku ewangelicy w dość typowym kształcie dla tego regionu.
Wokół niej rozciąga się stary cmentarz. Częściowo zarośnięty, niektóre nagrobki umieszczono w murze.
Na jednej z tablic widać datę śmierci - rok 1964. Czyżby niektórzy Niemcy uniknęli wypędzenia?
Wiekowe epitafia oparte o ściany kościoła.
Wracam do głównej drogi i przekraczam Bóbr (Bober), dopływ Odry. Fajny, połowicznie drewniany most.
W tym miejscu można wybrać szlak, którym będziemy szli do schroniska. Żółty prowadzi w lewo, niebieski w prawo. Oznaczenie żółtego znajduję po chwili szukania za jakimś krzakiem. Niebieskiego w ogóle nie widać, także kolejnego odbicia w las. Miejscowi znakarze z PTTK z pewnością się nie popisali.
Zdecydowaliśmy się na żółty, bo jest trochę krótszy. Gonię za Neską, która jest już mocno z przodu. W pewnym momencie w rzece widać pozostałości jakiejś konstrukcji.
Jest zaznaczona na niemieckich mapach, ale bez opisu. Most to raczej nie był, co najwyżej jakaś kładka albo zapora.
Dalsza część drogi bez historii, zresztą szliśmy tędy już w ubiegłym roku. Trochę lasu, jakieś polanki. Oznaczenie miejscami słabe. Po niecałej godzinie jesteśmy pod schroniskiem Szwajcarka (Schweizerei).
Koncerty zaczynają się dopiero w piątek, dlatego na łące, służącej jako pole namiotowe, stoi na razie tylko jeden namiot. Mieszka w nim Andrzej ze Szczecina, człowiek wiekowo już dojrzały, ale młody duchem, z którym będziemy spędzać dużo czasu .
Pogoda była na tyle łaskawa, że rozlało się tuż po tym jak rozbiliśmy namiot na pochyłej i podziurawionej trawie. Deszcz nie był zbyt silny i nie przeszkadzał organizatorom w rozstawianiu sceny.
Szwajcarka to jedno z najstarszych schronisk na terenie obecnej Polski. Wybudowano je w 1823. Styl tyrolski (stąd nazwa), jedyne całkowicie drewniane w Sudetach (podobno). Ale nie polecam tam jeść - wszystko z mikroweli, twarde, bez smaku. Ot, dla gawiedzi, która dojedzie na pobliską przełęcz samochodem.
Zbiera się kilka osób i czas miło leci przy rozmowie. Jest też zimowy żul z Karkonoszy - przynajmniej tak siebie tytułował. Facet, który nie był turystą, lecz podróżnikiem, z niejednego pieca jadł chleb za granicą, wszystko zwiedził i wszędzie był, choć nie znał języków . Ot, kolejny mitoman, dość skutecznie zdobywający darmowe browary przez całą imprezę. Człowiek, który kocha mówić, ale słuchać innych nie. Do tego miał jakąś obsesję, bo nieustannie widział zagrożenie, bandytów i złodziei. Na Przystanku Woodstock wszyscy mieli wszystkich okradać i napadać, telefonu nie nosił, bo go okradną (ale chętnie korzystał z cudzych urządzeń), w namiocie nie spał, bo ryzyko (jak chrapiesz to nie żyjesz; jeśli słyszysz głosy to masz trzy sekundy na podjęcie decyzji czy uciekać, czy walczyć), autostopowiczowi z Hiszpanii uratował życie, bo takich jak on w Krakowie to zabijają. Nie pamiętam skąd był, ale twierdził, że u nich Cyganom zrobili pogrom i zatłukli 150 osób...
- Jutro to tu będzie masa ludzi, zjadą się kryminaliści i złodzieje, będą kradzieże i napady - prorokował i cieszył się jednocześnie .
W piątek rano zaczyna ostro lać. W ratach, gdyż po opadach nastają przerwy i potem znowu deszcz. W pewnym momencie w namiocie spadają krople - to szew puszcza... kap, kap, kap - jak chińska tortura. Na szczęście około południa robi się słonecznie.
Ludzi coraz więcej, więc po późnym śniadaniu decydujemy się gdzieś przejść. Blisko, gdyż na zegarku wybiła 14-ta. Kierunek: południe.
Z boku stoi ładny domek przypominający Skandynawię. I napis: "Leśniczówka w Karkonoszach".
Zauważyliśmy, że bardzo często miejscowa agroturystyka kłamliwie reklamuje się, jakoby były to jeszcze Karkonosze i część osób się na to łapie. Ale - za starych dobrych czasów na pocztówkach i w nazwach także funkcjonował człon "in Riesengebirge". Trudno powiedzieć, czy Niemcy też stosowali ten trik, aby zachęcić turystów, czy rzeczywiście Rudawy Janowickie włączali do głównego sudeckiego pasma. Trochę byłoby to dziwne, bo dzieli je kilkanaście kilometrów oraz Kotlina Jeleniogórska i przełęcz Kowarska.
U południowego podnóża Gór Sokolich (Fischbacher Forst - zachodniej części Rudaw ze wspomnianym Sokolikiem na czele) znajdują się Karpniki (Fischbach). Widać zatem, że niemiecka nazwa gór pochodziła od wsi, a nie szczytu.
Zachowało się tu sporo przedwojennej zabudowy, choć w różnym stadium zniszczenia.
Kościół ewangelicki z XVIII wieku jest ruiną. O ile rok 1945 i dewastację jakoś przetrwał, o tyle w latach 70. zaniedbany obiekt padł ofiarą pożaru. W środku, poza wieżą, chaszcze aż przykro patrzeć.
Katolicki jest w znacznie lepszym stanie. W tle Krzyżna Góra (Kreuzberg), drugi charakterystyczny szczyt Gór Sokolich.
Na cmentarzu miało być kilka niemieckich nagrobków, ale po próbie sforsowania pokrzywiska daję sobie spokój. Jedyną płytę dawnych mieszkańców znajduję na... ołtarzu polowym, służy jako stół! Profanacja czy raczej docenienie?
Również schód na ołtarz był kiedyś częścią jakiegoś grobu...
W czasie spaceru nieustannie towarzyszy nam sylwetka Śnieżki.
Na elewacji jednego z domów figura rybaka (w końcu Fisch zobowiązuje). Wygląda na przedwojenną, ale mogę się mylić.
Przy skrzyżowaniu zabudowania dawnego folwarku zamkowego.
Karpnicki zamek stał w tym miejscu już w XIV wieku, ale obecny wygląd to zasługa romantycznej przebudowy z 19. stulecia. Książę Wilhelm Hohenzollern, brat króla Prus, pragnął siedziby w stylu neogotyckim. Odbywały się tutaj uroczyste bale, spotkania arystokracji oraz rodzin panujących z Niemiec i Rosji.
W okresie międzywojennym nadal mieszkali tu książęta, tym razem z obalonej dynastii heskiej. W czasie II wojny światowej składowano we wnętrzach zbiory sztuki - zarówno rodowe, jak i te zrabowane przez Wehrmacht w podbitych krajach. Pod polską administracją miał więcej szczęścia niż kościół ewangelicki - w 1962 roku przeszedł remont, dziś jest własnością prywatną i wygląda nieźle, choć wiem, że niektórzy woleliby zamiast niego rozlatującą się ruinę...
W środku mieści się hotel i restauracja, więc nie można go zwiedzać, co najwyżej zajrzeć na dziedziniec.
Przed wejściem umieszczono dwie armaty nijak nie związane z zamkiem: jedna jest z herbem Sobieskiego, który, jak wiadomo, często tu gościł .
Wracamy do głównej części wsi. W żółtym domu mieścił się kiedyś hotel "Zur Forelle", a dziś biblioteka i urzęduje sołtys.
Kawałek dalej piękny, odnowiony dom przysłupowy! Czyli jednak można o to zadbać!
W wiosce znajduje się jeszcze pałac z 1875 roku, wybudowany przez władców Wielkiego Księstwa Hesji. Również jest w rękach prywatnych, ale dostępu broni zamknięta brama, w trosce o naszych hotelowych gości. Zapewne kręci się dużo tych kryminalistów, których widział żul z Karkonoszy.
Robimy w sklepie małe zakupy, ale z posiedzenia na ławce z miejscowymi rezygnujemy, bo za często kręci się tu policja. Rozpoczynamy wolny powrót, fotografując kolejne stare domy.
Ten jest ciekawy - z przejściem do sąsiadów na wysokości pierwszego piętra.
Do kościoła katolickiego można zajrzeć przez kratę. Na trawniku kilka starych grobów, zarówno polskich jak i niemieckich.
Zatrzymujemy się jeszcze na obiad w jedynym lokalu gastronomicznym Karpnik. To samo czeskie piwo co w schronisku o połowę tańsze...
Podejście do Szwajcarki nie jest długie. Na leśnych parkingach widać zwiększoną liczbę aut, pojawiły się też drogowskazy dla piechurów.
Udało nam się zdążyć na rozpoczęcie Polany! Ludzi jeszcze nie tak wiele, ale z każdą chwilą przybywa; dużo osób siedzi dookoła na kocykach, rozkładanych fotelach itp..
Liści zielenią zagra nam wiatr,
a śpiewność ptaków tylko prawdę powie.
Choć niepojęty ten cały świat,
choć nam nie wszystko chce zmieścić się w głowie.
To zatańcz ze mną na polanie ot ,tak po prostu.
To zatańcz ze mną na polanie choć raz prawdziwie
zatańcz ze mną sobie.
Spójrz drzewa takie są uśmiechnięte,
a trawa oświadcza się kwiatom
Choć nienazwane to piękne przepięknie
oddają się wszystkim nie biorąc nic za to.
Drzewa coś szepczą coś ciągle śpiewają
i pełno w ich szumie jest Twojej piękności.
Choć troszeczkę już o jesieni bają
to i tak las pełen jest naszej miłości.
Dzień zbliża się ku końcowi, więc postanawiam jednoosobowo wybrać się jeszcze na zachód słońca. Krzyżna Góra (Kreuzberg) oddalona jest ledwie o 15-20 minut. Na ścieżce mijam kilka osób, lecz na szczycie jestem sam!
Skałki wzięły swą nazwę od metalowego krzyża wykonanego w 1830 w Królewskiej Odlewni Żelaza w Gliwicach. Upamiętniał on rocznicę urodzin Wilhelma Hohenzollerna; kiedyś znajdował się jeszcze na nim pamiątkowy napis.
Moim zdaniem to najlepsze miejsce widokowe na Karkonosze - widać je w całości, nic ich nie zasłania!
Powoli zaczyna się spektakl, choć zachód jest ograniczony przez nagromadzone nad Jelenią Górą chmury.
Za krzyżem Skalnik, najwyższy szczyt Rudaw Janowickich.
Od Śnieżki dzieli nas niecałe 17 kilometrów.
A w dole Karpniki.
Najdalej w zachodniej części świata widać Góry Izerskie z Wysokim Kamieniem (32 km).
Neska nie chciała ze mną iść, bo bała się, iż przegapi swój ulubiony zespół. Tymczasem stąd całkiem nieźle słychać muzykę ze sceny .
Słońce skryło się za chmurami i wkrótce potem za horyzontem. Nad Karkonoszami pojawiły się groźnie wyglądające formacje oraz... księżyc.
Pisałem już wielokrotnie, że uwielbiam ten moment, gdy góry kładą się spać i powtórzę to jeszcze raz . Mógłbym na to patrzeć bez końca!
Do schroniska udaje mi się jeszcze zejść bez użycia czołówki. Na scenie akurat daje czadu Jacek Stęszewski.
I, co chyba rzadkie przy poezji śpiewanej, ludzie dawali czadu także przed sceną .
Następnie wystąpiło jeszcze kilku znamienitych wykonawców, a całość dopełniło ognisko, palące się do świtu i dłużej...