28.10-01.11.2016 Polsko-czeska kontynuacja jesieni
: 2016-11-03, 18:24
Organizacja wyjazdu wspólnie ze mną w ostatnim czasie nie należała do najłatwiejszych. W związku z tym wycieczkę miałam "podaną na tacy" - rozplanowanie noclegów, tras, dojazdu w obie strony - wszystkim zajął się Pudelek. Moim zadaniem było jedynie przybyć - chyba nietrudne, co?
W związku z tym postarałam się jak najszybciej skończyć pracę w piątek, 28.10. i ruszyłam w podróż. Niby łatwe zadanie, ale jednak! Pierwszy raz od dawna Intercity zaskoczyło mnie niezbyt pozytywnie, mając opóźnienia na tyle duże, że spóźniliśmy się na przesiadkę. Czyżbym spakowała do plecaka jakieś licho? To się jeszcze okaże!
Do Dusznik-Zdroju dotarliśmy późnym wieczorem. Stamtąd na jedną noc skierowaliśmy się w Góry Bystrzyckie, by spędzić noc w Schronisku PTTK pod Muflonem. Początkowo szliśmy żółtym szlakiem, jednak próbując sobie skrócić, trochę wydłużyliśmy, gdyż poszliśmy prosto w las przy źródełku i gdy skończyła się ścieżka, skończył się też na chwilę pomysł, gdzie dalej iść. Ostatecznie wyszliśmy z opałów obronną ręką i dotarliśmy do schroniska. Pan na nas czekał, więc zostaliśmy jeszcze poratowani piwem i to...była główna zaleta tegoż miejsca. Niestety było zimno. Byliśmy jedynymi nocującymi i widać było, że niespecjalnie mają ochotę dla nas grzać.
Rano spadłam ze schodów, rozwaliłam sobie słoik z pieczarkami w plecaku, wylewając marynatę do kieszeni plecaka, uderzyłam głową o półkę przy czajniku, zjadłam śniadanie...
i byłam gotowa do drogi ;D... Zaczęłam też robić zdjęcia. Marcin oczywiście robił już wcześniej, więc załapał się na słońce. Ja z lenistwa oczywiście straciłam, więc musiałam się zadowolić widokami w chmurach
Po obejrzeniu widoków zostawiliśmy za sobą "muflona" i zeszliśmy z gór szlakiem niebieskim.
Po drodze, w lesie, przebijało się co nieco widoków, ale raczej niewiele.
Była jednak dosyć ładna jesień, której szczerze mówiąc się nie spodziewałam! Myślałam, że może być już bardziej "łyso".
Wreszcie czułam też zapach jesieni! Nie zawsze, ale jak tylko pojawiały się liście klonu, to mi się udawało
Mimo braku słońca byłam całkiem zadowolona! Po ostatnich prognozach pogody można było się spodziewać czegoś zupełnie innego, zdecydowanie gorszego, a tu jednak miła niespodzianka.
Dosyć szybko przemknęliśmy przez miejscowość, mijając m.in. Muzeum Papiernictwa.
Miałam też przygodę na rynku, gdyż były jakieś konkursy i panowie koniecznie chcieli, abym podjęła walkę o żarówkę! Ostatecznie po długich pertraktacjach udało mi się ich przekonać, że żarówka w moim bagażu nie będzie najsprytniejszą rzeczą, gdyż znając życie i mnie, długo nie przetrwa!
Mijaliśmy także stary, ewidentnie niezamieszkały dom, w którym każde okno było pełne sztucznych kwiatów, wielkanocnych zajęcy, bożonarodzeniowych dekoracji i innych cudów.
Mijając miejscowość dotarliśmy w okolice dworca i torów.
Pociąg jechał jak torpeda! Przez chwilę zastanawiałam się, czy przechodzić, bo słyszałam go w oddali, a okazało się, że trzeba było czekać dobre kilka minut, aby nas minął. Zaczął przyspieszać dopiero, gdy mnie zobaczył. Pewnie się wystraszył!
Z tego miejsca mieliśmy widok na Duszniki z odwrotnej strony niż wcześniej z "muflona".
Czekała nas jeszcze chwila asfaltowania niebieskim szlakiem w kierunku Skały Puchacza.
Ale nad nami przebijało się niebieskie niebo, a czasem nawet promienie słoneczne!
Przed jednym budynkiem gospodarze mieli taki "pierdolnik", że nawet psa było ledwo widać. On to tam miał dopiero labirynt!
Po drodze mijaliśmy ostrzeżenia o Barszczu Sosnowskiego, w tym momencie chyba nie tak niebezpieczny, jak w okresie kwitnienia, bo stoją tylko suche patyki.
I wreszcie w Łężycach odbiliśmy na polanki!
Zostawiając zabudowania zupełnie za sobą, weszliśmy nawet na takie polany, na których pojawiało się słońce!
Widać było także skałki, które były celem naszej sobotniej wycieczki.
Aby jednak do nich dojść, musieliśmy na jakiś czas zaszyć się w lesie.
W zależności od rodzaju lasu, było mniej lub bardziej jesiennie, a czasem wręcz letnio.
Po przyjemnym leśnym spacerku czekało nas jeszcze podejście krótką, lecz stromą ścieżką w górę. Widać było pod liśćmi resztki starego bruku.
A chwilami nawet pojawiały się schody!
W końcu jednak dotarliśmy pod interesujące nas skały. Tutaj zrobiliśmy chwilę przerwy na drugie śniadanie
Wystarczyło jednak przejść dosłownie dwie minutki pod górę, aby roztoczyły się przed nami piękne, jesienne widoki!
Tutaj chwilami strach zaglądał mi w oczy i nie odważyłam się podejść blisko skarpy, bo bałam się, że mogłabym spaść
Trzymałam się ostrożnie kilka metrów od przepaści, by po chwili ruszyć dalej.
Droga do kolejnego punktu widokowego, to liczne prześwity między drzewami...
...i urokliwa leśna ścieżka!
Na każdym punkcie widokowym mniej lub bardziej odważnie podchodziłam blisko "brzegu", aby zobaczyć, co widać
Po takich widokach stwierdziłam, że nawet gdyby było brzydko do końca wyjazdu, to ja już jestem spełniona!
Bo jak nie być zachwyconym, no, jak?!
Pudelek oczywiście prowadził, a ja za nim! Zwłaszcza że niekoniecznie wiedziałam, jaki jest plan wycieczki
Na kolejnym punkcie widokowym było już bardziej pochmurno, ale wciąż z promieniami słońca i nadal jesiennie!
Różnorodność lasów tylko dodaje im uroku. Wśród zieleni przebijają się żółcie, pomarańcze i czerwienie!
Pudelek mógł mi tłumaczyć, co gdzie jest, bo był w Górach Stołowych niepierwszy raz!
Dalsza część wycieczki była o tyle mniej atrakcyjna, że było więcej lasów, a mniej widoków.
Szliśmy raczej miedzy skałami, a nie po nich.
Słońce próbowało walczyć z chmurami, ale nie miało siły przebicia
Ale promienie wyglądały tak cudnie, że i tak nie mogłam przestać robić im zdjęć!
Trasa dobiegała końca, a my wciąż nie schodziliśmy niżej!
Faktycznie czekała nas później stroma droga w dół, a ja, głupia, pojechałam w nowych butach, więc już w ogóle nie czułam się na siłach, aby iść. W związku z tym na moje życzenie nie poszliśmy na ruiny Fortu Karola, lecz prosto do Karłowa.
Tam jeszcze wpadliśmy na obiad, a następnie po zmroku poszliśmy do Schroniska PTTK na Szczelińcu. To nic! Czekało nas jeszcze kilka dni spacerów po tych górach!
Stołowa sobota
W związku z tym postarałam się jak najszybciej skończyć pracę w piątek, 28.10. i ruszyłam w podróż. Niby łatwe zadanie, ale jednak! Pierwszy raz od dawna Intercity zaskoczyło mnie niezbyt pozytywnie, mając opóźnienia na tyle duże, że spóźniliśmy się na przesiadkę. Czyżbym spakowała do plecaka jakieś licho? To się jeszcze okaże!
Do Dusznik-Zdroju dotarliśmy późnym wieczorem. Stamtąd na jedną noc skierowaliśmy się w Góry Bystrzyckie, by spędzić noc w Schronisku PTTK pod Muflonem. Początkowo szliśmy żółtym szlakiem, jednak próbując sobie skrócić, trochę wydłużyliśmy, gdyż poszliśmy prosto w las przy źródełku i gdy skończyła się ścieżka, skończył się też na chwilę pomysł, gdzie dalej iść. Ostatecznie wyszliśmy z opałów obronną ręką i dotarliśmy do schroniska. Pan na nas czekał, więc zostaliśmy jeszcze poratowani piwem i to...była główna zaleta tegoż miejsca. Niestety było zimno. Byliśmy jedynymi nocującymi i widać było, że niespecjalnie mają ochotę dla nas grzać.
Rano spadłam ze schodów, rozwaliłam sobie słoik z pieczarkami w plecaku, wylewając marynatę do kieszeni plecaka, uderzyłam głową o półkę przy czajniku, zjadłam śniadanie...
i byłam gotowa do drogi ;D... Zaczęłam też robić zdjęcia. Marcin oczywiście robił już wcześniej, więc załapał się na słońce. Ja z lenistwa oczywiście straciłam, więc musiałam się zadowolić widokami w chmurach
Po obejrzeniu widoków zostawiliśmy za sobą "muflona" i zeszliśmy z gór szlakiem niebieskim.
Po drodze, w lesie, przebijało się co nieco widoków, ale raczej niewiele.
Była jednak dosyć ładna jesień, której szczerze mówiąc się nie spodziewałam! Myślałam, że może być już bardziej "łyso".
Wreszcie czułam też zapach jesieni! Nie zawsze, ale jak tylko pojawiały się liście klonu, to mi się udawało
Mimo braku słońca byłam całkiem zadowolona! Po ostatnich prognozach pogody można było się spodziewać czegoś zupełnie innego, zdecydowanie gorszego, a tu jednak miła niespodzianka.
Dosyć szybko przemknęliśmy przez miejscowość, mijając m.in. Muzeum Papiernictwa.
Miałam też przygodę na rynku, gdyż były jakieś konkursy i panowie koniecznie chcieli, abym podjęła walkę o żarówkę! Ostatecznie po długich pertraktacjach udało mi się ich przekonać, że żarówka w moim bagażu nie będzie najsprytniejszą rzeczą, gdyż znając życie i mnie, długo nie przetrwa!
Mijaliśmy także stary, ewidentnie niezamieszkały dom, w którym każde okno było pełne sztucznych kwiatów, wielkanocnych zajęcy, bożonarodzeniowych dekoracji i innych cudów.
Mijając miejscowość dotarliśmy w okolice dworca i torów.
Pociąg jechał jak torpeda! Przez chwilę zastanawiałam się, czy przechodzić, bo słyszałam go w oddali, a okazało się, że trzeba było czekać dobre kilka minut, aby nas minął. Zaczął przyspieszać dopiero, gdy mnie zobaczył. Pewnie się wystraszył!
Z tego miejsca mieliśmy widok na Duszniki z odwrotnej strony niż wcześniej z "muflona".
Czekała nas jeszcze chwila asfaltowania niebieskim szlakiem w kierunku Skały Puchacza.
Ale nad nami przebijało się niebieskie niebo, a czasem nawet promienie słoneczne!
Przed jednym budynkiem gospodarze mieli taki "pierdolnik", że nawet psa było ledwo widać. On to tam miał dopiero labirynt!
Po drodze mijaliśmy ostrzeżenia o Barszczu Sosnowskiego, w tym momencie chyba nie tak niebezpieczny, jak w okresie kwitnienia, bo stoją tylko suche patyki.
I wreszcie w Łężycach odbiliśmy na polanki!
Zostawiając zabudowania zupełnie za sobą, weszliśmy nawet na takie polany, na których pojawiało się słońce!
Widać było także skałki, które były celem naszej sobotniej wycieczki.
Aby jednak do nich dojść, musieliśmy na jakiś czas zaszyć się w lesie.
W zależności od rodzaju lasu, było mniej lub bardziej jesiennie, a czasem wręcz letnio.
Po przyjemnym leśnym spacerku czekało nas jeszcze podejście krótką, lecz stromą ścieżką w górę. Widać było pod liśćmi resztki starego bruku.
A chwilami nawet pojawiały się schody!
W końcu jednak dotarliśmy pod interesujące nas skały. Tutaj zrobiliśmy chwilę przerwy na drugie śniadanie
Wystarczyło jednak przejść dosłownie dwie minutki pod górę, aby roztoczyły się przed nami piękne, jesienne widoki!
Tutaj chwilami strach zaglądał mi w oczy i nie odważyłam się podejść blisko skarpy, bo bałam się, że mogłabym spaść
Trzymałam się ostrożnie kilka metrów od przepaści, by po chwili ruszyć dalej.
Droga do kolejnego punktu widokowego, to liczne prześwity między drzewami...
...i urokliwa leśna ścieżka!
Na każdym punkcie widokowym mniej lub bardziej odważnie podchodziłam blisko "brzegu", aby zobaczyć, co widać
Po takich widokach stwierdziłam, że nawet gdyby było brzydko do końca wyjazdu, to ja już jestem spełniona!
Bo jak nie być zachwyconym, no, jak?!
Pudelek oczywiście prowadził, a ja za nim! Zwłaszcza że niekoniecznie wiedziałam, jaki jest plan wycieczki
Na kolejnym punkcie widokowym było już bardziej pochmurno, ale wciąż z promieniami słońca i nadal jesiennie!
Różnorodność lasów tylko dodaje im uroku. Wśród zieleni przebijają się żółcie, pomarańcze i czerwienie!
Pudelek mógł mi tłumaczyć, co gdzie jest, bo był w Górach Stołowych niepierwszy raz!
Dalsza część wycieczki była o tyle mniej atrakcyjna, że było więcej lasów, a mniej widoków.
Szliśmy raczej miedzy skałami, a nie po nich.
Słońce próbowało walczyć z chmurami, ale nie miało siły przebicia
Ale promienie wyglądały tak cudnie, że i tak nie mogłam przestać robić im zdjęć!
Trasa dobiegała końca, a my wciąż nie schodziliśmy niżej!
Faktycznie czekała nas później stroma droga w dół, a ja, głupia, pojechałam w nowych butach, więc już w ogóle nie czułam się na siłach, aby iść. W związku z tym na moje życzenie nie poszliśmy na ruiny Fortu Karola, lecz prosto do Karłowa.
Tam jeszcze wpadliśmy na obiad, a następnie po zmroku poszliśmy do Schroniska PTTK na Szczelińcu. To nic! Czekało nas jeszcze kilka dni spacerów po tych górach!
Stołowa sobota