16.08. - 20.08. Co mógłbyś zrobić w jeden dzień, zrób w pięć
: 2016-08-22, 17:24
W podróż w Karkonosze wyruszyłam 15 sierpnia o 21:00. Z Brzeska dotarłam do Krakowa, gdzie o 23:20 miałam autobus do Kowar. Na dworcu okazało się, że po 1. muszę zapłacić jeszcze za bagaż (jakby na tak długiej trasie jeździli głównie ludzie bez bagażu) - spodziewałam się, że jest to w cenie biletu. Po 2. mieliśmy przesiadkę w Katowicach o 1:00 w nocy, co też nie było nigdzie wcześniej napisane. Zamienialiśmy się autobusami z ludźmi, którzy jechali z Jeleniej Góry do Przemyśla, więc chwilę potrwało, zanim wszystkie bagaże zostały podmienione. Później nie miałam zbyt dużego komfortu jazdy, bo miałam marudnego pana za plecami, więc...
16.08. WTOREK
...dotarłszy we wtorek o 7:00 do Kowar marzyłam tylko o łóżku. Najchętniej położyłabym się na ławce i zasnęła, ale w końcu miałam ze sobą cały swój bagaż (a wokół kręciła się cała chmara cyganów, którzy zresztą niesympatycznie mnie zaczepiali).
Jako że zmęczenie po podróży wygrywało ze mną, postanowiłam jechać na Przełęcz Okraj autobusem, który miałam dwie godziny później. W związku z tym postanowiłam przejść się chwilkę po Kowarach, żeby spróbować się dobudzić, a przy okazji kupić świeży chleb, co dzień wcześniej było niemożliwe.
Podczas tego krótkiego spaceru przechodziłam m.in. obok Kościoła p.w. NMP, stojącego przy Placu Franciszkańskim.
Obok niego, na balustradzie mostu stoi figura św. Jana Napomucena, pochodząca z czasów, gdy świętym jeszcze nie był.
Mijając kościół, wchodzi się na deptak. Starówka prezentuje się bardzo ładnie, ponoć przeciwnie do niektórych pozostałych uliczek, znajdujących się w centrum.
Po drugiej stronie ulicy domów jest znacznie mniej, ale stoi m.in. ratusz, w którym jest informacja turystyczna.
Mijając ratusz odbiłam w boczną uliczkę, gdzie znajduje się budynek Stowarzyszenia Miłośników Kowar. W środku podobno jest muzeum, ale ze względu na wczesną godzinę, było ono zamknięte.
Z tamtego miejsca poszłam w kierunku Skansenu Górniczego, który ułożony jest w formie krętej ścieżki, przy której znajdują się różne sprzęty górnicze. Z tego miejsca widać także wieżę kościoła i kilka domków, które w świetle dosyć kapryśnego słońca wyglądały uroczo.
Po słonecznych zachwytach obejrzałam eksponaty.
...i padłam! Usiadłam sobie na ławce, czując że naprawdę za chwilę zasnę ;-)) Aby tego nie zrobić, ruszyłam spacerem w kierunku sklepu i dworca.
Autobus, który miał mnie zawieźć nie podjeżdżał, a o godzinie 9.00, przejechał autobus tej samej firmy, nie zatrzymując się obok mnie, więc po jakimś czasie zadzwoniłam na numer podany na rozkładzie z pytaniem "Czy jeżeli przejechał jakiś autobus ich firmy i nie wjechał na dworzec w Kowarach, to oznacza, że nie dojadę na Okraj?" Okazało się jednak, że tamten był po prostu spóźniony, więc przybył na miejsce trochę później, a następnie dowiózł mnie na czeską stronę przełęczy.
Podeszłam do schroniska na przeł. Okraj, zastanawiając się czy jeszcze tego dnia iść do Strzechy, czy zostać tutaj. Ostatecznie uznałam, że ze względu na pogodę aktualną i prognozy zostanę na Okraju, a w dalszą drogę ruszę następnego dnia.
Po zjedzeniu zupy i zakwaterowaniu, wzięłam najważniejsze rzeczy, czyli aparat i wodę, po czym ruszyłam w kierunku Malej Úpy. Na początek wybrałam w miarę malowniczy czerwony szlak, którym miałam dotrzeć do kościółka.
Przez jakiś czas szłam ścieżką, po której obu stronach były drzewa, ale zważywszy na to, że wyszło słońce, które mocno dogrzewało, wcale nie rozpaczałam.
Między drzewami było jednak widać pobliskie góry, m.in. Śnieżkę.
Na tej trasie znajduje się jakiś bajkowy szlak dla dzieci. Dostają one w Malej Úpie niby-mapę, na której muszą odrysowywać jakieś znaczki. Mają kilkanaście przystanków na długości nastu kilometrów. Przy każdym przystanku oprócz znaczka jest napisana bajka i zbudowany jakiś obiekt do zabawy, kojarzący się z tąż bajką.
Jest także dużo ławeczek, na których można przysiąść gdy dzieciaki biegają dookoła.
Ja natomiast podróżując bezdzietnie nie potrzebowałam tyle odpoczynku, więc ruszyłam dalej.
Wróciłam na asfaltową drogę.
...a tą ruszyłam w kierunku kościółka.
Tutaj niestety tłumy. Tuż obok kościoła znajduje się restauracja, a że pogoda w miarę sprzyjała, a przecież są wakacje, ludzi z dziećmi było co niemiara.
Podeszłam jednak pod kościół i zajrzałam do jego wnętrza.
Następnie zmieniłam kolor szlaku i ruszyłam dalej w dół w kierunku Spálenego Mlýnu. Tutaj, niebieskim szlakiem, znów szłam pomiędzy uroczymi domkami, pensjonatami i kapliczkami.
Na samym dole mijałam również taki oto pojazd, który widziałam również na przełęczy, więc pewnie jeździ w jej kierunku.
Gdy doszłam pod Spálený Mlýn, zastanawiałam się, czy nie poczekać na autobus, wracający z Pecu pod Śnieżką do Karpacza i pojechać nim na przełęcz, ale nie byłam pewna, czy staje na tym przystanku, a poza tym miałam dużo czasu, więc ruszyłam z powrotem na piechotę, zmieniając kolor szlaku na żółty. Szkoda tylko, że teraz już trzeba było iść pod górę ;P
Zgodnie z przewidywaniami pogoda trochę się popsuła i było bardziej wietrznie, więc przydał się polar.
Początkowo droga wiodła asfaltem przez las. Minęłam źródło wody pitnej, ale jeszcze miałam sporo własnej.
Nie minęło pół godziny, a doszłam z powrotem pod kościół.
Podeszłam zatem jeszcze na cmentarz, obok którego jest dobudowane ogrodzenie. Za nim znajdują się szczątki samolotu Junkers Ju-52, który w 1945 r. rozbił się na zboczach Śnieżki. Zostały tu przeniesione w związku z tym, że ludzie często podchodzili do szczątek, niszcząc teren parku, zabierali sobie fragmenty na pamiątkę, itp.
Sam cmentarz został założony w 1788 r. i znajduje się na nim kilka starych, mocno zniszczonych już nagrobków.
Byli tu także pochowani żołnierze, którzy zginęli w katastrofie tamtego samolotu, ale ostatecznie w 2002 r. ich szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na cmentarz wojskowy w Brnie.
Nie zmieniając koloru szlaku ruszyłam dalej w kierunku przełęczy. Najpierw trochę zeszłam w las.
...by za chwilę z powrotem podchodzić nim pod górę.
Zaletą tej sytuacji był fakt, że znów pojawiły się widoki w kierunku Karkonoszy, choć tym razem już zamglone.
W końcu z leśnej drogi wyszłam na asfalt w Malej Úpie.
Mijając zwierzęta hodowlane... (z tego, co ogarnęłam, są to krowy szkockiej rasy wyżynnej)
...doszłam do Górnej Malej Upy.
Stąd wolnym krokiem dotarłam do Polski.
Ze Schroniska PTTK na Przełęczy Okraj mam wrażenia bardzo przeciętne. Nocleg tam miał spore zalety, gdyż zostałam zakwaterowana z dziewczynami, z których jedna okazała się idealnie dopasowaną kompanką dla mnie . Było jednak bardzo zimno, a ogrzewanie było wyłączone, a za drewno do kominka trzeba było zapłacić 15 zł. W rozmowie z dzierżawczynią schroniska dowiedziałam się, że "dawniej jej się chciało, ale po 3 latach już jej się trochę nie chce". To dało pełny obraz funkcjonowania tego obiektu.
Wieczór upłynął bardzo miło, przy dużej ilości gorącej herbaty, która miała za zadanie ogrzać organizm na tyle, by dało się w nocy zasnąć ;P Niestety do końca się to nie udało. Dziewczyny zebrały się dużo wcześniej niż ja, ale nasze drogi później się znów skrzyżowały...
16.08. WTOREK
...dotarłszy we wtorek o 7:00 do Kowar marzyłam tylko o łóżku. Najchętniej położyłabym się na ławce i zasnęła, ale w końcu miałam ze sobą cały swój bagaż (a wokół kręciła się cała chmara cyganów, którzy zresztą niesympatycznie mnie zaczepiali).
Jako że zmęczenie po podróży wygrywało ze mną, postanowiłam jechać na Przełęcz Okraj autobusem, który miałam dwie godziny później. W związku z tym postanowiłam przejść się chwilkę po Kowarach, żeby spróbować się dobudzić, a przy okazji kupić świeży chleb, co dzień wcześniej było niemożliwe.
Podczas tego krótkiego spaceru przechodziłam m.in. obok Kościoła p.w. NMP, stojącego przy Placu Franciszkańskim.
Obok niego, na balustradzie mostu stoi figura św. Jana Napomucena, pochodząca z czasów, gdy świętym jeszcze nie był.
Mijając kościół, wchodzi się na deptak. Starówka prezentuje się bardzo ładnie, ponoć przeciwnie do niektórych pozostałych uliczek, znajdujących się w centrum.
Po drugiej stronie ulicy domów jest znacznie mniej, ale stoi m.in. ratusz, w którym jest informacja turystyczna.
Mijając ratusz odbiłam w boczną uliczkę, gdzie znajduje się budynek Stowarzyszenia Miłośników Kowar. W środku podobno jest muzeum, ale ze względu na wczesną godzinę, było ono zamknięte.
Z tamtego miejsca poszłam w kierunku Skansenu Górniczego, który ułożony jest w formie krętej ścieżki, przy której znajdują się różne sprzęty górnicze. Z tego miejsca widać także wieżę kościoła i kilka domków, które w świetle dosyć kapryśnego słońca wyglądały uroczo.
Po słonecznych zachwytach obejrzałam eksponaty.
...i padłam! Usiadłam sobie na ławce, czując że naprawdę za chwilę zasnę ;-)) Aby tego nie zrobić, ruszyłam spacerem w kierunku sklepu i dworca.
Autobus, który miał mnie zawieźć nie podjeżdżał, a o godzinie 9.00, przejechał autobus tej samej firmy, nie zatrzymując się obok mnie, więc po jakimś czasie zadzwoniłam na numer podany na rozkładzie z pytaniem "Czy jeżeli przejechał jakiś autobus ich firmy i nie wjechał na dworzec w Kowarach, to oznacza, że nie dojadę na Okraj?" Okazało się jednak, że tamten był po prostu spóźniony, więc przybył na miejsce trochę później, a następnie dowiózł mnie na czeską stronę przełęczy.
Podeszłam do schroniska na przeł. Okraj, zastanawiając się czy jeszcze tego dnia iść do Strzechy, czy zostać tutaj. Ostatecznie uznałam, że ze względu na pogodę aktualną i prognozy zostanę na Okraju, a w dalszą drogę ruszę następnego dnia.
Po zjedzeniu zupy i zakwaterowaniu, wzięłam najważniejsze rzeczy, czyli aparat i wodę, po czym ruszyłam w kierunku Malej Úpy. Na początek wybrałam w miarę malowniczy czerwony szlak, którym miałam dotrzeć do kościółka.
Przez jakiś czas szłam ścieżką, po której obu stronach były drzewa, ale zważywszy na to, że wyszło słońce, które mocno dogrzewało, wcale nie rozpaczałam.
Między drzewami było jednak widać pobliskie góry, m.in. Śnieżkę.
Na tej trasie znajduje się jakiś bajkowy szlak dla dzieci. Dostają one w Malej Úpie niby-mapę, na której muszą odrysowywać jakieś znaczki. Mają kilkanaście przystanków na długości nastu kilometrów. Przy każdym przystanku oprócz znaczka jest napisana bajka i zbudowany jakiś obiekt do zabawy, kojarzący się z tąż bajką.
Jest także dużo ławeczek, na których można przysiąść gdy dzieciaki biegają dookoła.
Ja natomiast podróżując bezdzietnie nie potrzebowałam tyle odpoczynku, więc ruszyłam dalej.
Wróciłam na asfaltową drogę.
...a tą ruszyłam w kierunku kościółka.
Tutaj niestety tłumy. Tuż obok kościoła znajduje się restauracja, a że pogoda w miarę sprzyjała, a przecież są wakacje, ludzi z dziećmi było co niemiara.
Podeszłam jednak pod kościół i zajrzałam do jego wnętrza.
Następnie zmieniłam kolor szlaku i ruszyłam dalej w dół w kierunku Spálenego Mlýnu. Tutaj, niebieskim szlakiem, znów szłam pomiędzy uroczymi domkami, pensjonatami i kapliczkami.
Na samym dole mijałam również taki oto pojazd, który widziałam również na przełęczy, więc pewnie jeździ w jej kierunku.
Gdy doszłam pod Spálený Mlýn, zastanawiałam się, czy nie poczekać na autobus, wracający z Pecu pod Śnieżką do Karpacza i pojechać nim na przełęcz, ale nie byłam pewna, czy staje na tym przystanku, a poza tym miałam dużo czasu, więc ruszyłam z powrotem na piechotę, zmieniając kolor szlaku na żółty. Szkoda tylko, że teraz już trzeba było iść pod górę ;P
Zgodnie z przewidywaniami pogoda trochę się popsuła i było bardziej wietrznie, więc przydał się polar.
Początkowo droga wiodła asfaltem przez las. Minęłam źródło wody pitnej, ale jeszcze miałam sporo własnej.
Nie minęło pół godziny, a doszłam z powrotem pod kościół.
Podeszłam zatem jeszcze na cmentarz, obok którego jest dobudowane ogrodzenie. Za nim znajdują się szczątki samolotu Junkers Ju-52, który w 1945 r. rozbił się na zboczach Śnieżki. Zostały tu przeniesione w związku z tym, że ludzie często podchodzili do szczątek, niszcząc teren parku, zabierali sobie fragmenty na pamiątkę, itp.
Sam cmentarz został założony w 1788 r. i znajduje się na nim kilka starych, mocno zniszczonych już nagrobków.
Byli tu także pochowani żołnierze, którzy zginęli w katastrofie tamtego samolotu, ale ostatecznie w 2002 r. ich szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na cmentarz wojskowy w Brnie.
Nie zmieniając koloru szlaku ruszyłam dalej w kierunku przełęczy. Najpierw trochę zeszłam w las.
...by za chwilę z powrotem podchodzić nim pod górę.
Zaletą tej sytuacji był fakt, że znów pojawiły się widoki w kierunku Karkonoszy, choć tym razem już zamglone.
W końcu z leśnej drogi wyszłam na asfalt w Malej Úpie.
Mijając zwierzęta hodowlane... (z tego, co ogarnęłam, są to krowy szkockiej rasy wyżynnej)
...doszłam do Górnej Malej Upy.
Stąd wolnym krokiem dotarłam do Polski.
Ze Schroniska PTTK na Przełęczy Okraj mam wrażenia bardzo przeciętne. Nocleg tam miał spore zalety, gdyż zostałam zakwaterowana z dziewczynami, z których jedna okazała się idealnie dopasowaną kompanką dla mnie . Było jednak bardzo zimno, a ogrzewanie było wyłączone, a za drewno do kominka trzeba było zapłacić 15 zł. W rozmowie z dzierżawczynią schroniska dowiedziałam się, że "dawniej jej się chciało, ale po 3 latach już jej się trochę nie chce". To dało pełny obraz funkcjonowania tego obiektu.
Wieczór upłynął bardzo miło, przy dużej ilości gorącej herbaty, która miała za zadanie ogrzać organizm na tyle, by dało się w nocy zasnąć ;P Niestety do końca się to nie udało. Dziewczyny zebrały się dużo wcześniej niż ja, ale nasze drogi później się znów skrzyżowały...