16.08. - 20.08. Co mógłbyś zrobić w jeden dzień, zrób w pięć
16.08. - 20.08. Co mógłbyś zrobić w jeden dzień, zrób w pięć
W podróż w Karkonosze wyruszyłam 15 sierpnia o 21:00. Z Brzeska dotarłam do Krakowa, gdzie o 23:20 miałam autobus do Kowar. Na dworcu okazało się, że po 1. muszę zapłacić jeszcze za bagaż (jakby na tak długiej trasie jeździli głównie ludzie bez bagażu) - spodziewałam się, że jest to w cenie biletu. Po 2. mieliśmy przesiadkę w Katowicach o 1:00 w nocy, co też nie było nigdzie wcześniej napisane. Zamienialiśmy się autobusami z ludźmi, którzy jechali z Jeleniej Góry do Przemyśla, więc chwilę potrwało, zanim wszystkie bagaże zostały podmienione. Później nie miałam zbyt dużego komfortu jazdy, bo miałam marudnego pana za plecami, więc...
16.08. WTOREK
...dotarłszy we wtorek o 7:00 do Kowar marzyłam tylko o łóżku. Najchętniej położyłabym się na ławce i zasnęła, ale w końcu miałam ze sobą cały swój bagaż (a wokół kręciła się cała chmara cyganów, którzy zresztą niesympatycznie mnie zaczepiali).
Jako że zmęczenie po podróży wygrywało ze mną, postanowiłam jechać na Przełęcz Okraj autobusem, który miałam dwie godziny później. W związku z tym postanowiłam przejść się chwilkę po Kowarach, żeby spróbować się dobudzić, a przy okazji kupić świeży chleb, co dzień wcześniej było niemożliwe.
Podczas tego krótkiego spaceru przechodziłam m.in. obok Kościoła p.w. NMP, stojącego przy Placu Franciszkańskim.
Obok niego, na balustradzie mostu stoi figura św. Jana Napomucena, pochodząca z czasów, gdy świętym jeszcze nie był.
Mijając kościół, wchodzi się na deptak. Starówka prezentuje się bardzo ładnie, ponoć przeciwnie do niektórych pozostałych uliczek, znajdujących się w centrum.
Po drugiej stronie ulicy domów jest znacznie mniej, ale stoi m.in. ratusz, w którym jest informacja turystyczna.
Mijając ratusz odbiłam w boczną uliczkę, gdzie znajduje się budynek Stowarzyszenia Miłośników Kowar. W środku podobno jest muzeum, ale ze względu na wczesną godzinę, było ono zamknięte.
Z tamtego miejsca poszłam w kierunku Skansenu Górniczego, który ułożony jest w formie krętej ścieżki, przy której znajdują się różne sprzęty górnicze. Z tego miejsca widać także wieżę kościoła i kilka domków, które w świetle dosyć kapryśnego słońca wyglądały uroczo.
Po słonecznych zachwytach obejrzałam eksponaty.
...i padłam! Usiadłam sobie na ławce, czując że naprawdę za chwilę zasnę ;-)) Aby tego nie zrobić, ruszyłam spacerem w kierunku sklepu i dworca.
Autobus, który miał mnie zawieźć nie podjeżdżał, a o godzinie 9.00, przejechał autobus tej samej firmy, nie zatrzymując się obok mnie, więc po jakimś czasie zadzwoniłam na numer podany na rozkładzie z pytaniem "Czy jeżeli przejechał jakiś autobus ich firmy i nie wjechał na dworzec w Kowarach, to oznacza, że nie dojadę na Okraj?" Okazało się jednak, że tamten był po prostu spóźniony, więc przybył na miejsce trochę później, a następnie dowiózł mnie na czeską stronę przełęczy.
Podeszłam do schroniska na przeł. Okraj, zastanawiając się czy jeszcze tego dnia iść do Strzechy, czy zostać tutaj. Ostatecznie uznałam, że ze względu na pogodę aktualną i prognozy zostanę na Okraju, a w dalszą drogę ruszę następnego dnia.
Po zjedzeniu zupy i zakwaterowaniu, wzięłam najważniejsze rzeczy, czyli aparat i wodę, po czym ruszyłam w kierunku Malej Úpy. Na początek wybrałam w miarę malowniczy czerwony szlak, którym miałam dotrzeć do kościółka.
Przez jakiś czas szłam ścieżką, po której obu stronach były drzewa, ale zważywszy na to, że wyszło słońce, które mocno dogrzewało, wcale nie rozpaczałam.
Między drzewami było jednak widać pobliskie góry, m.in. Śnieżkę.
Na tej trasie znajduje się jakiś bajkowy szlak dla dzieci. Dostają one w Malej Úpie niby-mapę, na której muszą odrysowywać jakieś znaczki. Mają kilkanaście przystanków na długości nastu kilometrów. Przy każdym przystanku oprócz znaczka jest napisana bajka i zbudowany jakiś obiekt do zabawy, kojarzący się z tąż bajką.
Jest także dużo ławeczek, na których można przysiąść gdy dzieciaki biegają dookoła.
Ja natomiast podróżując bezdzietnie nie potrzebowałam tyle odpoczynku, więc ruszyłam dalej.
Wróciłam na asfaltową drogę.
...a tą ruszyłam w kierunku kościółka.
Tutaj niestety tłumy. Tuż obok kościoła znajduje się restauracja, a że pogoda w miarę sprzyjała, a przecież są wakacje, ludzi z dziećmi było co niemiara.
Podeszłam jednak pod kościół i zajrzałam do jego wnętrza.
Następnie zmieniłam kolor szlaku i ruszyłam dalej w dół w kierunku Spálenego Mlýnu. Tutaj, niebieskim szlakiem, znów szłam pomiędzy uroczymi domkami, pensjonatami i kapliczkami.
Na samym dole mijałam również taki oto pojazd, który widziałam również na przełęczy, więc pewnie jeździ w jej kierunku.
Gdy doszłam pod Spálený Mlýn, zastanawiałam się, czy nie poczekać na autobus, wracający z Pecu pod Śnieżką do Karpacza i pojechać nim na przełęcz, ale nie byłam pewna, czy staje na tym przystanku, a poza tym miałam dużo czasu, więc ruszyłam z powrotem na piechotę, zmieniając kolor szlaku na żółty. Szkoda tylko, że teraz już trzeba było iść pod górę ;P
Zgodnie z przewidywaniami pogoda trochę się popsuła i było bardziej wietrznie, więc przydał się polar.
Początkowo droga wiodła asfaltem przez las. Minęłam źródło wody pitnej, ale jeszcze miałam sporo własnej.
Nie minęło pół godziny, a doszłam z powrotem pod kościół.
Podeszłam zatem jeszcze na cmentarz, obok którego jest dobudowane ogrodzenie. Za nim znajdują się szczątki samolotu Junkers Ju-52, który w 1945 r. rozbił się na zboczach Śnieżki. Zostały tu przeniesione w związku z tym, że ludzie często podchodzili do szczątek, niszcząc teren parku, zabierali sobie fragmenty na pamiątkę, itp.
Sam cmentarz został założony w 1788 r. i znajduje się na nim kilka starych, mocno zniszczonych już nagrobków.
Byli tu także pochowani żołnierze, którzy zginęli w katastrofie tamtego samolotu, ale ostatecznie w 2002 r. ich szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na cmentarz wojskowy w Brnie.
Nie zmieniając koloru szlaku ruszyłam dalej w kierunku przełęczy. Najpierw trochę zeszłam w las.
...by za chwilę z powrotem podchodzić nim pod górę.
Zaletą tej sytuacji był fakt, że znów pojawiły się widoki w kierunku Karkonoszy, choć tym razem już zamglone.
W końcu z leśnej drogi wyszłam na asfalt w Malej Úpie.
Mijając zwierzęta hodowlane... (z tego, co ogarnęłam, są to krowy szkockiej rasy wyżynnej)
...doszłam do Górnej Malej Upy.
Stąd wolnym krokiem dotarłam do Polski.
Ze Schroniska PTTK na Przełęczy Okraj mam wrażenia bardzo przeciętne. Nocleg tam miał spore zalety, gdyż zostałam zakwaterowana z dziewczynami, z których jedna okazała się idealnie dopasowaną kompanką dla mnie . Było jednak bardzo zimno, a ogrzewanie było wyłączone, a za drewno do kominka trzeba było zapłacić 15 zł. W rozmowie z dzierżawczynią schroniska dowiedziałam się, że "dawniej jej się chciało, ale po 3 latach już jej się trochę nie chce". To dało pełny obraz funkcjonowania tego obiektu.
Wieczór upłynął bardzo miło, przy dużej ilości gorącej herbaty, która miała za zadanie ogrzać organizm na tyle, by dało się w nocy zasnąć ;P Niestety do końca się to nie udało. Dziewczyny zebrały się dużo wcześniej niż ja, ale nasze drogi później się znów skrzyżowały...
16.08. WTOREK
...dotarłszy we wtorek o 7:00 do Kowar marzyłam tylko o łóżku. Najchętniej położyłabym się na ławce i zasnęła, ale w końcu miałam ze sobą cały swój bagaż (a wokół kręciła się cała chmara cyganów, którzy zresztą niesympatycznie mnie zaczepiali).
Jako że zmęczenie po podróży wygrywało ze mną, postanowiłam jechać na Przełęcz Okraj autobusem, który miałam dwie godziny później. W związku z tym postanowiłam przejść się chwilkę po Kowarach, żeby spróbować się dobudzić, a przy okazji kupić świeży chleb, co dzień wcześniej było niemożliwe.
Podczas tego krótkiego spaceru przechodziłam m.in. obok Kościoła p.w. NMP, stojącego przy Placu Franciszkańskim.
Obok niego, na balustradzie mostu stoi figura św. Jana Napomucena, pochodząca z czasów, gdy świętym jeszcze nie był.
Mijając kościół, wchodzi się na deptak. Starówka prezentuje się bardzo ładnie, ponoć przeciwnie do niektórych pozostałych uliczek, znajdujących się w centrum.
Po drugiej stronie ulicy domów jest znacznie mniej, ale stoi m.in. ratusz, w którym jest informacja turystyczna.
Mijając ratusz odbiłam w boczną uliczkę, gdzie znajduje się budynek Stowarzyszenia Miłośników Kowar. W środku podobno jest muzeum, ale ze względu na wczesną godzinę, było ono zamknięte.
Z tamtego miejsca poszłam w kierunku Skansenu Górniczego, który ułożony jest w formie krętej ścieżki, przy której znajdują się różne sprzęty górnicze. Z tego miejsca widać także wieżę kościoła i kilka domków, które w świetle dosyć kapryśnego słońca wyglądały uroczo.
Po słonecznych zachwytach obejrzałam eksponaty.
...i padłam! Usiadłam sobie na ławce, czując że naprawdę za chwilę zasnę ;-)) Aby tego nie zrobić, ruszyłam spacerem w kierunku sklepu i dworca.
Autobus, który miał mnie zawieźć nie podjeżdżał, a o godzinie 9.00, przejechał autobus tej samej firmy, nie zatrzymując się obok mnie, więc po jakimś czasie zadzwoniłam na numer podany na rozkładzie z pytaniem "Czy jeżeli przejechał jakiś autobus ich firmy i nie wjechał na dworzec w Kowarach, to oznacza, że nie dojadę na Okraj?" Okazało się jednak, że tamten był po prostu spóźniony, więc przybył na miejsce trochę później, a następnie dowiózł mnie na czeską stronę przełęczy.
Podeszłam do schroniska na przeł. Okraj, zastanawiając się czy jeszcze tego dnia iść do Strzechy, czy zostać tutaj. Ostatecznie uznałam, że ze względu na pogodę aktualną i prognozy zostanę na Okraju, a w dalszą drogę ruszę następnego dnia.
Po zjedzeniu zupy i zakwaterowaniu, wzięłam najważniejsze rzeczy, czyli aparat i wodę, po czym ruszyłam w kierunku Malej Úpy. Na początek wybrałam w miarę malowniczy czerwony szlak, którym miałam dotrzeć do kościółka.
Przez jakiś czas szłam ścieżką, po której obu stronach były drzewa, ale zważywszy na to, że wyszło słońce, które mocno dogrzewało, wcale nie rozpaczałam.
Między drzewami było jednak widać pobliskie góry, m.in. Śnieżkę.
Na tej trasie znajduje się jakiś bajkowy szlak dla dzieci. Dostają one w Malej Úpie niby-mapę, na której muszą odrysowywać jakieś znaczki. Mają kilkanaście przystanków na długości nastu kilometrów. Przy każdym przystanku oprócz znaczka jest napisana bajka i zbudowany jakiś obiekt do zabawy, kojarzący się z tąż bajką.
Jest także dużo ławeczek, na których można przysiąść gdy dzieciaki biegają dookoła.
Ja natomiast podróżując bezdzietnie nie potrzebowałam tyle odpoczynku, więc ruszyłam dalej.
Wróciłam na asfaltową drogę.
...a tą ruszyłam w kierunku kościółka.
Tutaj niestety tłumy. Tuż obok kościoła znajduje się restauracja, a że pogoda w miarę sprzyjała, a przecież są wakacje, ludzi z dziećmi było co niemiara.
Podeszłam jednak pod kościół i zajrzałam do jego wnętrza.
Następnie zmieniłam kolor szlaku i ruszyłam dalej w dół w kierunku Spálenego Mlýnu. Tutaj, niebieskim szlakiem, znów szłam pomiędzy uroczymi domkami, pensjonatami i kapliczkami.
Na samym dole mijałam również taki oto pojazd, który widziałam również na przełęczy, więc pewnie jeździ w jej kierunku.
Gdy doszłam pod Spálený Mlýn, zastanawiałam się, czy nie poczekać na autobus, wracający z Pecu pod Śnieżką do Karpacza i pojechać nim na przełęcz, ale nie byłam pewna, czy staje na tym przystanku, a poza tym miałam dużo czasu, więc ruszyłam z powrotem na piechotę, zmieniając kolor szlaku na żółty. Szkoda tylko, że teraz już trzeba było iść pod górę ;P
Zgodnie z przewidywaniami pogoda trochę się popsuła i było bardziej wietrznie, więc przydał się polar.
Początkowo droga wiodła asfaltem przez las. Minęłam źródło wody pitnej, ale jeszcze miałam sporo własnej.
Nie minęło pół godziny, a doszłam z powrotem pod kościół.
Podeszłam zatem jeszcze na cmentarz, obok którego jest dobudowane ogrodzenie. Za nim znajdują się szczątki samolotu Junkers Ju-52, który w 1945 r. rozbił się na zboczach Śnieżki. Zostały tu przeniesione w związku z tym, że ludzie często podchodzili do szczątek, niszcząc teren parku, zabierali sobie fragmenty na pamiątkę, itp.
Sam cmentarz został założony w 1788 r. i znajduje się na nim kilka starych, mocno zniszczonych już nagrobków.
Byli tu także pochowani żołnierze, którzy zginęli w katastrofie tamtego samolotu, ale ostatecznie w 2002 r. ich szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na cmentarz wojskowy w Brnie.
Nie zmieniając koloru szlaku ruszyłam dalej w kierunku przełęczy. Najpierw trochę zeszłam w las.
...by za chwilę z powrotem podchodzić nim pod górę.
Zaletą tej sytuacji był fakt, że znów pojawiły się widoki w kierunku Karkonoszy, choć tym razem już zamglone.
W końcu z leśnej drogi wyszłam na asfalt w Malej Úpie.
Mijając zwierzęta hodowlane... (z tego, co ogarnęłam, są to krowy szkockiej rasy wyżynnej)
...doszłam do Górnej Malej Upy.
Stąd wolnym krokiem dotarłam do Polski.
Ze Schroniska PTTK na Przełęczy Okraj mam wrażenia bardzo przeciętne. Nocleg tam miał spore zalety, gdyż zostałam zakwaterowana z dziewczynami, z których jedna okazała się idealnie dopasowaną kompanką dla mnie . Było jednak bardzo zimno, a ogrzewanie było wyłączone, a za drewno do kominka trzeba było zapłacić 15 zł. W rozmowie z dzierżawczynią schroniska dowiedziałam się, że "dawniej jej się chciało, ale po 3 latach już jej się trochę nie chce". To dało pełny obraz funkcjonowania tego obiektu.
Wieczór upłynął bardzo miło, przy dużej ilości gorącej herbaty, która miała za zadanie ogrzać organizm na tyle, by dało się w nocy zasnąć ;P Niestety do końca się to nie udało. Dziewczyny zebrały się dużo wcześniej niż ja, ale nasze drogi później się znów skrzyżowały...
Ostatnio zmieniony 2016-08-22, 21:34 przez nes_ska, łącznie zmieniany 2 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
To nie byłem ja. Dziewczyny zagaduję kulturalnie, chyba że palą papierosy lub piją piwo.nes_ska pisze:Później nie miałam zbyt dużego komfortu jazdy, bo miałam marudnego pana za plecami, więc...
Nie możesz narzekać na zimno, bo mamy lato, zaś sezon grzewczy dopiero po 15 września. Na przyszłość zabierz ze sobą gorącego faceta lub ... termofor I nie dziw się kobiecie, że "dawniej jej się chciało", bo widocznie jest już w takim stadium kobiety, gdy się jej już nie chce (może to emerytka). Niech Robert J bierze z Ciebie przykład, że można na spokojnie pozwiedzać plenery górskie.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
ceper pisze:Nie możesz narzekać na zimno, bo mamy lato
Widać, że nie było Cię tam, bo tam zdecydowanie lata nie było W pozostałych schroniskach było włączone ogrzewanie, tylko w tym go nie było.
Piotrek pisze:takie ciepłe kolory wychodzą czy to juz w kompie coś zmieniasz? Też chciałbym takie robić
O ile oczywiście nie jest to informacja poufno-handlowa
Trochę jednak w komputerze. W aparacie robię zdjęcia na trybie M.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
17.08. ŚRODA
Teoretycznie środa miała być w końcu tym dniem, w którym dotrę do Strzechy Akademickiej. Patrząc jednak na prognozy pogody stwierdziłam, że nie ma sensu iść (aż ) tam, bo cały dzień miał być średni, a nawet gorszy. W związku z tym powoli dojrzewałam do myśli, że będę nocować w Domu Śląskim.
Podjąwszy tę decyzję wiedziałam, że nie muszę się spieszyć ze wstawaniem i wczesnym wychodzeniem. Współlokatorki opuściły pokój dużo wcześniej, ja natomiast miałam mocne postanowienie zwlekania się z łóżka o 9:00. Przed 10:00 ruszyłam do bufetu na śniadanie, a tuż po nim wyruszyłam w drogę.
Hmm... Miało być licho, a tu niebiesko-biało!
Szłam w kierunku Skalnego Stołu. W lesie słońce świeciło na tyle intensywnie, że cały czas popijałam wodę, aby trochę sobie ulżyć.
Jeszcze na odcinku leśnym spotkałam turystkę, którą zapamiętałam z podróży autobusem, więc ucięłyśmy sobie dosyć długo pogawędkę - ona w przeciwieństwie do mnie nocowała w jakichś wiatach. Rozstając się z nią poczułam już delikatny chłód i wydawało mi się, że nadchodzi to, co miało nadejść, czyli pogoda się zaczyna trochę psuć.
Było trochę chmur i widoki były nieco zamglone, ale jeszcze było całkiem nieźle!
Nic jednak nie trwa wiecznie. Chwilę później nadeszła taka mgła, że świata poza choinkami nie było widać!
Ja jednak znalazłam towarzyszy niedoli i idąc z nimi nie robiłam zdjęć, tylko gadałam jak najęta W końcu jednak doszłam do punktu (nie)widokowego. Tutaj postanowiłam pobyć nieco dłużej, bo przecież takich panoram nie można stracić!
Jedyne, co przebijało się przez mgłę, to Gołębiewski w Karpaczu Ponoć nawet, gdy nic nie widać, to Gołębiewskiego i tak można dostrzec! ;P
Widoki były marne, a w pewnym momencie wszystko zniknęło za mgłą.
Przemieściłam się jednak parę metrów dalej, licząc na to że może to ja przynoszę pecha osobom znajdującym się w tym miejscu i za chwilę wszystko się odsłoni
Tym sposobem dotarłam do Skalnego Stołu. Widoki oczywiście były nieziemskie!
Zdarzały się chwile, gdy coś przebijało się spod mgieł.
Nawet Gołębiewski delikatnie majaczył!
Gdy zobaczyłam kawał niebieskiego nieba, liczyłam nawet na to, że może cała mgła zaraz zniknie!
Trzeba było jednak przestać wierzyć w cuda, bo Karpacz znów ukrył się przede mną, ale na mojej drodze pojawiły się drobne widoki.
Do Sowiej Przełęczy szłam jeszcze z nadzieją na niedaleką przyszłość.
Najważniejsze było dla mnie to, że widać było pobliską Jelenkę. Liczyłam na to, że zjem tam jakąś zupę.
Niestety trzeba było znów iść pod górę, a ja ostatnio jestem leniem turystycznym ;P
W Jelence niestety pachniało kupą, a samo schronisko było zamknięte ze względów technicznych, więc nie było na co liczyć ;P
Zrobiłam sobie kanapki i posiedziałam chwilę przed budynkiem, choć w takim bezruchu było mi troszkę zimno.
Po zjedzeniu posiłku poszłam dalej w obranym przeze mnie kierunku.
Widoki znów zostały przysłonięte i zapowiadało się, że może się to nie zmienić.
Widziałam głównie kosodrzewinę.
Trochę kamyków...
Kamyki w zestawie z kosodrzewiną...
I wrzosy, które w słońcu prezentowałyby się jeszcze piękniej!
Idąc wiedziałam już, jak piękne widoki będę miała ze Śnieżki!
Ale na Gołębiewskiego (po lewej) można było liczyć!
Widoki z Drogi Jubileuszowej na stronę, którą szłam, też zapierały dech w piersiach!
Zastanawiałam się, czy jest sens iść w ogóle na Śnieżkę, ale dzieliło mnie od niej raptem 40 m wysokości, więc jeśli następnego dnia miałabym już nie wyjść, to przynajmniej należałoby "zaliczyć" ten najwyższy szczyt Karkonoszy.
A droga była tak łagodna, że nie można było się tutaj zmęczyć! I ludzi było mnóstwo. Większość wyjechała kolejką. Po stronie czeskiej nie było aż takiej mgły, więc kolejka nie przestawała pracować.
Na szczycie można było pomarzyć o bezludnym zdjęciu
Strona polska była całkowicie przysłonięta przez mgłę. Posiedziałam chwilę, rozmawiając z jakimiś ludźmi i jedząc przytargane zapasy owoców, a następnie zerknęłam jeszcze przez chwilę ku Czechom.
Schodzenie w dół w kierunku Śląskiego Domu było małym piekiełkiem. Zatrzęsienie ludzi. Schodzących bardzo wolno. Mnóstwo ludzi napierających pod górę, więc ciężko było się minąć!
Po drodze spotkałam jednak Anię - współlokatorkę z Okraju i dała mi namiary na swój pokój w Domu Śląskim, więc zapowiadał się kolejny wieczór spędzony w fajnym towarzystwie!
Dom Śląski zobaczyłam będąc naprawdę blisko niego, bo wcześniej nie było widać ani krzty!
Na początku nie widziałam, czy ma on jakiekolwiek piętra i zastanawiałam się, jak ja się tam zmieszczę! ;P Później okazało się, że jest wyższy niż pozwoliła to zobaczyć mgła.
A tam... zasypane ludźmi! Ludzi jak mrówek! W środku to dopiero była jazda bez trzymanki. Jak weszłam w polarze, to od razu poczułam gorąco, które powstało w wyniku tego zagęszczenia. Wyszłam więc na górę. Pani w recepcji przez chwilę upewniała się, czy na pewno mam zgodę koleżanek na zakwaterowanie w ich pokoju i bała się, że nie Później jeszcze miałyśmy przygodę z tym związaną, ale wszystko się wyjaśniło
Z pokoju ruszyłam dopiero po kąpieli. Szczyt Śnieżki był przykryty mgłą, a widać było tylko część zbocza.
I troszeczkę czeskiej strony gór.
Ja jednak poszłam zjeść obiadokolację i czekałam, aż rozpogodzi się zupełnie. Wieczorem postanowiłyśmy już z Anią zejść ku symbolicznemu cmentarzowi ofiar gór. Szlak prowadził zdecydowanie w dół.
Pogoda powoli zaczynała się poprawiać, ale jeszcze nie było to coś, czego oczekiwałam.
Najpierw dostrzegłyśmy krzyż tegoż cmentarza.
Gdy zeszłyśmy niżej, widziałyśmy także znajdujące się w tym miejscu tablice.
Cmentarz jest bardzo ładnie utrzymany, interesujący i na pewno dający do myślenia.
Niestety znów czekało nas (krótkie, ale mimo wszystko) podejście do schroniska.
A tam na górze powoli było widać, że zachodzi słońce. Śnieżka wciąż była we mgle, ale pobliskie chmury nabrały kolorów.
Cały czas zgodnie z prognozami obiecywałam koleżankom piękniejszą pogodę na następny dzień.
Zaczęłam nawet głośno myśleć o zbliżającym się małymi krokami wschodzie słońca, co zostało uznane za niezły pomysł.
Śnieżka coraz łaskawiej ukazywała swoje oblicze!
[img][https://lh3.googleusercontent.com/C5Rctfb0GtvF4yFJASgtAaq9rBxjhJVsfCL3Sw1ybW5rx-DLBnEkhPzJZYPFsJXPLWavUS_VgIMPkw=w1393-h926-no[/img]
Mimo przeszywającego zimna nie chciało się wracać do budynku!
W pewnym momencie nawet PRAWIE żałowałyśmy, że nie byłyśmy tam o zachodzie, ale pewnie nie byłoby wiele widać
Wróciłyśmy jednak do budynku, nastawiając zgodnie budziki na 4:30 i licząc na to, że jutro będzie lepiej...
Teoretycznie środa miała być w końcu tym dniem, w którym dotrę do Strzechy Akademickiej. Patrząc jednak na prognozy pogody stwierdziłam, że nie ma sensu iść (aż ) tam, bo cały dzień miał być średni, a nawet gorszy. W związku z tym powoli dojrzewałam do myśli, że będę nocować w Domu Śląskim.
Podjąwszy tę decyzję wiedziałam, że nie muszę się spieszyć ze wstawaniem i wczesnym wychodzeniem. Współlokatorki opuściły pokój dużo wcześniej, ja natomiast miałam mocne postanowienie zwlekania się z łóżka o 9:00. Przed 10:00 ruszyłam do bufetu na śniadanie, a tuż po nim wyruszyłam w drogę.
Hmm... Miało być licho, a tu niebiesko-biało!
Szłam w kierunku Skalnego Stołu. W lesie słońce świeciło na tyle intensywnie, że cały czas popijałam wodę, aby trochę sobie ulżyć.
Jeszcze na odcinku leśnym spotkałam turystkę, którą zapamiętałam z podróży autobusem, więc ucięłyśmy sobie dosyć długo pogawędkę - ona w przeciwieństwie do mnie nocowała w jakichś wiatach. Rozstając się z nią poczułam już delikatny chłód i wydawało mi się, że nadchodzi to, co miało nadejść, czyli pogoda się zaczyna trochę psuć.
Było trochę chmur i widoki były nieco zamglone, ale jeszcze było całkiem nieźle!
Nic jednak nie trwa wiecznie. Chwilę później nadeszła taka mgła, że świata poza choinkami nie było widać!
Ja jednak znalazłam towarzyszy niedoli i idąc z nimi nie robiłam zdjęć, tylko gadałam jak najęta W końcu jednak doszłam do punktu (nie)widokowego. Tutaj postanowiłam pobyć nieco dłużej, bo przecież takich panoram nie można stracić!
Jedyne, co przebijało się przez mgłę, to Gołębiewski w Karpaczu Ponoć nawet, gdy nic nie widać, to Gołębiewskiego i tak można dostrzec! ;P
Widoki były marne, a w pewnym momencie wszystko zniknęło za mgłą.
Przemieściłam się jednak parę metrów dalej, licząc na to że może to ja przynoszę pecha osobom znajdującym się w tym miejscu i za chwilę wszystko się odsłoni
Tym sposobem dotarłam do Skalnego Stołu. Widoki oczywiście były nieziemskie!
Zdarzały się chwile, gdy coś przebijało się spod mgieł.
Nawet Gołębiewski delikatnie majaczył!
Gdy zobaczyłam kawał niebieskiego nieba, liczyłam nawet na to, że może cała mgła zaraz zniknie!
Trzeba było jednak przestać wierzyć w cuda, bo Karpacz znów ukrył się przede mną, ale na mojej drodze pojawiły się drobne widoki.
Do Sowiej Przełęczy szłam jeszcze z nadzieją na niedaleką przyszłość.
Najważniejsze było dla mnie to, że widać było pobliską Jelenkę. Liczyłam na to, że zjem tam jakąś zupę.
Niestety trzeba było znów iść pod górę, a ja ostatnio jestem leniem turystycznym ;P
W Jelence niestety pachniało kupą, a samo schronisko było zamknięte ze względów technicznych, więc nie było na co liczyć ;P
Zrobiłam sobie kanapki i posiedziałam chwilę przed budynkiem, choć w takim bezruchu było mi troszkę zimno.
Po zjedzeniu posiłku poszłam dalej w obranym przeze mnie kierunku.
Widoki znów zostały przysłonięte i zapowiadało się, że może się to nie zmienić.
Widziałam głównie kosodrzewinę.
Trochę kamyków...
Kamyki w zestawie z kosodrzewiną...
I wrzosy, które w słońcu prezentowałyby się jeszcze piękniej!
Idąc wiedziałam już, jak piękne widoki będę miała ze Śnieżki!
Ale na Gołębiewskiego (po lewej) można było liczyć!
Widoki z Drogi Jubileuszowej na stronę, którą szłam, też zapierały dech w piersiach!
Zastanawiałam się, czy jest sens iść w ogóle na Śnieżkę, ale dzieliło mnie od niej raptem 40 m wysokości, więc jeśli następnego dnia miałabym już nie wyjść, to przynajmniej należałoby "zaliczyć" ten najwyższy szczyt Karkonoszy.
A droga była tak łagodna, że nie można było się tutaj zmęczyć! I ludzi było mnóstwo. Większość wyjechała kolejką. Po stronie czeskiej nie było aż takiej mgły, więc kolejka nie przestawała pracować.
Na szczycie można było pomarzyć o bezludnym zdjęciu
Strona polska była całkowicie przysłonięta przez mgłę. Posiedziałam chwilę, rozmawiając z jakimiś ludźmi i jedząc przytargane zapasy owoców, a następnie zerknęłam jeszcze przez chwilę ku Czechom.
Schodzenie w dół w kierunku Śląskiego Domu było małym piekiełkiem. Zatrzęsienie ludzi. Schodzących bardzo wolno. Mnóstwo ludzi napierających pod górę, więc ciężko było się minąć!
Po drodze spotkałam jednak Anię - współlokatorkę z Okraju i dała mi namiary na swój pokój w Domu Śląskim, więc zapowiadał się kolejny wieczór spędzony w fajnym towarzystwie!
Dom Śląski zobaczyłam będąc naprawdę blisko niego, bo wcześniej nie było widać ani krzty!
Na początku nie widziałam, czy ma on jakiekolwiek piętra i zastanawiałam się, jak ja się tam zmieszczę! ;P Później okazało się, że jest wyższy niż pozwoliła to zobaczyć mgła.
A tam... zasypane ludźmi! Ludzi jak mrówek! W środku to dopiero była jazda bez trzymanki. Jak weszłam w polarze, to od razu poczułam gorąco, które powstało w wyniku tego zagęszczenia. Wyszłam więc na górę. Pani w recepcji przez chwilę upewniała się, czy na pewno mam zgodę koleżanek na zakwaterowanie w ich pokoju i bała się, że nie Później jeszcze miałyśmy przygodę z tym związaną, ale wszystko się wyjaśniło
Z pokoju ruszyłam dopiero po kąpieli. Szczyt Śnieżki był przykryty mgłą, a widać było tylko część zbocza.
I troszeczkę czeskiej strony gór.
Ja jednak poszłam zjeść obiadokolację i czekałam, aż rozpogodzi się zupełnie. Wieczorem postanowiłyśmy już z Anią zejść ku symbolicznemu cmentarzowi ofiar gór. Szlak prowadził zdecydowanie w dół.
Pogoda powoli zaczynała się poprawiać, ale jeszcze nie było to coś, czego oczekiwałam.
Najpierw dostrzegłyśmy krzyż tegoż cmentarza.
Gdy zeszłyśmy niżej, widziałyśmy także znajdujące się w tym miejscu tablice.
Cmentarz jest bardzo ładnie utrzymany, interesujący i na pewno dający do myślenia.
Niestety znów czekało nas (krótkie, ale mimo wszystko) podejście do schroniska.
A tam na górze powoli było widać, że zachodzi słońce. Śnieżka wciąż była we mgle, ale pobliskie chmury nabrały kolorów.
Cały czas zgodnie z prognozami obiecywałam koleżankom piękniejszą pogodę na następny dzień.
Zaczęłam nawet głośno myśleć o zbliżającym się małymi krokami wschodzie słońca, co zostało uznane za niezły pomysł.
Śnieżka coraz łaskawiej ukazywała swoje oblicze!
[img][https://lh3.googleusercontent.com/C5Rctfb0GtvF4yFJASgtAaq9rBxjhJVsfCL3Sw1ybW5rx-DLBnEkhPzJZYPFsJXPLWavUS_VgIMPkw=w1393-h926-no[/img]
Mimo przeszywającego zimna nie chciało się wracać do budynku!
W pewnym momencie nawet PRAWIE żałowałyśmy, że nie byłyśmy tam o zachodzie, ale pewnie nie byłoby wiele widać
Wróciłyśmy jednak do budynku, nastawiając zgodnie budziki na 4:30 i licząc na to, że jutro będzie lepiej...
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Fajne te Karkonosze na Twoich fotach. Ale muzeum mi się nie podoba. Zaraz mi się przypomina praca, która w sumie lubię, ale tylko jak w niej jestem.
To tak jak kiedys pojechałem na tydzień w Tatry i pierwszy nocleg miałem w Murowańcu - i siedzę w pokoju, zadowolony, że odpocznę od roboty, podchodzę do okna, żeby sprawdzić widoki, a tam pod oknem góra.
Góra węgla.
Niemniej czekam na wschód ze Śnieżki, jakieś tam zajawki już były, ale czekam na pełną wersję.
To tak jak kiedys pojechałem na tydzień w Tatry i pierwszy nocleg miałem w Murowańcu - i siedzę w pokoju, zadowolony, że odpocznę od roboty, podchodzę do okna, żeby sprawdzić widoki, a tam pod oknem góra.
Góra węgla.
Niemniej czekam na wschód ze Śnieżki, jakieś tam zajawki już były, ale czekam na pełną wersję.
Skoro czekasz...
18.08. CZWARTKOWY PORANEK I
Wstałyśmy o 4:30. Mnie o tej godzinie zawsze w głowie kotłuje się myśl A może jednak zostać? ... Ostatecznie dzięki dużemu zmotywowaniu Ani, zebrałam się także i ja, więc w 10 minut byłam gotowa do drogi.
Zdecydowałyśmy się iść wejściem bardziej stromym a krótszym, czyli po prostu czerwonym szlakiem prosto na szczyt. Według map miało to zająć 40 minut, ale w związku z tym, że było ciemno, zimno i pusto, wyszłyśmy w pół godziny.
Do wschodu słońca miałyśmy jeszcze ok. 25 minut, więc trzeba było założyć kurtkę i zimową czapkę
Powoli zbierali się też ludzie, choć większość była przed schodem pochowana przy budynkach, aby choć trochę osłonić się od wiatru.
Jako że słońce zza chmur wychodziło na raty, to pojawił się najpierw taki śmieszny różowy pasek, a po jego pojawieniu trzeba było odczekać jeszcze kilka minut;)
Wszyscy już zwarci i gotowi
I zaczęło się! Może nie miało to jakiegoś specjalnego uroku, bo nie było wiele błękitnych chmurek kłębiących się na niebie, ale sama radość z tego, że dzisiaj cokolwiek widać w porównaniu do dnia wczorajszego, była ogromna!
I w końcu słońce zaczęło oświetlać też sam szczyt!
Zdjęcie kapliczki bez ludzi - wczoraj niewykonalne!
Budynek obserwatorium - również bez ludzi!
Ogólnie byłam bardzo zadowolona z tego wschodu, zwłaszcza że rzadko mi się udaje zmobilizować. Zwłaszcza jeśli według mapy mam po to iść 40 minut w górę
Po wykonaniu zdjęć w kierunku słońca, zerknęłyśmy też ku Czechom.
A później już w dół, bo zapomniałam o najważniejszej rzeczy, czyli rękawiczkach.
Schodząc mogłyśmy patrzeć z góry na schronisko. Z daleka prezentuje się zdecydowanie ładniej niż z bliska. Nie widać, czym jest obite
I ciepłe światło motywowało do robienia zdjęć, więc natrzaskałam mnóstwo
Po zejściu pod Dom Śląski, odbiłam jeszcze na chwilę w stronę Kotła Łomniczki.
Stąd było widać m.in. Sokolik i Krzyżną Górę, czyli Rudawy Janowickie.
Niestety zarówno w tym kierunku jak i nad samą Śnieżką prażyło słońce, więc można było pomarzyć o jakimś sensownym zdjęciu
Jeszcze rzut okiem na stronę czeską (Co to za góra? Mam pewne podejrzenia, ale nie chciałabym się ośmieszyć ;P)
My tymczasem weszłyśmy z powrotem do schroniska, żeby wykąpać się i zjeść śniadanie przed czwartkowym spacerem do Odrodzenia.
18.08. CZWARTKOWY PORANEK I
Wstałyśmy o 4:30. Mnie o tej godzinie zawsze w głowie kotłuje się myśl A może jednak zostać? ... Ostatecznie dzięki dużemu zmotywowaniu Ani, zebrałam się także i ja, więc w 10 minut byłam gotowa do drogi.
Zdecydowałyśmy się iść wejściem bardziej stromym a krótszym, czyli po prostu czerwonym szlakiem prosto na szczyt. Według map miało to zająć 40 minut, ale w związku z tym, że było ciemno, zimno i pusto, wyszłyśmy w pół godziny.
Do wschodu słońca miałyśmy jeszcze ok. 25 minut, więc trzeba było założyć kurtkę i zimową czapkę
Powoli zbierali się też ludzie, choć większość była przed schodem pochowana przy budynkach, aby choć trochę osłonić się od wiatru.
Jako że słońce zza chmur wychodziło na raty, to pojawił się najpierw taki śmieszny różowy pasek, a po jego pojawieniu trzeba było odczekać jeszcze kilka minut;)
Wszyscy już zwarci i gotowi
I zaczęło się! Może nie miało to jakiegoś specjalnego uroku, bo nie było wiele błękitnych chmurek kłębiących się na niebie, ale sama radość z tego, że dzisiaj cokolwiek widać w porównaniu do dnia wczorajszego, była ogromna!
I w końcu słońce zaczęło oświetlać też sam szczyt!
Zdjęcie kapliczki bez ludzi - wczoraj niewykonalne!
Budynek obserwatorium - również bez ludzi!
Ogólnie byłam bardzo zadowolona z tego wschodu, zwłaszcza że rzadko mi się udaje zmobilizować. Zwłaszcza jeśli według mapy mam po to iść 40 minut w górę
Po wykonaniu zdjęć w kierunku słońca, zerknęłyśmy też ku Czechom.
A później już w dół, bo zapomniałam o najważniejszej rzeczy, czyli rękawiczkach.
Schodząc mogłyśmy patrzeć z góry na schronisko. Z daleka prezentuje się zdecydowanie ładniej niż z bliska. Nie widać, czym jest obite
I ciepłe światło motywowało do robienia zdjęć, więc natrzaskałam mnóstwo
Po zejściu pod Dom Śląski, odbiłam jeszcze na chwilę w stronę Kotła Łomniczki.
Stąd było widać m.in. Sokolik i Krzyżną Górę, czyli Rudawy Janowickie.
Niestety zarówno w tym kierunku jak i nad samą Śnieżką prażyło słońce, więc można było pomarzyć o jakimś sensownym zdjęciu
Jeszcze rzut okiem na stronę czeską (Co to za góra? Mam pewne podejrzenia, ale nie chciałabym się ośmieszyć ;P)
My tymczasem weszłyśmy z powrotem do schroniska, żeby wykąpać się i zjeść śniadanie przed czwartkowym spacerem do Odrodzenia.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
ceper pisze:Dom Śląski należy omijać
Dla mnie akurat komercja lub jej brak, klimat lub jego brak nie są najważniejszym wyznacznikiem. Fajnie, jeżeli taki klimat jest, natomiast ważne, żeby miejsce było dobrą bazą wypadową. Nie chciałoby mi się wstawać na wschód słońca na Śnieżce spod Strzechy np., bo dołożyłabym sobie tym samym spory kawałek drogi. Tutaj miałam blisko, więc mogłam wyskoczyć wczesnym rankiem.
Schronisko średnio mi się podoba choćby ze względu na obicie. Mankamentem jest ilość ludzi w dzień, ale wieczorem ci wszyscy ludzie zniknęli, więc była cisza i spokój. Było dosyć drogo niestety, ale tylko jeśli chodzi o jedzenie (pierogi - 17 zł, woda mineralna 1,5l - 9 zł, smażony ser z ziemniakami i surówkami - 24 zł, co akurat chyba jest standardem). Nocleg był niedrogi, bo tylko 35 zł w trójce, więc tyle co wszędzie w Karkonoszach.
Myślę, że ze względu na lokalizację mogłabym wybrać się tam ponownie.
Poza tym uważam, że klimat miejsca w dużej mierze zależy także od ciebie samego i ludzi z którym jesteś. Mnie klimat całkiem pasował
ceper pisze:Jednak Śnieżka dużo ładniej prezentuje się zimą - od razu chłodniej.
Cudo! Nie wiem, czy pamiętasz, ale ja próbowałam tam dotrzeć zimą. Niestety nie była to bajkowa zima, tylko deszcz ze śniegiem, zapadający się śnieg pod nogami i kiepskie prognozy na cały tydzień, więc musiałam sobie odmówić. W tym roku mam ferie w lutym, więc liczę na to, że się uda!
laynn pisze:Mimo sporej liczby osób i tak nie było źle.
Spora - nie spora. Było ok. 30 osób, więc uważam, że do przyjęcia
[edit]
Coraz lepsze fotki - nes_ska się rozkręca. Rękawiczki latem? Rzadko noszę zimą...
Na termometrze przy Domu Śląskim było 6 stopni, na szczycie na pewno było zimniej. W ciągu dnia temperatura osiągała maksymalnie 15 stopni, a jak zgasło słońce, to dało się odczuć delikatne zimno
Ja zazwyczaj też nie potrzebuję rękawiczek, a wystarczyło, żebym zeszła pod Dom Śląski, aby mieć już ciepłe ręce, ale na szczycie, z aparatem w ręce - pewnie by się przydały.
Po tym chłodnym lecie wracałam do domu w polarze, a tu świat mi zrobił psikusa, bo w Brzesku w nocy temperatura była dużo wyższa niż tam w dzień.
Ostatnio zmieniony 2016-08-23, 12:24 przez nes_ska, łącznie zmieniany 2 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Pisałem o Pudelku, mi klimat nie jest potrzebny, wystarczy czysto, schludnie i smaczne dania.
W Domu Śląskim nocowałem 2 razy i nie mam zastrzeżeń - było sympatycznie.
W Domu Śląskim nocowałem 2 razy i nie mam zastrzeżeń - było sympatycznie.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
tak chodźmy w Strzesze Akademickiej albo Samotni był klimat Ok, zwłaszcza w tej drugiej może być mniej ludzi, bo na uboczu, ale jak dla mnie to schronisko od długich lat już jedzie tylko na swojej starej opinii a generalnie jest tam kiepsko. Bardziej podobało mi się w Strzesze, ale klimat zrobiliśmy sobie sami.
W Śląskim nie spałem, ale znajomi się tam kiedyś odbili od braku wolnych miejsc - to nie obiekt PTTK, więc mogą dmuchać na wszystko...
Jak ktoś szuka klimatycznego schroniska to na pewno nie jedzie w Karkonosze
na stronie jest cena 30 złotych. Czyżby specjalna opłata neskowa?
W Śląskim nie spałem, ale znajomi się tam kiedyś odbili od braku wolnych miejsc - to nie obiekt PTTK, więc mogą dmuchać na wszystko...
Jak ktoś szuka klimatycznego schroniska to na pewno nie jedzie w Karkonosze
Nocleg był niedrogi, bo tylko 35 zł w trójce, więc tyle co wszędzie w Karkonoszach.
na stronie jest cena 30 złotych. Czyżby specjalna opłata neskowa?
Ostatnio zmieniony 2016-08-23, 12:50 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 77 gości