Śladami "Przejścia czeskich Sudetów" z 1986 r.
: 2015-11-24, 12:01
Na obumarłym już, niestety, forum beskidzkim zamieściłem przed kilku laty relację z pierwszego historycznego przejścia czeskich Sudetów, zorganizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przez wrocławskie Studenckie Koło Przewodników Sudeckich. Była to pierwsza inicjatywa tego typu, chyba nie mająca wcześniej nawet czeskiego odpowiednika.
Relacja na forum beskidzkim jest pod tym linkiem:
http://www.beskidzkie.fora.pl/sudety-i- ... ,5853.html
Ponieważ co jakiś czas przypominam sobie "w terenie" większe i mniejsze fragmenty naszego przejścia sprzed trzech dekad, pozwalam sobie wrzucić i na nasze forum, będące spadkobiercą BF, relację z jednej z odbytych w tym roku wycieczek "po swoich śladach":
Od naszego zrealizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przejścia całych czeskich Sudetów minęło już blisko 30 lat. Przez ten szmat czasu niektóre z miejsc po raz pierwszy wówczas w życiu obejrzanych, odwiedziłem nawet po kilka razy, niektóre zaś czekają jeszcze na przypomnienie (chociażby - aż wstyd się przyznać - Ještěd). Zwykle do tych punktów z trasy z 1986 r. dochodzę z jakichś miejsc wtedy przez nas nie odwiedzanych - przecinam trasę Przejścia Sudetów 1986 w poprzek, nieraz "odbijam" się od niej, generalnie dłuższych odcinków zgodnych z jej dawnym przebiegiem nie robię. Co innego - w przeciwną stronę. Niekiedy powielam wtedy nawet wielokilometrowe dystanse. Upływający, zacierający wspomnienia czas oraz widoki, których wtedy nie dane było nam obejrzeć nie tylko dlatego, że były "za naszymi plecami" (nie rozglądaliśmy się wtedy zbytnio - wypełnione na maksa plecaki, deszcz, wczesnowrześniowe już zimno i mgły jakoś nie zachęcały do szyjnej ekwilibrystyki), powodują, że idąc "pod prąd" wędruje się jakby przez nowe, wcześniej niepoznane sudeckie ścieżki. Fakt, że dużo się w Sudetach zmieniło ... Zresztą również i po naszej polskiej stronie. To właściwie truizm. To się niby wie, wszyscy też o tym piszą. Jednak aby samemu dostrzec te zmiany, zorientować się, na ile te dzisiejsze czeskie Sudety są inne od tych z czechosłowackich czasów, trzeba jeszcze raz wyjść na tamtejsze szlaki. I chyba fajnie te wspominkowe turystyczne puzzle układać w głowie wędrując w przeciwnym niż kiedyś kierunku. Wzmacnia to jeszcze bardziej tę moją osobistą czeskosudecką retrospekcję.
Taki pierwszy z brzegu przykład, gdy w dawnym komunistycznym Ośrodku Agitacyjnym w Bernarticach, położonych u stóp Vranich hor (Gór Kruczych), dzisiaj mogą zaproponować Ci loda - czyli czeską zmrzlinę ...
Gdzieś tak w połowie maja bieżącego roku Sylwia, jedna z moich archeologicznych koleżanek, namówiła mnie na jakąś sudecką jednodniówkę. Miało to być coś dla niej nowego, nieznanego i najlepiej, że tak się wyrażę - "militarnego". Sylwia uczestniczy bowiem, jako archeolog, w programie rozminowywania terenów dawnych poligonów i na naszą wycieczkę namówiła jednego z zaangażowanych w tę akcję saperów - Tomka. Wybór więc mógł być teoretycznie tylko jeden - czechosłowacka przedwojenna Betonowa Granica. Tylko który jej fragment? A tu już mamy nadmiar urodzaju i możliwości wyboru. Bo w Sudetach o rzopiki (nazwa pochodzi od skrótu ŘOP - Ředitelství opevňovacích prací, czyli po polsku Dyrekcja Prac Fortyfikacyjnych) i inne elementy czechosłowackich umocnień potykamy się praktycznie od Łaby po Odrę - od Dečina po Opavę i nawet nieco dalej na wschód.
Wybór padł na Jestřebi hory ...
Po pierwsze dlatego, że tam Sylwii jeszcze nie było, następnie dlatego że w weekendy (ale tylko od maja do końca sierpnia) są bardzo dobrze kolejowo skomunikowane z Wrocławiem, Świebodzicami i Wałbrzychem (tzn. do porannego pociągu Kolei Dolnośląskich z Wrocławia do Jeleniej Góry Tomek wsiada we Wrocławiu, ja dosiadam się w Świebodzicach, natomiast Sylwia w Wałbrzychu; w Sędzisławiu przesiadamy się do pociągu jadącego z Jeleniej Góry do Trutnova) i wreszcie dlatego, że te niewielkie i zdawałoby się mało atrakcyjne górki po prostu lubię. Jakoś tak trwa to od tego deszczowego i mglistego września 1986 r. Późniejszych kilkanaście dni spędzonych w tych górach mojego sentymentu do Gór Jastrzębich nie nadwątliło.
Jestřebí hory są tak niedoceniane, że aż robi się trochę przykro. Właściwie to te mało korzystne dla tego regionu opinie rozumiem - przez grzbiet główny Jestřebich hor prowadzi szeroka leśna droga, las stosunkowo młody i mało ciekawy (wyrósł dopiero po II wojnie światowej, bo starsze lasy podczas budowy betonowej granicy poszły w całości pod piłę), skałek, zdawałoby się, co kot napłakał, miejsc widokowych trochę jest, ale jeśli deszcz pada i jest mgła to tylko nuda ..., nuda ..., nuda ... Rzopik... rzopik ..., rzopik ... W takich warunkach to faktycznie kwintesencja górskiej nudy ...
Rzopik pod Žaltmanem - marzec 2002 r.
A zatem zaproponowałem Sylwii te nudne górki. Trochę ryzykowałem, bo gdyby zaczęło padać to przysłowiowa kaplica... Albo zwiedzanie knajp w Trutnovie i tamtejszych zabytków (kolejność zwiedzania nieprzypadkowa). Podejmując decyzję o Górach Jastrzębich zwietrzyłem i swoją "prywatną" szansę powtórzenia "pod prąd" fragmentu naszego sudeckiego przejścia z lata 1986 r.
4 września 1986 r. - a był to jedenasty dzień naszej wędrówki - wyruszyliśmy z położonego na wschodnich skłonach Rychor Zacléřa i przez Bernartice, Kralovecký Spičak (881), Janský vrch (697), wieś Petřikovice dotarliśmy dwie godziny przed nadejściem zmroku do położonej na grzbiecie Jestřebich hor osady Paseka. Jeszcze przed zachodem Słońca wyskoczyliśmy na lekko na najwyższy szczyt pasma - na Žaltman (737 m n.p.m.). Następnego dnia zeszliśmy z Paseky do leżącej u północnego podnóża tych gór wioski Radvanice, skąd poszliśmy - zwiedzając po drodze Teplické Skalní Město - do Teplic nad Metuji. Tak było w 1986 r.
Na naszą tegoroczną czerwcową wycieczkę wybraliśmy, już po konsultacji z Sylwią i Tomkiem, odcinek tamtej trasy, wiodący z Radvanic do Petřikovic przez Pasiekę i Žaltmana oraz zwiedzając po drodze imponujący system schronów i bunkrów z efektownym kompleksem schronów Slavetin na czele.
A zatem w sobotni ranek 6 czerwca 2015 r. znaleźliśmy się na małej stacyjce kolejowej w Radvanicach. Znajduje sie ona na 12,3 kilometrze linii kolejowej nr 047 Trutnov – Teplice nad Metují, uruchomionej w 1906 r. (kilometraż liczony jest od stacji Trutnov-střed, znajdującej się 2,2 km na wschód od dworca głównego w Trutnovie). Właśnie na stacji Trutnov střed przesiadaliśmy się z pociągu przyjeżdżajacego do Trutnova z Polski.
Ze stacji do wioski jest nieco ponad kilometr. Idzie się podziwiając krajobraz postindustrialny. W Radvanicach funkcjonowała niegdyś, właśnie w tej części miejscowości, duża kopalnia węgla kamiennego. Eksploatowano tu węgiel zalegający w geologicznej tzw. Niecce Śródsudeckiej. Po śląskiej i kłodzkiej stronie kopalnie znajdowały się m.in. w Wałbrzychu, Nowej Rudzie i Słupcu, po czeskiej zaś m.in. w Zaclerzu, Odolovie i właśnie w Radvanicach. Czeskie kopalnie polikwidowano trochę później niż te po polskiej stronie granicy. Pozostały hałdy i niepotrzebne już nikomu olbrzymie kompleksy infrastruktury naziemnej (chociaż w Odolovie część budynków po dawnej kopalni zamieniono na więzienie).
Przy jednym z pierwszych budynków Radvanic nasz niebieski szlak schodzący ze stacji do wioski przeciął się z czerwonym. Skręcając w lewo poszlibyśmy przez Zadní Hradiště do Janovic i dalej w stronę Teplickich i Adršpachskich Skał. Skierowaliśmy się zatem w prawo, w stronę centrum wsi. Bo tam jest i sklep, i droga na Pasieki.
Gdybyśmy z Sylwią i Tomkiem skręcili za strzałką czerwonego szlaku w kierunku Teplickich Skał, to po może stu metrach zobaczylibyśmy ten oto uroczy drewniany domek. W czeskich Sudetach takich drewnianych chałup zachowały się tysiące. Temu jednak zrobiłem przed blisko trzydziestu laty zdjęcie. Praktycznie się nie zmienił (widziałem go jakiś czas temu), ale nie ma już za nim napowietrznej kolejki z wagonikami przewożącymi urobek z kopalni. Na tym moim zdjęciu sprzed lat kolejka jest jeszcze widoczna.
Sklep w Radvanicach był w naszym programie pozycją obowiązkową. Nie dlatego, że to pierwsze w tym dniu czeskie piwo po drodze. Nic z tych rzeczy - do głosu doszły po prostu wspomnienia.
Oj fajny to był wtedy poranek, po zejściu z Jestřebich hor, gdy przestało padać i rozpoczynaliśmy wędrówkę w stronę magicznych - bo wcześniej nam nieznanych "na żywo" a świetnie znanych z opowieści starszych kolegów z SKPS - Teplicko-Adršpachskich Skał
Sklep dziś jest już inny. Ale - co tam - też jest fajnie ...
W liczących tylko niewiele powyżej tysiąca mieszkańców Radvanicach zbyt wielu atrakcji nie ma. Wioseczka cicha, jakby wymarła - nie wygląda na te swoje tysiąc obywateli. Ale tak już jest w Czechach w piątki, soboty i niedziele. Ludzie gdzieś poukrywani - może przed telewizorami, może w domkach letniskowych w górach (tylko po co takie ludziom z Radvanic), pewnie kilku kibiców futbolu (w zimie hokeja) i bilarda w wioskowym hostincu.
My podeszliśmy do kościoła pw. Jana Chrzciciela; kościół mało interesujący, z początku XX w. Znacznie ciekawszy cmentarz - sporo zachowanych poniemieckich nagrobków mieszkańców dawnego Rodowitz i pomnik poległych mieszkańców wsi w I wojnie światowej. Właśnie ten pomnik nie dawał mi spokoju - rozglądałem się za nim w tym dniu już wcześniej. Dałbym sobie rękę uciąć, że stał w innym miejscu, przy skrzyżowaniu dróg w centrum wsi. Na radwanickim cmentarzu wcześniej nie byłem, ale pomnik ten widziałem. Nie było to podczas naszego przejścia w 1986 r., lecz kilkanaście lat później - w październiku 2001 r. i w marcu 2002 r. Już bałem się, że pomnik został ukradziony, na szczęście jedynie przeniesiono go w inne miejsce. Może nawet, ze względu na sąsiedztwo przedwojennych nagrobków, bardziej odpowiednie.
Paseka, do której zmierzaliśmy, to leżąca już na głównym grzbiecie Jestřebich hor osada, administracyjnie należąca do Radvanic. Chyba żadna z kilku znajdujących się w niej chat nie jest zamieszkana przez cały rok. Nawet schronisko w Pasiece - Jestřebi bouda - otwierane jest tylko w weekendy. Kiedyś budynków w Pasiece było znacznie więcej - trzy-, może czterokrotnie. Zostało niewiele ... Na tyle niewiele, że na obszarze osady utworzono rezerwat przyrody.
I do takiej Pasieki idziemy wąską asfaltową drogą z Radvanic. Przy drodze jakieś skałki ... Głównie las, widoków - na razie - niewiele ...
I pierwsze zabudowania osady - budynki chyba wyłącznie przedwojenne
Między budynkami pojawiają się słupki z tabliczkami rezerwatu przyrody - wpatrujemy się w nie i zauważamy, że folia z godłem Republiki Czeskiej została nałożona na godło nieistniejącej już od ćwierćwiecza Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Czesi to faktycznie pragmatyczny naród ...
W centrum osady jej symbol - barokowa rzeźba męki pańskiej.
Mówi się, że Czesi to naród ateistów. A tu proszę - ostatnio przystroili figury rzeźby metalowymi złoconymi gwiazdami ...
Kilkanaście lat temu - w marcu 2002 r. - tych złotych aureoli święci z Pasieki jeszcze nie mieli
I drugi symbol Pasieki - już bardziej przyziemny. "Jestřebí bouda", mająca jeszcze drugą, starszą nieco nazwę - Řehačka. Nazwa pochodzi, a jakże, od nazwiska założyciela górskiej gospody - Franza Rzehaka, który zbudował ten obiekt w latach 1929-1930. Długo się nim nie nacieszył. Powiesił się 4 kwietnia 1939 r., a zatem niedługo po włączeniu Radvanic i niemal całych czeskich Sudetów w granice III Rzeszy. Rzehak był sudeckim Niemcem, więc chyba nie wkroczenie wojsk niemieckich było przyczyną jego desperackiego czynu. Interes niemal do końca wojny prowadziła wdowa po nim - Wilhelmina. Po wojnie, jako mienie poniemieckie, gospoda została skonfiskowana przez państwo czechosłowackie. Późniejsza historia była równie ciekawa ..., ale może na tym zakończę.
Wewnątrz schroniska panuje bardzo fajna atmosfera - takiego typowego czeskiego knajposchroniska. Gdyby wokół rozbrzmiewał język niemiecki, a nie czeski i polski (bo naszych rodaków trafia tu całkiem sporo - zwłaszcza turystów rowerowych), to człowiek wcale by się tym faktem nie zdziwił. Na ścianach mapy - nie "Krkonoše" i nie "Trutnovsko", ale "Riesengebirge" i inne tego typu zabytki.
Ale jest też i powojenna ciekawostka - drogowskaz turystyczny ze Ścieżki Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej w Karkonoszach. Jeszcze z lat 60. XX w., gdyż wykonany w starszej technologii, która zarzucona została na przełomie lat 60. i 70. minionego stulecia. Mam pecha do tego szlakowskazu - raz mi wyszło zdjęcie nieostre, a w czasie ostatniej wycieczki, tej z Sylwią i Tomkiem, drogowskazu w Řehačce nie było - wykonana z drewna tabliczka została zabrana do muzeum w Trutnovie do konserwacji. Ma wrócić ...
Są za to w schronisku aż cztery stemple pamiątkowe - razitka i bufet zaopatrzony zawsze w dobre, bo świeże, beczkowe piwo. Piwo musi być świeże, gdyż przywożone jest zawsze na początku weekendu, w piątek po południu. Starszego niż dwudniowego trutnowskiego "Karkonosza" się tu po prostu nie dostanie. Chyba że ktoś wydziwia i prosi o butelkowe.
Z Jestřebí boudy na szczyt najwyższego w całym paśmie Žaltmana (739 m n.p.m.) to już tylko krok. Jak ktoś się uprze to po 20 minutach dotrze na szczyt. Bo też i szlak z gatunku tych nienajpiękniejszych. W dodatku ostatnio jakby jeszcze utracił ze swej wątpliwej urody - jeszcze przed rokiem droga biegnąca grzbietem Jestřebich hor miała może 2-2,5 m szerokości, teraz poszerzono ją o dodatkowy metr. Na szczęście nie wyasfaltowano - na razie? Mogą się na niej minąć dwa jadące z naprzeciwka rowery, a i jeszcze miejsce dla pieszego turysty pchającego wózek z dzieckiem się znajdzie ...
Dlatego też gdy może z trzy minuty po opuszczeniu schroniska zobaczyliśmy po naszej prawej stronie (na południe od szlaku) pierwszego řopika, od razu zeszliśmy ze szlaku ... I tak szliśmy od rzopika do rzopika, czyli oficjalnie od lekkiego schronu LO vz. 37 do lekkiego schronu LO vz. 37.
Tomek miał używanie. Zwracał uwagę na każdy szczegół, wyjaśniał przeznaczenie każdego betonowego i żelaznego drobiazgu. O wielu rzeczach wcześniej wiedziałem, ale usłyszałem też od niego sporo nowych rzeczy ... Po prostu komentarz fachowca
Po którymś z kolei obejrzanym rzopiku - bo na trasie do Žaltmana wchodziliśmy chyba do każdego! - namówiłem towarzystwo na odrobinę gór. Tuż przed szczytem, po prawej stronie drogi grzbietowej, może z 60-70 m od niej, znajduje się bardzo fajny punkt widokowy. Jest tu trochę skałek, gdyby był tu jeszcze jakiś strumień, byłoby to naprawdę znakomite miejsce na biwak. Ze skalnej krawędzi roztacza się widok na południe - na południową część Jestřebich hor i Podkrkonoši. Wysokich szczytów w tej części Sudetów już nie ma, dlatego też wzrok przyciąga przede wszystkim sztuczny zbiornik wodny Rozkoš koło Nachodu, powstały po spiętrzeniu wód spływającej z Karkonoszy rzeki Upy.
Ładnie, ale przecież najwyższy wierzchołek Jestřebich hor cały czas przed nami ...
Słowo "Žaltman" po czesku chyba nic nie oznacza. Brzmienie tej nazwy sugeruje, że może ona nawiązywać do niemieckiej nazwy szczytu. Okazuje się jednak, że sudeccy Niemcy górę tę nazywali zupełnie inaczej - Hexenstein, czyli Kamieniem Czarownic. Skąd więc Žaltman? Może kiedyś doczytam?
Na zbudowanym ze skał zlepieńcowych wierzchołku Žaltmana, od 24 września 1967 r. stoi stalowa wieża widokowa. Sama wieża właściwie się nie zmienia, ale zmienia się widok - jest coraz bardziej ograniczony przez szybko podrastające drzewa. Wieża jest po prostu niewysoka, jej konstrukcja mierzy 15 m wysokości, przy czym taras widokowy znajduje się na poziomie 12 m.
W miarę dobry jest widok na wschód - na Góry Stołowe z charakterystycznym rozdwojonym Szczelińcem (Szczeliniec Wielki i Szczeliniec Mały) oraz wierzchowiną Błędnych Skał i Skalniaka
Nie najgorzej też widać Karkonosze, natomiast widoki na północ i północny wschód, czyli w stronę granicznych Gór Kamiennych, to już spoglądanie w prześwity pomiędzy gałęziami drzew (ta fotografia poniżej jest akurat z maja 2014 r.)
8 września 1986 r., tuż przed zachodem Słońca, mieliśmy z Žaltmana dookolną panoramę. Korony wszystkich drzew były wyraźnie poniżej platformy widokowej. Ale to było dawno - wieża miała wtedy raptem 19 lat. A my tylko po kilka lat więcej ...
Drzewa nie tylko nie zasłaniały widoku w 1986 r., ale także jeszcze na początku obecnego, XXI stulecia ...
Bo tak wyglądała we wrześniu 1986 r. ...
... a tak przed trzynastoma laty, w marcu 2002 r.
Zagęściło się tak jakoś trzy-cztery lata temu. W maju 2014 r. wieża stała już w sudeckiej dżungli.
Trzeba schodzić i wracać do Jestřebi boudy. Rzopiki mijaliśmy już w locie. Wśród powodów pośpiechu był również i taki bardzo przyziemny. Tym razem degustacja trutnowskiego Karkonosza miała miejsce na zewnątrz schroniska.
Piwo jak to świeży beczkowy Karkonosz dobre, ale gościnne schronisko pożegnaliśmy po jedynie jednym kuflu. Trzeba było wyruszać na szlak, już od tego momentu coraz częściej spoglądając na zegarek. Pociąg na pietrzykowickiej zastavce przecież na nas nie będzie czekał.
Może to piwo lub jakaś wewnętrzna euforia, ale przy węźle szlaków w Pasiece naszła mnie nagła myśl, czy czasem aby nie dokonać korekty planu wycieczki i nie pójść w stronę Cižkovych kamieni i stamtąd zejść do Trutnova, bo na tych skałkach przecież jest tak fajnie ...
... o właśnie tak!
Ale szybko porzuciłem tę myśl. Idziemy do Petřikovic! A zatem w drogę...
Znowu rzopiki...
Ale przede wszystkim grzbietowe zagajniki i łąki - z coraz rozleglejszymi widokami na Karkonosze. Z dominującą w krajobrazie Śnieżką oczywiście ...
W pewnym momencie nasz zielony szlak tak jakoś "poszedł" nieco w lewo do góry, opuścił wyraźną drogę, którą poprowadzony był wcześniej. Musiała w ostatnim czasie nastąpić korekta przebiegu szlaku. Coś zatem ciekawego na wypłaszczonym bezimiennym wysokim na 708 m wierzchołku musiało się znajdować.
Po chwili wiedzieliśmy już co to za atrakcja...
Slavětínská rozhledna, nazywana także jako Markoušovická rozhledna (Slavetinska/ Markoušovická wieża widokowa), oddana została do użytku w 2014 r. Jest wysoka na 23 m, przy czym najwyższy taras widokowy znajduje się na wysokości 18 m. Wejście na wieżę jest bezpłatne. Obok wieży znajduje się drewniana wiata, ale miłośników noclegów w tego rodzaju przybytkach z pewnością rozczaruje - konstrukcja jej jest po prostu mocno ażurowa.
Widoki zdecydowanie lepsze niż z wieży na Žaltmanie. Zwłaszcza na Karkonosze, głównie dlatego że ... bliżej.
Schodzimy z pagórka z wieżą na zachód i po chwili znowuż znajdujemy sie przy starym szlaku. W miejscu ważnym, albowiem tuż obok znajduje się jeden z najbardziej znanych w tej części Sudetów przedwojennych czechosłowackich schronów - ciężki schron piechoty T-S-44 "Na pahorku" (zwany też "Slavětín").
obok węzła szlaków, z którego wynika, że dotarliśmy do schronu T-S-44, znajduje się wymalowany w plamy kamuflażowe rzopik. Jest to wersja nieco większa od najczęściej spotykanych rzopików vz. 37 A. Dlatego też sporo turystów właśnie ten znajdujący się tuż przy szlaku obiekt bierze za schron T-S-44. Popatrzy ... i pójdzie sobie dalej.
Tymczasem trzeba wejść tak z 60 metrów w las. I cóż tam widzimy?
I gdy kręcimy sie obok tego schronu dostrzegamy, może w odległości 250-300 metrów na północny-wschód, jego betonowego braciszka ... - T-S- 43 "Pod lesem"
Warto więc do niego podejść
Co też uczyniliśmy
Jest potężny ...
... i otwarty! A w środku - niebywałe - jaki czyściutki. Ktoś o niego dba i to nie "od święta"
Można obejrzeć wszystkie szczegóły - stanowiska artyleryjskie, kanały wentylacyjne, stalową "boazerię" (tu pojawiają się niewesołe myśli o naszych polskich złomiarzach...)
Można zejść na niższy, podziemny poziom - niestety, w znacznej części zalany wodą
Ten drugi bunkier znajduje się w tej chwili, po korektach związanych z uprzystępnieniem wieży widokowej, w pewnym oddaleniu od szlaku. Kiedyś znajdował się tuż przy nim. Mam go na jednym ze swoich przeźroczy z 1986 r. Wtedy nie rosło przy nim praktycznie żadne drzewo ... Zresztą przy tym pierwszym również. Pamiętam, że dostrzegliśmy te schrony z dość znacznej odległości, na pewno przekraczającej kilometr. Zbliżał się wieczór, słońce schowane było za deszczowymi chmurami, nie można było dostrzec z takiego oddalenia żadnych szczegółów tych schronów. Myśleliśmy z początku, że są to jakieś olbrzymie stogi siana z którejś z pobliskich spółdzielni rolniczych. Brak drzew obok powodował, że w ogóle nie czuliśmy skali i wielkości tych obiektów.
Dopiero jak do nich doszliśmy, to poraziły nas swoim ogromem
Biegającego po każdym zakamarku schronu Tomka, wręcz urzeczonego tym obiektem, niemal siłą trzeba było wyciągać na zewnątrz. Pomogła dopiero groźba, że w Petřikowicach możemy nie zdążyć wejść do obchodu - sklepu. Podziałało!
Mogliśmy zatem kontynuować wycieczkę ... Przechodziliśmy przez polany i łąki, na których przed budową betonowej granicy znajdowały się przysiółki położonej niżej wioski Slavětín. Pozostały po nich tylko kapliczki, krzyże i zarośnięte już roślinnością fundamenty budynków.
Właśnie na tym odcinku - między schronem T-S -44 a Petřikovicami - w mojej pamięci otworzyło się najwięcej "okienek". Może dlatego, że właśnie w tamten wrześniowy dzień gdzieś w tym miejscu wyjrzało zza chmur na dosłownie godzinę, może półtorej Słońce. Pojawiła się nawet tęcza, niezdarnie zarejestrowana przez radzieckiego Zenita TTL na enerdowskiej błonie slajdowej ORWO UT-21 ... A miało to miejsce w nieistniejącym już państwie - w Czechosłowacji ...
Tych trzech państw już nie ma - ZSRR, NRD i CSRS - ale łąki w Jestřebich horach i widoki z nich na szczęście pozostały takie lub prawie takie same ... A co będę się w tym miejscu wypisywał - wystarczą zdjęcia ... Które z nich to ORWO UT-21 to chyba nie muszę zaznaczać ...
Pewnie, gdybyśmy w tym roku wędrowali tą ścieżką, na krawędziach zagajników napotykalibyśmy podobne muchomory. Wtedy zrobiłem im zdjęcie, mimo oszczędzania klatek filmów fotograficznych, bo był to w tym deszczowym dniu chyba jedyny barwny akcent ...
Chyba poznałem też miejsce, w którym przed wielu laty tak walczyliśmy!
Było to przy krawędzi lasu, w miejscu w którym podczas naszej ostatniej wędrówki skręciliśmy w prawo i zanurzyliśmy się w las. Widoki się skończyły, schodziliśmy do Petřikowic, mijając po drodze zgrupowania skałek i skalnych ścianek.
Do wioski dotarliśmy godzinę przed odjazdem pociągu
Można więc było uskutecznić nasz sklepowy obowiązek. Była chyba zmrzlina w liczbie pojedynczej (dla Sylwii) i piwo w liczbie po trzykroć mnogiej.
Ponieważ godzina to wyjątkowo krótka chwila, na zastawkę kolejową w Petřikovicach musieliśmy już iść na skróty - wzdłuż torów. Trochę niemetodycznie... ale byliśmy czujni! Linia kolejowa z Trutnova do Teplic jest jednotorowa i wiedzieliśmy, że najbliższy pociąg, czyli nasza [i]motorovka[/], nadjedzie na stacyjkę z przeciwnej strony.
I tak rzeczywiście było...
W drodze powrotnej już zdjęć nie robiliśmy, tylko gadaliśmy, gadaliśmy i gadaliśmy. Również i o niegdysiejszych czechosłowackich Sudetach.
Relacja na forum beskidzkim jest pod tym linkiem:
http://www.beskidzkie.fora.pl/sudety-i- ... ,5853.html
Ponieważ co jakiś czas przypominam sobie "w terenie" większe i mniejsze fragmenty naszego przejścia sprzed trzech dekad, pozwalam sobie wrzucić i na nasze forum, będące spadkobiercą BF, relację z jednej z odbytych w tym roku wycieczek "po swoich śladach":
Od naszego zrealizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przejścia całych czeskich Sudetów minęło już blisko 30 lat. Przez ten szmat czasu niektóre z miejsc po raz pierwszy wówczas w życiu obejrzanych, odwiedziłem nawet po kilka razy, niektóre zaś czekają jeszcze na przypomnienie (chociażby - aż wstyd się przyznać - Ještěd). Zwykle do tych punktów z trasy z 1986 r. dochodzę z jakichś miejsc wtedy przez nas nie odwiedzanych - przecinam trasę Przejścia Sudetów 1986 w poprzek, nieraz "odbijam" się od niej, generalnie dłuższych odcinków zgodnych z jej dawnym przebiegiem nie robię. Co innego - w przeciwną stronę. Niekiedy powielam wtedy nawet wielokilometrowe dystanse. Upływający, zacierający wspomnienia czas oraz widoki, których wtedy nie dane było nam obejrzeć nie tylko dlatego, że były "za naszymi plecami" (nie rozglądaliśmy się wtedy zbytnio - wypełnione na maksa plecaki, deszcz, wczesnowrześniowe już zimno i mgły jakoś nie zachęcały do szyjnej ekwilibrystyki), powodują, że idąc "pod prąd" wędruje się jakby przez nowe, wcześniej niepoznane sudeckie ścieżki. Fakt, że dużo się w Sudetach zmieniło ... Zresztą również i po naszej polskiej stronie. To właściwie truizm. To się niby wie, wszyscy też o tym piszą. Jednak aby samemu dostrzec te zmiany, zorientować się, na ile te dzisiejsze czeskie Sudety są inne od tych z czechosłowackich czasów, trzeba jeszcze raz wyjść na tamtejsze szlaki. I chyba fajnie te wspominkowe turystyczne puzzle układać w głowie wędrując w przeciwnym niż kiedyś kierunku. Wzmacnia to jeszcze bardziej tę moją osobistą czeskosudecką retrospekcję.
Taki pierwszy z brzegu przykład, gdy w dawnym komunistycznym Ośrodku Agitacyjnym w Bernarticach, położonych u stóp Vranich hor (Gór Kruczych), dzisiaj mogą zaproponować Ci loda - czyli czeską zmrzlinę ...
Gdzieś tak w połowie maja bieżącego roku Sylwia, jedna z moich archeologicznych koleżanek, namówiła mnie na jakąś sudecką jednodniówkę. Miało to być coś dla niej nowego, nieznanego i najlepiej, że tak się wyrażę - "militarnego". Sylwia uczestniczy bowiem, jako archeolog, w programie rozminowywania terenów dawnych poligonów i na naszą wycieczkę namówiła jednego z zaangażowanych w tę akcję saperów - Tomka. Wybór więc mógł być teoretycznie tylko jeden - czechosłowacka przedwojenna Betonowa Granica. Tylko który jej fragment? A tu już mamy nadmiar urodzaju i możliwości wyboru. Bo w Sudetach o rzopiki (nazwa pochodzi od skrótu ŘOP - Ředitelství opevňovacích prací, czyli po polsku Dyrekcja Prac Fortyfikacyjnych) i inne elementy czechosłowackich umocnień potykamy się praktycznie od Łaby po Odrę - od Dečina po Opavę i nawet nieco dalej na wschód.
Wybór padł na Jestřebi hory ...
Po pierwsze dlatego, że tam Sylwii jeszcze nie było, następnie dlatego że w weekendy (ale tylko od maja do końca sierpnia) są bardzo dobrze kolejowo skomunikowane z Wrocławiem, Świebodzicami i Wałbrzychem (tzn. do porannego pociągu Kolei Dolnośląskich z Wrocławia do Jeleniej Góry Tomek wsiada we Wrocławiu, ja dosiadam się w Świebodzicach, natomiast Sylwia w Wałbrzychu; w Sędzisławiu przesiadamy się do pociągu jadącego z Jeleniej Góry do Trutnova) i wreszcie dlatego, że te niewielkie i zdawałoby się mało atrakcyjne górki po prostu lubię. Jakoś tak trwa to od tego deszczowego i mglistego września 1986 r. Późniejszych kilkanaście dni spędzonych w tych górach mojego sentymentu do Gór Jastrzębich nie nadwątliło.
Jestřebí hory są tak niedoceniane, że aż robi się trochę przykro. Właściwie to te mało korzystne dla tego regionu opinie rozumiem - przez grzbiet główny Jestřebich hor prowadzi szeroka leśna droga, las stosunkowo młody i mało ciekawy (wyrósł dopiero po II wojnie światowej, bo starsze lasy podczas budowy betonowej granicy poszły w całości pod piłę), skałek, zdawałoby się, co kot napłakał, miejsc widokowych trochę jest, ale jeśli deszcz pada i jest mgła to tylko nuda ..., nuda ..., nuda ... Rzopik... rzopik ..., rzopik ... W takich warunkach to faktycznie kwintesencja górskiej nudy ...
Rzopik pod Žaltmanem - marzec 2002 r.
A zatem zaproponowałem Sylwii te nudne górki. Trochę ryzykowałem, bo gdyby zaczęło padać to przysłowiowa kaplica... Albo zwiedzanie knajp w Trutnovie i tamtejszych zabytków (kolejność zwiedzania nieprzypadkowa). Podejmując decyzję o Górach Jastrzębich zwietrzyłem i swoją "prywatną" szansę powtórzenia "pod prąd" fragmentu naszego sudeckiego przejścia z lata 1986 r.
4 września 1986 r. - a był to jedenasty dzień naszej wędrówki - wyruszyliśmy z położonego na wschodnich skłonach Rychor Zacléřa i przez Bernartice, Kralovecký Spičak (881), Janský vrch (697), wieś Petřikovice dotarliśmy dwie godziny przed nadejściem zmroku do położonej na grzbiecie Jestřebich hor osady Paseka. Jeszcze przed zachodem Słońca wyskoczyliśmy na lekko na najwyższy szczyt pasma - na Žaltman (737 m n.p.m.). Następnego dnia zeszliśmy z Paseky do leżącej u północnego podnóża tych gór wioski Radvanice, skąd poszliśmy - zwiedzając po drodze Teplické Skalní Město - do Teplic nad Metuji. Tak było w 1986 r.
Na naszą tegoroczną czerwcową wycieczkę wybraliśmy, już po konsultacji z Sylwią i Tomkiem, odcinek tamtej trasy, wiodący z Radvanic do Petřikovic przez Pasiekę i Žaltmana oraz zwiedzając po drodze imponujący system schronów i bunkrów z efektownym kompleksem schronów Slavetin na czele.
A zatem w sobotni ranek 6 czerwca 2015 r. znaleźliśmy się na małej stacyjce kolejowej w Radvanicach. Znajduje sie ona na 12,3 kilometrze linii kolejowej nr 047 Trutnov – Teplice nad Metují, uruchomionej w 1906 r. (kilometraż liczony jest od stacji Trutnov-střed, znajdującej się 2,2 km na wschód od dworca głównego w Trutnovie). Właśnie na stacji Trutnov střed przesiadaliśmy się z pociągu przyjeżdżajacego do Trutnova z Polski.
Ze stacji do wioski jest nieco ponad kilometr. Idzie się podziwiając krajobraz postindustrialny. W Radvanicach funkcjonowała niegdyś, właśnie w tej części miejscowości, duża kopalnia węgla kamiennego. Eksploatowano tu węgiel zalegający w geologicznej tzw. Niecce Śródsudeckiej. Po śląskiej i kłodzkiej stronie kopalnie znajdowały się m.in. w Wałbrzychu, Nowej Rudzie i Słupcu, po czeskiej zaś m.in. w Zaclerzu, Odolovie i właśnie w Radvanicach. Czeskie kopalnie polikwidowano trochę później niż te po polskiej stronie granicy. Pozostały hałdy i niepotrzebne już nikomu olbrzymie kompleksy infrastruktury naziemnej (chociaż w Odolovie część budynków po dawnej kopalni zamieniono na więzienie).
Przy jednym z pierwszych budynków Radvanic nasz niebieski szlak schodzący ze stacji do wioski przeciął się z czerwonym. Skręcając w lewo poszlibyśmy przez Zadní Hradiště do Janovic i dalej w stronę Teplickich i Adršpachskich Skał. Skierowaliśmy się zatem w prawo, w stronę centrum wsi. Bo tam jest i sklep, i droga na Pasieki.
Gdybyśmy z Sylwią i Tomkiem skręcili za strzałką czerwonego szlaku w kierunku Teplickich Skał, to po może stu metrach zobaczylibyśmy ten oto uroczy drewniany domek. W czeskich Sudetach takich drewnianych chałup zachowały się tysiące. Temu jednak zrobiłem przed blisko trzydziestu laty zdjęcie. Praktycznie się nie zmienił (widziałem go jakiś czas temu), ale nie ma już za nim napowietrznej kolejki z wagonikami przewożącymi urobek z kopalni. Na tym moim zdjęciu sprzed lat kolejka jest jeszcze widoczna.
Sklep w Radvanicach był w naszym programie pozycją obowiązkową. Nie dlatego, że to pierwsze w tym dniu czeskie piwo po drodze. Nic z tych rzeczy - do głosu doszły po prostu wspomnienia.
Oj fajny to był wtedy poranek, po zejściu z Jestřebich hor, gdy przestało padać i rozpoczynaliśmy wędrówkę w stronę magicznych - bo wcześniej nam nieznanych "na żywo" a świetnie znanych z opowieści starszych kolegów z SKPS - Teplicko-Adršpachskich Skał
Sklep dziś jest już inny. Ale - co tam - też jest fajnie ...
W liczących tylko niewiele powyżej tysiąca mieszkańców Radvanicach zbyt wielu atrakcji nie ma. Wioseczka cicha, jakby wymarła - nie wygląda na te swoje tysiąc obywateli. Ale tak już jest w Czechach w piątki, soboty i niedziele. Ludzie gdzieś poukrywani - może przed telewizorami, może w domkach letniskowych w górach (tylko po co takie ludziom z Radvanic), pewnie kilku kibiców futbolu (w zimie hokeja) i bilarda w wioskowym hostincu.
My podeszliśmy do kościoła pw. Jana Chrzciciela; kościół mało interesujący, z początku XX w. Znacznie ciekawszy cmentarz - sporo zachowanych poniemieckich nagrobków mieszkańców dawnego Rodowitz i pomnik poległych mieszkańców wsi w I wojnie światowej. Właśnie ten pomnik nie dawał mi spokoju - rozglądałem się za nim w tym dniu już wcześniej. Dałbym sobie rękę uciąć, że stał w innym miejscu, przy skrzyżowaniu dróg w centrum wsi. Na radwanickim cmentarzu wcześniej nie byłem, ale pomnik ten widziałem. Nie było to podczas naszego przejścia w 1986 r., lecz kilkanaście lat później - w październiku 2001 r. i w marcu 2002 r. Już bałem się, że pomnik został ukradziony, na szczęście jedynie przeniesiono go w inne miejsce. Może nawet, ze względu na sąsiedztwo przedwojennych nagrobków, bardziej odpowiednie.
Paseka, do której zmierzaliśmy, to leżąca już na głównym grzbiecie Jestřebich hor osada, administracyjnie należąca do Radvanic. Chyba żadna z kilku znajdujących się w niej chat nie jest zamieszkana przez cały rok. Nawet schronisko w Pasiece - Jestřebi bouda - otwierane jest tylko w weekendy. Kiedyś budynków w Pasiece było znacznie więcej - trzy-, może czterokrotnie. Zostało niewiele ... Na tyle niewiele, że na obszarze osady utworzono rezerwat przyrody.
I do takiej Pasieki idziemy wąską asfaltową drogą z Radvanic. Przy drodze jakieś skałki ... Głównie las, widoków - na razie - niewiele ...
I pierwsze zabudowania osady - budynki chyba wyłącznie przedwojenne
Między budynkami pojawiają się słupki z tabliczkami rezerwatu przyrody - wpatrujemy się w nie i zauważamy, że folia z godłem Republiki Czeskiej została nałożona na godło nieistniejącej już od ćwierćwiecza Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Czesi to faktycznie pragmatyczny naród ...
W centrum osady jej symbol - barokowa rzeźba męki pańskiej.
Mówi się, że Czesi to naród ateistów. A tu proszę - ostatnio przystroili figury rzeźby metalowymi złoconymi gwiazdami ...
Kilkanaście lat temu - w marcu 2002 r. - tych złotych aureoli święci z Pasieki jeszcze nie mieli
I drugi symbol Pasieki - już bardziej przyziemny. "Jestřebí bouda", mająca jeszcze drugą, starszą nieco nazwę - Řehačka. Nazwa pochodzi, a jakże, od nazwiska założyciela górskiej gospody - Franza Rzehaka, który zbudował ten obiekt w latach 1929-1930. Długo się nim nie nacieszył. Powiesił się 4 kwietnia 1939 r., a zatem niedługo po włączeniu Radvanic i niemal całych czeskich Sudetów w granice III Rzeszy. Rzehak był sudeckim Niemcem, więc chyba nie wkroczenie wojsk niemieckich było przyczyną jego desperackiego czynu. Interes niemal do końca wojny prowadziła wdowa po nim - Wilhelmina. Po wojnie, jako mienie poniemieckie, gospoda została skonfiskowana przez państwo czechosłowackie. Późniejsza historia była równie ciekawa ..., ale może na tym zakończę.
Wewnątrz schroniska panuje bardzo fajna atmosfera - takiego typowego czeskiego knajposchroniska. Gdyby wokół rozbrzmiewał język niemiecki, a nie czeski i polski (bo naszych rodaków trafia tu całkiem sporo - zwłaszcza turystów rowerowych), to człowiek wcale by się tym faktem nie zdziwił. Na ścianach mapy - nie "Krkonoše" i nie "Trutnovsko", ale "Riesengebirge" i inne tego typu zabytki.
Ale jest też i powojenna ciekawostka - drogowskaz turystyczny ze Ścieżki Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej w Karkonoszach. Jeszcze z lat 60. XX w., gdyż wykonany w starszej technologii, która zarzucona została na przełomie lat 60. i 70. minionego stulecia. Mam pecha do tego szlakowskazu - raz mi wyszło zdjęcie nieostre, a w czasie ostatniej wycieczki, tej z Sylwią i Tomkiem, drogowskazu w Řehačce nie było - wykonana z drewna tabliczka została zabrana do muzeum w Trutnovie do konserwacji. Ma wrócić ...
Są za to w schronisku aż cztery stemple pamiątkowe - razitka i bufet zaopatrzony zawsze w dobre, bo świeże, beczkowe piwo. Piwo musi być świeże, gdyż przywożone jest zawsze na początku weekendu, w piątek po południu. Starszego niż dwudniowego trutnowskiego "Karkonosza" się tu po prostu nie dostanie. Chyba że ktoś wydziwia i prosi o butelkowe.
Z Jestřebí boudy na szczyt najwyższego w całym paśmie Žaltmana (739 m n.p.m.) to już tylko krok. Jak ktoś się uprze to po 20 minutach dotrze na szczyt. Bo też i szlak z gatunku tych nienajpiękniejszych. W dodatku ostatnio jakby jeszcze utracił ze swej wątpliwej urody - jeszcze przed rokiem droga biegnąca grzbietem Jestřebich hor miała może 2-2,5 m szerokości, teraz poszerzono ją o dodatkowy metr. Na szczęście nie wyasfaltowano - na razie? Mogą się na niej minąć dwa jadące z naprzeciwka rowery, a i jeszcze miejsce dla pieszego turysty pchającego wózek z dzieckiem się znajdzie ...
Dlatego też gdy może z trzy minuty po opuszczeniu schroniska zobaczyliśmy po naszej prawej stronie (na południe od szlaku) pierwszego řopika, od razu zeszliśmy ze szlaku ... I tak szliśmy od rzopika do rzopika, czyli oficjalnie od lekkiego schronu LO vz. 37 do lekkiego schronu LO vz. 37.
Tomek miał używanie. Zwracał uwagę na każdy szczegół, wyjaśniał przeznaczenie każdego betonowego i żelaznego drobiazgu. O wielu rzeczach wcześniej wiedziałem, ale usłyszałem też od niego sporo nowych rzeczy ... Po prostu komentarz fachowca
Po którymś z kolei obejrzanym rzopiku - bo na trasie do Žaltmana wchodziliśmy chyba do każdego! - namówiłem towarzystwo na odrobinę gór. Tuż przed szczytem, po prawej stronie drogi grzbietowej, może z 60-70 m od niej, znajduje się bardzo fajny punkt widokowy. Jest tu trochę skałek, gdyby był tu jeszcze jakiś strumień, byłoby to naprawdę znakomite miejsce na biwak. Ze skalnej krawędzi roztacza się widok na południe - na południową część Jestřebich hor i Podkrkonoši. Wysokich szczytów w tej części Sudetów już nie ma, dlatego też wzrok przyciąga przede wszystkim sztuczny zbiornik wodny Rozkoš koło Nachodu, powstały po spiętrzeniu wód spływającej z Karkonoszy rzeki Upy.
Ładnie, ale przecież najwyższy wierzchołek Jestřebich hor cały czas przed nami ...
Słowo "Žaltman" po czesku chyba nic nie oznacza. Brzmienie tej nazwy sugeruje, że może ona nawiązywać do niemieckiej nazwy szczytu. Okazuje się jednak, że sudeccy Niemcy górę tę nazywali zupełnie inaczej - Hexenstein, czyli Kamieniem Czarownic. Skąd więc Žaltman? Może kiedyś doczytam?
Na zbudowanym ze skał zlepieńcowych wierzchołku Žaltmana, od 24 września 1967 r. stoi stalowa wieża widokowa. Sama wieża właściwie się nie zmienia, ale zmienia się widok - jest coraz bardziej ograniczony przez szybko podrastające drzewa. Wieża jest po prostu niewysoka, jej konstrukcja mierzy 15 m wysokości, przy czym taras widokowy znajduje się na poziomie 12 m.
W miarę dobry jest widok na wschód - na Góry Stołowe z charakterystycznym rozdwojonym Szczelińcem (Szczeliniec Wielki i Szczeliniec Mały) oraz wierzchowiną Błędnych Skał i Skalniaka
Nie najgorzej też widać Karkonosze, natomiast widoki na północ i północny wschód, czyli w stronę granicznych Gór Kamiennych, to już spoglądanie w prześwity pomiędzy gałęziami drzew (ta fotografia poniżej jest akurat z maja 2014 r.)
8 września 1986 r., tuż przed zachodem Słońca, mieliśmy z Žaltmana dookolną panoramę. Korony wszystkich drzew były wyraźnie poniżej platformy widokowej. Ale to było dawno - wieża miała wtedy raptem 19 lat. A my tylko po kilka lat więcej ...
Drzewa nie tylko nie zasłaniały widoku w 1986 r., ale także jeszcze na początku obecnego, XXI stulecia ...
Bo tak wyglądała we wrześniu 1986 r. ...
... a tak przed trzynastoma laty, w marcu 2002 r.
Zagęściło się tak jakoś trzy-cztery lata temu. W maju 2014 r. wieża stała już w sudeckiej dżungli.
Trzeba schodzić i wracać do Jestřebi boudy. Rzopiki mijaliśmy już w locie. Wśród powodów pośpiechu był również i taki bardzo przyziemny. Tym razem degustacja trutnowskiego Karkonosza miała miejsce na zewnątrz schroniska.
Piwo jak to świeży beczkowy Karkonosz dobre, ale gościnne schronisko pożegnaliśmy po jedynie jednym kuflu. Trzeba było wyruszać na szlak, już od tego momentu coraz częściej spoglądając na zegarek. Pociąg na pietrzykowickiej zastavce przecież na nas nie będzie czekał.
Może to piwo lub jakaś wewnętrzna euforia, ale przy węźle szlaków w Pasiece naszła mnie nagła myśl, czy czasem aby nie dokonać korekty planu wycieczki i nie pójść w stronę Cižkovych kamieni i stamtąd zejść do Trutnova, bo na tych skałkach przecież jest tak fajnie ...
... o właśnie tak!
Ale szybko porzuciłem tę myśl. Idziemy do Petřikovic! A zatem w drogę...
Znowu rzopiki...
Ale przede wszystkim grzbietowe zagajniki i łąki - z coraz rozleglejszymi widokami na Karkonosze. Z dominującą w krajobrazie Śnieżką oczywiście ...
W pewnym momencie nasz zielony szlak tak jakoś "poszedł" nieco w lewo do góry, opuścił wyraźną drogę, którą poprowadzony był wcześniej. Musiała w ostatnim czasie nastąpić korekta przebiegu szlaku. Coś zatem ciekawego na wypłaszczonym bezimiennym wysokim na 708 m wierzchołku musiało się znajdować.
Po chwili wiedzieliśmy już co to za atrakcja...
Slavětínská rozhledna, nazywana także jako Markoušovická rozhledna (Slavetinska/ Markoušovická wieża widokowa), oddana została do użytku w 2014 r. Jest wysoka na 23 m, przy czym najwyższy taras widokowy znajduje się na wysokości 18 m. Wejście na wieżę jest bezpłatne. Obok wieży znajduje się drewniana wiata, ale miłośników noclegów w tego rodzaju przybytkach z pewnością rozczaruje - konstrukcja jej jest po prostu mocno ażurowa.
Widoki zdecydowanie lepsze niż z wieży na Žaltmanie. Zwłaszcza na Karkonosze, głównie dlatego że ... bliżej.
Schodzimy z pagórka z wieżą na zachód i po chwili znowuż znajdujemy sie przy starym szlaku. W miejscu ważnym, albowiem tuż obok znajduje się jeden z najbardziej znanych w tej części Sudetów przedwojennych czechosłowackich schronów - ciężki schron piechoty T-S-44 "Na pahorku" (zwany też "Slavětín").
obok węzła szlaków, z którego wynika, że dotarliśmy do schronu T-S-44, znajduje się wymalowany w plamy kamuflażowe rzopik. Jest to wersja nieco większa od najczęściej spotykanych rzopików vz. 37 A. Dlatego też sporo turystów właśnie ten znajdujący się tuż przy szlaku obiekt bierze za schron T-S-44. Popatrzy ... i pójdzie sobie dalej.
Tymczasem trzeba wejść tak z 60 metrów w las. I cóż tam widzimy?
I gdy kręcimy sie obok tego schronu dostrzegamy, może w odległości 250-300 metrów na północny-wschód, jego betonowego braciszka ... - T-S- 43 "Pod lesem"
Warto więc do niego podejść
Co też uczyniliśmy
Jest potężny ...
... i otwarty! A w środku - niebywałe - jaki czyściutki. Ktoś o niego dba i to nie "od święta"
Można obejrzeć wszystkie szczegóły - stanowiska artyleryjskie, kanały wentylacyjne, stalową "boazerię" (tu pojawiają się niewesołe myśli o naszych polskich złomiarzach...)
Można zejść na niższy, podziemny poziom - niestety, w znacznej części zalany wodą
Ten drugi bunkier znajduje się w tej chwili, po korektach związanych z uprzystępnieniem wieży widokowej, w pewnym oddaleniu od szlaku. Kiedyś znajdował się tuż przy nim. Mam go na jednym ze swoich przeźroczy z 1986 r. Wtedy nie rosło przy nim praktycznie żadne drzewo ... Zresztą przy tym pierwszym również. Pamiętam, że dostrzegliśmy te schrony z dość znacznej odległości, na pewno przekraczającej kilometr. Zbliżał się wieczór, słońce schowane było za deszczowymi chmurami, nie można było dostrzec z takiego oddalenia żadnych szczegółów tych schronów. Myśleliśmy z początku, że są to jakieś olbrzymie stogi siana z którejś z pobliskich spółdzielni rolniczych. Brak drzew obok powodował, że w ogóle nie czuliśmy skali i wielkości tych obiektów.
Dopiero jak do nich doszliśmy, to poraziły nas swoim ogromem
Biegającego po każdym zakamarku schronu Tomka, wręcz urzeczonego tym obiektem, niemal siłą trzeba było wyciągać na zewnątrz. Pomogła dopiero groźba, że w Petřikowicach możemy nie zdążyć wejść do obchodu - sklepu. Podziałało!
Mogliśmy zatem kontynuować wycieczkę ... Przechodziliśmy przez polany i łąki, na których przed budową betonowej granicy znajdowały się przysiółki położonej niżej wioski Slavětín. Pozostały po nich tylko kapliczki, krzyże i zarośnięte już roślinnością fundamenty budynków.
Właśnie na tym odcinku - między schronem T-S -44 a Petřikovicami - w mojej pamięci otworzyło się najwięcej "okienek". Może dlatego, że właśnie w tamten wrześniowy dzień gdzieś w tym miejscu wyjrzało zza chmur na dosłownie godzinę, może półtorej Słońce. Pojawiła się nawet tęcza, niezdarnie zarejestrowana przez radzieckiego Zenita TTL na enerdowskiej błonie slajdowej ORWO UT-21 ... A miało to miejsce w nieistniejącym już państwie - w Czechosłowacji ...
Tych trzech państw już nie ma - ZSRR, NRD i CSRS - ale łąki w Jestřebich horach i widoki z nich na szczęście pozostały takie lub prawie takie same ... A co będę się w tym miejscu wypisywał - wystarczą zdjęcia ... Które z nich to ORWO UT-21 to chyba nie muszę zaznaczać ...
Pewnie, gdybyśmy w tym roku wędrowali tą ścieżką, na krawędziach zagajników napotykalibyśmy podobne muchomory. Wtedy zrobiłem im zdjęcie, mimo oszczędzania klatek filmów fotograficznych, bo był to w tym deszczowym dniu chyba jedyny barwny akcent ...
Chyba poznałem też miejsce, w którym przed wielu laty tak walczyliśmy!
Było to przy krawędzi lasu, w miejscu w którym podczas naszej ostatniej wędrówki skręciliśmy w prawo i zanurzyliśmy się w las. Widoki się skończyły, schodziliśmy do Petřikowic, mijając po drodze zgrupowania skałek i skalnych ścianek.
Do wioski dotarliśmy godzinę przed odjazdem pociągu
Można więc było uskutecznić nasz sklepowy obowiązek. Była chyba zmrzlina w liczbie pojedynczej (dla Sylwii) i piwo w liczbie po trzykroć mnogiej.
Ponieważ godzina to wyjątkowo krótka chwila, na zastawkę kolejową w Petřikovicach musieliśmy już iść na skróty - wzdłuż torów. Trochę niemetodycznie... ale byliśmy czujni! Linia kolejowa z Trutnova do Teplic jest jednotorowa i wiedzieliśmy, że najbliższy pociąg, czyli nasza [i]motorovka[/], nadjedzie na stacyjkę z przeciwnej strony.
I tak rzeczywiście było...
W drodze powrotnej już zdjęć nie robiliśmy, tylko gadaliśmy, gadaliśmy i gadaliśmy. Również i o niegdysiejszych czechosłowackich Sudetach.