Góry Opawskie i Wysokie Jesionik - rozdziewiczanie Sudetów
: 2015-09-02, 16:14
Może to wydać się szokujące, ale są osoby, które jeszcze nie były w swoim życiu w Sudetach! Tak jak np. pewna forumowiczka, która kiedyś chodziła głównie po, tfu, Taterkach, potem poznała wreszcie prawdziwe góry jakimi są Beskidy, a teraz postanowiła wybrać się w nieznane Postanowiłem podać swą pomocną dłoń (i przy okazji zaliczyć kilka nieznanych mi sudeckich miejsc )
W ostatni piątek wakacji jedziemy do Głuchołaz (Ziegenhals). Wysiadamy z autobusu-szklarni i po strategicznym przepakowaniu przemykamy przez rynek. Byłby całkiem ładny, gdyby nie zastawiony dziesiątkami samochodów.
Upał taki, że w poszukiwaniu wodopoju siadamy nawet do ogródka Syfskiego... było to zdecydowanie najmniej przyjemne przeżycie weekendu Potem już jest tylko lepiej
Mijamy plakaty obrazujące miłość do obecnego prezydenta...
...i dzielnicę zdrojową.
Czytałem, że owa dzielnica miała być winna temu, że miasto nazywa się dziś tak, a nie inaczej. Ziegenhals nie miało wcześniej znanej polskiej nazwy - niemiecka i łacińska mówiły o Koziej Szyi lub Kozim Karku. Ponoć taki kształt ma właśnie pobliska Góra Parkowa. Zaraz po wojnie miejscowość nosiła właśnie tą nazwę. Potem jednak pojawiły się Głuchołazy - przywędrowały od czeskiej nazwy miasta Hlucholazy. Tak miano nazywać je w okolicach dzisiejszego Jesenika. Polskie władze spolonizowały więc czeską nazwę i została ona do dziś, a Kozia Szyja jedynie w herbie miejskim.
No dobra, ale ma wspólnego z tym uzdrowisko? Otóż według miejscowego przewodnika PTTK (człowieka, nie książki) włodarze uzdrowiska Priessnitza w Jeseniku nazwali tak miasto po pruskiej stronie granicy, aby je ośmieszyć jako konkurencję: wymyślono Hluche Lazne, potem Hlucho Lazy, czyli Głuchy Zdrój. Nie wiem czy potencjalni kuracjusze się wystraszyli, jednak ta teoria ma jedną słabą stronę: w tamtym czasie we Freiwaldau/Fryvaldovie/Jeseniku niemal nikt nie mówił po czesku, leczący się goście w większości byli niemieckojęzyczni, więc do nich ta antyreklama w oczywisty sposób by nie trafiała
Wracając do współczesności - za zabudową zdrojową zaczyna się masyw Góry Parkowej (Holzberg). Wita nas marmurowa tablica unijna - tak jakby drewniana czy plastikowa nie wystarczała!
Przy szlaku stoją stacje Drogi Krzyżowej, zapewne odnowione w ostatnich latach.
Nie idziemy jednak się modlić, ale odbijamy w bok, na szczyt Przedniej Kopy (Vorder-Koppe). Znajdują się tam smętne ruiny schroniska i wieży widokowej.
Dawna Hohenzollernwarte i Holzbergbaude niszczeją... po II wojnie światowej Czechosłowacja żądała Głuchołaz dla siebie - z powodu węzła kolejowego. Do zmiany granic jednak nie doszło i, patrząc na ten obrazek, można tego żałować...
Miało być słonecznie, ale na niebie się chmurzy, wydaje się wręcz, że może zacząć padać!
Główny szczyt masywu - Średnia Kopa (Mittel-Koppe) - to chyba ta zarastająca polana. Jest płaska, jak według mapy. Ale tabliczki brak.
Schodzimy do przełęczy o wdzięcznej nazwie "505".
Dookoła żółte, jesienne trawy, a minut na tabliczkach ubywając - przybywa
Robimy sobie krótką przerwę, po czym dość kiepsko oznaczonym szlakiem schodzimy do Podlesia (Schönwalde), wioski w "worku" wcinającym się w czeskie terytorium. Jest trochę domów i neogotycki kościół św. Jerzego.
Przy kościele dwie ciekawostki:
- pordzewiała blacha z herbem biskupiego Księstwa Nyskiego.
Choć zlikwidowano je jeszcze w XIX wieku, to jego symbole były obecne do 1945 roku, a biskupi do tego czasu zachowali swoje majątki ziemskie po austriackiej, a potem czechosłowackiej stronie.
- nieudolnie zamalowany napis na krzyżu.
Mijamy samotnie stojący wypasiony hotel i drogowskaz na Rejviz (czemu akurat tam - nie mam pojęcia). Trochę się przejaśnia i słońce doświetla czeską stronę.
Granicę przekraczamy w przysiółku Gęstwina (Stöckicht) - dawniej osobnej wsi, mocno wyludnionej po wypędzeniu Niemców. Trudno się jednak dziwić, że mało kto się tam osiedlał, gdyż życie na samej granicy nie było łatwe. Za Oleśnicą już Ondřejovice (Endersdorf), formalnie część Zlatych Hor.
Fotografuję jeszcze pozostałości drugiego mostu, widocznego na przedwojennych mapach.
Ponieważ jeden hostinec już dawno nie działa, a drugi chyba od niedawna, siadamy sobie na przystanku z widokiem na Kopę Biskupią
W międzyczasie mija nas autobus, lecz my dzielnie idziemy z buta - odcinek asfaltowy to ledwie półtora kilometra. Przy okazji możemy podziwiać boisko i budynek klubu kynologicznego.
Pod kamiennym wiaduktem przekraczamy linię kolejową Zlate Hory - Mikulovice i wchodzimy do Údolí ztracených štol (Doliny Straconych Sztolni). W miejscu gdzie kiedyś znajdowały się złotonośne sztolnie jest dziś plac zabaw dla dzieci, obiekty do konkursów szukania złota i bar.
Kawałek dalej znajduje się niewielki skansen - Zlatorudné mlýny. To dwa zrekonstruowane domki z kołami młyńskimi, w jakich w średniowieczu wydobywano złoto. Mimo, że w Zlatych Horach byłem wielokrotnie, to tutaj pierwszy raz.
Ślady wydobycia są też dobrze widoczne w okolicznym lesie, zrytym przez dawnych poszukiwaczy i górników.
Żółtym szlakiem dochodzimy do sanatorium Edel - to już właściwe Zlate Hory. Potem mijamy kilka bloków (też byłem przy nich po raz pierwszy)...
...i pomnik z podziękowaniami dla "wyzwolicieli" miasta.
"Drobna" nieścisłość - ci, którzy dziękują tutaj nie mieszkali, a ci co wówczas tu mieszkali, to nie byli wyzwalani, więc nie mieli za co dziękować
Udajemy się na nocleg, a potem na miasto Mimo wieczornych przejściowych opadów zaliczamy kilka lokali oraz integrujemy się z miejscowymi w nowo odkrytej knajpce - zapraszają nas gorąco na jutrzejszy koncert rockowy, z czego nie omieszkamy skorzystać
Pierwszy dzień na przetarcie, sobota już w większe góry
CDN...
W ostatni piątek wakacji jedziemy do Głuchołaz (Ziegenhals). Wysiadamy z autobusu-szklarni i po strategicznym przepakowaniu przemykamy przez rynek. Byłby całkiem ładny, gdyby nie zastawiony dziesiątkami samochodów.
Upał taki, że w poszukiwaniu wodopoju siadamy nawet do ogródka Syfskiego... było to zdecydowanie najmniej przyjemne przeżycie weekendu Potem już jest tylko lepiej
Mijamy plakaty obrazujące miłość do obecnego prezydenta...
...i dzielnicę zdrojową.
Czytałem, że owa dzielnica miała być winna temu, że miasto nazywa się dziś tak, a nie inaczej. Ziegenhals nie miało wcześniej znanej polskiej nazwy - niemiecka i łacińska mówiły o Koziej Szyi lub Kozim Karku. Ponoć taki kształt ma właśnie pobliska Góra Parkowa. Zaraz po wojnie miejscowość nosiła właśnie tą nazwę. Potem jednak pojawiły się Głuchołazy - przywędrowały od czeskiej nazwy miasta Hlucholazy. Tak miano nazywać je w okolicach dzisiejszego Jesenika. Polskie władze spolonizowały więc czeską nazwę i została ona do dziś, a Kozia Szyja jedynie w herbie miejskim.
No dobra, ale ma wspólnego z tym uzdrowisko? Otóż według miejscowego przewodnika PTTK (człowieka, nie książki) włodarze uzdrowiska Priessnitza w Jeseniku nazwali tak miasto po pruskiej stronie granicy, aby je ośmieszyć jako konkurencję: wymyślono Hluche Lazne, potem Hlucho Lazy, czyli Głuchy Zdrój. Nie wiem czy potencjalni kuracjusze się wystraszyli, jednak ta teoria ma jedną słabą stronę: w tamtym czasie we Freiwaldau/Fryvaldovie/Jeseniku niemal nikt nie mówił po czesku, leczący się goście w większości byli niemieckojęzyczni, więc do nich ta antyreklama w oczywisty sposób by nie trafiała
Wracając do współczesności - za zabudową zdrojową zaczyna się masyw Góry Parkowej (Holzberg). Wita nas marmurowa tablica unijna - tak jakby drewniana czy plastikowa nie wystarczała!
Przy szlaku stoją stacje Drogi Krzyżowej, zapewne odnowione w ostatnich latach.
Nie idziemy jednak się modlić, ale odbijamy w bok, na szczyt Przedniej Kopy (Vorder-Koppe). Znajdują się tam smętne ruiny schroniska i wieży widokowej.
Dawna Hohenzollernwarte i Holzbergbaude niszczeją... po II wojnie światowej Czechosłowacja żądała Głuchołaz dla siebie - z powodu węzła kolejowego. Do zmiany granic jednak nie doszło i, patrząc na ten obrazek, można tego żałować...
Miało być słonecznie, ale na niebie się chmurzy, wydaje się wręcz, że może zacząć padać!
Główny szczyt masywu - Średnia Kopa (Mittel-Koppe) - to chyba ta zarastająca polana. Jest płaska, jak według mapy. Ale tabliczki brak.
Schodzimy do przełęczy o wdzięcznej nazwie "505".
Dookoła żółte, jesienne trawy, a minut na tabliczkach ubywając - przybywa
Robimy sobie krótką przerwę, po czym dość kiepsko oznaczonym szlakiem schodzimy do Podlesia (Schönwalde), wioski w "worku" wcinającym się w czeskie terytorium. Jest trochę domów i neogotycki kościół św. Jerzego.
Przy kościele dwie ciekawostki:
- pordzewiała blacha z herbem biskupiego Księstwa Nyskiego.
Choć zlikwidowano je jeszcze w XIX wieku, to jego symbole były obecne do 1945 roku, a biskupi do tego czasu zachowali swoje majątki ziemskie po austriackiej, a potem czechosłowackiej stronie.
- nieudolnie zamalowany napis na krzyżu.
Mijamy samotnie stojący wypasiony hotel i drogowskaz na Rejviz (czemu akurat tam - nie mam pojęcia). Trochę się przejaśnia i słońce doświetla czeską stronę.
Granicę przekraczamy w przysiółku Gęstwina (Stöckicht) - dawniej osobnej wsi, mocno wyludnionej po wypędzeniu Niemców. Trudno się jednak dziwić, że mało kto się tam osiedlał, gdyż życie na samej granicy nie było łatwe. Za Oleśnicą już Ondřejovice (Endersdorf), formalnie część Zlatych Hor.
Fotografuję jeszcze pozostałości drugiego mostu, widocznego na przedwojennych mapach.
Ponieważ jeden hostinec już dawno nie działa, a drugi chyba od niedawna, siadamy sobie na przystanku z widokiem na Kopę Biskupią
W międzyczasie mija nas autobus, lecz my dzielnie idziemy z buta - odcinek asfaltowy to ledwie półtora kilometra. Przy okazji możemy podziwiać boisko i budynek klubu kynologicznego.
Pod kamiennym wiaduktem przekraczamy linię kolejową Zlate Hory - Mikulovice i wchodzimy do Údolí ztracených štol (Doliny Straconych Sztolni). W miejscu gdzie kiedyś znajdowały się złotonośne sztolnie jest dziś plac zabaw dla dzieci, obiekty do konkursów szukania złota i bar.
Kawałek dalej znajduje się niewielki skansen - Zlatorudné mlýny. To dwa zrekonstruowane domki z kołami młyńskimi, w jakich w średniowieczu wydobywano złoto. Mimo, że w Zlatych Horach byłem wielokrotnie, to tutaj pierwszy raz.
Ślady wydobycia są też dobrze widoczne w okolicznym lesie, zrytym przez dawnych poszukiwaczy i górników.
Żółtym szlakiem dochodzimy do sanatorium Edel - to już właściwe Zlate Hory. Potem mijamy kilka bloków (też byłem przy nich po raz pierwszy)...
...i pomnik z podziękowaniami dla "wyzwolicieli" miasta.
"Drobna" nieścisłość - ci, którzy dziękują tutaj nie mieszkali, a ci co wówczas tu mieszkali, to nie byli wyzwalani, więc nie mieli za co dziękować
Udajemy się na nocleg, a potem na miasto Mimo wieczornych przejściowych opadów zaliczamy kilka lokali oraz integrujemy się z miejscowymi w nowo odkrytej knajpce - zapraszają nas gorąco na jutrzejszy koncert rockowy, z czego nie omieszkamy skorzystać
Pierwszy dzień na przetarcie, sobota już w większe góry
CDN...