Przejście zielonym szlakiem granicznym w Karkonosze

Relacje z Sudetów polskich i czeskich.
cezaryol
Posty: 341
Rejestracja: 2013-07-15, 18:17

Przejście zielonym szlakiem granicznym w Karkonosze

Postautor: cezaryol » 2015-05-02, 14:58

Relacja jest opisem przejścia bez przerw zielonego szlaku granicznego Tłumaczów-Okraj ( z drobną modyfikacją na początkowym dystansie ). Nie zawiera zbyt wielu informacji praktycznych, bo odległość i tempo raczej nie sprzyjały ich zbieraniu.

Tym razem, podobnie jak na początku roku, wszystko zaczęło się w Nowej Rudzie. Po styczniowych doświadczeniach wiedzieliśmy, na którym przystanku wysiąść z autobusu, by nie spacerować kilku kilometrów przez miasto.
Obrazek
Spotykamy się na przystanku przy ul. Fredry, skąd mamy zamiar dotrzeć do Tłumaczowa albo gdzie indziej... Pierwotny plan zakładał, że Vlado rozpocznie swoją wędrówkę w południe a ja o dwie godziny później. Z tego powodu opracowałem alternatywną wersję początkowego odcinka swojego przejścia, która zakładała porównywalną odległość ale z możliwością wcześniejszego startu, co miało zmniejszyć stratę do Vlada. Możliwości komunikacyjne sprawiają jednak, że do Nowej Rudy dojeżdżamy w podobnym czasie. Nie ma jednak czym dojechać do Tłumaczowa, a z miejsca w którym się znajdujemy do początku szlaku granicznego jest 9 km. Perspektywa 90 km szlaku zniechęca nas do dołożenia kolejnych 9 i to w dodatku asfaltem. Wraz z wybiciem godziny 13 decydujemy, że do zielonego szlaku granicznego dojdziemy wg mojej alternatywnej wersji. Pierwszy odcinek to szosa Nowa Ruda-Włodowice. We Włodowicach mamy zejść na szlak niebieski, który wg strony mapa-turystyczna.pl prowadzi ze stacji w Nowej Rudzie na Ptasi Szczyt, gdzie łączy się ze szlakiem zielonym. Szlak nie istnieje na znanych mapach papierowych, ale nawet gdyby go nie było w terenie, to do granicy można dojść bez problemu drogami i ścieżkami. We Włodowicach okazuje się że istnieje,o czym świadczą nowe tabliczki i znaki.
Obrazek
Zgodnie z planem kierujemy się za znakami niebieskimi, dochodząc w pewnym momencie do ostatniego gospodarstwa w przysiółku Rzędzina. Tu właśnie po drodze którą mamy przejść biega byk i ludzie starający się skierować go za ogrodzenie.. Ten widok skutecznie powstrzymuje moje kroki, a Vlado próbuje mnie przekonać, że to krowa i że można iść dalej. Gdy orientuje się, że moja znajomość rogacizny nie jest aż tak powierzchowna, szuka kompromisu argumentując, że to młody byczek i nie ma się czego bać. Na szczęście gonitwa gospodarzy za zwierzęciem szybko się kończy, więc ruszamy dalej. Do granicy już blisko. Pozostaje tylko przejść przez niewielki wiatrołom, na którym wyprzedza nas lis i po niedługim czasie osiągamy zielony szlak. Okazuje się, że w rzeczywistości szlak niebieski nie prowadzi na Ptasi Szczyt, lecz do miejsca znajdującego się poniżej, jeśli wierzyć szlakowskazom – 200 m na północ od wierzchołka.
Obrazek
Podejmujemy wyzwanie i poruszając się w kierunku odwrotnym od zamierzonego zdobywany wzmiankowaną górę. Gdy byliśmy tu ostatnio, szczyt spowijała ciemność, podobnie jak resztę trasy aż do Mieroszowskich Ścian. Z Ptasiego Szczytu Vlado wyrusza pierwszy, ja w chwilę po nim. Idę przez dłuższy czas z tyłu i stwierdzam, że coś jest nie tak, skoro nie nadążam. Potem okaże się, że to początek problemów...W okolicy Włodarza gdzieś nad Krajanowem pozostałości wiatrołomu, które kilka miesięcy temu w warunkach zimowych i w ciemnościach kosztowały nas trochę czasu i wysiłku by odnaleźć właściwą drogę. Potem jest już tylko łatwiej. Góra, dół, góra dół, Trójpański Kamień i dalej w drogę.
Obrazek
Do zbiegu trzech dawnych granic wracam kilkaset metrów, bo zostawiłem tam czołówkę, a noc przecież na pewno nadejdzie. Na Przełączy pod Czarnochem jesteśmy o 17, na Ruprechtickým Špičáku o 19. To 25 kilometr trasy i sześc godzin marszu. Mamy za sobą też ponad 1200 metrów podejścia. Zmęczenie jest już odczuwalne, ale przez szczyt przechodzimy nie zatrzymując się, choć zachód Słońca z wieży mógłby być ciekawy. Podczas zimowego przejścia w okolicy wiaty pod szczytem był problem z odnalezieniem szlaku. Chcemy iść jak najszybciej, dopóki mamy dzienne światło. Przy rzeczonej wiacie okazuje się, że granica i szlak przebiega zaledwie kilka metrów od schronu. Doceniamy tu dobrodziejstwo dnia. Gdy zmierzcha, zatrzymujemy się na posiłek gdzieś chyba między Kopicą a Koziną. Przed Nowym Siodłem nabieramy wody z potoku, bo zapasy w plecakach szybko znikają a o kupnie czegokolwiek jeszcze przez wiele kilometrów i wiele godzin nie może być mowy. Nowe Siodło mijamy już w zupełnych ciemnościach, zadowoleni że przez łąki przed wsią przeszliśmy suchą stopą. Po chwili przecinamy drogę Mieroszów-Starostin, gdzie szlak odchodzi na trochę od granicy. Do Mieroszowskich Ścian jest ok.3 km przez podmokły teren a potem przez las z niewyraźnymi ścieżkami. Ten odcinek, mimo że właściwie płaski, bardzo spowalnia tempo. W Mieroszowskich Ścianach, gdzie droga prowadzi takim ukształtowaniem terenu, że wydaje się łatwa i niemęcząca zupełnie tracę siły a prędkość poruszania się spada chyba poniżej 1 km/h. Tu już wiem, że spróbuję przetrwać do rana i wycofam się z dalszego przejścia. Ale do rana daleko a przed nami Zawory z kilkoma ostrymi podejściami na początku. Stwierdzam, że jeśli nie odpocznę, to nie wejdę nawet na Strażnicze Naroże. Miejsce regeneracji sił wypada w przygranicznej wiacie przy drodze Mieroszów- Zdoňov. Mamy za sobą trochę ponad 40 km marszu i prawie 2 tys. metrów podejścia. Godzina na twardej ławce, raczej bez snu, za to w ciągłej walce z zimnem miała dać trochę wytchnienia. Chyba dała, bo do Łącznej dochodzimy szybko, podziwiając po drodze inwencję projektantów szlaku, którzy poprowadzili go obniżeniem wśród łąk. Zdrowy rozsądek nakazuje nam trzymać się ściany lasu i kierować na światła wioski, bo wolelibyśmy zachować na dalszą wędrówkę suche obuwie. Mimo ciemności, za Łączną nie gubimy szlaku ( co nie udało nam się kiedyś za dnia ), bez problemu osiągamy Strażnicze Naroże, na kolejne szczyty również wchodzimy bez problemu. Czyżby kryzys minął? Na Granicznym Grzbiecie zaczyna świtać. Gdzieś za Trupiną zatrzymujemy się na krótki odpoczynek. Do wyboru miękka trawa na skale lub twardy słupek graniczny.
Obrazek
Nocne myśli o wycofaniu się z trasy w ciągu dnia chyba minęły... a że jeszcze długa droga przed nami, więc idziemy.
Obrazek
Znad Martwca oglądamy okolice Uniemyśla otulone porannymi mgłami i Góry Krucze, będące kolejnym etapem na trasie.
Obrazek
Do Okrzeszyna schodzimy trochę zmodyfikowaną trasą. Gdybyśmy trzymali się ściśle szlaku to brodzenie w błocie po kolana byłoby gwarantowane.
Obrazek
Obrazek
Kolejnym znaczącym punktem trasy jest Jánský vrch. Górka niezbyt wysoka, bo zaledwie 697 m n.p.m., niecałe 2 kilometry od Okrzeszyna, za to z ponad 200 metrowym podejściem. Przed szczytem niezwykle deprymująca sytuacja – wyprzedzają nas dwie Czeszki. Wierzyć się nie chce, że mamy tak słabe tempo. W dodatku panie są z psem, jak to zwykle w Czechach – bez smyczy, który biega pod górę i na dół jakby kpił z naszej kondycji. My mamy jednak w nogach ponad 60 km i 2700 m podejścia, a one pewnie niedawno wyszły na szlak. Szczyt jest niezwykle atrakcyjny, skały, taras widokowy i wiata.
Obrazek
Obrazek
Dobre miejsce na odpoczynek, gdzie przyjdzie stracić ponad pół godziny. Podczas odpoczynku wiatę mija dwóch kolejnych turystów. Te cztery osoby spotkane na szczycie,to jak się później okaże, jedyni turyści na ponad 90 km szlaku. Ruszamy w dalszą drogę. Poniżej szczytu, przy Beczkowskim potoku stoi szlakowskaz który pokazuje niewiarygodne czasy. Przecież do Lubawki jest tylko 10 km! Chyba ktoś się pomylił oznaczając czas przejścia. Góry Krucze ze swoimi zejściami i podejściami wydają się jednak ciągnąć w nieskończoność a ostatnie zejście z Mrówczego szczytu do drogi Lubawka-Kralovec jest tak długie i strome, że skutecznie spowalnia prędkość poruszania się.
Obrazek
Tempo odpowiada czasom tabliczkowym. W tym paśmie skończyły się zapasy wody, więc Brama Lubawska z punktem informacji turystycznej,dającym nadzieję na zakup czegoś do picia, jest bardzo pożądanym celem. Wreszcie jest. Otwarte, woda na półkach. W jednym pomieszczeniu funkcjonuje kantor wymiany walut i punkt informacji turystycznej. Jakiś Czech wymienia korony na złotówki ( a może na odwrót ), my wymieniamy złotówki na wodę. Płyn ze Szczawna-Zdroju. Smakuje wspaniale. Chwila odpoczynku i rozmowa z przechodniem - Waldemarem albo Władysławem. Jak sam się określił, pasjonatem historii Dolnego Śląska, emerytowanym nauczycielem z Wrocławia, aktualnie mieszkającym w Žacléřu. Zachwalał czeskie szlaki, krytykując jednocześnie polski zielony szlak graniczny. A to chaszcze, a to zasieki. Oczywiście, że miał rację, bo ten szlak taki jest. Nie zniechęciło to nas jednak do trzymania się zielonych znaków i wyruszyliśmy, pokonując tuż za drogą właśnie zasieki. Do Bramy Lubwaskiej przeszliśmy ponad 70 km, podchodząc ok. 3500 m pod górę i schodząc prawie tyle samo. Do Okraju pozostało 20 km.
Obrazek
[img]https://lh3.googleusercontent.com/-tykIkeWpUHo/VUPF3e7T1tI/AAAAAAAAV_I/qkUhAF_lh2o/s640/IMG_20150425_132722.jpg
Obrazek
Obrazek
Niektóre odcinki to zupełne bezdroża. Potem jest już lepiej. W okolicach Rohu hranic organizm domaga się kolejnego odpoczynku. Wystarcza kilka minut i z nowymi siłami niemal wbiegamy na Łysocinę. Na rozdrożu pod Łysociną szlakowskaz-fałszywka. Do celu pokazuje czas znacznie dłuższy niż ten, który był 40 minut wcześniej. Na szczęście w przeciwieństwie do tego znad Beczkowskiego potoku rzeczywiście okazał się mocno nieaktualny. Przechodząc przez Lasocki Grzbiet mamy okazję pooglądać pasma,które przeszliśmy i te, których nie przeszliśmy. O 20.35 dochodzimy do schroniska na Przełęczy Okraj. O tej porze nie ma żadnych szans na dojazd do Kowar, Karpacza, czy Jeleniej Góry. Zejście nie wchodzi w grę, bo na dole bylibyśmy już po odjeździe ostatniego autobusu. Zostajemy. W sali kominkowej jesteśmy przez chwilę sami, ale zaraz wypełnia ją jakaś grupa – jakby zlot psychologów, psychiatrów albo kogoś w tym rodzaju. Toczą rozmowy głównie o psychopatach. Nas jednak po 32 godzinach marszu bardziej interesuje zupa w proszku zalana gorącą wodą i napój w butelce, którego nazwa sugeruje że został przywieziony z Lwówka Śląskiego.
Podsumowując opis, trzeba przyznać, że zielony szlak graniczny mimo swojej długości, podmokłości, zachaszczowania, zasieków, niezliczonych ostrych podejść i zejść, ma swój urok i warto wybrać się by go przejść.


Dystans 92 km
Suma podejść 5180 m
Suma zejść 4 460 m
Czas od startu do mety 31 h 35 min
Czas przerw ok. 3 h ( chyba )
Uwaga: Dystans i przewyższenia liczone na podstawie serwisu mapy.cz oraz mapa-turystyczna.pl ( odcinek Włodowice-Ptasi Szczyt ). Nieproporcjonalnie duże przewyższenie mapy.cz pokazują na odcinku od Bramy Lubawskiej do Okraju. Gdyby ktoś miał inne dane, to proszę o korektę.
Awatar użytkownika
Vlado
Posty: 1641
Rejestracja: 2015-03-15, 16:57
Lokalizacja: Wega XXI

Postautor: Vlado » 2015-05-03, 16:30

Cezary dzięki za wspólną wędrówkę i liczę na kolejne ;)
cezaryol
Posty: 341
Rejestracja: 2013-07-15, 18:17

Postautor: cezaryol » 2015-05-03, 19:33

Nie wiem czy będą kolejne, bo Ty chcesz mnie wyciągać tam, gdzie żyją straszne drapieżniki ;)
Awatar użytkownika
Vlado
Posty: 1641
Rejestracja: 2015-03-15, 16:57
Lokalizacja: Wega XXI

Postautor: Vlado » 2015-05-03, 20:15

Cezary weźmiemy plastikowe torebki albo kapiszony :D
cezaryol
Posty: 341
Rejestracja: 2013-07-15, 18:17

Postautor: cezaryol » 2015-05-03, 20:36

Chcesz robić hałas w parku narodowym? :)
Ostatnio zmieniony 2015-05-03, 20:37 przez cezaryol, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Vlado
Posty: 1641
Rejestracja: 2015-03-15, 16:57
Lokalizacja: Wega XXI

Postautor: Vlado » 2015-05-03, 20:39

Ty mnie tu nie czaruj, tylko daj znać w końcu czy jedziesz ;)
cezaryol
Posty: 341
Rejestracja: 2013-07-15, 18:17

Postautor: cezaryol » 2015-05-03, 21:30

W końcu dam :)
Awatar użytkownika
Vlado
Posty: 1641
Rejestracja: 2015-03-15, 16:57
Lokalizacja: Wega XXI

Postautor: Vlado » 2015-05-03, 21:44

Szczekam cierpliwie;)

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 50 gości