Na życzenie Buby, czyli dawno temu w Górach Sowich
: 2014-04-22, 18:08
Ażeby nie doklejać tych wspomnień do jednej z moich rumuńskokarpackich relacji, przedstawię w tym miejscu pewną wyprawę ( ) sprzed lat. Nietypową, bo jednocześnie "w Sudety i w Himalaje".
Niemożliwe : - a chyba jednak tak :
Przynajmniej we wspomnieniach, w których mieszają się już najrozmaitsze górskie łańcuchy i łańcuszki.
Poniższy post jest zaadaptowaną na to forum relacją, którą przed kilkoma dniami przygotowałem "na potrzeby" forum mojego macierzystego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich. Potrzeby także i edukacyjne, gdyż w ludku przewodnickim coraz mniej chodzenia po górach (tak, tak - więcej jest chyba jeżdżenia po Sudetach), a i tradycyjne imprezy jakieś takie mniej wyraźne. W relacji na niniejsze forum usunąłem nazwiska, pozostawiając jedynie imiona lub oficjalne ksywki. Wyjątek zrobiłem dla Włodka Szczęsnego. Chyba każdy wie, dlaczego.
No to zaczynamy...
"Pozwolę sobie wrzucić na nasze forum odrobinę fotografii z czasów, gdy to co dziś nazywane jest "Blachowaniem" (taki import w Sudety slangu beskidzkiego, tzn. różnych SKPB), zwało się eskapeesowskim "Zakończeniem sezonu" (lub "Rozpoczęciem sezonu"), zaś sam akt "blachowania" był przez nas nazywany po prostu "otrzęsinami". Właśnie przed sekundą się zorientowałem, że Word podkreśla mi czerwonym wężykiem słówko "blachowanie", pozostawia zaś w spokoju "otrzęsiny". Ot, taki szczegół.
A - i jeszcze jedno. Były to czasy, kiedy praktycznie wszyscy do miejsca otrzęsin dochodzili, jeżeli zaś dojeżdżali, to wyłącznie na śladówkach. Stare dzieje...
Będzie więc o zakończeniu sezonu 1986 r. Miejsce akcji - Sokolec, a tak dokładnie to Dom Wycieczkowy "Pod Wielką Sową". Dokładny czas akcji - 13-14 grudnia 1986 r. Ciekawostką jest to, że mimo, iż była to dokładnie 5. rocznica ogłoszenia stanu wojennego, to motywem przewodnim otrzęsin wcale nie była "wojna" SKPS-u z Wroną (mimo, że dwie górki o tej nazwie były dosłownie na wyciągnięcie ręki), ZOMO, PRON-em itd. Stwierdziliśmy, że byłaby to powtórka z kilku innych, w tym duchu robionych, zakończeń i rozpoczęć poprzednich sezonów.
Pomysł na imprezę narodził się przypadkiem. Ktoś stwierdził, że w ciągu kilku lat SKPS dorobił się prawdziwego etnograficznego Muzeum Azji. Z wyjazdów na ten kontynent (głównie w Himalaje, ale ktoś z nas był również w Uzbekistanie i Kazachstanie) ludzie z koła przywozili do Wrocławia sporo bardzo fajnych pamiątek, również i takich typu imprezowego, np. instrumentów muzycznych, nakryć głowy itp. Poza tym w grudniu wielu z nas miało jeszcze sporo niesprzedanych ciuchów bawełnianych Made in India, chyba też każdy miał hinduskie śmierdziuszki, czyli kadzidełka.
A zatem motyw główny otrzęsin mógł być tylko jeden. Zorganizowaliśmy wieczór himalajski, w którym przeważały motywy hinduskie.
A beanami, czyli otrząsanymi, podczas tego wieczoru były osoby dla SKPS wręcz pomnikowe, bo i Włodek Szczęsny, Andrzej @, Wacek @, Maciuś "Szalony" @, oprócz nich trochę już zapomniani, m.in. Ewa @, Tytus @, Janusz @ i - no właśnie, pamięć jest jednak zawodna....
Ale najpierw do Sokolca trzeba było dojść. Kilka osób, w tym Bożena (moja żona) i ja, wybrało się z Bielawy. Podczas przejścia Bielawa - Bielawska Polana - Kalenica (962 m n.p.m.) - Przełęcz Jugowska - Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) - Sokolec, nie zrobiłem ani jednej fotografii. Na włożonym do aparatu enerdowskim filmie ORWO UT-21 (oczywiście przeźrocza) miałem jeszcze dwadzieścia parę klatek. Chciałem je wypstrykać podczas imprezy. Pożyczyłem bowiem od UFA, czyli Wicia @, lampę błyskową (takie to były czasy) i postanowiłem zaszaleć. Jeżeli by jeszcze jakieś wolne klatki zostały, to wykorzystałbym je w drugim dniu wędrówki.
Ale żeby nie zanudzać. Dojście do miejsca noclegu i imprezy, szybka kolacja.
A potem początek wieczoru - najpierw klimaty hinduskie (nie powiem, kto był szmacianym zaopatrzeniowcem; ale i ksywka "Bławatny" też w pewnym momencie była popularna w kole i zaprzyjaźnionym Klubie Wysokogórskim). A sfotografowanym strażnikiem haremu jest nie kto inny, jak Zbysio @, postrzegany w świecie miłośników sprzętu górskiego jako twórca plecakowo-śpiworowego imperium "Oshin"
Z Malborka dojechał w wojskowym mundurze (nie krzyżackim, tylko Ludowego Wojska Polskiego) do Sokolca Piotruś @ - główny kapłan wieczorno-nocnych uroczystości.
Galeria otrząsanych - od lewej Włodek Szczęsny, Andrzej i Ewa ...
... a tu po lewej Maciuś "Szalony", Włodek Szczęsny, Janusz i Wacek oraz ich oprawcy Stasiu i Robert
Półnagi Tytus i "Szalony" - jeszcze nie wiedzą, co ich czeka
Andrzej w wietnamskim wdzianku i Wacek
Pokłony Tytusa. Pozostali bohaterowie znani - Piotruś i Stasiu...
Aby jęków otrząsanych nie było słychać, u stóp Wielkiej Sowy rozbrzmiewała euro-azjatycka muzyka... W dłoniach Zbysia uzbecka dombra, hurysa w środku dzierży kaszgarski rubab, zaś trzymana przeze mnie gitara to wyrób w tym kontekście egzotyczny, bo dolnośląski (z Lubina)
Do czego zmuszaliśmy Janusza i Maćka to tylko Budda może wiedzieć...
A tam na drugim planie, z zachwytem patrzący na tańczącego Wacka z Ewą, to oczywiście sam maharadża (ówczesny Prezes Oddziału Akademickiego PTTK) Michał
W tej próbie (muzycznej) otrząsany Janusz miał za zadanie wybijać rytm granej przez nas muzyki na dosyć specyficznym nepalskim bębenku - ni cholery, jakoś mu nie wychodziło !!!!
Skupienie... Coś się na pewno wydarzy - to jasne....
... i wszedł - sam Edmund Hillary (umiejętnie kreowany przez Romka), dzierżący na swych ramionach świeżo zakupiony w himalajskim Manali plecak firmy "Lowe" (klony którego, już jako szyte przez Zbyszka plecaki "Oshin", zalały Wrocław i Sudety w 2. połowie lat 80. poprzedniego stulecia). I tenże Hillary pokazał Andrzejowi marność plecaków z Bydgoszczy, niezakładalnych nawet na wygodne wietnamskie wdzianka. A przygląda się temu Jurek...
I Tytus miał z jakiegoś powodu (był to chyba asymetrycznie umieszczony w plecaku niewielki ciężarek - taki z 20 kg, aha - i, o ile dobrze pamiętam, urwana po stronie tego ciężarka "szelka") problemy z założeniem plecaka "Polsportu"
Tytus tej konkurencji nie sprostał, musiał więc zjeść zupkę przyrządzoną przez Astronoma (Andrzeja @). Jego oprawcy - Jurek, Stasiu i Robert - delektują się jej orientalnym aromatem!
A teraz rozpoczyna się wyzwanie intelektualne wieczoru, czyli rozwiązywanie Dziamdziakowych rebusów. Na razie trzymanych przez hurysy w postaci zwojów...
... ale już za chwilę ukazanych światu przez Zbysia (a co to jest, to zagadka AD 2013)
I następny rebusik
I tak doszliśmy do opus magnum tego wieczoru. Czegoś takiego w Górach Sowich jeszcze nie widziano. Piotruś podpatrzył w Indiach tajemnice tamtejszych fakirów !?!?!?!
Będzie lewitował.... !!!!!!!!!!!!!
Ale na razie się koncentruje...
... a następnie sprawdza gibkość swej cielesnej powłoki... (kibicują mu Stasiu i Romek, pardon Hillary, tylko dlaczego w uzbeckiej tiubitejce na głowie?)
... prosi jednego z widzów (??) o powtórzenie ćwiczeń... Nie wychodzi, nie każdy może być fakirem!
Emocje rosną... Intensywny zapach kadzideł... Cisza!!!
Sekundy, długie sekundy mijają, a on se kuźwa leży!
I nagle... wzniósł się w górę, że aż się klosz lampy rozkolebał!!!
Mag prawdziwy, Rübezahl się chowa!!!
Piotruś jeszcze jeden jedyny raz powtórzył na SKPS-owskiej imprezie ten numer (pamiętacie gdzie?), ale ten pierwszy - wykonany pod Wielką Sową w grudniu 1986 r. - był niezapomniany, ten właśnie przeszedł do historii koła!!!
I zostały mi jeszcze na filmie cztery (!!!) klatki. W niedzielę zrobiliśmy trasę z Sokolca przez najwyższy szczyt Wzgórz Wyrębińskich Gontową (717 m n.p.m.) do Świerków Dolnych, skąd jeszcze (gdyż mieliśmy dwie godziny do odjazdu pociągu) wyskoczyliśmy sobie na Włodzicką Górę (758 m n.p.m.) - kulminację Wzgórz Włodzickich.
Przed wejściem do sztolni w Gontowej (II wojna światowa i część kompleksu "Riese" oczywiście...). A na zdjęciu od lewej schylony Jacek, jego brat Romek, schylona chyba Ewa , zwrócony twarzą w stronę sztolni Michał, moja ślubna, czyli Bożena, która zasłania Gosię.
A to fotka z wnętrza sztolni w stronę jej wylotu - Bożena, Małgosia, Michał, Ewa, Jacek i Romek.
Skamieniałe worki cementu (dobrego, bo drugowojennego i niemieckiego) na zboczach Gontowej
a to wiadomo - ruiny wieży widokowej na Włodzickiej Górze. I niestety, ostatnie zdjęcie z tej pamiętnej imprezy!
I to byłoby na tyle : : : "
Niemożliwe : - a chyba jednak tak :
Przynajmniej we wspomnieniach, w których mieszają się już najrozmaitsze górskie łańcuchy i łańcuszki.
Poniższy post jest zaadaptowaną na to forum relacją, którą przed kilkoma dniami przygotowałem "na potrzeby" forum mojego macierzystego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich. Potrzeby także i edukacyjne, gdyż w ludku przewodnickim coraz mniej chodzenia po górach (tak, tak - więcej jest chyba jeżdżenia po Sudetach), a i tradycyjne imprezy jakieś takie mniej wyraźne. W relacji na niniejsze forum usunąłem nazwiska, pozostawiając jedynie imiona lub oficjalne ksywki. Wyjątek zrobiłem dla Włodka Szczęsnego. Chyba każdy wie, dlaczego.
No to zaczynamy...
"Pozwolę sobie wrzucić na nasze forum odrobinę fotografii z czasów, gdy to co dziś nazywane jest "Blachowaniem" (taki import w Sudety slangu beskidzkiego, tzn. różnych SKPB), zwało się eskapeesowskim "Zakończeniem sezonu" (lub "Rozpoczęciem sezonu"), zaś sam akt "blachowania" był przez nas nazywany po prostu "otrzęsinami". Właśnie przed sekundą się zorientowałem, że Word podkreśla mi czerwonym wężykiem słówko "blachowanie", pozostawia zaś w spokoju "otrzęsiny". Ot, taki szczegół.
A - i jeszcze jedno. Były to czasy, kiedy praktycznie wszyscy do miejsca otrzęsin dochodzili, jeżeli zaś dojeżdżali, to wyłącznie na śladówkach. Stare dzieje...
Będzie więc o zakończeniu sezonu 1986 r. Miejsce akcji - Sokolec, a tak dokładnie to Dom Wycieczkowy "Pod Wielką Sową". Dokładny czas akcji - 13-14 grudnia 1986 r. Ciekawostką jest to, że mimo, iż była to dokładnie 5. rocznica ogłoszenia stanu wojennego, to motywem przewodnim otrzęsin wcale nie była "wojna" SKPS-u z Wroną (mimo, że dwie górki o tej nazwie były dosłownie na wyciągnięcie ręki), ZOMO, PRON-em itd. Stwierdziliśmy, że byłaby to powtórka z kilku innych, w tym duchu robionych, zakończeń i rozpoczęć poprzednich sezonów.
Pomysł na imprezę narodził się przypadkiem. Ktoś stwierdził, że w ciągu kilku lat SKPS dorobił się prawdziwego etnograficznego Muzeum Azji. Z wyjazdów na ten kontynent (głównie w Himalaje, ale ktoś z nas był również w Uzbekistanie i Kazachstanie) ludzie z koła przywozili do Wrocławia sporo bardzo fajnych pamiątek, również i takich typu imprezowego, np. instrumentów muzycznych, nakryć głowy itp. Poza tym w grudniu wielu z nas miało jeszcze sporo niesprzedanych ciuchów bawełnianych Made in India, chyba też każdy miał hinduskie śmierdziuszki, czyli kadzidełka.
A zatem motyw główny otrzęsin mógł być tylko jeden. Zorganizowaliśmy wieczór himalajski, w którym przeważały motywy hinduskie.
A beanami, czyli otrząsanymi, podczas tego wieczoru były osoby dla SKPS wręcz pomnikowe, bo i Włodek Szczęsny, Andrzej @, Wacek @, Maciuś "Szalony" @, oprócz nich trochę już zapomniani, m.in. Ewa @, Tytus @, Janusz @ i - no właśnie, pamięć jest jednak zawodna....
Ale najpierw do Sokolca trzeba było dojść. Kilka osób, w tym Bożena (moja żona) i ja, wybrało się z Bielawy. Podczas przejścia Bielawa - Bielawska Polana - Kalenica (962 m n.p.m.) - Przełęcz Jugowska - Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) - Sokolec, nie zrobiłem ani jednej fotografii. Na włożonym do aparatu enerdowskim filmie ORWO UT-21 (oczywiście przeźrocza) miałem jeszcze dwadzieścia parę klatek. Chciałem je wypstrykać podczas imprezy. Pożyczyłem bowiem od UFA, czyli Wicia @, lampę błyskową (takie to były czasy) i postanowiłem zaszaleć. Jeżeli by jeszcze jakieś wolne klatki zostały, to wykorzystałbym je w drugim dniu wędrówki.
Ale żeby nie zanudzać. Dojście do miejsca noclegu i imprezy, szybka kolacja.
A potem początek wieczoru - najpierw klimaty hinduskie (nie powiem, kto był szmacianym zaopatrzeniowcem; ale i ksywka "Bławatny" też w pewnym momencie była popularna w kole i zaprzyjaźnionym Klubie Wysokogórskim). A sfotografowanym strażnikiem haremu jest nie kto inny, jak Zbysio @, postrzegany w świecie miłośników sprzętu górskiego jako twórca plecakowo-śpiworowego imperium "Oshin"
Z Malborka dojechał w wojskowym mundurze (nie krzyżackim, tylko Ludowego Wojska Polskiego) do Sokolca Piotruś @ - główny kapłan wieczorno-nocnych uroczystości.
Galeria otrząsanych - od lewej Włodek Szczęsny, Andrzej i Ewa ...
... a tu po lewej Maciuś "Szalony", Włodek Szczęsny, Janusz i Wacek oraz ich oprawcy Stasiu i Robert
Półnagi Tytus i "Szalony" - jeszcze nie wiedzą, co ich czeka
Andrzej w wietnamskim wdzianku i Wacek
Pokłony Tytusa. Pozostali bohaterowie znani - Piotruś i Stasiu...
Aby jęków otrząsanych nie było słychać, u stóp Wielkiej Sowy rozbrzmiewała euro-azjatycka muzyka... W dłoniach Zbysia uzbecka dombra, hurysa w środku dzierży kaszgarski rubab, zaś trzymana przeze mnie gitara to wyrób w tym kontekście egzotyczny, bo dolnośląski (z Lubina)
Do czego zmuszaliśmy Janusza i Maćka to tylko Budda może wiedzieć...
A tam na drugim planie, z zachwytem patrzący na tańczącego Wacka z Ewą, to oczywiście sam maharadża (ówczesny Prezes Oddziału Akademickiego PTTK) Michał
W tej próbie (muzycznej) otrząsany Janusz miał za zadanie wybijać rytm granej przez nas muzyki na dosyć specyficznym nepalskim bębenku - ni cholery, jakoś mu nie wychodziło !!!!
Skupienie... Coś się na pewno wydarzy - to jasne....
... i wszedł - sam Edmund Hillary (umiejętnie kreowany przez Romka), dzierżący na swych ramionach świeżo zakupiony w himalajskim Manali plecak firmy "Lowe" (klony którego, już jako szyte przez Zbyszka plecaki "Oshin", zalały Wrocław i Sudety w 2. połowie lat 80. poprzedniego stulecia). I tenże Hillary pokazał Andrzejowi marność plecaków z Bydgoszczy, niezakładalnych nawet na wygodne wietnamskie wdzianka. A przygląda się temu Jurek...
I Tytus miał z jakiegoś powodu (był to chyba asymetrycznie umieszczony w plecaku niewielki ciężarek - taki z 20 kg, aha - i, o ile dobrze pamiętam, urwana po stronie tego ciężarka "szelka") problemy z założeniem plecaka "Polsportu"
Tytus tej konkurencji nie sprostał, musiał więc zjeść zupkę przyrządzoną przez Astronoma (Andrzeja @). Jego oprawcy - Jurek, Stasiu i Robert - delektują się jej orientalnym aromatem!
A teraz rozpoczyna się wyzwanie intelektualne wieczoru, czyli rozwiązywanie Dziamdziakowych rebusów. Na razie trzymanych przez hurysy w postaci zwojów...
... ale już za chwilę ukazanych światu przez Zbysia (a co to jest, to zagadka AD 2013)
I następny rebusik
I tak doszliśmy do opus magnum tego wieczoru. Czegoś takiego w Górach Sowich jeszcze nie widziano. Piotruś podpatrzył w Indiach tajemnice tamtejszych fakirów !?!?!?!
Będzie lewitował.... !!!!!!!!!!!!!
Ale na razie się koncentruje...
... a następnie sprawdza gibkość swej cielesnej powłoki... (kibicują mu Stasiu i Romek, pardon Hillary, tylko dlaczego w uzbeckiej tiubitejce na głowie?)
... prosi jednego z widzów (??) o powtórzenie ćwiczeń... Nie wychodzi, nie każdy może być fakirem!
Emocje rosną... Intensywny zapach kadzideł... Cisza!!!
Sekundy, długie sekundy mijają, a on se kuźwa leży!
I nagle... wzniósł się w górę, że aż się klosz lampy rozkolebał!!!
Mag prawdziwy, Rübezahl się chowa!!!
Piotruś jeszcze jeden jedyny raz powtórzył na SKPS-owskiej imprezie ten numer (pamiętacie gdzie?), ale ten pierwszy - wykonany pod Wielką Sową w grudniu 1986 r. - był niezapomniany, ten właśnie przeszedł do historii koła!!!
I zostały mi jeszcze na filmie cztery (!!!) klatki. W niedzielę zrobiliśmy trasę z Sokolca przez najwyższy szczyt Wzgórz Wyrębińskich Gontową (717 m n.p.m.) do Świerków Dolnych, skąd jeszcze (gdyż mieliśmy dwie godziny do odjazdu pociągu) wyskoczyliśmy sobie na Włodzicką Górę (758 m n.p.m.) - kulminację Wzgórz Włodzickich.
Przed wejściem do sztolni w Gontowej (II wojna światowa i część kompleksu "Riese" oczywiście...). A na zdjęciu od lewej schylony Jacek, jego brat Romek, schylona chyba Ewa , zwrócony twarzą w stronę sztolni Michał, moja ślubna, czyli Bożena, która zasłania Gosię.
A to fotka z wnętrza sztolni w stronę jej wylotu - Bożena, Małgosia, Michał, Ewa, Jacek i Romek.
Skamieniałe worki cementu (dobrego, bo drugowojennego i niemieckiego) na zboczach Gontowej
a to wiadomo - ruiny wieży widokowej na Włodzickiej Górze. I niestety, ostatnie zdjęcie z tej pamiętnej imprezy!
I to byłoby na tyle : : : "