Na Gromnik pod batutą doktora Schellhammera
: 2014-04-07, 04:04
Gdzieś tak rok temu dostrzegłem na Allegro starą, czarno-białą fotografię. Wystawca opisał ją jako "Niemiecka wycieczka na Rummelsberg". A ponieważ Rummelsberg to niemiecka nazwa Gromnika, mnie zaś elektryzuje wszystko, co z tym najwyższym wzniesieniem Wzgórz Strzelińskich jest związane, wziąłem udział w licytacji.
Licytację wygrałem - zresztą poza mną nikt do niej nie przystąpił (bynajmniej mnie to nie zmartwiło). Dosłownie kilkanaście minut później dostałem maila od wystawiającego, że ma jeszcze trzy zdjęcia z tej wycieczki. Załączył skany. Kupiłem wszystkie fotografie.
I nigdy tego zakupu, zarówno z hobbystycznego, jak i powiedzmy zawodowego punktu widzenia, nie pożałowałem.
Trzy spośród tych zdjęć zrobione zostały na szczycie Gromnika, jedno na drodze dojściowej na szczyt.
Skąd wiadomo, że to Gromnik? Na pierwszy rzut oka nie widać bowiem na fotografiach żadnych szczegółów charakterystycznych dla tego szczytu. Z pewnością osoba wystawiająca fotografię na Allegro nie zorientowała się, że widoczne na dwóch zdjęciach fragmenty murów to dolna część północnej ściany wieży widokowej na Gromniku, na kolejnej zaś widoczne są fragmenty tamtejszej tancbudy (pawilonu tanecznego).
Na szczęście każda z fotografii była z tyłu opisana, we wszystkich przypadkach wpisu dokonano tą samą ręką. Podano rok zrobienia zdjęcia oraz informację, że zdjęcie wykonano podczas wycieczki szkolnej z Grodkowa (Grottkau) na Gromnik (Rummelsberg). W opisie aukcji na Allegro osoba wystawiająca przytoczyła obydwie te niemieckie nazwy. Dlatego też na słówko „Rummelsberg” zareagowałem…
Najbardziej wartościowa adnotacja znalazła się z tyłu najwcześniej zrobionego, jak sądzę, zdjęcia, przedstawiającego grupkę śpiewających kilkunastoletnich chłopców.
Tekst ten przetłumaczyć można jako: Wycieczka szkolna z maja 1926 r. przez Gromnik do Henrykowa uczniów miejskiego gimnazjum w Grodkowie pod opieką doktora Schnellhammera.
Na pozostałych zdjęciach opisy są już bardziej lakoniczne.
Prześledźmy zatem majową wycieczkę chłopców z Grodkowa na Gromnik i do Henrykowa.
Opisać ją można na przykład tak:
Najpierw chłopcy szli sobie na Gromnik, w pewnym momencie na gruntowej, śródleśnej drodze się zatrzymali i – dyrygowani przez dr. Schellhammera – zaśpiewali jakąś piosenkę, z pewnością skoczną i wesołą (widać to po ich minach i „mowie ciała” dyrygenta)
Po jakimś czasie dotarli na Gromnik. I znowuż chóralny śpiew. Również „na wesoło”. Chłopców ustawiono do fotografii w północnej części polany szczytowej, w pobliżu pawilonu tanecznego, widocznego za ich plecami po lewej stronie fotografii.
Przyszedł wreszcie czas na zrobienie „poważnych” fotografii. Znani już nam kilkunastoletni młodzieńcy pozują do zdjęcia nie tylko w swoim gronie, ale razem z jakąś wycieczką dziewczęcą. Być może też z Grodkowa, ale tego dzisiaj już się chyba nie sprawdzi. Za plecami dzieciaków widać jakąś ponurą i zawilgoconą ścianę, jakieś przybudówki, trochę gruzu i śmieci. Nic ciekawego? A może jednak?
A później młodzi grodkowianie – być może już tylko chłopcy – przeszli z Gromnika do Henrykowa.
I to byłoby na tyle…
.......................................................................................................................
Ale można byłoby tę skromną relację nieco bardziej ubarwić i zbeletryzować. A przy okazji zrekonstruować w jakiejś mierze przebieg wycieczki dr Schnellhammera i jego rozśpiewanej czeredy.
Wycieczkę na pewno zorganizowano w oparciu o przejazdy koleją. To wtedy był standard. Zresztą sieć kolejowa w tej części Śląska była świetnie rozwinięta. Linie kolejowy opasywały praktycznie całe Wzgórza Strzelińskie. Wystarczy popatrzeć na tę widokówkę, mającą formę mapki turystycznej, aby zobaczyć że nitki dróg żelaznych docierały praktycznie wszędzie.
Grodków miał bezpośrednie połączenie kolejowe ze wszystkimi stacyjkami leżącymi u wschodniego podnóża Gromnika. Już po około 30 minutach pociąg z dr. Schellhammerem i uczniami zatrzymywał się w Przewornie (na 15,2 km szlaku), kilkanaście minut później w Jegłowej (19,2 km). Przypuszczam, że grupa wysiadła na stacyjce w Jegłowej. Na Gromnik jest stąd nieco bliżej niż z Przeworna, a i trasa jest ciekawsza.
Najpewniej majówka młodych grodkowian pokrywała się początkowo z dzisiejszym szlakiem żółtym prowadzącym od nieczynnej już, niestety, stacji w Jegłowej na szczyt Gromnika. Po drodze grupa mogła przechodzić obok największej atrakcji Jegłowej - znanego niegdyś w całej Europie kamieniołomu łupków kwarcowo-serycytowych (chociaż mieszkańcy sąsiedniej Krzywiny krzywią się - taka gra słów - i mówią, że kamieniołom jest ich - krzywiński; rzeczywiście, do zabudowań Krzywiny jest stąd bliżej niż do Jegłowej). Łupki z kamieniołomu w Jegłowej były eksploatowane już w pradziejach, w I w. p.n.e. w okresie przedrzymskim. Były znakomitym surowcem do produkcji osełek. Znajdowano je na stanowiskach archeologicznych oddalonych nieraz o kilkaset kilometrów od Jegłowej, nawet w takich ważnych ośrodkach jak Mikulčice - dziewiątowieczna stolica Państwa Wielkomorawskiego.
Kamieniołomy w Jegłowej musiały oczywiście znaleźć się i na dawnych niemieckich widokówkach
Za kamieniołomem wycieczkowicze znaleźli się już w samym sercu Wzgórz Strzelińskich. Na Gromnik był już przysłowiowy rzut beretem, no może dwa rzuty. Dzieciaki zapewne usłyszeli od dr. Schellhammera legendę o Diabelskiej Kręgielni, obok której musieli przechodzić (są to urocze wąwozy lessowe położone ponad leżącą u stóp Gromnika wioską Samborowiczki). Być może zeszli też do założonego w jednej z takich dolinek niewielkiego stawu - najpewniej zlokalizowanego w miejscu starszego średniowiecznego stawu zamkowego.
Stamtąd do gruntowej śródleśnej drogi wyprowadzającej na zamek to już tylko krok.
I zapewne na tej drodze po raz pierwszy zaprezentowali swoje wokalne umiejętności.
Później szczyt Gromnika, na którym - jeżeli to była sobota lub niedziela - na pewno był już tłum wycieczkowiczów. Przed II wojną światową liczba turystów na tym szczycie dorównywała niemal Ślęży! Wydano przeszło 100 (!!!) różnych widokówek związanych z Gromnikiem. Wysyłane były one nawet do USA i Argentyny.
Nasi chłopcy jeżeli jakieś kartki kupowali i wysyłali do Grodkowa (na szczycie było pośrednictwo pocztowe), to chyba jedne z tych najtańszych - czarno-białych, choćby takich jak ta przedstawiona poniżej. Ta akurat była w sprzedaży na szczycie w 1926 r. Jest dzisiaj jedną z najczęściej spotykanych na aukcjach widokówek gromnickich.
O tym, że w centralnej części polany szczytowej, przed wieżą, mógł być tłum wycieczkowiczów, przekonuje również i ta fotografia. Zrobiona w północno-zachodniej części polany szczytowej, pomiędzy narożnikiem pawilonu tanecznego (to ten obiekt po lewej stronie zdjęcia) a szaletem (daszek za głowami trzech chłopców pierwszych z lewej). Gdyby przed głównym wejściem do wieży nie było licznej rzeszy turystów, wybrano by chyba bardziej godne do uwiecznienia na fotografii miejsce niż właśnie to przed szaletem. Tym bardziej, że za chłopcami widać jeszcze jakąś wielką stertę gruzów.
Te dwie ostatnie fotografie również zrobiono od "tej gorszej" strony wieży widokowej na Gromniku. Dzieci pozują do tych dwóch zdjęć stojąc przy ścianie przybudówki przyklejonej od północy do korpusu wieży. A obok nich, już niewidoczne, ale znane z planów szczytu, stajnia, śmietnik i inne obiekty gospodarcze.
Tak mniej więcej usytuowany był fotograf i uczniowie podczas robienia dwóch ostatnich zdjęć. Osoba fotografująca stała, w przybliżeniu, w pobliżu drzwi wejściowych prowadzących na dzisiejszą wieżę widokową. Wieża nowa, ta zbudowana w 2012 r., nie stoi bowiem w miejscu starej, lecz jest przesunięta bardziej na północ, na samą krawędź polany szczytowej.
A my, archeolodzy, możemy podziękować dr. Schellhammerowi nie tylko za zorganizowanie dla dzieci z Grodkowa majowej wycieczki w 1926 r., ale przede wszystkim za te dwa ostatnie zdjęcia. Są one dla nas bezcenne. Są jedynymi znanymi fotografiami przedstawiającymi wieżę od strony północnej. Wszystkie widokówki i znane wcześniej fotografie ukazują wieżę od strony południowej, niekiedy południowo-zachodniej lub południowo-wschodniej. Otoczenie wieży od strony północnej było praktycznie nieznane.
Można się zastanawiać, po co archeologom wiedza o terenie przylegającym od północy do jakiejś niemieckiej XIX-wiecznej wieży widokowej. Ano po to, że przecież ta wieża została zbudowana na fundamentach wieży XV-wiecznego zamku należącego w średniowieczu do rycerskiej rodziny Czirnów (kto czytał "Trylogię husycką" Sapkowskiego to już chyba zaczyna kojarzyć to nazwisko; Gromnik na kartach powieści też się pojawia).
Znając pochodzące z początków XX w. plany wieży wiedzieliśmy, jak mogło wyglądać jej północne otoczenie. Stąd właśnie pochodziła ta nasza wiedza o stajni, śmietniku i innych obiektach gospodarczych. Ale na tych dwóch zdjęciach widać jeszcze coś, czego z żadnych planów nie mieliśmy najmniejszych szans odczytać. Na lewo od grupy dzieci wyraźnie widać usuniętą warstwę ziemi, mającą miąższość około 50 cm (widoczny jest "wiszący" w powietrzu otwór drzwiowy, który wcześniej musiał znajdować się na poziomie użytkowym placu przy wieży). Usunięto ją na dość dużej powierzchni. Zapewne z tej ziemi i zamkowego gruzu pochodziła ta hałda znajdująca się za plecami śpiewających chłopców z drugiego zdjęcia.
Kilka lat temu, gdy nie znaliśmy jeszcze tych fotografii, założyliśmy dosyć duży wykop badawczy przylegający do dawnej wieży od strony północnej. Nie znaleźliśmy w nim nic. Żadnej średniowiecznej ceramiki, były w niej praktycznie tylko dwudziestowieczne śmieci. Nie wydzieliliśmy w tym wykopie żadnych sensownych nawarstwień. Stanowiło to wtedy dla nas dość sporą archeologiczną zagadkę.
Teraz się ona wyjaśniła. Gospodarz wieży w 1926 r. usunął praktycznie całe "zabytkonośne" średniowieczne nawarstwienia z północnej części polany szczytowej na Gromniku. Wielka szkoda.
Ale najważniejsze, że stratygrafia stanowiska ("stratygrafia" dla archeologów, podobnie jak i dla geologów, to święte słowo) stała się nareszcie dla nas jasna.
Dalsza część wędrówki dr. Schellhammera i uczniów prowadziła na południe. Przejście z Gromnika do Henrykowa na pewno wiodło przez Romanów i Dobroszów (możliwe, że uczestnicy wycieczki odwiedzili kościół w Dobroszowie ze przesympatyczną amboną w formie wieloryba; kto widział fotografię tej ambony – w jednej ze swoich relacji pokazała ją Buba – to już wie, dlaczego określiłem ją mianem „przesympatycznej”). Z Dobroszowa do Henrykowa można przejść albo drogą jezdną, dziś asfaltową, przed II wojną światową wybrukowaną „kocimi łbami”, przez Witostowice, albo – ciekawiej – przez południową część Wzgórz Strzelińskich ich głównym grzbietem i w pewnym momencie zejść z tego grzbietu na zachód, przez dolną część Witostowic do samej stacji w Henrykowie.
Przy tej drugiej opcji można było zwiedzić urocze lessowe „Zakrzowskie Wąwozy” (Zakrzów to najwyżej położony przysiółek Witostowic). Ukryte są wśród nich dwa pradziejowe i wczesnośredniowieczne grodziska, których akurat dr Schnellhammer z młodymi turystami z Grodkowa nie odwiedzał, ale najciekawsze partie wąwozów zapewne były mu znane.
Dość popularną widokówką była bowiem w tym czasie kartka przedstawiająca wąwozy koło Zakrzowa. Na jej licowej stronie jest nawet napis „Z Gromnika do Henrykowa” i jakiś stosowny, oczywiście niemieckojęzyczny, wierszyk.
I tak, zapewne dość późnym popołudniem, a może już nawet pod wieczór, grupa dotarła na dworzec w Henrykowie. Najlogiczniejszy powrót do domu to przejazd przez Biały Kościół do Strzelina, a tam przesiadka na kolejny – tym razem już ostatni - pociąg przez Głęboką Śląską, Jegłową i Przeworno do Grodkowa. Powrót przez Ziębice, Kamieniec Ząbkowicki i Nysę (ewentualnie jakieś wcześniejsze kombinacje w Otmuchowie) chociaż teoretycznie możliwy, raczej nie wchodził w rachubę - trwałby za długo i byłby znacznie droższy.
...................................................................................................................
A kim był dr Schellhammer, najpewniej pomysłodawca i dusza całego wycieczkowego majowego przedsięwzięcia?
Wygooglać można dzisiaj wszystko. Dwie minuty spędzone przy klawiaturze i już coś niecoś o tej ciekawej postaci – sądząc li tylko ze zdjęć – się dowiedziałem.
Człowiek rzeczywiście interesujący.
Dr Karl-Ernst Schellhammer był znaną w Grodkowie postacią, cenionym pedagogiem, ale przede wszystkim wydawcą miejscowej gazety "Grottkauer Zeitung", autorem licznych opracowań (niektórych nawet w języku polskim) dotyczących Grodkowa i regionu grodkowskiego. Ostatnie publikacje sygnowane jego nazwiskiem pochodzą z pierwszych lat II wojny światowej, czyli tego czasu, kiedy uwiecznieni razem z nim na czarno-białych fotografiach z Gromnika roześmiani chłopcy, ginęli gdzieś w Europie lub na piaskach północnej Afryki.
Licytację wygrałem - zresztą poza mną nikt do niej nie przystąpił (bynajmniej mnie to nie zmartwiło). Dosłownie kilkanaście minut później dostałem maila od wystawiającego, że ma jeszcze trzy zdjęcia z tej wycieczki. Załączył skany. Kupiłem wszystkie fotografie.
I nigdy tego zakupu, zarówno z hobbystycznego, jak i powiedzmy zawodowego punktu widzenia, nie pożałowałem.
Trzy spośród tych zdjęć zrobione zostały na szczycie Gromnika, jedno na drodze dojściowej na szczyt.
Skąd wiadomo, że to Gromnik? Na pierwszy rzut oka nie widać bowiem na fotografiach żadnych szczegółów charakterystycznych dla tego szczytu. Z pewnością osoba wystawiająca fotografię na Allegro nie zorientowała się, że widoczne na dwóch zdjęciach fragmenty murów to dolna część północnej ściany wieży widokowej na Gromniku, na kolejnej zaś widoczne są fragmenty tamtejszej tancbudy (pawilonu tanecznego).
Na szczęście każda z fotografii była z tyłu opisana, we wszystkich przypadkach wpisu dokonano tą samą ręką. Podano rok zrobienia zdjęcia oraz informację, że zdjęcie wykonano podczas wycieczki szkolnej z Grodkowa (Grottkau) na Gromnik (Rummelsberg). W opisie aukcji na Allegro osoba wystawiająca przytoczyła obydwie te niemieckie nazwy. Dlatego też na słówko „Rummelsberg” zareagowałem…
Najbardziej wartościowa adnotacja znalazła się z tyłu najwcześniej zrobionego, jak sądzę, zdjęcia, przedstawiającego grupkę śpiewających kilkunastoletnich chłopców.
Tekst ten przetłumaczyć można jako: Wycieczka szkolna z maja 1926 r. przez Gromnik do Henrykowa uczniów miejskiego gimnazjum w Grodkowie pod opieką doktora Schnellhammera.
Na pozostałych zdjęciach opisy są już bardziej lakoniczne.
Prześledźmy zatem majową wycieczkę chłopców z Grodkowa na Gromnik i do Henrykowa.
Opisać ją można na przykład tak:
Najpierw chłopcy szli sobie na Gromnik, w pewnym momencie na gruntowej, śródleśnej drodze się zatrzymali i – dyrygowani przez dr. Schellhammera – zaśpiewali jakąś piosenkę, z pewnością skoczną i wesołą (widać to po ich minach i „mowie ciała” dyrygenta)
Po jakimś czasie dotarli na Gromnik. I znowuż chóralny śpiew. Również „na wesoło”. Chłopców ustawiono do fotografii w północnej części polany szczytowej, w pobliżu pawilonu tanecznego, widocznego za ich plecami po lewej stronie fotografii.
Przyszedł wreszcie czas na zrobienie „poważnych” fotografii. Znani już nam kilkunastoletni młodzieńcy pozują do zdjęcia nie tylko w swoim gronie, ale razem z jakąś wycieczką dziewczęcą. Być może też z Grodkowa, ale tego dzisiaj już się chyba nie sprawdzi. Za plecami dzieciaków widać jakąś ponurą i zawilgoconą ścianę, jakieś przybudówki, trochę gruzu i śmieci. Nic ciekawego? A może jednak?
A później młodzi grodkowianie – być może już tylko chłopcy – przeszli z Gromnika do Henrykowa.
I to byłoby na tyle…
.......................................................................................................................
Ale można byłoby tę skromną relację nieco bardziej ubarwić i zbeletryzować. A przy okazji zrekonstruować w jakiejś mierze przebieg wycieczki dr Schnellhammera i jego rozśpiewanej czeredy.
Wycieczkę na pewno zorganizowano w oparciu o przejazdy koleją. To wtedy był standard. Zresztą sieć kolejowa w tej części Śląska była świetnie rozwinięta. Linie kolejowy opasywały praktycznie całe Wzgórza Strzelińskie. Wystarczy popatrzeć na tę widokówkę, mającą formę mapki turystycznej, aby zobaczyć że nitki dróg żelaznych docierały praktycznie wszędzie.
Grodków miał bezpośrednie połączenie kolejowe ze wszystkimi stacyjkami leżącymi u wschodniego podnóża Gromnika. Już po około 30 minutach pociąg z dr. Schellhammerem i uczniami zatrzymywał się w Przewornie (na 15,2 km szlaku), kilkanaście minut później w Jegłowej (19,2 km). Przypuszczam, że grupa wysiadła na stacyjce w Jegłowej. Na Gromnik jest stąd nieco bliżej niż z Przeworna, a i trasa jest ciekawsza.
Najpewniej majówka młodych grodkowian pokrywała się początkowo z dzisiejszym szlakiem żółtym prowadzącym od nieczynnej już, niestety, stacji w Jegłowej na szczyt Gromnika. Po drodze grupa mogła przechodzić obok największej atrakcji Jegłowej - znanego niegdyś w całej Europie kamieniołomu łupków kwarcowo-serycytowych (chociaż mieszkańcy sąsiedniej Krzywiny krzywią się - taka gra słów - i mówią, że kamieniołom jest ich - krzywiński; rzeczywiście, do zabudowań Krzywiny jest stąd bliżej niż do Jegłowej). Łupki z kamieniołomu w Jegłowej były eksploatowane już w pradziejach, w I w. p.n.e. w okresie przedrzymskim. Były znakomitym surowcem do produkcji osełek. Znajdowano je na stanowiskach archeologicznych oddalonych nieraz o kilkaset kilometrów od Jegłowej, nawet w takich ważnych ośrodkach jak Mikulčice - dziewiątowieczna stolica Państwa Wielkomorawskiego.
Kamieniołomy w Jegłowej musiały oczywiście znaleźć się i na dawnych niemieckich widokówkach
Za kamieniołomem wycieczkowicze znaleźli się już w samym sercu Wzgórz Strzelińskich. Na Gromnik był już przysłowiowy rzut beretem, no może dwa rzuty. Dzieciaki zapewne usłyszeli od dr. Schellhammera legendę o Diabelskiej Kręgielni, obok której musieli przechodzić (są to urocze wąwozy lessowe położone ponad leżącą u stóp Gromnika wioską Samborowiczki). Być może zeszli też do założonego w jednej z takich dolinek niewielkiego stawu - najpewniej zlokalizowanego w miejscu starszego średniowiecznego stawu zamkowego.
Stamtąd do gruntowej śródleśnej drogi wyprowadzającej na zamek to już tylko krok.
I zapewne na tej drodze po raz pierwszy zaprezentowali swoje wokalne umiejętności.
Później szczyt Gromnika, na którym - jeżeli to była sobota lub niedziela - na pewno był już tłum wycieczkowiczów. Przed II wojną światową liczba turystów na tym szczycie dorównywała niemal Ślęży! Wydano przeszło 100 (!!!) różnych widokówek związanych z Gromnikiem. Wysyłane były one nawet do USA i Argentyny.
Nasi chłopcy jeżeli jakieś kartki kupowali i wysyłali do Grodkowa (na szczycie było pośrednictwo pocztowe), to chyba jedne z tych najtańszych - czarno-białych, choćby takich jak ta przedstawiona poniżej. Ta akurat była w sprzedaży na szczycie w 1926 r. Jest dzisiaj jedną z najczęściej spotykanych na aukcjach widokówek gromnickich.
O tym, że w centralnej części polany szczytowej, przed wieżą, mógł być tłum wycieczkowiczów, przekonuje również i ta fotografia. Zrobiona w północno-zachodniej części polany szczytowej, pomiędzy narożnikiem pawilonu tanecznego (to ten obiekt po lewej stronie zdjęcia) a szaletem (daszek za głowami trzech chłopców pierwszych z lewej). Gdyby przed głównym wejściem do wieży nie było licznej rzeszy turystów, wybrano by chyba bardziej godne do uwiecznienia na fotografii miejsce niż właśnie to przed szaletem. Tym bardziej, że za chłopcami widać jeszcze jakąś wielką stertę gruzów.
Te dwie ostatnie fotografie również zrobiono od "tej gorszej" strony wieży widokowej na Gromniku. Dzieci pozują do tych dwóch zdjęć stojąc przy ścianie przybudówki przyklejonej od północy do korpusu wieży. A obok nich, już niewidoczne, ale znane z planów szczytu, stajnia, śmietnik i inne obiekty gospodarcze.
Tak mniej więcej usytuowany był fotograf i uczniowie podczas robienia dwóch ostatnich zdjęć. Osoba fotografująca stała, w przybliżeniu, w pobliżu drzwi wejściowych prowadzących na dzisiejszą wieżę widokową. Wieża nowa, ta zbudowana w 2012 r., nie stoi bowiem w miejscu starej, lecz jest przesunięta bardziej na północ, na samą krawędź polany szczytowej.
A my, archeolodzy, możemy podziękować dr. Schellhammerowi nie tylko za zorganizowanie dla dzieci z Grodkowa majowej wycieczki w 1926 r., ale przede wszystkim za te dwa ostatnie zdjęcia. Są one dla nas bezcenne. Są jedynymi znanymi fotografiami przedstawiającymi wieżę od strony północnej. Wszystkie widokówki i znane wcześniej fotografie ukazują wieżę od strony południowej, niekiedy południowo-zachodniej lub południowo-wschodniej. Otoczenie wieży od strony północnej było praktycznie nieznane.
Można się zastanawiać, po co archeologom wiedza o terenie przylegającym od północy do jakiejś niemieckiej XIX-wiecznej wieży widokowej. Ano po to, że przecież ta wieża została zbudowana na fundamentach wieży XV-wiecznego zamku należącego w średniowieczu do rycerskiej rodziny Czirnów (kto czytał "Trylogię husycką" Sapkowskiego to już chyba zaczyna kojarzyć to nazwisko; Gromnik na kartach powieści też się pojawia).
Znając pochodzące z początków XX w. plany wieży wiedzieliśmy, jak mogło wyglądać jej północne otoczenie. Stąd właśnie pochodziła ta nasza wiedza o stajni, śmietniku i innych obiektach gospodarczych. Ale na tych dwóch zdjęciach widać jeszcze coś, czego z żadnych planów nie mieliśmy najmniejszych szans odczytać. Na lewo od grupy dzieci wyraźnie widać usuniętą warstwę ziemi, mającą miąższość około 50 cm (widoczny jest "wiszący" w powietrzu otwór drzwiowy, który wcześniej musiał znajdować się na poziomie użytkowym placu przy wieży). Usunięto ją na dość dużej powierzchni. Zapewne z tej ziemi i zamkowego gruzu pochodziła ta hałda znajdująca się za plecami śpiewających chłopców z drugiego zdjęcia.
Kilka lat temu, gdy nie znaliśmy jeszcze tych fotografii, założyliśmy dosyć duży wykop badawczy przylegający do dawnej wieży od strony północnej. Nie znaleźliśmy w nim nic. Żadnej średniowiecznej ceramiki, były w niej praktycznie tylko dwudziestowieczne śmieci. Nie wydzieliliśmy w tym wykopie żadnych sensownych nawarstwień. Stanowiło to wtedy dla nas dość sporą archeologiczną zagadkę.
Teraz się ona wyjaśniła. Gospodarz wieży w 1926 r. usunął praktycznie całe "zabytkonośne" średniowieczne nawarstwienia z północnej części polany szczytowej na Gromniku. Wielka szkoda.
Ale najważniejsze, że stratygrafia stanowiska ("stratygrafia" dla archeologów, podobnie jak i dla geologów, to święte słowo) stała się nareszcie dla nas jasna.
Dalsza część wędrówki dr. Schellhammera i uczniów prowadziła na południe. Przejście z Gromnika do Henrykowa na pewno wiodło przez Romanów i Dobroszów (możliwe, że uczestnicy wycieczki odwiedzili kościół w Dobroszowie ze przesympatyczną amboną w formie wieloryba; kto widział fotografię tej ambony – w jednej ze swoich relacji pokazała ją Buba – to już wie, dlaczego określiłem ją mianem „przesympatycznej”). Z Dobroszowa do Henrykowa można przejść albo drogą jezdną, dziś asfaltową, przed II wojną światową wybrukowaną „kocimi łbami”, przez Witostowice, albo – ciekawiej – przez południową część Wzgórz Strzelińskich ich głównym grzbietem i w pewnym momencie zejść z tego grzbietu na zachód, przez dolną część Witostowic do samej stacji w Henrykowie.
Przy tej drugiej opcji można było zwiedzić urocze lessowe „Zakrzowskie Wąwozy” (Zakrzów to najwyżej położony przysiółek Witostowic). Ukryte są wśród nich dwa pradziejowe i wczesnośredniowieczne grodziska, których akurat dr Schnellhammer z młodymi turystami z Grodkowa nie odwiedzał, ale najciekawsze partie wąwozów zapewne były mu znane.
Dość popularną widokówką była bowiem w tym czasie kartka przedstawiająca wąwozy koło Zakrzowa. Na jej licowej stronie jest nawet napis „Z Gromnika do Henrykowa” i jakiś stosowny, oczywiście niemieckojęzyczny, wierszyk.
I tak, zapewne dość późnym popołudniem, a może już nawet pod wieczór, grupa dotarła na dworzec w Henrykowie. Najlogiczniejszy powrót do domu to przejazd przez Biały Kościół do Strzelina, a tam przesiadka na kolejny – tym razem już ostatni - pociąg przez Głęboką Śląską, Jegłową i Przeworno do Grodkowa. Powrót przez Ziębice, Kamieniec Ząbkowicki i Nysę (ewentualnie jakieś wcześniejsze kombinacje w Otmuchowie) chociaż teoretycznie możliwy, raczej nie wchodził w rachubę - trwałby za długo i byłby znacznie droższy.
...................................................................................................................
A kim był dr Schellhammer, najpewniej pomysłodawca i dusza całego wycieczkowego majowego przedsięwzięcia?
Wygooglać można dzisiaj wszystko. Dwie minuty spędzone przy klawiaturze i już coś niecoś o tej ciekawej postaci – sądząc li tylko ze zdjęć – się dowiedziałem.
Człowiek rzeczywiście interesujący.
Dr Karl-Ernst Schellhammer był znaną w Grodkowie postacią, cenionym pedagogiem, ale przede wszystkim wydawcą miejscowej gazety "Grottkauer Zeitung", autorem licznych opracowań (niektórych nawet w języku polskim) dotyczących Grodkowa i regionu grodkowskiego. Ostatnie publikacje sygnowane jego nazwiskiem pochodzą z pierwszych lat II wojny światowej, czyli tego czasu, kiedy uwiecznieni razem z nim na czarno-białych fotografiach z Gromnika roześmiani chłopcy, ginęli gdzieś w Europie lub na piaskach północnej Afryki.