Śnieżka i okolice
: 2014-02-17, 19:13
A zaczęło się w sumie od szybkiej, słusznej decyzji- po późnym powrocie ze szkoły, wystosowałam odpowiedniego e-maila do szefostwa, iż rezygnuję z pracy. Na odpowiedź czekałam do poniedziałku ; Polazłam jak zwykle do roboty, w nieco mniej formalnym uniformie- zaczęło się 5 godzin rozliczenia z całej dotychczasowej arbait. WiścieOczy żadnego słowa na pożegnanie od prezesów, zamknęłam drzwi placówki poczułam się 20kg lżej na duchu
Co teraz robić prócz spraw związanych ze szkołą, szukaniem czegoś nowego? Wybór nasuwał się oczywisty- czas pojechać w góry ; Gdzie? Najlepiej w Sudety, na wymarzony wschód, być może założyć w końcu biegówki i pohasać po Polanie Izerskiej ; na dłużej niźli jeden dzień ;
Po czwartkowych kawkach ze znajomymi w Bielsku, załatwieniu kliku spraw wzięłam się za pakowanie, krótki 2h sen i wyrywający dźwięk telefonu- czas się zebrać i w drogę!
Pogoda nie zapowiadała się ciekawa, ale co tam;) Karpacz powitał chłodnym wiatrem, ale i też mnóstwem gwiazd. Noc rozświetlała tarcza księżyca, tylko pora roku jakby inna… Mimo to ciężko było się wygramoli z auta ; Jednak myśl o wymarzonym wschodzie na Śnieżce, zmotywowała mnie na tyle, iż popędziłam w kierunku szlaku. Początkowo miałam zamiar wziąć dwie czworonożne bestie, jednak problem z noclegiem wybił mi to z głowy.
Punktem startowym był parking przy Restaurant Biały Jar, z którego też podążyłam ku dolnej stacji kolejki i czarnym szlakiem przez Biały Jar na Kopę, a potem dalej. Droga w zasadzie od początku była nieźle oblodzona, nie chcąc ryzykować kolejnym złamaniem niezrośniętej do końca szłapy, założyłam debiutujące nowe podkowy- znaczy się raczki. W okolicach górnej stacji wyciągu zauważyłam Śnieżkę, było bezchmurnie ; Czym prędzej podążyłam ku Domowi Śląskiemu- by tam schronić się na chwilę od uciążliwego wiatru i przygotować się na wschód.
Drzwi Domu Śląskiego okazały się zamknięte, więc podążyłam na Śnieżkę. Z każdym krokiem wiatr jakby wzmagał się, mimo to było wspaniale. Niebo zaczęło nabierać kolorów. Na dwie może trzy minuty przed wschodem byłam na Śnieżce; Uradowana, iż po latach udało mi się w końcu wpasować w idealną zimową pogodę na ów spektakl wschodzącego słońca. Człowieków nie było żadnych, zwierzyny również.
Przedsionek restaurant również okazał się zamknięty dlatego też postanowiłam zejść do Domu Śląskiego na coś ciepłego do picia, gdyż mój termos swój żywot zakończył właśnie tego poranka. Jakież było moje zdziwienie kiedy drzwi nadal były zamknięte, a w oknach było widać ludzi spożywających śniadanie. Przycisnęłam ten niby dzwonek, kiedy już chciałam szukac innego wejścia:D drzwi otworzyła jakaś Jagna oznajmiając, iż ;Schronisko; otwarte jest od 9:00. Na pytanie czy w takim razie można wejść i poczekać do tej 9:00 odpowiedziała, że zaprasza po 9:00. Ponieważ nic/ nikt nie mógł zepsuć tak pierwszorzędnie rozpoczynającego się dnia podążyłam ku Lucni boudzie.
Przy wejściu opartych o mury boudy było kilkanaście par biegówek, w środku dosyć dużo roześmianych Czechów, kończących śniadanie albo przygotowujących się do wyjścia pobiegać. W takim to towarzystwie wypiłam caj, przejrzałam mapkę i zdecydowałam się na odwiedzenie Strzechy Akademickiej i Samotni.
Po wyjściu z Lucni Boudy słońce gdzieś zniknęło, natomiast szlaki zostały opanowane przez czeskich biegaczy- co tylko wzmagało chęć wypróbowania zarówno swej szlapy jak i tego rodzaju nart… Niemniej jednak podążyłam w kierunku Strzechy Akademickiej, a stamtąd do Samotni. Kilka zdjęć, krótki popas w schronisku i czas ruszać dalej- tym bardziej iż dotarła tam jakaś rozwrzeszczana grupa dzieciaków.
Zielony Szlak zwany Drogą Bronka Czecha okazał się dosyć oblodzony, co nie przeszkadzało kolejnej wycieczce wbiegać <w rzeczywistości wchodzić;)> na górę. Słońce niestety gdzieś zniknęło, zrobiło się szaro, zimowa kraina wraz z utratą wysokości wydawała się czymś niemożliwym...
Wycieczka powoli dobiegał końca, gdyż planowałam zameldować się w kwaterze, a potem pohasać po kilku miejscach znanych mi z obozów sportowych z lat młodzieńczych;)
Wieczorem rzecz jasna degustacja miejscowych i zamiejscowych browarów, rzut oka na otwarcie olimpiady i sen
relacyjny debiut, więc nie wieszajcie psów;)
Co teraz robić prócz spraw związanych ze szkołą, szukaniem czegoś nowego? Wybór nasuwał się oczywisty- czas pojechać w góry ; Gdzie? Najlepiej w Sudety, na wymarzony wschód, być może założyć w końcu biegówki i pohasać po Polanie Izerskiej ; na dłużej niźli jeden dzień ;
Po czwartkowych kawkach ze znajomymi w Bielsku, załatwieniu kliku spraw wzięłam się za pakowanie, krótki 2h sen i wyrywający dźwięk telefonu- czas się zebrać i w drogę!
Pogoda nie zapowiadała się ciekawa, ale co tam;) Karpacz powitał chłodnym wiatrem, ale i też mnóstwem gwiazd. Noc rozświetlała tarcza księżyca, tylko pora roku jakby inna… Mimo to ciężko było się wygramoli z auta ; Jednak myśl o wymarzonym wschodzie na Śnieżce, zmotywowała mnie na tyle, iż popędziłam w kierunku szlaku. Początkowo miałam zamiar wziąć dwie czworonożne bestie, jednak problem z noclegiem wybił mi to z głowy.
Punktem startowym był parking przy Restaurant Biały Jar, z którego też podążyłam ku dolnej stacji kolejki i czarnym szlakiem przez Biały Jar na Kopę, a potem dalej. Droga w zasadzie od początku była nieźle oblodzona, nie chcąc ryzykować kolejnym złamaniem niezrośniętej do końca szłapy, założyłam debiutujące nowe podkowy- znaczy się raczki. W okolicach górnej stacji wyciągu zauważyłam Śnieżkę, było bezchmurnie ; Czym prędzej podążyłam ku Domowi Śląskiemu- by tam schronić się na chwilę od uciążliwego wiatru i przygotować się na wschód.
Drzwi Domu Śląskiego okazały się zamknięte, więc podążyłam na Śnieżkę. Z każdym krokiem wiatr jakby wzmagał się, mimo to było wspaniale. Niebo zaczęło nabierać kolorów. Na dwie może trzy minuty przed wschodem byłam na Śnieżce; Uradowana, iż po latach udało mi się w końcu wpasować w idealną zimową pogodę na ów spektakl wschodzącego słońca. Człowieków nie było żadnych, zwierzyny również.
Przedsionek restaurant również okazał się zamknięty dlatego też postanowiłam zejść do Domu Śląskiego na coś ciepłego do picia, gdyż mój termos swój żywot zakończył właśnie tego poranka. Jakież było moje zdziwienie kiedy drzwi nadal były zamknięte, a w oknach było widać ludzi spożywających śniadanie. Przycisnęłam ten niby dzwonek, kiedy już chciałam szukac innego wejścia:D drzwi otworzyła jakaś Jagna oznajmiając, iż ;Schronisko; otwarte jest od 9:00. Na pytanie czy w takim razie można wejść i poczekać do tej 9:00 odpowiedziała, że zaprasza po 9:00. Ponieważ nic/ nikt nie mógł zepsuć tak pierwszorzędnie rozpoczynającego się dnia podążyłam ku Lucni boudzie.
Przy wejściu opartych o mury boudy było kilkanaście par biegówek, w środku dosyć dużo roześmianych Czechów, kończących śniadanie albo przygotowujących się do wyjścia pobiegać. W takim to towarzystwie wypiłam caj, przejrzałam mapkę i zdecydowałam się na odwiedzenie Strzechy Akademickiej i Samotni.
Po wyjściu z Lucni Boudy słońce gdzieś zniknęło, natomiast szlaki zostały opanowane przez czeskich biegaczy- co tylko wzmagało chęć wypróbowania zarówno swej szlapy jak i tego rodzaju nart… Niemniej jednak podążyłam w kierunku Strzechy Akademickiej, a stamtąd do Samotni. Kilka zdjęć, krótki popas w schronisku i czas ruszać dalej- tym bardziej iż dotarła tam jakaś rozwrzeszczana grupa dzieciaków.
Zielony Szlak zwany Drogą Bronka Czecha okazał się dosyć oblodzony, co nie przeszkadzało kolejnej wycieczce wbiegać <w rzeczywistości wchodzić;)> na górę. Słońce niestety gdzieś zniknęło, zrobiło się szaro, zimowa kraina wraz z utratą wysokości wydawała się czymś niemożliwym...
Wycieczka powoli dobiegał końca, gdyż planowałam zameldować się w kwaterze, a potem pohasać po kilku miejscach znanych mi z obozów sportowych z lat młodzieńczych;)
Wieczorem rzecz jasna degustacja miejscowych i zamiejscowych browarów, rzut oka na otwarcie olimpiady i sen
relacyjny debiut, więc nie wieszajcie psów;)