Sądecki w dzień, Magóry nocą
Sądecki w dzień, Magóry nocą
Luty rozpoczął się weekendem którym mogłem dysponować według własnego uznania. Ania i Marzena podobnie, więc wszczęliśmy negocjacje które zakończyły się przyjęciem prostych ustaleń: Sądecki w dzień, Magóry nocą.
Wędrówkę zaczęliśmy w Rytrze, na wysokości Ryterskiego Raju. Chcieliśmy iść żółtym gminnym szlakiem, ale początkowo wydawało się, że będzie to spore logistyczne wyzwanie. Co prawda szybko namierzyliśmy początek szlaku (żółta kropka w białym otoku) ale potem... nic. Szliśmy drogą wzdłuż potoku, chyba z kilometr, ale żółtych znaków - ani śladu...
Wróciliśmy do kropki. Po analizie map doszliśmy do przekonania, że najprawdopodobniej na wysokości tego drzewa z kropką był mostek którym można było przejść na drugą stronę potoku. Był, ale nie ma. Postanowiliśmy się przezeń przeprawić po kamieniach. Trochę czasu nam to zajęło, zeszliśmy w dół wąwozu i znaleźliśmy miejsce gdzie była szansa na przejście potoku suchą stopą. Operacja zakończyła się sukcesem; po drugiej stronie dość szybko znaleźliśmy charakterystyczne biało-żółte znaczki i pomaszerowaliśmy.
Podejście było trochę uciążliwe, do pokonania mieliśmy tym szlakiem ponad 600 metrów przewyższenia. Szlak jest chyba w ogóle nieuczęszczany bo tylko tropy zwierzyny widać było na śniegu, stado saren przemknęło nam zresztą między drzewami...
Doszliśmy do przełęczy o bardzo ładnej nazwie…
… a stamtąd zaatakowaliśmy Radziejową. Widoki z wieży nie powalały, powalał za to halny.
Zrobiłem sobie fotę z dziewczętami… …
...i wróciliśmy kawałek, żeby iść dalej w kierunku Wielkiego Rogacza...
...a potem do bacówki na Obidzy.
W niej zjedliśmy obiad; trochę mnie ta wizyta w bacówce nerwów kosztowało bo obsługa strasznie tam niemrawa. Wychodzę z założenia, że na jedzenie to można poczekać, ale piwo powinno być natychmiast nalane. Więc bacówka ma u mnie minus. Za to czekanie na browara.
Potem, ociężali nieco ruszyliśmy dalej. Szliśmy w zapadającym zmierzchu. Jak dotarliśmy na Eliaszówkę było już całkiem ciemno.
Szczyt jest co prawda zalesiony, ale powstaje tam wieża widokowa; sam szczyt zasadniczo można zaliczyć do Korony Gór Słowacji, jest najwyższym wzniesieniem Lubovnianskiej Vrchoviny.
Uzbroiwszy się w czołówki ruszyliśmy na końcowy etap wędrówki; po jakiejś pół godzinie dotarliśmy do miejsca sobotniego przeznaczenia - do chatki „Magóry”.
Chatka standardem i sposobem funkcjonowania zbliżona jest do tzw. chatki studenckiej (strasznie głupie określenie, ale niestety przyjęło się dość powszechnie). W środku zastaliśmy kilkanaście osób, wysoką temperaturę którą dawał piec kuchenny… Zainstalowaliśmy się na stryszku, potem zjedliśmy kolację i przystąpiliśmy do integracji. Jej okoliczności i szczegóły pominę.
Spało się bardzo dobrze. Rano wstaliśmy po 9.00, i po spakowaniu i niespiesznym śniadaniu wyruszyliśmy na ostatni etap wędrówki. Schodziliśmy zielonym szlakiem do Piwnicznej, przy nienajgorszej pogodzie.
Akordem wieńczącym wypad była zjedzona w Piwnicznej pizza o klimatycznej nazwie „Oddech chłopa”.
Wędrówkę zaczęliśmy w Rytrze, na wysokości Ryterskiego Raju. Chcieliśmy iść żółtym gminnym szlakiem, ale początkowo wydawało się, że będzie to spore logistyczne wyzwanie. Co prawda szybko namierzyliśmy początek szlaku (żółta kropka w białym otoku) ale potem... nic. Szliśmy drogą wzdłuż potoku, chyba z kilometr, ale żółtych znaków - ani śladu...
Wróciliśmy do kropki. Po analizie map doszliśmy do przekonania, że najprawdopodobniej na wysokości tego drzewa z kropką był mostek którym można było przejść na drugą stronę potoku. Był, ale nie ma. Postanowiliśmy się przezeń przeprawić po kamieniach. Trochę czasu nam to zajęło, zeszliśmy w dół wąwozu i znaleźliśmy miejsce gdzie była szansa na przejście potoku suchą stopą. Operacja zakończyła się sukcesem; po drugiej stronie dość szybko znaleźliśmy charakterystyczne biało-żółte znaczki i pomaszerowaliśmy.
Podejście było trochę uciążliwe, do pokonania mieliśmy tym szlakiem ponad 600 metrów przewyższenia. Szlak jest chyba w ogóle nieuczęszczany bo tylko tropy zwierzyny widać było na śniegu, stado saren przemknęło nam zresztą między drzewami...
Doszliśmy do przełęczy o bardzo ładnej nazwie…
… a stamtąd zaatakowaliśmy Radziejową. Widoki z wieży nie powalały, powalał za to halny.
Zrobiłem sobie fotę z dziewczętami… …
...i wróciliśmy kawałek, żeby iść dalej w kierunku Wielkiego Rogacza...
...a potem do bacówki na Obidzy.
W niej zjedliśmy obiad; trochę mnie ta wizyta w bacówce nerwów kosztowało bo obsługa strasznie tam niemrawa. Wychodzę z założenia, że na jedzenie to można poczekać, ale piwo powinno być natychmiast nalane. Więc bacówka ma u mnie minus. Za to czekanie na browara.
Potem, ociężali nieco ruszyliśmy dalej. Szliśmy w zapadającym zmierzchu. Jak dotarliśmy na Eliaszówkę było już całkiem ciemno.
Szczyt jest co prawda zalesiony, ale powstaje tam wieża widokowa; sam szczyt zasadniczo można zaliczyć do Korony Gór Słowacji, jest najwyższym wzniesieniem Lubovnianskiej Vrchoviny.
Uzbroiwszy się w czołówki ruszyliśmy na końcowy etap wędrówki; po jakiejś pół godzinie dotarliśmy do miejsca sobotniego przeznaczenia - do chatki „Magóry”.
Chatka standardem i sposobem funkcjonowania zbliżona jest do tzw. chatki studenckiej (strasznie głupie określenie, ale niestety przyjęło się dość powszechnie). W środku zastaliśmy kilkanaście osób, wysoką temperaturę którą dawał piec kuchenny… Zainstalowaliśmy się na stryszku, potem zjedliśmy kolację i przystąpiliśmy do integracji. Jej okoliczności i szczegóły pominę.
Spało się bardzo dobrze. Rano wstaliśmy po 9.00, i po spakowaniu i niespiesznym śniadaniu wyruszyliśmy na ostatni etap wędrówki. Schodziliśmy zielonym szlakiem do Piwnicznej, przy nienajgorszej pogodzie.
Akordem wieńczącym wypad była zjedzona w Piwnicznej pizza o klimatycznej nazwie „Oddech chłopa”.
- Tępy dyszel
- Posty: 2924
- Rejestracja: 2013-07-07, 16:49
- Lokalizacja: Tychy
Piotrek pisze:A masz więcej zdjęć n.p. na Picasie żeby pooglądać?
Tutaj możesz zajrzeć: https://picasaweb.google.com/1020074633 ... utego2014#
Tępy Dyszel pisze:vertigo - takie me ,,zboczenie zawodowe"......
Poproszę o informacje, ile km i czasu zajeło Waw przejście tej trasy......
I tak bardziej ogólnie - czy dużo śniegu i czy używaliście jakiś sprzęt zimowy typu ,,raczki" np ?
Dokładnie to pierwszego dnia zrobiliśmy 21,5 km a drugiego 6,5. Samo przejście od początku żółtego gminnego szalku do chatki Magóry byłoby trochę krótsze, ale najpierw z przełęczy Żłóbki odbiliśmy od trasy aby wejść na Radziejową no i potem z przełęczy Obidza też odbiliśmy kilkaset metrów od trasy aby zejść do bacówki na obiad.
W sobotę ruszyliśmy około 10.00 na trasę, w chatce byliśmy po 18.00. Tyle zajęło nam przejście wraz z posiadówką przy obiedzie. A w niedzielę schodziliśmy do Piwnicznej jakąś godzinę i 40 minut.
Śniegu trochę było, w odkrytych miejscach trochę go nawiało. Raczki mieliśmy ze sobą ale ich nie użyliśmy. Zasadniczo przydałyby się na podejściu i zejściu z Radziejowej, no ale w związku tym, że to nie był długi odcinek nawet nie chciało nam się wyciągać ich z plecaków.
Piotrek pisze:Ale jeżeli to jest studencka chatka to czemu ma szyld "agroturystyka"?
Ten szyld rzeczywiście kompletnie nie pasuje do tego obiektu. Chatka nie określa się jako "studencka", ale standardem i sposobem funkcjonowania łudząco coś takiego przypomina - jest tam w miarę duża jadalnia z piecem kuchennym, długą ławą... Śpi się na stryszku, na pryczach, łazienka teoretycznie jest, ale na kąpiel nie ma co liczyć.
Chatka ma przyzwoitą stronę w necie : http://chatkamagory.pl/page/index.php?id=ochatce
Piotrek pisze:Przyjemnie wygląda ta Chata Magury, mała ale nastrojowa
Ale jeżeli to jest studencka chatka to czemu ma szyld "agroturystyka"?
Dlatego, że wtedy właściciel obiektu zwanego "agroturystyką" nie musi spełniać absurdalnych norm narzucanych przez ustawę o turystyce obiektom o nazwie "schronisko" (ilość lampek, odległość jednego łóżka od drugiego itd.).
W zamian "agroturystyka" nie może przekroczyć pewnej liczby miejsc noclegowych, bodajże 30, ale tej liczby nie jestem na 100 % pewna. Trzeba by poczytać ustawę o turystyce i rozporządzenia do niej.
Cyrla tez jest agroturystyką.
Piotrek pisze:Ale jeżeli to jest studencka chatka to czemu ma szyld "agroturystyka"?
Pewnie po to, żeby zbłąkany chimalaista wiedział, do której chaty pukać. reszta jest niezamieszkana, a sam domek, o ile pamiętam, nie stoi przy szlaku, tylko trzeba nieco zboczyć.
Podtrzymuję waszą opinię, że chata przyjemna. Byłam na wielkanoc i jeśli znów będę miała możliwość - polecę w te pędy tam.
Zawsze trzeba iść. Jak się nie ma gdzie - tym bardziej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 60 gości