Wykopalisko sprzed kilku lat - bacowanie na Bryzgałkach
: 2014-01-23, 17:01
Przeklejam z forum "Turystyka Górska" relację sprzed kilku lat - zimowe bacowanie na Bryzgałkach, z opisem dojścia w to miejsce. Wyjazd miał miejsce w grudniu 2009.
Wraz z moimi wieloletnimi przyjaciółmi: małżeństwem w moim wieku, ich córką, którą znam od pieluch oraz naszą wspólną koleżanką wybraliśmy się na tradycyjne coroczne "przedświąteczne bacowanie z bigosem" - taką pół towarzyską, pół oficjalną, pół prywatną imprezę naszego koła.
W tym roku pogoda nas nie rozpieszczała, zapowiadano -25 stopni temperatury odczuwalnej, a "bacowanie" polega w końcu na tym, że śpi się w "bacówce" czyli pasterskim szałasie, najczęściej bez ogrzewania.
Miejsce wybrano bardzo ciekawe - osiedle pasterskie zwane "Bryzgałki" położone na Słowacji ale raptem 2 km od granicy polskiej, przy trasie Wielka Racza - Przegibek.
Zapowiadało się dużo, ponad 30 osób, w ostatniej chwili docierały wieści, że niektórzy z powodu temperatury wymiękają.
Już sam dojazd był skomplikowany logistycznie.
Jechałam pociągiem z synem (pseudo Świstak), który zabrał ze sobą narty tourowe w nadziei ze na nich pojeździ, miał w Łodygowicach odebrać dwie łopaty oraz sanki, które zakupił na Allegro, po czym kolejnym pociągiem dojechać do Zwardonia, podejść na Wielką Raczę i zjechać na nartach na miejsce noclegu.
Ja dojechałam do Żywca, tam zrobiłam zakupy, wypiłam dobrą kawę, chwilę poczekałam na autobus do Rycerki Górnej, a tam na rozstaju dróg i szlaków dogonili mnie znajomi.
Aby lepiej pokazać jak szliśmy wklejam fragment mapy
Osiedle szałasów jest w dolnej części mapy, na samym środku (Chlvarky - Bryzgal'ky), my szliśmy drogą od strony Rycerki Górnej (już poza mapą) wzdłuż potoku Abramów.
W pewnym miejscu droga po prostu kończy się i trzeba ciąć lasem wprost do góry na Przełęcz pod Bugajem, skąd prowadzi na miejsce dość wyraźna droga. Takie mieliśmy wskazówki od znajomych, którzy tam byli latem.
W trakcie podchodzenia drogą spotkaliśmy ludzi którzy przyjechali po choinki i oni doradzili nam iść w prawo do szlaku, gdyż na wprost las był ponoć zupełnie zawalony wiatrołomami.
Tak więc od końca leśnej "spychaczówki" wycięliśmy w prawo (mniej więcej obok miejsca gdzie na mapie jest cyfra 900) i dotarli do pięknej poziomej ścieżki, która wprost zapraszała aby nią iść (jak potem sprawdziliśmy na starych mapach kiedyś biegł nią zapewne szlak niebieski, równoległy do granicy, szlak ten zlikwidowano już chyba kilkanaście lat temu).
Poszliśmy tą ścieżką w lewo, w międzyczasie zrobiło się całkiem ciemno i w pewnym miejscu kiedy grzbiet po naszej prawej stronie dość wyraźnie się obniżył stwierdziłam, że chyba należałoby już wyciąć do góry wprost na przełęcz.
Po drodze jednak spotkaliśmy szlak czerwony i postanowili podejść kawałek jeszcze nim, w nadziei że on doprowadzi nas wprost do przełęczy.
Szlak zaczął się jednak niepokojąco wznosić. W tym momencie prowadził kolega, a ja szłam na końcu. Podniosłam bunt, że chyba za bardzo się wznosimy, a na mapie tak ostrego podejścia przed przełęczą nie było.
Rzeczywiście wyszliśmy na polankę skąd widać było odległe światło schroniska na Przegibku i byliśmy już dość znacznie powyżej niego a więc za wysoko.
No to wróciliśmy kawałek szlakiem a potem - za moją sugestią postanowili ciąć po prostu do góry aby dojść do granicy.
Na tej mapie nie ma zaznaczonych słupków granicznych ale na posiadanej przez nas mapie "Harmanca" nr 101 były one zaznaczone i wynikało z niej że Przełęcz pod Bugajem jest gdzieś pomiędzy słupkiem 161/6 (na grzbiecie Jaworzyny) a III/162 (na Bugaju).
Jednocześnie - jak to przełęcz jest ona najniższym obniżeniem w grzbiecie Jaworzyna - Bugaj.
Tak więc za moją sugestią wycięliśmy wprost do góry w kierunku granicy i po krótkim przedzieraniu się przez młodnik udało się nam do niej dojść.
Wyszliśmy na granicę obok słupka 161/8, w prawo w kierunku wzrastania numeracji teren gwałtownie opadał, więc zaczęliśmy schodzić. Za parę minut dotarliśmy do siodła przełęczy, gdzie stał słupek 161/12 lub 161/13 (z powodu zatarcia cyfr nie było dokładnie widać).
Korzystając z chwilowego zasięgu (praktycznie w niewielu miejscach na trasie ten zasięg był) wysłałam SMS-em wiadomość do syna, gdzie ma skręcić.
Telefonicznie powiadomiliśmy również innych znajomych o których wiedzieliśmy że na pewno przyjadą.
Dalej ścieżka chociaż pokryta świeżym puchem była dość oczywista, przynajmniej dla mnie ;-)
Po kolejnych 30-40 minutach marszu przecierając ślad w świeżym śniegu dotarliśmy na miejsce, wybrali najlepszy z siedmiu szałasów i tam się zadomowili, rozpalając w piecu, grzejąc wodę na herbatę, a potem na zupki.
Tak więc siedząc w coraz cieplejszej kuchni (udało się paląc w piecu osiągnąć temperaturę około 5 stopni, na zewnątrz było około -20) czekaliśmy na resztę.
Około 22 dotarło kolejne małżeństwo, ludzie zaprawieni w bojach, bo jak opowiadali kiedyś na bacowaniu w Niżnich Tatrach spali w szałasie w temperaturze - 32 stopnie.
Oni jak się okazało szli prawie naszym śladem ale dotarli do granicy inaczej - nieco bliżej przełęczy obok słupka 161/9.
Wrzuciliśmy bigos do kociołka postawionego na płycie kuchennej i ze smakiem go zjedli, kiedy w końcu tuż przed północą dotarł mój Michał.
Szedł cały prawie czas niosąc narty oraz sanki na plecach, bo nie było wystarczającej ilości śniegu. Zjechał tylko kawałek z Wielkiej Raczy.
On też się zapędził za daleko szlakiem czerwonym i kiedy się zorientował że trzeba odbić do granicy to wyszedł obok słupka 161/1.
Zaraz prawie za nim dotarli we trójkę ostatni już koledzy, oni poszli naszymi śladami, tylko odbili w kierunku granicy nieco za daleko i wyszli obok słupka 161/6.
W każdym razie byliśmy już wszyscy w liczbie 11 osób, przybyli przystąpili do konsumpcji kolejnej porcji bigosu, a potem już wszyscy skonsumowali grzaniec.
Była też doskonała domowa wiśniówka na spirytusie, (palce lizać) i świetne ciasta
Jak to zwykle - powspominało się trochę inne bacowania, pośpiewało przy gitarze. Na płycie kuchennej niestety spaliła się moja polarowa czapka która na nią spadła. (miałam na szczęście jeszcze kominiarkę).
Spać poszliśmy około godz. 3, w śpiworze było mi bardzo ciepło, mimo że herbata pozostawiona w kubeczkach na stole zamarzła na kamień.
Rano wstaliśmy około 10, zjedliśmy kolejną porcje pysznego domowego bigosu, oprócz tego chleb ze smalcem, wypili na drogę resztę przepysznej wiśniówki. Wyszliśmy już dobrze po południu.
Niestety na mnie przypadło niesienie dużych sanek, które kupił sobie mój syn, podczas gdy on poszedł z powrotem w kierunku Wielkiej Raczy i został w górach na kilka dni (studenci to maja dobrze), my poszliśmy na Przegibek.
Już przed Przegibkiem złapał nas zmrok, a temperatura powietrza gwałtownie spadła. Podobno było -17 stopni.
W domu byłam około 22.
Myślę ze ta impreza wejdzie na stałe do mojego "Kalendarza imprezowego".
Zdjęć nie robiłam, na mrozie siadły mi akumulatorki, Parę zdjęć (autor - mój kolega Jacek G.)
Bigos był pyszny:
Tak wygląda całe osiedle szałasów:
Miejsce noclegu:
Widok od źródła wody w górę:
Pierwszy raz widzę aby mój syn tak pracował
Prawie cała ekipa (z wyjątkiem fotografa i dwóch osób które odeszły z szałasu około 9 bo na 15 musiały być w pracy) przed szałasem w którym spaliśmy
I jeszcze parę Jackowych impresji:
A to czerwone z przodu to ja z sankami na plecach :wink:
Wraz z moimi wieloletnimi przyjaciółmi: małżeństwem w moim wieku, ich córką, którą znam od pieluch oraz naszą wspólną koleżanką wybraliśmy się na tradycyjne coroczne "przedświąteczne bacowanie z bigosem" - taką pół towarzyską, pół oficjalną, pół prywatną imprezę naszego koła.
W tym roku pogoda nas nie rozpieszczała, zapowiadano -25 stopni temperatury odczuwalnej, a "bacowanie" polega w końcu na tym, że śpi się w "bacówce" czyli pasterskim szałasie, najczęściej bez ogrzewania.
Miejsce wybrano bardzo ciekawe - osiedle pasterskie zwane "Bryzgałki" położone na Słowacji ale raptem 2 km od granicy polskiej, przy trasie Wielka Racza - Przegibek.
Zapowiadało się dużo, ponad 30 osób, w ostatniej chwili docierały wieści, że niektórzy z powodu temperatury wymiękają.
Już sam dojazd był skomplikowany logistycznie.
Jechałam pociągiem z synem (pseudo Świstak), który zabrał ze sobą narty tourowe w nadziei ze na nich pojeździ, miał w Łodygowicach odebrać dwie łopaty oraz sanki, które zakupił na Allegro, po czym kolejnym pociągiem dojechać do Zwardonia, podejść na Wielką Raczę i zjechać na nartach na miejsce noclegu.
Ja dojechałam do Żywca, tam zrobiłam zakupy, wypiłam dobrą kawę, chwilę poczekałam na autobus do Rycerki Górnej, a tam na rozstaju dróg i szlaków dogonili mnie znajomi.
Aby lepiej pokazać jak szliśmy wklejam fragment mapy
Osiedle szałasów jest w dolnej części mapy, na samym środku (Chlvarky - Bryzgal'ky), my szliśmy drogą od strony Rycerki Górnej (już poza mapą) wzdłuż potoku Abramów.
W pewnym miejscu droga po prostu kończy się i trzeba ciąć lasem wprost do góry na Przełęcz pod Bugajem, skąd prowadzi na miejsce dość wyraźna droga. Takie mieliśmy wskazówki od znajomych, którzy tam byli latem.
W trakcie podchodzenia drogą spotkaliśmy ludzi którzy przyjechali po choinki i oni doradzili nam iść w prawo do szlaku, gdyż na wprost las był ponoć zupełnie zawalony wiatrołomami.
Tak więc od końca leśnej "spychaczówki" wycięliśmy w prawo (mniej więcej obok miejsca gdzie na mapie jest cyfra 900) i dotarli do pięknej poziomej ścieżki, która wprost zapraszała aby nią iść (jak potem sprawdziliśmy na starych mapach kiedyś biegł nią zapewne szlak niebieski, równoległy do granicy, szlak ten zlikwidowano już chyba kilkanaście lat temu).
Poszliśmy tą ścieżką w lewo, w międzyczasie zrobiło się całkiem ciemno i w pewnym miejscu kiedy grzbiet po naszej prawej stronie dość wyraźnie się obniżył stwierdziłam, że chyba należałoby już wyciąć do góry wprost na przełęcz.
Po drodze jednak spotkaliśmy szlak czerwony i postanowili podejść kawałek jeszcze nim, w nadziei że on doprowadzi nas wprost do przełęczy.
Szlak zaczął się jednak niepokojąco wznosić. W tym momencie prowadził kolega, a ja szłam na końcu. Podniosłam bunt, że chyba za bardzo się wznosimy, a na mapie tak ostrego podejścia przed przełęczą nie było.
Rzeczywiście wyszliśmy na polankę skąd widać było odległe światło schroniska na Przegibku i byliśmy już dość znacznie powyżej niego a więc za wysoko.
No to wróciliśmy kawałek szlakiem a potem - za moją sugestią postanowili ciąć po prostu do góry aby dojść do granicy.
Na tej mapie nie ma zaznaczonych słupków granicznych ale na posiadanej przez nas mapie "Harmanca" nr 101 były one zaznaczone i wynikało z niej że Przełęcz pod Bugajem jest gdzieś pomiędzy słupkiem 161/6 (na grzbiecie Jaworzyny) a III/162 (na Bugaju).
Jednocześnie - jak to przełęcz jest ona najniższym obniżeniem w grzbiecie Jaworzyna - Bugaj.
Tak więc za moją sugestią wycięliśmy wprost do góry w kierunku granicy i po krótkim przedzieraniu się przez młodnik udało się nam do niej dojść.
Wyszliśmy na granicę obok słupka 161/8, w prawo w kierunku wzrastania numeracji teren gwałtownie opadał, więc zaczęliśmy schodzić. Za parę minut dotarliśmy do siodła przełęczy, gdzie stał słupek 161/12 lub 161/13 (z powodu zatarcia cyfr nie było dokładnie widać).
Korzystając z chwilowego zasięgu (praktycznie w niewielu miejscach na trasie ten zasięg był) wysłałam SMS-em wiadomość do syna, gdzie ma skręcić.
Telefonicznie powiadomiliśmy również innych znajomych o których wiedzieliśmy że na pewno przyjadą.
Dalej ścieżka chociaż pokryta świeżym puchem była dość oczywista, przynajmniej dla mnie ;-)
Po kolejnych 30-40 minutach marszu przecierając ślad w świeżym śniegu dotarliśmy na miejsce, wybrali najlepszy z siedmiu szałasów i tam się zadomowili, rozpalając w piecu, grzejąc wodę na herbatę, a potem na zupki.
Tak więc siedząc w coraz cieplejszej kuchni (udało się paląc w piecu osiągnąć temperaturę około 5 stopni, na zewnątrz było około -20) czekaliśmy na resztę.
Około 22 dotarło kolejne małżeństwo, ludzie zaprawieni w bojach, bo jak opowiadali kiedyś na bacowaniu w Niżnich Tatrach spali w szałasie w temperaturze - 32 stopnie.
Oni jak się okazało szli prawie naszym śladem ale dotarli do granicy inaczej - nieco bliżej przełęczy obok słupka 161/9.
Wrzuciliśmy bigos do kociołka postawionego na płycie kuchennej i ze smakiem go zjedli, kiedy w końcu tuż przed północą dotarł mój Michał.
Szedł cały prawie czas niosąc narty oraz sanki na plecach, bo nie było wystarczającej ilości śniegu. Zjechał tylko kawałek z Wielkiej Raczy.
On też się zapędził za daleko szlakiem czerwonym i kiedy się zorientował że trzeba odbić do granicy to wyszedł obok słupka 161/1.
Zaraz prawie za nim dotarli we trójkę ostatni już koledzy, oni poszli naszymi śladami, tylko odbili w kierunku granicy nieco za daleko i wyszli obok słupka 161/6.
W każdym razie byliśmy już wszyscy w liczbie 11 osób, przybyli przystąpili do konsumpcji kolejnej porcji bigosu, a potem już wszyscy skonsumowali grzaniec.
Była też doskonała domowa wiśniówka na spirytusie, (palce lizać) i świetne ciasta
Jak to zwykle - powspominało się trochę inne bacowania, pośpiewało przy gitarze. Na płycie kuchennej niestety spaliła się moja polarowa czapka która na nią spadła. (miałam na szczęście jeszcze kominiarkę).
Spać poszliśmy około godz. 3, w śpiworze było mi bardzo ciepło, mimo że herbata pozostawiona w kubeczkach na stole zamarzła na kamień.
Rano wstaliśmy około 10, zjedliśmy kolejną porcje pysznego domowego bigosu, oprócz tego chleb ze smalcem, wypili na drogę resztę przepysznej wiśniówki. Wyszliśmy już dobrze po południu.
Niestety na mnie przypadło niesienie dużych sanek, które kupił sobie mój syn, podczas gdy on poszedł z powrotem w kierunku Wielkiej Raczy i został w górach na kilka dni (studenci to maja dobrze), my poszliśmy na Przegibek.
Już przed Przegibkiem złapał nas zmrok, a temperatura powietrza gwałtownie spadła. Podobno było -17 stopni.
W domu byłam około 22.
Myślę ze ta impreza wejdzie na stałe do mojego "Kalendarza imprezowego".
Zdjęć nie robiłam, na mrozie siadły mi akumulatorki, Parę zdjęć (autor - mój kolega Jacek G.)
Bigos był pyszny:
Tak wygląda całe osiedle szałasów:
Miejsce noclegu:
Widok od źródła wody w górę:
Pierwszy raz widzę aby mój syn tak pracował
Prawie cała ekipa (z wyjątkiem fotografa i dwóch osób które odeszły z szałasu około 9 bo na 15 musiały być w pracy) przed szałasem w którym spaliśmy
I jeszcze parę Jackowych impresji:
A to czerwone z przodu to ja z sankami na plecach :wink: