W ten przedświąteczny czas
: 2013-12-24, 10:52
Kiedy wszystkie porządne panie domu pucują i glancują oraz przygotowują setki przedświątecznych potraw ja się wybieram w góry.
Tradycyjnie jak co roku moi przyjaciele z SKPG organizują "przedświąteczne bacowanie z bigosem" w tym roku, ponieważ zapowiada się nas sporo w bacówce na Hali Cudzichowej.
Każdy ma obowiązek przywieźć bigos i coś dobrego w postaci stałej i w płynie.
Startujemy o godz. 10.30 z Chorzowa z koleżanką, jej samochodem, inni uczestnicy o różnych - wcześniejszych lub późniejszych porach. Zaczynamy też z rożnych miejsc, my akurat z Sopotni z zamiarem wejścia na Rysiankę.
Po przygotowaniu się, ubraniu startujemy z parkingu około 13.15
Już prawie od razu po starcie widzimy coś nowego:
Plecaki mamy całkiem spore jak na wyjazd dwudniowy:
Idziemy pod górę wydeptanym i przejeżdżonym przez skutery skrótem, dość stromą przecinką.
Po drodze zaliczamy jeszcze ciekawe spotkanie z głuszcem, który wcale się nas nie bał. Ale nie zdążyłam wyjąć aparatu, a potem schował się pomiędzy choinki i był słabo widoczny.
W końcu dochodzimy na początek hali - i oto pojawiają się ONE:
Im wyżej tym ładniej. Powoli nam idzie to podchodzenie, bo ciągle pstrykamy i pstrykamy.
Tu akurat na przedostatnim planie Prosieczne i Kwaczański Róg a za nimi Niżnie Tatry
Pilsko o rzut beretem
I ONA - Królowa Beskidów
No i mój ulubiony szczyt
ON i Niżnie Tatry, w nieco szerszej perspektywie
A tu dla odmiany bliski plan - przełęcz Pawlusia i Romanka
W oddali - Pasemko Pewelsko-Ślemieńskie i Żurawnica
Babia i Pilsko raz jeszcze, niebo coraz bardziej czerwone
Jesteśmy już blisko schroniska, gdy spoza grzbietu wyłania się Mała Fatra
Sprzed schroniska:
I jeszcze rzut oka na Tatry, jak z kamerki:
W schronisku byłyśmy prawie punktualnie o 16, zjadłyśmy obiad, ogrzały, wypiły kilka herbat, posiedziały trochę, no i trzeba wychodzić w tą noc.
Ludzie w schronisku, a było ich kilkoro, patrzyli na nas trochę dziwnie.
Ze szlaku w kierunku Pilska nie mam zdjęć, bo było ciemno.
Lubię takie wędrówki nocą po śniegu, kiedy las wokoło jest tajemniczy.
Podeszłyśmy trochę na Palenicę (o kilku innych nazwach), zeszły na przełęcz i zaczęły na rozjeżdżonym trakcie szukać śladów naszych kolegów. Niestety nie było wyraźnie widocznych śladów, ale koleżanka szybko znalazła właściwą drogę (którą jak się okazało - inni nie znaleźli). Zapadając się w śniegu mniej więcej po kolana po kolejnych 30 minutach doszłyśmy do szałasu.
A tam - bigos, grzaniec i inne smakołyki:
Następnych kilka zdjęć jest bez flesza, stad nieco poruszone, ale za to chyba lepiej oddają atmosferę właściwą bacowaniu:
Oprócz bigosu były i kiełbaski:
A w kociołku - grzaniec
No i musiało być śpiewanie przy gitarze, a było kilkoro grajków:
Na zewnątrz szałasu rozpętał się halny, chmury zapierdzielały z ogromną szybkością, drzewa szumiały a wiatr wył, ale wewnątrz było przytulnie.
Spać poszliśmy około 2, spałam źle, z powodu tego halnego, zawsze mam wtedy jakieś takie dziwaczne sny. Już o 9 obudziła mnie koleżanka, która chciała zdążyć na Miziową na godzinę 12, na mszę. Ponieważ ona dzierży w ręce kierownicę (od swojego samochodu), więc musiałam się dostosować i wywlec się o tej wczesnej porze z ciepłego śpiwora.
Zresztą prawdę mówiąc mnie też to było na rękę, tylko wstać rano i ubrać zimne buty jest ciężko.
Ale i tak wszyscy zaczynają już wstawać.
A to stół, a w lewym rogu nasza choinka:
Na śniadanie kiełbaski i grzanki z ogniska:
Około 10.30 wyszłyśmy z koleżanką z szałasu, pogoda nie jest wcale taka zła jak była w nocy:
Po 1,5 godziny marszu doszłyśmy na Miziową, tam akurat w sam raz zdążyły na mszę, a potem trzeba było pokrzepić również ciało, więc coś zjadłyśmy. W międzyczasie ściągnęła reszta towarzystwa, która miała samochody w Korbielowie.
Trzeba znowu opuścić ciepłe schronisko, aby jeszcze za dnia dostać się do samochodu, który jest w Sopotni, na samym końcu wsi. Nie prowadzi tam żaden szlak, ale najwygodniej nam było zacząć zejście szlakiem zielonym (do Sopotni-Wodospadu), a potem w odpowiednim momencie z niego zejść.
Jeszcze dwie fotki sprzed schroniska:
Widać, że na dole już brak jest śniegu, bo halny całkiem ogołocił góry.
Żegnamy się z resztą kolegów i schodzimy tak jak planowałyśmy szlakiem zielonym, a potem różnymi płajami i drogami. Ostatni odcinek jest dość nieprzyjemny, gdyż prowadzi mocno oblodzoną "spychaczówką", na której nogi rozjeżdżają się na wszystkie strony. Aż mnie bolą nadgarstki od ściskania kijków.
O godzinie 17 docieramy wreszcie do samochodu i wracamy do domu.
Pięknie było
Tradycyjnie jak co roku moi przyjaciele z SKPG organizują "przedświąteczne bacowanie z bigosem" w tym roku, ponieważ zapowiada się nas sporo w bacówce na Hali Cudzichowej.
Każdy ma obowiązek przywieźć bigos i coś dobrego w postaci stałej i w płynie.
Startujemy o godz. 10.30 z Chorzowa z koleżanką, jej samochodem, inni uczestnicy o różnych - wcześniejszych lub późniejszych porach. Zaczynamy też z rożnych miejsc, my akurat z Sopotni z zamiarem wejścia na Rysiankę.
Po przygotowaniu się, ubraniu startujemy z parkingu około 13.15
Już prawie od razu po starcie widzimy coś nowego:
Plecaki mamy całkiem spore jak na wyjazd dwudniowy:
Idziemy pod górę wydeptanym i przejeżdżonym przez skutery skrótem, dość stromą przecinką.
Po drodze zaliczamy jeszcze ciekawe spotkanie z głuszcem, który wcale się nas nie bał. Ale nie zdążyłam wyjąć aparatu, a potem schował się pomiędzy choinki i był słabo widoczny.
W końcu dochodzimy na początek hali - i oto pojawiają się ONE:
Im wyżej tym ładniej. Powoli nam idzie to podchodzenie, bo ciągle pstrykamy i pstrykamy.
Tu akurat na przedostatnim planie Prosieczne i Kwaczański Róg a za nimi Niżnie Tatry
Pilsko o rzut beretem
I ONA - Królowa Beskidów
No i mój ulubiony szczyt
ON i Niżnie Tatry, w nieco szerszej perspektywie
A tu dla odmiany bliski plan - przełęcz Pawlusia i Romanka
W oddali - Pasemko Pewelsko-Ślemieńskie i Żurawnica
Babia i Pilsko raz jeszcze, niebo coraz bardziej czerwone
Jesteśmy już blisko schroniska, gdy spoza grzbietu wyłania się Mała Fatra
Sprzed schroniska:
I jeszcze rzut oka na Tatry, jak z kamerki:
W schronisku byłyśmy prawie punktualnie o 16, zjadłyśmy obiad, ogrzały, wypiły kilka herbat, posiedziały trochę, no i trzeba wychodzić w tą noc.
Ludzie w schronisku, a było ich kilkoro, patrzyli na nas trochę dziwnie.
Ze szlaku w kierunku Pilska nie mam zdjęć, bo było ciemno.
Lubię takie wędrówki nocą po śniegu, kiedy las wokoło jest tajemniczy.
Podeszłyśmy trochę na Palenicę (o kilku innych nazwach), zeszły na przełęcz i zaczęły na rozjeżdżonym trakcie szukać śladów naszych kolegów. Niestety nie było wyraźnie widocznych śladów, ale koleżanka szybko znalazła właściwą drogę (którą jak się okazało - inni nie znaleźli). Zapadając się w śniegu mniej więcej po kolana po kolejnych 30 minutach doszłyśmy do szałasu.
A tam - bigos, grzaniec i inne smakołyki:
Następnych kilka zdjęć jest bez flesza, stad nieco poruszone, ale za to chyba lepiej oddają atmosferę właściwą bacowaniu:
Oprócz bigosu były i kiełbaski:
A w kociołku - grzaniec
No i musiało być śpiewanie przy gitarze, a było kilkoro grajków:
Na zewnątrz szałasu rozpętał się halny, chmury zapierdzielały z ogromną szybkością, drzewa szumiały a wiatr wył, ale wewnątrz było przytulnie.
Spać poszliśmy około 2, spałam źle, z powodu tego halnego, zawsze mam wtedy jakieś takie dziwaczne sny. Już o 9 obudziła mnie koleżanka, która chciała zdążyć na Miziową na godzinę 12, na mszę. Ponieważ ona dzierży w ręce kierownicę (od swojego samochodu), więc musiałam się dostosować i wywlec się o tej wczesnej porze z ciepłego śpiwora.
Zresztą prawdę mówiąc mnie też to było na rękę, tylko wstać rano i ubrać zimne buty jest ciężko.
Ale i tak wszyscy zaczynają już wstawać.
A to stół, a w lewym rogu nasza choinka:
Na śniadanie kiełbaski i grzanki z ogniska:
Około 10.30 wyszłyśmy z koleżanką z szałasu, pogoda nie jest wcale taka zła jak była w nocy:
Po 1,5 godziny marszu doszłyśmy na Miziową, tam akurat w sam raz zdążyły na mszę, a potem trzeba było pokrzepić również ciało, więc coś zjadłyśmy. W międzyczasie ściągnęła reszta towarzystwa, która miała samochody w Korbielowie.
Trzeba znowu opuścić ciepłe schronisko, aby jeszcze za dnia dostać się do samochodu, który jest w Sopotni, na samym końcu wsi. Nie prowadzi tam żaden szlak, ale najwygodniej nam było zacząć zejście szlakiem zielonym (do Sopotni-Wodospadu), a potem w odpowiednim momencie z niego zejść.
Jeszcze dwie fotki sprzed schroniska:
Widać, że na dole już brak jest śniegu, bo halny całkiem ogołocił góry.
Żegnamy się z resztą kolegów i schodzimy tak jak planowałyśmy szlakiem zielonym, a potem różnymi płajami i drogami. Ostatni odcinek jest dość nieprzyjemny, gdyż prowadzi mocno oblodzoną "spychaczówką", na której nogi rozjeżdżają się na wszystkie strony. Aż mnie bolą nadgarstki od ściskania kijków.
O godzinie 17 docieramy wreszcie do samochodu i wracamy do domu.
Pięknie było