Wyspowo
: 2024-11-15, 21:05
Beskid Wyspowy- jakoś nigdy nie było nam po drodze. Ale na liście szczytów do odznaki „Diadem Polskich Gór” jest m.in. Mogielica, Ćwilin… Zatem 3 lata temu zmobilizowaliśmy się i pojechaliśmy do Chyszówek. Zagrało wtedy wszystko- pogoda, lokum, trasy… A Beskid Wyspowy rzucił na mnie swój urok, no i nabraliśmy już chyba zwyczaju wykorzystywania listopadowego urlopu właśnie w tamtych okolicach.
W zimny niedzielny poranek pognaliśmy pustą jeszcze A1 na południe. Kierunek- Łostówka.
Poniedziałek
Mój urlopowy syndrom niespokojnych nóg uruchomił się jeszcze przed świtem. Jedna kawa, druga kawa, dalej ciemno przed sklepowymi drzwiami zameldowałam się o 6,45 i ku mojemu radosnemu zdziwieniu- był otwarty , choć na tabliczce na drzwiach czarno na białym napisano, że czynny od 7. Od sprzedawczyni usłyszałam, że „swoi” wiedzą. Czyli chyba przypadkiem jestem „swoja” Zakup pieczywa nie trwał długo- dosłownie kilka bułek w skrzynce ( na razie dotarł tylko jeden dostawca), więc nie miałam w czym wybierać. Godzinę później było niewiele jaśniej, bo sobie ciekł z nieba deszczyk. Po sutym śniadanku i kolejnej kawie, zwarci i gotowi stanęliśmy na przystanku czekając na busa. Ubiegłoroczne doświadczenia przystankowe były następujące:
• W poniedziałki ok. godz. 8 na przystankach jest sporo ludzi
• Z reguły jest to młodzież szkolna
• Busy są małe i z reguły się spóźniają
• Nasza psica nie lubi takich środków transportu
A tym razem na przystanku tylko nasze 2+1. Busik pojawił się punktualnie i był prawie pusty, a kierowca powiedział nam, gdzie mamy wysiąść jeszcze zanim Rawka całkiem się zestresowała. Stachury, potem Niedośpiały-piękne nazwy (choć do Piergiesowych Polanek im daleko ). Zapiąć kurtkę, włożyć łepetynę w kaptur i w drogę. Początkowo pomiędzy koparkami i jakimś sprzętem drogowo-budowlanym, koniec asfaltu i w końcu piękna droga. Idziemy zielonym szlakiem Jasień-Lubogoszcz i jednocześnie GSBW. Z daleka oznaczenia tego drugiego wyglądają jak pomarańczowy szlak, dopiero z bliska widać, że to literki. Początkowo widoki były nieco zamglone, potem już całkiem zginęły w coraz cięższych chmurach. Dobrze, że choć krowy pasące się na pastwiskach było widać, a nawet słychać -każda jedna miała chyba dzwonek. Rawka-jako klasyczny pies obronny- obszczekuje te krowy. Od razu widać, że to miastowe zwierzę- kajtki wiejskie nie zwracają na te stwory uwagi Rawka sprawdza się również jako pies pasterki- dzielnie pilnuje swojego stada (czyli mnie i Jacka)- jak jedno zostaje w tyle, to nie pozwala drugiemu iść dalej. Wymownie się odwraca i czeka
W ramach rozglądania się za grzybami schodzimy ze szlaku. Nie jest to wielki problem, bo dróg leśnych jest tu dostatek i chyba wszystkie prowadzą do naszego głównego celu- szczytu Ogorzała. Całe 806 m n.p.m. Kiedyś zobaczyłam sobie tę nazwę i skojarzyła nam się jednoznacznie. Nawet została przechrzczona na : O!Gorzała Jest tu na pewno świetny punkt widokowy, ale dziś widzimy tylko chmury. No i ławkę- dedykowana Zuzannie.
Nazwa szczytu zobowiązuje – łyczek metaxy z piersiówki smakuje jeszcze lepiej w taki szary dzień
Wracamy na szlak- a tu prawie knajpa! Teraz pusto, ale przypuszczam, że w sezonie wakacyjnym można tu coś przekąsić. Jest dzbanek, pojemnik na wodę, grilowisko…
I już za chwilę kolejne szczytowanie – Ostra ma 780 m n.p.m. Planowaliśmy tu jakiś piknik (bo moja autorska prognoza pogody przewidywała rozpogodzenie ) , ale jest jak jest, więc po krótkiej kontemplacji nowej pięknej tablicy z mapą Beskidu Wyspowego, , sturlaliśmy się prosto do Łostówki, by po zdjęciu ubłoconych elementów garderoby i ustaniu opadu z nieba udać się już własnym autem na wspominkowy spacer po Rabce.
Wtorek
Ze znajomym już kierowcą busa przemieściliśmy się tym razem do Mszany D. Okazuje się, że czerwone światła na skrzyżowaniu mogą być sprzyjającą okolicznością- lokalsi traktują to jako dodatkowy przystanek, to i my też skorzystaliśmy. Zawsze te 300 m marszu przez miasto mniej Naszym pierwszym celem jest Grunwald. Spacerową ścieżką wytyczoną przez LOT (Lokalna Organizacja Turystyczna) w ciągu niespełna pół godziny dotarliśmy do głównej atrakcji dzisiejszego dnia
A tu dokładniej widać, o co chodzi
Cała reszta wycieczki to już było niejako przy okazji
Po kilku ochach i achach przemieściliśmy się dalej- już na główny szczyt Grunwaldu. Całe 513 m n.p.m. Nazwa wzgórza nie jest przypadkowa. Kiedyś miejscowi nazywali je Burdelówką, a w 1910 roku – czyli w rocznicę bitwy pod Grunwaldem postanowili uczcić godnie zwycięstwo sprzed 500 lat i zorganizowali wielką imprezę. Ubrani na galowo + konie w paradnych strojach i w ogóle cała feta- wnieśli dębowy krzyż na Burdelówkę i przechrzcili ją na Grunwald.
Podążyliśmy sobie dalej w kierunku żółtego szlaku, który pięknie się wije po polach. Po prawej wznosi się Wsołowa, więc polazłam i tam, coby ją przydepnąć.
Wędrówka teoretycznie w słońcu, ale pod nogami chrzęści-szron na trawach w zacienionych miejscach nadal trzyma się świetnie. Gliniaste ścieżki natomiast- to jedna wielka ślizgawka. Całe szczęście , że mam kijki- kilka razy uratowały przed szpagatem
Światełko w tunelu
Na Czarnym Dziale jest ławka Andrzeja, ale w cieniu, więc zasiadamy przy ledwo żywym stole piknikowym, który jest w nasłonecznionej części polany. Kanapeczki, wafeleczki, herbatka z pigwą- to dla nas. Rawka dostała śmierdzące psie smaczki i wszyscy zadowoleni . Słoneczko świeci, ale tak na siedząco w bezruchu chłodek zaczyna być odczuwalny. Wszak to listopad a nie sierpień. No to w drogę- ku Ćwilinowi. Tu już nie ma totamto. Tu zaczynają się schody, a w zasadzie nie schody, tylko ogromne bajora, które jakimś cudem udaje się wyminąć bezkąpielowo. Potem coraz ostrzej pod górę po luźnych kamieniach przykrytych grubą warstwą liści… Powolutku cierpliwie pniemy się posapując, a tu z naprzeciwka wyłania się człowiek! To dopiero niespodzianka! W słoneczny dzień na szlaku spotkać kogoś Mało tego, za chwilę idzie kolejny! Szok i niedowierzanie Na szczycie pewnie będzie tłumek- tak sobie pomyślałam. A tymczasem kolejne zdziwienie- Polana Michurowa pusta! Czas tam spędzony na kolejnym piknikowaniu, rzucaniu piłeczki i tarzaniu się suchych trawach
https://photos.google.com/share/AF1QipMEd0iiPfhcG_QzxpFkBIyeX16E_lOnwGVGbDd4msiQMRsLG5Sc4MkNcYTyeAGmJg/photo/AF1QipOHZuVnGiYTpx_do7qhsr373yZl86PdKGoQrOIg?key=V1ZVemZkY3RCeXRTU0g4WDVMNEZ5UGdqMzVXcEFB
wyniósł coś około godziny i nikt się nie pokazał Pora wracać. Przez jeżyny i sztywne jakieś zalążki krzaczków przedarliśmy się do kamienistej ścieżki. Plan był taki, by zejść w Wilczycach, ale jak najbliżej Łostówki, by maksymalnie skrócić spacer wzdłuż ruchliwej drogi. Mapa pokazuje mnóstwo ścieżek, nawet gdzieś tam w tej plątaninie zaznaczony jest szlakowskaz. Idąc jedną z nich zobaczyłam na drzewach wielce wiekowe i mało wyraźne znaki szlaku rowerowego (swoją drogą ja po takim podłożu to bym nie umiała jechać), a przy kapliczce na skrzyżowaniu kilku leśnych dróg taki oto pomocnik
Od tego miejsca szliśmy już bardziej na wyczucie- byle w dół i raczej w prawo. Skończył się las i pojawiły się pola. W końcu wszystko widoczne jak na dłoni, nawet głębokie jary z potoczkami. Tak sobie wcześniej myślałam, że po polach to sobie przemkniemy i już, a tu znów trzeba kluczyć, bo ogrodzenia, bo bagno, bo skarpa… Summa summarum dotarliśmy do drogi w Wilczycach tuz przy kościele i już grzecznie chodnikiem podążyliśmy na zasłużony obiadek na kwaterę.
https://pl.mapy.cz/s/babasuboju
cdn
W zimny niedzielny poranek pognaliśmy pustą jeszcze A1 na południe. Kierunek- Łostówka.
Poniedziałek
Mój urlopowy syndrom niespokojnych nóg uruchomił się jeszcze przed świtem. Jedna kawa, druga kawa, dalej ciemno przed sklepowymi drzwiami zameldowałam się o 6,45 i ku mojemu radosnemu zdziwieniu- był otwarty , choć na tabliczce na drzwiach czarno na białym napisano, że czynny od 7. Od sprzedawczyni usłyszałam, że „swoi” wiedzą. Czyli chyba przypadkiem jestem „swoja” Zakup pieczywa nie trwał długo- dosłownie kilka bułek w skrzynce ( na razie dotarł tylko jeden dostawca), więc nie miałam w czym wybierać. Godzinę później było niewiele jaśniej, bo sobie ciekł z nieba deszczyk. Po sutym śniadanku i kolejnej kawie, zwarci i gotowi stanęliśmy na przystanku czekając na busa. Ubiegłoroczne doświadczenia przystankowe były następujące:
• W poniedziałki ok. godz. 8 na przystankach jest sporo ludzi
• Z reguły jest to młodzież szkolna
• Busy są małe i z reguły się spóźniają
• Nasza psica nie lubi takich środków transportu
A tym razem na przystanku tylko nasze 2+1. Busik pojawił się punktualnie i był prawie pusty, a kierowca powiedział nam, gdzie mamy wysiąść jeszcze zanim Rawka całkiem się zestresowała. Stachury, potem Niedośpiały-piękne nazwy (choć do Piergiesowych Polanek im daleko ). Zapiąć kurtkę, włożyć łepetynę w kaptur i w drogę. Początkowo pomiędzy koparkami i jakimś sprzętem drogowo-budowlanym, koniec asfaltu i w końcu piękna droga. Idziemy zielonym szlakiem Jasień-Lubogoszcz i jednocześnie GSBW. Z daleka oznaczenia tego drugiego wyglądają jak pomarańczowy szlak, dopiero z bliska widać, że to literki. Początkowo widoki były nieco zamglone, potem już całkiem zginęły w coraz cięższych chmurach. Dobrze, że choć krowy pasące się na pastwiskach było widać, a nawet słychać -każda jedna miała chyba dzwonek. Rawka-jako klasyczny pies obronny- obszczekuje te krowy. Od razu widać, że to miastowe zwierzę- kajtki wiejskie nie zwracają na te stwory uwagi Rawka sprawdza się również jako pies pasterki- dzielnie pilnuje swojego stada (czyli mnie i Jacka)- jak jedno zostaje w tyle, to nie pozwala drugiemu iść dalej. Wymownie się odwraca i czeka
W ramach rozglądania się za grzybami schodzimy ze szlaku. Nie jest to wielki problem, bo dróg leśnych jest tu dostatek i chyba wszystkie prowadzą do naszego głównego celu- szczytu Ogorzała. Całe 806 m n.p.m. Kiedyś zobaczyłam sobie tę nazwę i skojarzyła nam się jednoznacznie. Nawet została przechrzczona na : O!Gorzała Jest tu na pewno świetny punkt widokowy, ale dziś widzimy tylko chmury. No i ławkę- dedykowana Zuzannie.
Nazwa szczytu zobowiązuje – łyczek metaxy z piersiówki smakuje jeszcze lepiej w taki szary dzień
Wracamy na szlak- a tu prawie knajpa! Teraz pusto, ale przypuszczam, że w sezonie wakacyjnym można tu coś przekąsić. Jest dzbanek, pojemnik na wodę, grilowisko…
I już za chwilę kolejne szczytowanie – Ostra ma 780 m n.p.m. Planowaliśmy tu jakiś piknik (bo moja autorska prognoza pogody przewidywała rozpogodzenie ) , ale jest jak jest, więc po krótkiej kontemplacji nowej pięknej tablicy z mapą Beskidu Wyspowego, , sturlaliśmy się prosto do Łostówki, by po zdjęciu ubłoconych elementów garderoby i ustaniu opadu z nieba udać się już własnym autem na wspominkowy spacer po Rabce.
Wtorek
Ze znajomym już kierowcą busa przemieściliśmy się tym razem do Mszany D. Okazuje się, że czerwone światła na skrzyżowaniu mogą być sprzyjającą okolicznością- lokalsi traktują to jako dodatkowy przystanek, to i my też skorzystaliśmy. Zawsze te 300 m marszu przez miasto mniej Naszym pierwszym celem jest Grunwald. Spacerową ścieżką wytyczoną przez LOT (Lokalna Organizacja Turystyczna) w ciągu niespełna pół godziny dotarliśmy do głównej atrakcji dzisiejszego dnia
A tu dokładniej widać, o co chodzi
Cała reszta wycieczki to już było niejako przy okazji
Po kilku ochach i achach przemieściliśmy się dalej- już na główny szczyt Grunwaldu. Całe 513 m n.p.m. Nazwa wzgórza nie jest przypadkowa. Kiedyś miejscowi nazywali je Burdelówką, a w 1910 roku – czyli w rocznicę bitwy pod Grunwaldem postanowili uczcić godnie zwycięstwo sprzed 500 lat i zorganizowali wielką imprezę. Ubrani na galowo + konie w paradnych strojach i w ogóle cała feta- wnieśli dębowy krzyż na Burdelówkę i przechrzcili ją na Grunwald.
Podążyliśmy sobie dalej w kierunku żółtego szlaku, który pięknie się wije po polach. Po prawej wznosi się Wsołowa, więc polazłam i tam, coby ją przydepnąć.
Wędrówka teoretycznie w słońcu, ale pod nogami chrzęści-szron na trawach w zacienionych miejscach nadal trzyma się świetnie. Gliniaste ścieżki natomiast- to jedna wielka ślizgawka. Całe szczęście , że mam kijki- kilka razy uratowały przed szpagatem
Światełko w tunelu
Na Czarnym Dziale jest ławka Andrzeja, ale w cieniu, więc zasiadamy przy ledwo żywym stole piknikowym, który jest w nasłonecznionej części polany. Kanapeczki, wafeleczki, herbatka z pigwą- to dla nas. Rawka dostała śmierdzące psie smaczki i wszyscy zadowoleni . Słoneczko świeci, ale tak na siedząco w bezruchu chłodek zaczyna być odczuwalny. Wszak to listopad a nie sierpień. No to w drogę- ku Ćwilinowi. Tu już nie ma totamto. Tu zaczynają się schody, a w zasadzie nie schody, tylko ogromne bajora, które jakimś cudem udaje się wyminąć bezkąpielowo. Potem coraz ostrzej pod górę po luźnych kamieniach przykrytych grubą warstwą liści… Powolutku cierpliwie pniemy się posapując, a tu z naprzeciwka wyłania się człowiek! To dopiero niespodzianka! W słoneczny dzień na szlaku spotkać kogoś Mało tego, za chwilę idzie kolejny! Szok i niedowierzanie Na szczycie pewnie będzie tłumek- tak sobie pomyślałam. A tymczasem kolejne zdziwienie- Polana Michurowa pusta! Czas tam spędzony na kolejnym piknikowaniu, rzucaniu piłeczki i tarzaniu się suchych trawach
https://photos.google.com/share/AF1QipMEd0iiPfhcG_QzxpFkBIyeX16E_lOnwGVGbDd4msiQMRsLG5Sc4MkNcYTyeAGmJg/photo/AF1QipOHZuVnGiYTpx_do7qhsr373yZl86PdKGoQrOIg?key=V1ZVemZkY3RCeXRTU0g4WDVMNEZ5UGdqMzVXcEFB
wyniósł coś około godziny i nikt się nie pokazał Pora wracać. Przez jeżyny i sztywne jakieś zalążki krzaczków przedarliśmy się do kamienistej ścieżki. Plan był taki, by zejść w Wilczycach, ale jak najbliżej Łostówki, by maksymalnie skrócić spacer wzdłuż ruchliwej drogi. Mapa pokazuje mnóstwo ścieżek, nawet gdzieś tam w tej plątaninie zaznaczony jest szlakowskaz. Idąc jedną z nich zobaczyłam na drzewach wielce wiekowe i mało wyraźne znaki szlaku rowerowego (swoją drogą ja po takim podłożu to bym nie umiała jechać), a przy kapliczce na skrzyżowaniu kilku leśnych dróg taki oto pomocnik
Od tego miejsca szliśmy już bardziej na wyczucie- byle w dół i raczej w prawo. Skończył się las i pojawiły się pola. W końcu wszystko widoczne jak na dłoni, nawet głębokie jary z potoczkami. Tak sobie wcześniej myślałam, że po polach to sobie przemkniemy i już, a tu znów trzeba kluczyć, bo ogrodzenia, bo bagno, bo skarpa… Summa summarum dotarliśmy do drogi w Wilczycach tuz przy kościele i już grzecznie chodnikiem podążyliśmy na zasłużony obiadek na kwaterę.
https://pl.mapy.cz/s/babasuboju
cdn