Relacji nie będzie
: 2013-11-24, 17:46
Byłam na Luboniu Wielkim.
Spotkałam się z przyjaciółmi, jeszcze z dawnej redakcji "n.p.m." oraz dawnej grupy dyskusyjnej usenetu pl.rec.gory (w tej chwili ruch tam praktycznie zamarł, ale kontakty cały czas utrzymujemy i kilka razy w roku się spotykamy).
Pogoda była taka, że chociaż wzięłam aparat - to nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, wiec relacji zdjęciowej nie będzie.
Do góry szłam razem z koleżanką od przystanku Naprawa-Luboń Mały, od połowy podejścia zapadł zmrok, a mgła była taka, że widać było drogę pod nogami w odległości 2-3 metrów.
Dobrze, że szlak jest wyjątkowo dobrze oznakowany.
Tam u góry wesołe spotkanie - śpiewy, gadanie, piwo, domowe nalewki.
Jednocześnie jednak obywał się wieczór kawalerski (nieznanych nam osób) i schronisko było tak nabite, że razem z koleżanką spałyśmy na podłodze w jadalni. Nie miałyśmy karimatów, ale gospodarz udostępnił nam koce.
Jak rano zszedł do jadalni - to mówi "Jeszcze od czasu jak tu jestem szefem to nikt na podłodze nie spał", na co my - "zawsze ktoś musi być pierwszy".
Nie powiem abym się wyspała.
Koledzy obiecali nas podwieźć do Krakowa, samochód mieli na przełęczy Glisne, więc z bolącym kolanem schodziłam na tą przełęcz, a jest to około 400 m deniwelacji zaś zejście wyjątkowo strome, dzisiaj to dosłownie zjeżdżało się po błotnej zjeżdżalni, więc chwilami ścieżkę trzeba było omijać lasem, bo nie dało się iść.
Około 14 byłyśmy już w Krakowie i każda udała się w swoją stronę do domu.
I tak sobie myślę - jakim to człowiek jest wariatem, że aby się napić ze znajomymi najpierw idzie w nocy 2,5 godziny pod górę, potem śpi na podłodze, schodzi po błocie w dół na łeb na szyję, jakby nie mógł się napić w domu.
Spotkałam się z przyjaciółmi, jeszcze z dawnej redakcji "n.p.m." oraz dawnej grupy dyskusyjnej usenetu pl.rec.gory (w tej chwili ruch tam praktycznie zamarł, ale kontakty cały czas utrzymujemy i kilka razy w roku się spotykamy).
Pogoda była taka, że chociaż wzięłam aparat - to nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, wiec relacji zdjęciowej nie będzie.
Do góry szłam razem z koleżanką od przystanku Naprawa-Luboń Mały, od połowy podejścia zapadł zmrok, a mgła była taka, że widać było drogę pod nogami w odległości 2-3 metrów.
Dobrze, że szlak jest wyjątkowo dobrze oznakowany.
Tam u góry wesołe spotkanie - śpiewy, gadanie, piwo, domowe nalewki.
Jednocześnie jednak obywał się wieczór kawalerski (nieznanych nam osób) i schronisko było tak nabite, że razem z koleżanką spałyśmy na podłodze w jadalni. Nie miałyśmy karimatów, ale gospodarz udostępnił nam koce.
Jak rano zszedł do jadalni - to mówi "Jeszcze od czasu jak tu jestem szefem to nikt na podłodze nie spał", na co my - "zawsze ktoś musi być pierwszy".
Nie powiem abym się wyspała.
Koledzy obiecali nas podwieźć do Krakowa, samochód mieli na przełęczy Glisne, więc z bolącym kolanem schodziłam na tą przełęcz, a jest to około 400 m deniwelacji zaś zejście wyjątkowo strome, dzisiaj to dosłownie zjeżdżało się po błotnej zjeżdżalni, więc chwilami ścieżkę trzeba było omijać lasem, bo nie dało się iść.
Około 14 byłyśmy już w Krakowie i każda udała się w swoją stronę do domu.
I tak sobie myślę - jakim to człowiek jest wariatem, że aby się napić ze znajomymi najpierw idzie w nocy 2,5 godziny pod górę, potem śpi na podłodze, schodzi po błocie w dół na łeb na szyję, jakby nie mógł się napić w domu.