Gańczorka i Barania Góra - noc w hamaku
: 2023-08-28, 14:24
Wczoraj wróciliśmy dosyć późno z Tatr, wygrzało nas całkiem solidnie, a przede mną upalny weekend w terenie z ciężkim plecakiem na grzbiecie …
Kto to widział żeby brać się za takie projekty dopiero teraz, 40 na karku a mnie się zachciało łazić z ciężkim plecakiem, namiotem czy hamakiem
Widocznie tak miało być, wszystko ma swój czas …
Kolega Bartek kończy pracę o 14.00, umawiamy się na 16.00 pod jego blokiem i ruszamy zgodnie z planem.
Cel na dziś, to dojechać do Istebnej na Zaolzie gdzie zostawiamy auto, a następnie dojść na Gańczorke i tam rozbić obóz.
Plecaki ciężkie, popołudniowe słońce grzeje niemiłosiernie, a my mamy do przejścia na dzień dobry około 3 kilometrów asfaltem do źródeł Olzy, nigdy nie byłem po tej stronie Istebnej, więc źródło i Gańczorka to dla mnie nowości
Tempo mamy dobre i pokonujemy trasę całkiem sprawnie, podchodzimy przez lekkie zarośla do źródła, bardzo fajne miejsce, aż dziwne że jeszcze nie ma tam śladów po ognisku, bo miejsce na biwak wydaje się być fajne …
Olza wypływa spod kamienia i płynie drewnianą rynną, nad którą jest skrzyneczka w której z pewnością powinien być kubek, niestety w Polsce kradnie się wszystko dla zasady, bo jak jest to się bierze
Woda pyszna, zimna
Uzupełniamy zapas na wszelki wypadek i ruszamy dalej, po drodze dużo grzybów których nie zbieramy, bo co z nimi zrobimy, zmarnują się tylko w plecaku.
Trawersując zbocze Gańczorki mieliśmy skręcić w jedną z drużek, nie robimy tego ponieważ nie ma tych ścieżek na Mapy.cz, rzadko się to zdarza żeby nie było jakiejś ścieżki, ale pech chciał że tych akurat nie było
Podeszliśmy do jaskini "pod szlakiem", była dziura w ziemi, nawet spora, ale nie wchodziliśmy nie było czasu
Obchodzimy prawie całą Gańczorke i podchodzimy od północnej strony, chyba najgorszej możliwej, a to pech
Gramolimy się po stromym zboczu pełnym połamanych drzew, borowiny i chaszczy, jest milutko, cały jestem ujebany od borówek, jak bym kogoś skatował chwilę temu, a krew na spodniach nie zdążyła jeszcze zastygnąć
Ciężkie to było podejście, ale była jedna rzecz która nas zaskoczyła i to bardzo, a mianowicie na tym gównianym podejściu przez chaszcze znaleźliśmy malutką puchową kurteczkę dziecięcą, trochę to było przerażające, w taki miejscu takie znalezisko, czy gdzieś leży ciało ludzkie
W końcu docieramy na górę, nogi mam całe zdarte i uwalone borówkami, ale jest wesoło !
Obchodzimy szczyt z różnych stron i dupa ! Brak miejsca żeby się powiesić hamakiem, a już nie mówiąc o dwóch
Biegam z jednej strony na drugą, brodząc w borowinach i szukam miejsca i nagle krzyczę do Bartka jest! I do tego mamy zajebisty widok! Spoglądam lekko w dół, a tam baba w krzakach
Mówię grzecznie dzień dobry i przepraszam za głośne zachowanie, trochę mi było głupio że tak darłem ryja, ale Bartek był daleko …
Pani była jeszcze z kimś, taj drugiej osoby nie było widać, okazało się że zbierają borówki
My w końcu rzucamy plecaki na ziemię i zaczyna się rozpakowywać, drzewa które wybraliśmy okazały się za szeroko rozstawione na hamaki, musieliśmy jeszcze pokombinować w końcu się udało, Bartek trochę poniżej, a ja wyżej bliżej otwartej przestrzeni, rozkładając hamak mówiłem do Bartka że strasznie wieje w tym miejscu i mam nadzieję że to minie ?
To mój pierwsza nocka w hamaku, więc nie wiem co mnie czeka, wziąłem też nowy materac dmuchany na testy, same nowości na tym wyjeździe.
Miejsce musi być częściej odwiedzane, bo było miejsce na ognisko i sporo przygotowanego drewna na opał …
Otwieramy piwko i idziemy na drugą stronę Gańczorki popatrzeć na zachód słońca który akurat się dział, z daleka wyglądało że będzie fajnie, ale po przyjściu okazało się że zachód jest słaby i jakiś taki niemrawy przez chmury które się ułożyły tuż nad horyzontem, wracamy.
Zabieramy się za pieczenie kiełbasy, zrobiło się ciemno, przyświecało nam jedynie ognisko.
Było ciepło, a gdyby nie nieustannie wiejący wiatr, to pewnie byłoby gorąco ?
Nadszedł czas wziąć aparat, mały statyw i iść polować na gwiazdy, niedawno zakupiłem solidny statyw Velbon, ale jest ciężki więc nie zabierałem go ze sobą na ten wypad i to był błąd, duży jak się później okazało, bo wiatr nasilał się z każdą godziną, a pod nogami tylko nierówny teren i borowina, ustawić w takich okolicznościach stabilnie statyw graniczyło z cudem !
Robiłem idiotyczne pozycje żeby osłonić aparat przed wiatrem, ale na niewiele się to zdało, bo wszystkie zdjęcia były poruszone
Krótka przerwa, idę do ogniska, Bartek już chrapie leżąc przy ognisku, ja robię chwilę przerwy i wracam do statywu, to była noc perseidów więc na niebie było sporo spadających gwiazd, choć nie tyle ile byśmy chcieli
No nic, lekko zawiedziony ruszam w stronę ogniska, zasiadamy jeszcze na chwilę i postanawiamy iść spać.
Lokuję się w hamaku i próbuję zasnąć, pozycję można przyjąć wygodną, na działce często leżakuję w hamaku więc mam to przećwiczone
Aaaa, mam ze sobą również nowy śpiwór, też na testy, solidny ciepły śpiwór Vaude, jedyny minus to gabaryt, naprawdę spory wór …
Było mi za gorąco w nim, więc się przykryłem jak kołdrą, ale w tedy silny wiatr podwiewał mi od spodu, przez specjalne kanaliki w materacu (specjalne żeby mi utrudnić życie) no to będzie przejebana noc …
Wiatr zaczął przybierać na mocy, ewidentnie byłem w jakimś tunelu wietrznym, szarpało mną jak na statku podczas sztormu, wiało raz z lewej raz z prawej, w sumie fajnie ale ja chciałem spać !
Zasypiałem tylko na moment, żeby po chwili wyrywać się ze snu kolejnym szarpnięciem, czekałem na poranek, czekałem na budzik który miał Bartkowi zadzwonić o 4.00.
Umówiliśmy się na wschód, niestety nie było dzień wcześniej czasu żeby znaleźć dobre miejsce na wschód.
Rano po raz kolejny szukanie, wszędzie drzewa które zasłaniają widoki, a wschód zapowiada się bombowo!
Wszystko zaczynało nabierać niemożliwie krwawych i mocnych barw, dawno nie widziałem tak mocno kontrastowego wschodu, wow!
Poranek zrobił się pochmurny, niby miał być kolejny upalny dzień, a wszystko wygląda tak jakby miało padać !?
Wschód zaliczony, piękne światło było, idziemy robić śniadanie ! 10 jajek i spory kawałek tłustego boczku, będzie dobrze
Niestety po nieprzespanej nocy nie czułem się najlepiej, zjadłem trochę więcej niż połowę i koniec, na szczęście Bartek dał radę
Po śniadaniu idziemy sobie jeszcze poleżeć do hamaków, Bartek jeszcze drzemie, a ja po tej nieszczęsnej nocce jakoś nie potrafię …
Biorę aparat i idę spróbować łapać jakieś ciekawe światło …
Około 8.00 pakujemy obóz i ruszamy w drogę.
Cel na dziś to schronisko Przysłop pod Baranią i dalej na Baranią górę i z powrotem do Istebnej.
Z Gańczorki na Przysłop idzie piękny szlak, nie ma z niego widoków, ale jest bardzo fajny
Do schroniska docieramy szybko, ludzi jak na 9.00 rano jest ful, lekki szok
Zasiadamy przy wejściu, pijemy napoje i obmyślamy plan …
Po chwili idę do obsługi z prośbą żeby zostawić duże plecaki, bo chcemy wyskoczyć na szczyt, a z plecakami będzie wolno i ciężko.
Młody chłopak bez problemu się zgadza i chowamy plecaki na drugą recepcję.
W taki sposób na lekko możemy lecieć na górę, bez plecaka czuję się jak niesiony na skrzydłach ! Wręcz biegnę na szczyt zostawiając Bartka w tyle, w końcu się zatrzymuje i czekam żebyśmy poszli razem.
Podczas wędrówki opowiadamy sobie, ja mówię o spotkaniu kumpli z ulicy jakie zorganizował kolega Marcin, nie szedłem bo późno wróciłem z Tatr, a na drugi dzień ruszaliśmy na nasz wypad.
A Bartek opowiadał o robocie którą robił u kolegi, wymiana blatów kuchennych i coś tam jeszcze, w między czasie docieramy na Baranią, nadal jest po chmurno i jakoś tak niewyraźnie
Chwilę się kręcimy na wieży i spadamy z powrotem do schroniska.
Podczas zejścia mija nas facet, wołam na niego Hej Marcin !
Gość się odwraca, on w szoku, my również !
Marcin to ten kolega który organizował spotkanie chłopaków z naszej ulicy i ten sam któremu Bartek robił nowe blaty i szafki !!!!!
No kur.a mać, ten świat jest mały jak pudełko zapałek, zawsze powtarzam że Cieszyn to duża wiocha i każdy tu zna każdego, jak nie osobiście to przez jakiegoś znajomego
I tak Marcin zostaje z nami, idziemy do schroniska, pijemy rożne trunki, piwo, piwo 0.0 i kawa parzona.
W międzyczasie wychodzi palące słońce i momentalnie robi się gorąco jak diabli, szczególnie że siedzimy na balkonie prosto do słońca.
Okazuje się że Marcin sporo biega i chodzi (szybko) po górach, nie dość że się spotykamy po latach, to jeszcze w takich okolicznościach
Tak się dogadujemy, że Marcin rusza z nami do Istebnej.
Tępo mamy solidne, zapierdzielamy mocno, chyba Marcin narzucił nam swoje biegowe tempo
Na koniec oczywiście asfalt, żeby dobrze zapamiętać tą piękną wycieczkę, mocno dogrzani docieramy do samochodu, klima idzie w ruch, choć nie lubię z niej korzystać teraz przez chwilę się cieszyłem.
Do domu wracamy przez Czechy, żeby ominąć korki w Wiśle.
To był świetny wypad, na pewno do powtórzenia, trzeba w końcu dopasować odpowiedni zestaw do spania w Hamaku, więc trzeba próbować dalej
I taka to była wycieczka.
Kto to widział żeby brać się za takie projekty dopiero teraz, 40 na karku a mnie się zachciało łazić z ciężkim plecakiem, namiotem czy hamakiem
Widocznie tak miało być, wszystko ma swój czas …
Kolega Bartek kończy pracę o 14.00, umawiamy się na 16.00 pod jego blokiem i ruszamy zgodnie z planem.
Cel na dziś, to dojechać do Istebnej na Zaolzie gdzie zostawiamy auto, a następnie dojść na Gańczorke i tam rozbić obóz.
Plecaki ciężkie, popołudniowe słońce grzeje niemiłosiernie, a my mamy do przejścia na dzień dobry około 3 kilometrów asfaltem do źródeł Olzy, nigdy nie byłem po tej stronie Istebnej, więc źródło i Gańczorka to dla mnie nowości
Tempo mamy dobre i pokonujemy trasę całkiem sprawnie, podchodzimy przez lekkie zarośla do źródła, bardzo fajne miejsce, aż dziwne że jeszcze nie ma tam śladów po ognisku, bo miejsce na biwak wydaje się być fajne …
Olza wypływa spod kamienia i płynie drewnianą rynną, nad którą jest skrzyneczka w której z pewnością powinien być kubek, niestety w Polsce kradnie się wszystko dla zasady, bo jak jest to się bierze
Woda pyszna, zimna
Uzupełniamy zapas na wszelki wypadek i ruszamy dalej, po drodze dużo grzybów których nie zbieramy, bo co z nimi zrobimy, zmarnują się tylko w plecaku.
Trawersując zbocze Gańczorki mieliśmy skręcić w jedną z drużek, nie robimy tego ponieważ nie ma tych ścieżek na Mapy.cz, rzadko się to zdarza żeby nie było jakiejś ścieżki, ale pech chciał że tych akurat nie było
Podeszliśmy do jaskini "pod szlakiem", była dziura w ziemi, nawet spora, ale nie wchodziliśmy nie było czasu
Obchodzimy prawie całą Gańczorke i podchodzimy od północnej strony, chyba najgorszej możliwej, a to pech
Gramolimy się po stromym zboczu pełnym połamanych drzew, borowiny i chaszczy, jest milutko, cały jestem ujebany od borówek, jak bym kogoś skatował chwilę temu, a krew na spodniach nie zdążyła jeszcze zastygnąć
Ciężkie to było podejście, ale była jedna rzecz która nas zaskoczyła i to bardzo, a mianowicie na tym gównianym podejściu przez chaszcze znaleźliśmy malutką puchową kurteczkę dziecięcą, trochę to było przerażające, w taki miejscu takie znalezisko, czy gdzieś leży ciało ludzkie
W końcu docieramy na górę, nogi mam całe zdarte i uwalone borówkami, ale jest wesoło !
Obchodzimy szczyt z różnych stron i dupa ! Brak miejsca żeby się powiesić hamakiem, a już nie mówiąc o dwóch
Biegam z jednej strony na drugą, brodząc w borowinach i szukam miejsca i nagle krzyczę do Bartka jest! I do tego mamy zajebisty widok! Spoglądam lekko w dół, a tam baba w krzakach
Mówię grzecznie dzień dobry i przepraszam za głośne zachowanie, trochę mi było głupio że tak darłem ryja, ale Bartek był daleko …
Pani była jeszcze z kimś, taj drugiej osoby nie było widać, okazało się że zbierają borówki
My w końcu rzucamy plecaki na ziemię i zaczyna się rozpakowywać, drzewa które wybraliśmy okazały się za szeroko rozstawione na hamaki, musieliśmy jeszcze pokombinować w końcu się udało, Bartek trochę poniżej, a ja wyżej bliżej otwartej przestrzeni, rozkładając hamak mówiłem do Bartka że strasznie wieje w tym miejscu i mam nadzieję że to minie ?
To mój pierwsza nocka w hamaku, więc nie wiem co mnie czeka, wziąłem też nowy materac dmuchany na testy, same nowości na tym wyjeździe.
Miejsce musi być częściej odwiedzane, bo było miejsce na ognisko i sporo przygotowanego drewna na opał …
Otwieramy piwko i idziemy na drugą stronę Gańczorki popatrzeć na zachód słońca który akurat się dział, z daleka wyglądało że będzie fajnie, ale po przyjściu okazało się że zachód jest słaby i jakiś taki niemrawy przez chmury które się ułożyły tuż nad horyzontem, wracamy.
Zabieramy się za pieczenie kiełbasy, zrobiło się ciemno, przyświecało nam jedynie ognisko.
Było ciepło, a gdyby nie nieustannie wiejący wiatr, to pewnie byłoby gorąco ?
Nadszedł czas wziąć aparat, mały statyw i iść polować na gwiazdy, niedawno zakupiłem solidny statyw Velbon, ale jest ciężki więc nie zabierałem go ze sobą na ten wypad i to był błąd, duży jak się później okazało, bo wiatr nasilał się z każdą godziną, a pod nogami tylko nierówny teren i borowina, ustawić w takich okolicznościach stabilnie statyw graniczyło z cudem !
Robiłem idiotyczne pozycje żeby osłonić aparat przed wiatrem, ale na niewiele się to zdało, bo wszystkie zdjęcia były poruszone
Krótka przerwa, idę do ogniska, Bartek już chrapie leżąc przy ognisku, ja robię chwilę przerwy i wracam do statywu, to była noc perseidów więc na niebie było sporo spadających gwiazd, choć nie tyle ile byśmy chcieli
No nic, lekko zawiedziony ruszam w stronę ogniska, zasiadamy jeszcze na chwilę i postanawiamy iść spać.
Lokuję się w hamaku i próbuję zasnąć, pozycję można przyjąć wygodną, na działce często leżakuję w hamaku więc mam to przećwiczone
Aaaa, mam ze sobą również nowy śpiwór, też na testy, solidny ciepły śpiwór Vaude, jedyny minus to gabaryt, naprawdę spory wór …
Było mi za gorąco w nim, więc się przykryłem jak kołdrą, ale w tedy silny wiatr podwiewał mi od spodu, przez specjalne kanaliki w materacu (specjalne żeby mi utrudnić życie) no to będzie przejebana noc …
Wiatr zaczął przybierać na mocy, ewidentnie byłem w jakimś tunelu wietrznym, szarpało mną jak na statku podczas sztormu, wiało raz z lewej raz z prawej, w sumie fajnie ale ja chciałem spać !
Zasypiałem tylko na moment, żeby po chwili wyrywać się ze snu kolejnym szarpnięciem, czekałem na poranek, czekałem na budzik który miał Bartkowi zadzwonić o 4.00.
Umówiliśmy się na wschód, niestety nie było dzień wcześniej czasu żeby znaleźć dobre miejsce na wschód.
Rano po raz kolejny szukanie, wszędzie drzewa które zasłaniają widoki, a wschód zapowiada się bombowo!
Wszystko zaczynało nabierać niemożliwie krwawych i mocnych barw, dawno nie widziałem tak mocno kontrastowego wschodu, wow!
Poranek zrobił się pochmurny, niby miał być kolejny upalny dzień, a wszystko wygląda tak jakby miało padać !?
Wschód zaliczony, piękne światło było, idziemy robić śniadanie ! 10 jajek i spory kawałek tłustego boczku, będzie dobrze
Niestety po nieprzespanej nocy nie czułem się najlepiej, zjadłem trochę więcej niż połowę i koniec, na szczęście Bartek dał radę
Po śniadaniu idziemy sobie jeszcze poleżeć do hamaków, Bartek jeszcze drzemie, a ja po tej nieszczęsnej nocce jakoś nie potrafię …
Biorę aparat i idę spróbować łapać jakieś ciekawe światło …
Około 8.00 pakujemy obóz i ruszamy w drogę.
Cel na dziś to schronisko Przysłop pod Baranią i dalej na Baranią górę i z powrotem do Istebnej.
Z Gańczorki na Przysłop idzie piękny szlak, nie ma z niego widoków, ale jest bardzo fajny
Do schroniska docieramy szybko, ludzi jak na 9.00 rano jest ful, lekki szok
Zasiadamy przy wejściu, pijemy napoje i obmyślamy plan …
Po chwili idę do obsługi z prośbą żeby zostawić duże plecaki, bo chcemy wyskoczyć na szczyt, a z plecakami będzie wolno i ciężko.
Młody chłopak bez problemu się zgadza i chowamy plecaki na drugą recepcję.
W taki sposób na lekko możemy lecieć na górę, bez plecaka czuję się jak niesiony na skrzydłach ! Wręcz biegnę na szczyt zostawiając Bartka w tyle, w końcu się zatrzymuje i czekam żebyśmy poszli razem.
Podczas wędrówki opowiadamy sobie, ja mówię o spotkaniu kumpli z ulicy jakie zorganizował kolega Marcin, nie szedłem bo późno wróciłem z Tatr, a na drugi dzień ruszaliśmy na nasz wypad.
A Bartek opowiadał o robocie którą robił u kolegi, wymiana blatów kuchennych i coś tam jeszcze, w między czasie docieramy na Baranią, nadal jest po chmurno i jakoś tak niewyraźnie
Chwilę się kręcimy na wieży i spadamy z powrotem do schroniska.
Podczas zejścia mija nas facet, wołam na niego Hej Marcin !
Gość się odwraca, on w szoku, my również !
Marcin to ten kolega który organizował spotkanie chłopaków z naszej ulicy i ten sam któremu Bartek robił nowe blaty i szafki !!!!!
No kur.a mać, ten świat jest mały jak pudełko zapałek, zawsze powtarzam że Cieszyn to duża wiocha i każdy tu zna każdego, jak nie osobiście to przez jakiegoś znajomego
I tak Marcin zostaje z nami, idziemy do schroniska, pijemy rożne trunki, piwo, piwo 0.0 i kawa parzona.
W międzyczasie wychodzi palące słońce i momentalnie robi się gorąco jak diabli, szczególnie że siedzimy na balkonie prosto do słońca.
Okazuje się że Marcin sporo biega i chodzi (szybko) po górach, nie dość że się spotykamy po latach, to jeszcze w takich okolicznościach
Tak się dogadujemy, że Marcin rusza z nami do Istebnej.
Tępo mamy solidne, zapierdzielamy mocno, chyba Marcin narzucił nam swoje biegowe tempo
Na koniec oczywiście asfalt, żeby dobrze zapamiętać tą piękną wycieczkę, mocno dogrzani docieramy do samochodu, klima idzie w ruch, choć nie lubię z niej korzystać teraz przez chwilę się cieszyłem.
Do domu wracamy przez Czechy, żeby ominąć korki w Wiśle.
To był świetny wypad, na pewno do powtórzenia, trzeba w końcu dopasować odpowiedni zestaw do spania w Hamaku, więc trzeba próbować dalej
I taka to była wycieczka.