Zimna wiosna oraz inne obowiązki spowodowały, że zamysł górskiego biwaku przeniesionego z jesieni, znów został odłożony na zaś.
W końcu jednak przychodzi odpowiedni moment, choć już latem - jest wolny weekend, ma być ciepło ale nie upalnie i ma nie być deszczu, więc...jadę na biwak!
Gdy widzę wolny weekend, to (miesiąc wcześniej) pytam Adriana, czy w końcu się ruszamy na wspólny biwak. Następuje burza dwóch mózgów, gdzie by pojechać. Skracając - dogadujemy powoli temat i w końcu kupuję bilet na pociąg. No to już postanowione. Teraz czas na spakowanie się i z rana ruszam!
Auto mam w warsztacie, więc będzie to też powrót do podróży pociągiem. Więc wsiadam w tramwaj, a potem w pociąg (Elf) i wysiadam w Bielsku Białej, gdzie czeka już na mnie Adrian. Teraz jedziemy na miejsce startu i początek przygody!
Choć po drodze stajemy jeszcze pod sklepem i do naszych zaciężkich plecaków dokładamy jeszcze kilka puszek piwa, jednym z nich rozpoczniemy, niczym wytrawni podróżnicy naszą krótką wędrówkę!
Ruszamy i...po chwili muszę się zatrzymać. Moje wspomaganie wyje, cukier spada na łeb, na szyję więc czas na dojedzenie czegoś słodkiego, by po kwadransie ruszyć dalej. Podchodzimy ponad przysiółek i wkraczamy w las. Jak dobrze, że on tu jest, bo choć wyżej upałów ma nie być, to tu na dole jest bardzo gorąco. W cieniu docieramy do żółtego szlaku, tu krótka przerwa, ożesz jak ten plecak ciąży!
Po chwili pompa mi znów wyje, więc korzystając z leżącego pniaka znów siadamy ścierając pot.
Nad nami przelatuje kilka samolotów, Adrian zabija kleszcza a ja mu dziękuje, że mi wyperswadował mój pierwszy plan, skracając nieco naszą trasę (mielibyśmy już 7km w nogach i 500metrów przewyższeń - mamy połowę przewyższeń na dwóch kilometrach).
Powoli ale jednak wdrapujemy się do góry, Adrian z przodu i tak będzie już do końca:
W końcu powoli docieramy na pierwszy szczyt, mając za sobą pierwsze z trzech podejść.
Jesteśmy na Jałowcu, gdzie na skraju polany stoi fajna chatka - o którą widać, że ktoś dba. Ma okna, porządny dach itd. Wypas.
Jałowiec 1111m
Na Jałowcu jestem pierwszy raz. Oglądałem go nie tak dawno, nawet był moment, że chciałem zboczyć na niego, ale wizytę na nim odłożyłem na inny czas, min właśnie z myślę, że tu warto będzie może pod namiot podskoczyć. Widoki są w jednym kierunku, na Beskid Żywiecki. Ze szczytu opada hala Trzebuńska, prawie do samej Suchej Przełęczy.
Robimy kilka zdjęć i postanawiamy poszukać cienia, w którym zamierzamy zjeść nasz obiad.
Widok na Beskid Żywiecki (Żywiecko-Orawski)
Rzucam na głos, że jak dla mnie nie musimy iść dalej
(bo po prostu mam dość), na szczęście Adrian wspomina o obiedzie, przez co odnajduje w sobie trochę energii.
Schodzimy w dół i na odnodze drogi (oby żaden rowerzysta nie wymyślił sobie tędy zjazdu to będzie git), zajmujemy miejsce w cieniu. Oto nasz obiad:
Jakie to było pyszne! Szkoda, że tylko po jednym takim kubku zabraliśmy...
Przy okazji oglądamy swoje akcesoria biwakowe, a ja uświadamiam sobie, że zabrałem kartusz, który powoli się kończy (ma już 6 lat!) i zaczynam się bać czy mi starczy.
Z naszego miejsca mamy widok na Babią Górę. A to przypomina nam o naszym celu. Mimo, że nam się nie śpieszy (nasza dewiza na dziś - mamy czas) to sama trasa się nie przejdzie, więc ruszamy.
Schodząc do przełęczy dostrzegamy też jeszcze coś:
Tatry widoczne nad Krowiarkami
Ja chcę jak najszybciej dojść na Czerniawy, bo liczę na cień, a Adrian lata wokół i robi sporo zdjęć. Ja tam wolę nie tracić sił, ot pesel
. Za nami jedno podejście, a czekają jeszcze dwa...
Buszujący w trawach:
Chowam aparat do torby; to nowość, zawsze go noszę na szyi ale dziś plecak mnie wystarczająco przygniata. I jak szybko go schowałem, tak też szybko go wyciągam, bo znów widzimy Tatry:
Na Czerniawie kolejna przerwa. Wypijamy coraz więcej wody i zaczynamy się bać czy nam jej starczy. Jeden z mijanych potoków pod Jałowcem był wyschnięty...pytanie czy w tym, w którym planowaliśmy uzupełnić wodę będzie woda.
Myśląc o wodzie, o tym czy dam radę ją racjonować zamiast iść szlakiem schodzę w kierunku Beskidka, gdzie zamierzamy zrobić, coś nowego dziś - przerwę! 😂 Tylko, że wchodzę na drugi szczyt Czerniawy! Teraz dodatkowe zejście, by po chwili dotrzeć do Beskidka, gdzie ja zrzucam z ulgą plecak (garba) i kładę się padam w trawie i ucinam nieco drzemki. Jestem wykończony...
Po jakiejś pół godzinie nabieram sił i wstaje by zrobić kilka zdjęć.
A jest co oglądać z tego miejsca.
Babia Góra oczywiście gra tu główną rolę, wyłaniając się za naszego celu, do tego w jej stronę widoczność jest doskonała jak na taki upał:
W stronę Romanki i Beskidu Żywieckiego widoki są równie piękne, choć pod słońce nieco zamglone:
Czas na nas, teraz będzie dość konkretne zejście. Dobrze, że wiedzie znów lasem bo czuję spieczone ręce. Schodzimy do Przełęczy Klekociny:
gdzie Adrian proponuje, żeby przejść się do jakiejś chałupy i poprosić o wodę. Schodzimy poniżej do domostw, gdzie przemiła pani napełnia nam butelki. Dziękujemy pani bardzo!
Przy okazji odkrywam tu jedną z dwóch rzeczy o moim plecaku. Pierwszą, przez rzep od regulacji wysokości systemu nośnego plecaka, który mi się odczepia. Przez to odkrywam, że miałem nie dociągnięte paski od ramion. Po ich dociągnięciu i regulacji plecak leży na plecach o wiele wygodniej...ech co za spostrzegawczość...drugą odkryję nieco później.
No to teraz musimy rozpocząć podejście. Wpierw na przełęcz, skąd już szlakiem wspinamy się ku Hali Kamińskiego. Dzięki temu dociągnięciu ramion plecaka idzie mi się lżej, ale zaczynają mnie męczyć skurcze (teraz to zaś za wysoki cukier). Choć idzie się tu fajnym kawałkiem takiego dzikiego boru, a ścieżka wiedzie wąskim jarem:
Robi się nieco dziko, jest pusto. Nic dziwnego jest już siedemnasta. I gdy już mam całkiem dość, to widzę, że Adrian przede mną się rozbiera.
A to oznacza, że dotarliśmy do strumienia i że jest w nim woda. Więc ostatkiem sił zmuszam się aby dotrzeć do niego.
Wypijam prawie litr wody, a w to miejsce nalewam świeżej, zimnej wody. Do tego nieco się odświeżam (uwaga golizna 😂):
Tu odkrywam też, że w plecaku pod bocznymi kieszeniami, mam jeszcze na samym dole kieszenie, do których można włożyć np butelkę wody. Alleluja, cóż za spostrzegawczość! 🙈
Znów po chwili ruszamy dalej i to końcowe podejście dłuży mi się niemiłosiernie. Ale w końcu po kilku godzinach (minutach
) w końcu jesteśmy!
na Hali Kamińskiego
Gdy byłem
tu pół roku temu , to postanowiłem, że muszę to miejsce zobaczyć jeszcze w porze wieczornej! I choć myślałem o jesieni, to nie zamierzam narzekać - jest pięknie!
Robimy przerwę na zdjęcia, po czym powoli ruszamy do naszej z góry upatrzonej miejscówki.
I nie będzie to chatka na Mędralowej, koło której wcześniej widzieliśmy rozbity namiot. Odbijamy w przeciwnym kierunku, skąd możemy spojrzeć na miejsca, przez które dziś przechodziliśmy:
widok na Beskidek i Jałowiec za drzewami
Po dosłownie dwóch minutach znów zmiana kierunku, chwilę schodzimy i jest - osiągnęliśmy nasz cel!
Zrzucamy z wielką ulgą plecaki. Ja nie dowierzam, że doczłapałem ale...udało się.
Po czym oglądamy wiatę, szukamy miejsca odpowiedniego na noc, rozchodzimy się za drzewem na ognisko, ot zwykłe czynności jakie robi gość hotelowy, goszcząc się na kwaterze. Ja idę poszukać potoku, który na mapie jest oznaczony, muszę przejść się drogą rowerową i jest, coś tam w nim płynie.
Rozkładamy nasze namioty. Proszę państwo oto nasze pięciogwiazdkowe hotele:
Gdy namioty są już rozstawione, czas zaspokoić głód. Rozpalamy więc ognisko (znaczy robi to Adrian) i zaczynamy pichcić, czytaj piec kiełbasy na patyku. Oto kolejne marzenie spełnione! I jak ta kiełbasa smakowała!!!
Najedzeni, zaczynamy oglądać spektakl kończącego się dnia. Samego zachodu słońca nie będziemy oglądać, bo będzie ono zachodzić za górą, z której zeszliśmy, ale chcemy obejrzeć Babią Górę, na którą będą padały ostatnie promienie słońca. Później jednak pożałujemy, że nie poszliśmy na halę...
Ale i tu się zaczyna.
Na początku masyw Babiej Góry jest spowity cieniem, a oświetlony jest tylko sam czubek Diablaka:
potem następuje zamiana, teraz to szczyt ogarnia cień, a słońce oświetla północne stoki Babiej:
Gra świateł i cieni na zboczach Małej Babiej:
Podglądam też czubek Diablaka - jest tam sporo ludzi:
Babią w końcu spowija cień, za to Przełęcz Krowiarki oraz Polica są jeszcze oświetlone:
Zmieniam obiektyw na dłuższą ogniskową i zaczynam oglądać różne detale odległe spory kawałek od nas.
Na przykład wieżę na Mosornym Groniu:
Czy pojedyncze drzewa porastające garbik, zza którego wyłaniają się Lubogoszcz i Śnieżnica w Beskidzie Wyspowym:
Dzień powoli się kończy. Na niebie widzimy, że zaczyna się coś dziać. A my szans na obejrzenie tego nie mamy...zaczynamy żałować, że nie poszliśmy na halę.
Ale mam drona, którego teraz po raz drugi podrywam, dzięki czemu oglądamy to co się działo za górą, na ekranie smartfona:
W końcu dzień się skończył, a noc powoli nastaje. Powoli, bo póki co jeszcze jest szarówka i robi się chłodno. Siadamy więc do ogniska, od którego bije ciepło. Czekamy na to aż zrobi się całkiem ciemno. Na konturze, oznaczającym grzbiet Babiej Góry wtem dostrzegamy punkciki. Po chwili znowu, jedno, drugie, piąte, to czołówki, schodzących ze szczytu. Migają na wysokości Sokolicy, oraz wyżej aż po sam szczyt, a kolejne pojawiają się na szlaku schodzącym na przełęcz Brona i dalej do schroniska. Później również w lesie będą się co jakiś czas pojawiać.
Wtedy ruszamy do dzieła. To znaczy do aparatów.
Światełko na wysokości Kościółków:
Próbujemy efektów ze światłem, są one...różne, ale przyznajemy się - to nasze pierwsze próby w tej dziedzinie fotografii:
Próbuję też zrobić zdjęcia nocnego nieba, z nieco gorszym efektem (już wiem w czym tkwił błąd).
Poniżej uchwycony lecący samolot:
Dzień kończymy przy ognisku prowadząc rozmowy nocne Polaków:
Noc była chłodna, dlatego miałem w końcu możliwość przetestowania swojego śpiwora, który zdał test celująco, było mi w nim ciepło.
Miałem nastawić budzik na czwartą, jednak nim (nie)zadzwonił, obudziła mnie pompa - 3,30...chwilę później słyszę, jak w namiocie obok zaczyna się szelest. Mówię "dzień dobry, są kolory?" i
słysząc, "są", wygrzebuje się z namiotu. Niby wschód ma być za trzy kwadranse, ale jest dość jasno.
Jednak trza było iść na zachód - wschód zapowiada się marnie. Na niebie praktycznie nie ma chmur, poza jedną nad Babią (chmura nad Babią, coś dziwnego 😂), do tego słońce nie wyłoni się za Krowiarek (ach te marzenia), a na lewo od pasma Policy...No i czy wspominałem, że jest dość jasno?
Dobrze, że kolorki są. Chmura nad Babią zaczyna różowieć:
Co jak co, może miejsce nie jest idealne na zachody słońca, może nie jest super pod wschody, ale taki widok po wyjściu z namiotu to wymiata!
W końcu pojawia się słońce:
Sam się dziwię, żem wstał na wschód, bo ja je średnio lubię. No dobra, w takich okolicznościach to grzech nie wstać. Ważne, że kolory są!
Jest i ono nad morzem gór:
Rzut okiem na łysego:
Sprawdzamy, czy na Babiej nikt się nie zgubił:
na szczęście wszyscy są:
I zastanawiamy się, zbieramy się na dół, czy idziemy spać? Niektórzy działają na forum - funkcja admina wszędzie zobowiązuje
:
a inni (ja) idą spać pod niebem:
zdjęcie Adriana
Coś tam mi się tam chyba nawet drzemnęło, ale zapach kawy nie pozwalał za długo spać.
Więc śniadanie, kawa i pakowanie.
O ósmej jesteśmy spakowani, najedzeni, docukrzeni, więc czas na nas. Na dziś mamy zaplanowane jedno podejście (poza tym na samym początku), dobrze też, że strumień jest praktycznie na początku wędrówki, bo wody mamy resztki.
Plecaki są mniejsze i dużo...lżejsze - jupiii! 😂
Oglądamy z rana Halę Kamińskiego - dalej jest pięknie!
Ktoś na jej brzegu po przeciwnej stronie zwija namiot. Wczoraj schodząc na Klekociny wyprzedziliśmy dziewczynę, która miała spory plecak, może to ona. My dziś znów omijamy drzewo stojące na środku hali i skrajem lasu schodzimy w stronę szlaku.
Droga do potoku wydaje nam się jakaś długa. Idziemy i idziemy a wody nie ma. W końcu się pojawia a ja zdziwiony nie widzę Adriana. Myślę o co chodzi, dopiero po chwili poznaję, to nie ten strumień (są trzy, jeden marny, dwa ze sporym ciekiem, z tym że tylko jeden z nich ma odpowiednie miejsce do nabrania wody). Przy tym trzecim jest i Adrian, który napełnia swoje butle, potem robię to samo, a na koniec małe opłukanie ciała celem odświeżenia.
Choć nikt tu gołym tyłkiem nie świecił, to znalazł się podglądacz:
Szafy zarzucamy na plecy (pozdrawiamy Menela) i schodzimy dalej. Podejście pod Czerniawę pokonujemy, ciesząc się, że droga idzie lasem, bo zaczyna być upalnie.
Mijamy fajną rodzinę. Tata z dużym plecakiem i karimatami schodzi z synem (z 4latka), a za nimi idą mama, z może o dwa lata starszą córą, mama niesie namiot. Nauka biwakowania od najmłodszych lat - brawo!
Podejście wydawało się gorsze, niż wyszło, ale potu wycisnęło. Na pytanie od Adriana czy idziemy na Beskidka gwałtownie protestuje 😂 - podejść dziś jak najmniej. Więc wędrujemy trawersem po szlaku, który wiedzie fajnym bukowym lasem:
Na Czerniawie Suchej Zachodniej krótka przerwa na drugie śniadanie by po nim ruszyć już w dół do samego auta. Zejście zielonym szlakiem w kierunku przystanku na którym czeka na nas auto przebiega bez niespodzianek.
Na koniec szybka kąpiel w potoku:
i jedziemy do domu.
A nie, jeszcze po drodze zimne piwo (pasażer) oraz cola (kierowca) pod sklepem na wsi. Ale po niedługiej chwili następuje pożegnanie z Adrianem, dziękując mu za świetną wycieczkę, super biwak, oraz pomysły fotograficzne. Życzymy sobie do następnego razu wkraczam na stację PKP BB. Tam kawa z ciachem i powrót Elfem do Katowic, gdzie z tego samego peronu po ośmiu minutach odjeżdża pociąg do Częstochowy, z którego wskakuje już w Sosnowcu do autobusu i kwadrans po 14tej docieram do domu.
Kilka cyfr i uwag.
Może i kible (pociągi) mają klimat, ale jazda cichym Elfem (w obie strony), do tego klimatyzowanym to czysta przyjemność, szczególnie mając na uwadze upał jaki do nas (w końcu) dotarł - klima schładzała a nie mroziła.
Trasa sobotnia to 10km i 740 metrów przewyższenia (miało być pierwotnie 15km i ponad tysiąc metrów przewyższeń), powrót w niedzielę to 7,6 km oraz 190 metrów przewyższeń.
W końcu odkryłem, że plecak nie jest taki tragiczny, po korektach niesie się go lepiej, ale i tak do zmiany. Śpiwór idealny na takie chłodniejsze noce, palnik gotuję wodę jak szalony (stąd tak długo mam jeden kartusz), a sam kartusz jeszcze ma gaz.
Niewiele rzeczy spakowałem za dużo. Do tego powoli dochodzę, co warto brać do jedzenia. Czyli nie pozostaje nic więcej jak...coraz częściej wyruszać na takie wycieczki
Adrianie - dziękuje za świetne towarzystwo. Za świetne pomysły z fotografią. Liczę na więcej biwaków!!!