Krótka jesienna wycieczka w krótki jesienny dzień
: 2013-11-18, 09:20
Nakręcona przez forumowe relacje już od jakiegoś czasu chciałam przeprowadzić eksplorację wychodni skalnych w Dolinie Zimnika, więc kiedy w środę napisała do mnie koleżanka, że "gdzieś by się wybrała" zaproponowałam to właśnie miejsce.
Tak więc umówiłam się z Anią, która jest posiadaczką pojazdu na wyjazd z Chorzowa w niedzielę o godz. 7.15 zaś po drodze mamy jeszcze zabrać Magdę z Wilkowic.
Niestety kiedy wstałam o 6.30 i już się ubrałam zobaczyłam SMS "Basiu, wyjedziemy o 8.15". Trudno się mówi, zaglądam jeszcze na kamerki internetowe, ze Skrzycznego Babią i Tatry widać jak na dłoni, a w dolinach piękne morze mgieł, zaś my jesteśmy w tym morzu na dnie.
Przy okazji testuję całkiem nowe buty zimowe, które kupiłam już około 3 miesiące temu, ale jeszcze nie miałam okazji w nich chodzić.
Ania jeszcze się około 1/2 godz. spóźniła, potem odbieramy Magdę, ostatecznie na trasę wyruszamy dopiero o godz. 11.00.
Wokoło nadal piękna jesień, tylko w dolinie zimno jak skurczybyk.
Po dojściu w to miejsce doliny, gdzie zaczyna się strome podejście na boczny grzbiecik z wychodniami skalnymi okazuje się, że trzeba przekroczyć potok.
Oglądamy kilka miejsc - nieco wyżej i nieco niżej wzdłuż potoku.
Ja przechodzę w nowych i szczelnych butach na drugą stronę, w bardzo śliskim, ale za to płytkim miejscu.
Niestety Magda stanowczo odmawia przechodzenia przez potok.
Ja już przeszłam, więc wracam aby jej pomóc, nie daje się przekonać, wobec tego przechodzę znowu po swój plecak pozostawiony na drugim brzegu i wtedy niestety wpadłam do wody do połowy łydki i do mojego pięknego lewego buta nalało się wody od góry.
Wobec tego nieco zmieniamy plany i ruszamy do góry "spychaczówką", która w którymś miejscu na stoku przecina wspominany grzbiecik, niestety już powyżej wychodni skalnych.
Idzi się spokojnie zupełnie "lajtowo" wobec tego cały czas gadamy i dość szybko jesteśmy w miejscu gdzie droga obok wychodni przecina "spychaczówkę". Zastanawiamy się czy schodzić do wychodni, ale się nam nie chce, zostawiamy to na następny raz.
Idziemy w górę wprost na grzbiet pomiędzy Magurką Radziechowską a Wiślańską, podejście bardzo sympatyczne, chociaż miejscami strome.
Spotykamy rowerzystów niosących pod górę rowery.
A dookoła takie widoczki:
W końcu jesteśmy na grzbiecie i podziwiamy widoki.
Widoczność nie jest już aż tak rewelacyjna, niemniej widać Małą Fatrę, Tatry a spomiędzy nich wystają fragmenty Wielkiej Fatry, między innymi wyróżnić można Borišov, Rakytov i inne szczyty.
Na zdjęciach nie wygląda to aż tak dobrze jak w rzeczywistości.
Tatry z bardziej bliska:
Mała Fatra:
Tu jeszcze spojrzenie na Czantorię:
Znów następuje różnica zdań. Ania koniecznie chce iść na Skrzyczne, mi i Magdzie się nie chce. W końcu rozdzielamy się i umawiamy w hotelu "Zimnik" na dole i każdy idzie w tą stronę, w którą chciał - to jest Ania na Skrzyczne a ja z Magdą do Zimnika przez Muronkę i Ostre.
Ostatni raz szłam tym szlakiem jakieś 10 lat wcześniej i nie mogę się nadziwić temu jak krajobraz wokół się zmienił.
Cały czas idzie się jakby po połoninach.
Tu widoczek na Skrzyczne:
Babia stopniowo zanurza się w mgłach, a Tatr już nie widać.
Pomiędzy siwo-fioletowymi gołymi buczynami żółtymi ognikami płoną jeszcze brzozy (niestety "Picasa" pokolorowała mi to zdjęcie, w rzeczywistości było o niebo ładniej).
I w końcu wychodzi księżyc, który był pomarańczowy jak mandarynka:
Schodzimy już prawie całkiem po ciemku do Lipowej:
Około 17 docieramy do hotelu "Zimnik", dzwonimy do Ani, ona ma jeszcze około godziny drogi przed sobą. Zastanawiamy się chwilę, czy stać nas na zupę i piwo w czterogwiazdkowej restauracji, ale okazuje się, że ceny nie są tak straszne - porządna zupa 9 zł, piwo 7 zł. W zabłoconych butach wpuścili nas
Ania dociera dopiero po 1,5 godz. natrafiła na niespodzianki w postaci wyjątkowo błotnistej drogi.
Teraz mamy w planie park wodny w Leśnej (dla mnie dodatkowy bonus, że mogę wykorzystać swoją kartę "multisport" i wejść za darmo). Spędzamy tam 1,5 godz. mocząc się, masując sobie plecy rożnymi natryskami i grzejąc się w saunie. Uwielbiam po wycieczce w góry się tak wymoczyć.
Niestety znów nadchodzi mgła. Odstawiamy Magdę do Wilkowi a potem długo i ostrożnie wracamy na Śląsk. W domu byłam około 22.30.
Miła, chociaż niedługa wycieczka, miłe towarzystwo i miłe zakończenie to lubię
Jeszcze mapka trasy:
Tak więc umówiłam się z Anią, która jest posiadaczką pojazdu na wyjazd z Chorzowa w niedzielę o godz. 7.15 zaś po drodze mamy jeszcze zabrać Magdę z Wilkowic.
Niestety kiedy wstałam o 6.30 i już się ubrałam zobaczyłam SMS "Basiu, wyjedziemy o 8.15". Trudno się mówi, zaglądam jeszcze na kamerki internetowe, ze Skrzycznego Babią i Tatry widać jak na dłoni, a w dolinach piękne morze mgieł, zaś my jesteśmy w tym morzu na dnie.
Przy okazji testuję całkiem nowe buty zimowe, które kupiłam już około 3 miesiące temu, ale jeszcze nie miałam okazji w nich chodzić.
Ania jeszcze się około 1/2 godz. spóźniła, potem odbieramy Magdę, ostatecznie na trasę wyruszamy dopiero o godz. 11.00.
Wokoło nadal piękna jesień, tylko w dolinie zimno jak skurczybyk.
Po dojściu w to miejsce doliny, gdzie zaczyna się strome podejście na boczny grzbiecik z wychodniami skalnymi okazuje się, że trzeba przekroczyć potok.
Oglądamy kilka miejsc - nieco wyżej i nieco niżej wzdłuż potoku.
Ja przechodzę w nowych i szczelnych butach na drugą stronę, w bardzo śliskim, ale za to płytkim miejscu.
Niestety Magda stanowczo odmawia przechodzenia przez potok.
Ja już przeszłam, więc wracam aby jej pomóc, nie daje się przekonać, wobec tego przechodzę znowu po swój plecak pozostawiony na drugim brzegu i wtedy niestety wpadłam do wody do połowy łydki i do mojego pięknego lewego buta nalało się wody od góry.
Wobec tego nieco zmieniamy plany i ruszamy do góry "spychaczówką", która w którymś miejscu na stoku przecina wspominany grzbiecik, niestety już powyżej wychodni skalnych.
Idzi się spokojnie zupełnie "lajtowo" wobec tego cały czas gadamy i dość szybko jesteśmy w miejscu gdzie droga obok wychodni przecina "spychaczówkę". Zastanawiamy się czy schodzić do wychodni, ale się nam nie chce, zostawiamy to na następny raz.
Idziemy w górę wprost na grzbiet pomiędzy Magurką Radziechowską a Wiślańską, podejście bardzo sympatyczne, chociaż miejscami strome.
Spotykamy rowerzystów niosących pod górę rowery.
A dookoła takie widoczki:
W końcu jesteśmy na grzbiecie i podziwiamy widoki.
Widoczność nie jest już aż tak rewelacyjna, niemniej widać Małą Fatrę, Tatry a spomiędzy nich wystają fragmenty Wielkiej Fatry, między innymi wyróżnić można Borišov, Rakytov i inne szczyty.
Na zdjęciach nie wygląda to aż tak dobrze jak w rzeczywistości.
Tatry z bardziej bliska:
Mała Fatra:
Tu jeszcze spojrzenie na Czantorię:
Znów następuje różnica zdań. Ania koniecznie chce iść na Skrzyczne, mi i Magdzie się nie chce. W końcu rozdzielamy się i umawiamy w hotelu "Zimnik" na dole i każdy idzie w tą stronę, w którą chciał - to jest Ania na Skrzyczne a ja z Magdą do Zimnika przez Muronkę i Ostre.
Ostatni raz szłam tym szlakiem jakieś 10 lat wcześniej i nie mogę się nadziwić temu jak krajobraz wokół się zmienił.
Cały czas idzie się jakby po połoninach.
Tu widoczek na Skrzyczne:
Babia stopniowo zanurza się w mgłach, a Tatr już nie widać.
Pomiędzy siwo-fioletowymi gołymi buczynami żółtymi ognikami płoną jeszcze brzozy (niestety "Picasa" pokolorowała mi to zdjęcie, w rzeczywistości było o niebo ładniej).
I w końcu wychodzi księżyc, który był pomarańczowy jak mandarynka:
Schodzimy już prawie całkiem po ciemku do Lipowej:
Około 17 docieramy do hotelu "Zimnik", dzwonimy do Ani, ona ma jeszcze około godziny drogi przed sobą. Zastanawiamy się chwilę, czy stać nas na zupę i piwo w czterogwiazdkowej restauracji, ale okazuje się, że ceny nie są tak straszne - porządna zupa 9 zł, piwo 7 zł. W zabłoconych butach wpuścili nas
Ania dociera dopiero po 1,5 godz. natrafiła na niespodzianki w postaci wyjątkowo błotnistej drogi.
Teraz mamy w planie park wodny w Leśnej (dla mnie dodatkowy bonus, że mogę wykorzystać swoją kartę "multisport" i wejść za darmo). Spędzamy tam 1,5 godz. mocząc się, masując sobie plecy rożnymi natryskami i grzejąc się w saunie. Uwielbiam po wycieczce w góry się tak wymoczyć.
Niestety znów nadchodzi mgła. Odstawiamy Magdę do Wilkowi a potem długo i ostrożnie wracamy na Śląsk. W domu byłam około 22.30.
Miła, chociaż niedługa wycieczka, miłe towarzystwo i miłe zakończenie to lubię
Jeszcze mapka trasy: