Chatkowe rozpoczęcie sezonu: Lasek i Skalanka. Do tego Jałow
: 2023-03-18, 11:58
Początek 2023 roku to kryzys, drożyzna, szalejące bezrobocie, miliony Ukraińców odbierających pracę Polakom, ciemnoskórzy panowie zaczepiający nadobne niewiasty i wiele innych znaków sugerujących, że oto zbliża się zło. W takiej sytuacji nie ma co szastać pieniędzmi, więc na dwa pierwsze wypady górskie wybraliśmy chatki studenckie, a raczej chatki "studenckie", bo większość z nich ze studentami ma tyle wspólnego, że czasem oni tam piją.
W połowie stycznia pojechaliśmy do Chatki na Lasku, zwanej oficjalnie Studenckim Schroniskiem Turystycznym "Lasek", a dawniej Chatką Elektryków, gdyż należała do Wydziału Elektrycznego Politechniki Śląskiej. Według klasycznej regionalizacji Kondrackiego położona jest ona w Beskidzie Makowskim, ale większość przewodników i map z uporem maniaka wciska ją do Beskidu Żywieckiego. Chatkę znam od dobrych kilkunastu lat, więc nie jest mi obca, a w naszej ekipie są także osoby, które powracają tu po dłuższej przerwie (Gosia), krótszej przerwie (Owen) i zawitają po raz pierwszy (Bastek, Lilka i Aldi).
Najszybsze dojście do chatki to niebieski szlak chatkowy w kształcie domku z kominem. Zaczynał się w Koszarawie obok sklepu, gdzie można nabyć ważne do przetrwania produkty, ale z racji prowadzonej tam obecnie budowy należy raczej przejść przez rzekę w okolicach kościoła i potem dostać się do szlaku. Jest on w miarę dobrze oznaczony (oczywiście poza kluczowymi momentami) i liczy niecałe dwa kilometry, zatem do celu dotrzemy szybko, chyba, że akurat niesiemy torbę pełną żarcia, a towarzystwo się buntuje .
Chatka cieszy się ostatnio niezbyt dobrą opinią: że tam brudno, że zagracone, że głośno, że burdy, że wieczne pijaństwo, że absolutnie nie z dziećmi. Fakt, nie jest tutaj na tyle czysto, aby jeść z podłogi. W korytarzach stoją liczne słoiki i skrzynki, w których kiszą się składniki przyszłych nalewek. Prawda, czasem trudno o ciszę nocną, ale nie po to - moim zdaniem - jeździ się w takie miejsca. Burdy? Nie zdarzyło mi się takiej zaobserwować. Nie z dziećmi? Gosia właśnie to sprawdzała i udowodniła, że sześciolatka wróciła do domu cała, zdrowa i szczęśliwa. Natomiast wszelkie minusy i niedociągnięcia równoważą gospodarze (Mariusz z Danką), którzy stworzyli tu atmosferę przyjazną dla prawie każdego, niespieszną, swojską. Także gość tylko przechodzący, nienocujący, na pewno dostanie zaproszenie na herbatę, ogrzanie się. Nie ma opcji, aby kogoś nie przyjęto, "bo brak miejsc". I to powinno wystarczyć za całą rekomendację. Inna sprawa to kwestia, że głosy krytyczne płyną z kilku głównych źródeł: albo od osób, które i tak na chatkach przeważnie nie sypiają, albo od sympatyków dawnego wieloletniego chatkowego. Zdetronizowane Towarzystwo Wzajemnej Adoracji, które przez ponad dekadę rządziło chatą i cieszyło się specjalnymi prawami, do tej pory nie może się pogodzić, że czasy się zmieniły.
Większość chatek pod względem wygód w żaden sposób nie przypomina siebie sprzed dekad, więc i tu znajdziemy w środku łazienkę oraz prysznic, w którym nawet czasem leci ciepła woda .
Małe mózgi. Ciekawe, czy coś z nich wyrośnie, czy zostaną politykami prawicy?
Górskim minusem chatki jest jej położenie - Pasmo Laskowskie to dość mała, odgrodzona dolinami jednostka, średnio atrakcyjna, po której nijak nie można przeprowadzić żadnej sensownej pętli. Jeśli potraktujemy Lasek jako bazę wypadową, to przyda się samochód lub chociażby autobus - te jeżdżą z Żywca do Koszarawy w tygodniu i rzadko w sobotę. My decydujemy się na opcję najbliższą, czyli Jałowiec, aby poczuć trochę zimy, bo przy chacie uchowała się jedynie na połowie polany.
Wyprawa zaczyna się z problemami, bo choć sam zadekretowałem wczesne wstanie, to... potem to skutecznie je storpedowałem. Na szczęście mamy samochód. Najszybsze podejście zaczyna się w północno-wschodniej części Koszarawy, pod przełęczą Cichą. Smerfa zostawiamy na parkingu w wygodnym miejscu, gdzie blisko siebie jest początek szlaku na Jałowiec (odpowiednio czerwony przechodzący w niebieski) i koniec szlaku z Mędralowej (zielony).
Drwale ze swoją wycinką wchodzą tu już między zabudowania.
W dolnych partiach szlaku śniegu nie ma prawie wcale, bo połowa stycznia to była klasyczna polska zima, czyli dupiata. Potem, wraz z nabieraniem wysokości, białego pojawia się coraz więcej. A na niebie słońce próbuje przeganiać chmury, a co zresztą zatroszczyła się nasza etatowa czarownica .
Owen zaszalał i zabrał ze sobą zapas piwa, tyle, że bezalkoholowego (dostał je od brata, a ten z kolei od firmy). Trudno się zatem dziwić, że kolejka chętnych do niego nie była imponująca. W czasie postoju Gosia częstuje przygotowanymi wcześniej kanapkami, żeby łatwiej pokonywać kolejne metry.
Jałowiec, najwyższy szczyt Pasma Jałowieckiego (czwarty w Beskidzie Makowskim), wita nas prawdziwą, słoneczną zimą!
W przyszczytowym domku czeka na nas Kasia i wspólnie uskuteczniamy dłuższą przerwę połączoną z konsumpcją gorących kubków. Tymczasem dzień powoli zaczyna się kończyć.
Na szczycie czuję się fatalnie. Właściwie zaczęło się to w końcówce podejścia, lecz postój na Jałowcu mnie dobił. Mam dreszcze, cały się trzęsę. Ekipa analizuje dwie opcje - albo łapie mnie choróbsko albo kac. W każdym razie, podczas gdy reszta zachwyca się zimą, Lilka skacze w śniegu razem z psem, a jakaś zakochana para obściskuje się kawałek dalej, ja siedzę skulony i zastanawiam się, co mi odpadnie. Pewnie gdybym był sam, to miałbym ciężko zejść... Ale na szczęście sam nie jestem - Gosia zmusza do gorącego kubka, Owen z Bastkiem proponują niesienie plecaka, ale uporczywie odmawiam (zgodzę się na to dopiero przy ponownym wejściu na Lasek w połączeniu ze spożyciem aspiriny kupionej przez Gosię). Nie zginę, nie zmarznę, bezpiecznie dotrę do celu. Dziękuję!
Babia Góra cały czas otulona jest kołdrą. Schodzimy do przełęczy Trzebuńskiej, a następnie zielonym szlakiem do samochodu. Spore odcinki trasy pozbawione są śladów innych turystów, więc od dłuższego czasu nikt nimi nie szedł. Czasem trzeba przedrzeć się przez potok albo przejść po zamarzniętych kałużach. Wszyscy są zmotywowani, nawet sześciolatka dzielnie dała radę, mimo przemoczonych butów, ale Danka na Lasku pięknie nagrzała i całe obuwie do rana wyschło!
Wieczór na chatce jest dość kameralny, oprócz nas jedynie kilka osób. Podczas kolacji odbywamy oficjalne posiedzenie AKT Pálinka (założonego jesienią 2021 roku na Hali Górowej) w składzie prezes, skarbnik i sekretarz. Głównym tematem była kwestia przyjęcia nowych członków i członkiń.
Najprzyjemniej oczywiście jest w kuchni, która za czasów chatkowania Mariusza nie jest już tylko dostępna dla wybranych i zasłużonych. W takiej atmosferze nawet rozmowa o myciu jajek w umywalce nie brzmi strasznie. Nie wiadomo tylko, czemu ten temat wzbudza taką sensację o jednej z rozmówczyń, bo przecież "ja robiłem to tylko dla jaj".
W jadalni pod pozorem gry w karty męska ekipa zaleca się do Kaśki, z kolei ona serwuje Gosi przymusowy szpagat, który chyba do dzisiaj się jej odzywa przy każdym kroku. Trzeba uważać. Seniorzy kładą się spać wcześniej, młodzież (czy Owena można jeszcze tak nazwać?) baluje dłużej przy próbach wydobycia jakiś dźwięków z półzdechłej gitary, ale nikt się nie skarży, że głośno, przeszkadzają i w ogóle "dzieci nie mogą spać".
Poranki na chatkach zwykle są długie... A przy kubkach ciepłej herbaty i takim talerzu to się nigdzie nie spieszy!
Grzeczne dziecko zabawi się samo, nawet pod czujnym okiem Trybuny Ludu.
Zejście niebieskim szlakiem chatkowym zajmuje dwa lub trzy kwadranse. Tempo spowalniają spore pokłady błota, a także różne barierki, wystawione przez sąsiada, który nie lubi chatkowego towarzystwa.
Lila wypatruje śniegu i wreszcie znajduje niewielkie płaty. W rozpędzeniu pomaga jej Bastek, a mina Aldika bezcenna .
Zimy ani czuć, Koszarawa w szarówce.
Zapakować do Smerfa, auta Gosi, wielokrotnie służącego podwózkom turystów w Zydranowej i nie tylko, można wiele, ale gdy pojawia się kilka dużych plecaków, to trzeba się pobawić się w Tetris ;).
[/list]
W połowie stycznia pojechaliśmy do Chatki na Lasku, zwanej oficjalnie Studenckim Schroniskiem Turystycznym "Lasek", a dawniej Chatką Elektryków, gdyż należała do Wydziału Elektrycznego Politechniki Śląskiej. Według klasycznej regionalizacji Kondrackiego położona jest ona w Beskidzie Makowskim, ale większość przewodników i map z uporem maniaka wciska ją do Beskidu Żywieckiego. Chatkę znam od dobrych kilkunastu lat, więc nie jest mi obca, a w naszej ekipie są także osoby, które powracają tu po dłuższej przerwie (Gosia), krótszej przerwie (Owen) i zawitają po raz pierwszy (Bastek, Lilka i Aldi).
Najszybsze dojście do chatki to niebieski szlak chatkowy w kształcie domku z kominem. Zaczynał się w Koszarawie obok sklepu, gdzie można nabyć ważne do przetrwania produkty, ale z racji prowadzonej tam obecnie budowy należy raczej przejść przez rzekę w okolicach kościoła i potem dostać się do szlaku. Jest on w miarę dobrze oznaczony (oczywiście poza kluczowymi momentami) i liczy niecałe dwa kilometry, zatem do celu dotrzemy szybko, chyba, że akurat niesiemy torbę pełną żarcia, a towarzystwo się buntuje .
Chatka cieszy się ostatnio niezbyt dobrą opinią: że tam brudno, że zagracone, że głośno, że burdy, że wieczne pijaństwo, że absolutnie nie z dziećmi. Fakt, nie jest tutaj na tyle czysto, aby jeść z podłogi. W korytarzach stoją liczne słoiki i skrzynki, w których kiszą się składniki przyszłych nalewek. Prawda, czasem trudno o ciszę nocną, ale nie po to - moim zdaniem - jeździ się w takie miejsca. Burdy? Nie zdarzyło mi się takiej zaobserwować. Nie z dziećmi? Gosia właśnie to sprawdzała i udowodniła, że sześciolatka wróciła do domu cała, zdrowa i szczęśliwa. Natomiast wszelkie minusy i niedociągnięcia równoważą gospodarze (Mariusz z Danką), którzy stworzyli tu atmosferę przyjazną dla prawie każdego, niespieszną, swojską. Także gość tylko przechodzący, nienocujący, na pewno dostanie zaproszenie na herbatę, ogrzanie się. Nie ma opcji, aby kogoś nie przyjęto, "bo brak miejsc". I to powinno wystarczyć za całą rekomendację. Inna sprawa to kwestia, że głosy krytyczne płyną z kilku głównych źródeł: albo od osób, które i tak na chatkach przeważnie nie sypiają, albo od sympatyków dawnego wieloletniego chatkowego. Zdetronizowane Towarzystwo Wzajemnej Adoracji, które przez ponad dekadę rządziło chatą i cieszyło się specjalnymi prawami, do tej pory nie może się pogodzić, że czasy się zmieniły.
Większość chatek pod względem wygód w żaden sposób nie przypomina siebie sprzed dekad, więc i tu znajdziemy w środku łazienkę oraz prysznic, w którym nawet czasem leci ciepła woda .
Małe mózgi. Ciekawe, czy coś z nich wyrośnie, czy zostaną politykami prawicy?
Górskim minusem chatki jest jej położenie - Pasmo Laskowskie to dość mała, odgrodzona dolinami jednostka, średnio atrakcyjna, po której nijak nie można przeprowadzić żadnej sensownej pętli. Jeśli potraktujemy Lasek jako bazę wypadową, to przyda się samochód lub chociażby autobus - te jeżdżą z Żywca do Koszarawy w tygodniu i rzadko w sobotę. My decydujemy się na opcję najbliższą, czyli Jałowiec, aby poczuć trochę zimy, bo przy chacie uchowała się jedynie na połowie polany.
Wyprawa zaczyna się z problemami, bo choć sam zadekretowałem wczesne wstanie, to... potem to skutecznie je storpedowałem. Na szczęście mamy samochód. Najszybsze podejście zaczyna się w północno-wschodniej części Koszarawy, pod przełęczą Cichą. Smerfa zostawiamy na parkingu w wygodnym miejscu, gdzie blisko siebie jest początek szlaku na Jałowiec (odpowiednio czerwony przechodzący w niebieski) i koniec szlaku z Mędralowej (zielony).
Drwale ze swoją wycinką wchodzą tu już między zabudowania.
W dolnych partiach szlaku śniegu nie ma prawie wcale, bo połowa stycznia to była klasyczna polska zima, czyli dupiata. Potem, wraz z nabieraniem wysokości, białego pojawia się coraz więcej. A na niebie słońce próbuje przeganiać chmury, a co zresztą zatroszczyła się nasza etatowa czarownica .
Owen zaszalał i zabrał ze sobą zapas piwa, tyle, że bezalkoholowego (dostał je od brata, a ten z kolei od firmy). Trudno się zatem dziwić, że kolejka chętnych do niego nie była imponująca. W czasie postoju Gosia częstuje przygotowanymi wcześniej kanapkami, żeby łatwiej pokonywać kolejne metry.
Jałowiec, najwyższy szczyt Pasma Jałowieckiego (czwarty w Beskidzie Makowskim), wita nas prawdziwą, słoneczną zimą!
W przyszczytowym domku czeka na nas Kasia i wspólnie uskuteczniamy dłuższą przerwę połączoną z konsumpcją gorących kubków. Tymczasem dzień powoli zaczyna się kończyć.
Na szczycie czuję się fatalnie. Właściwie zaczęło się to w końcówce podejścia, lecz postój na Jałowcu mnie dobił. Mam dreszcze, cały się trzęsę. Ekipa analizuje dwie opcje - albo łapie mnie choróbsko albo kac. W każdym razie, podczas gdy reszta zachwyca się zimą, Lilka skacze w śniegu razem z psem, a jakaś zakochana para obściskuje się kawałek dalej, ja siedzę skulony i zastanawiam się, co mi odpadnie. Pewnie gdybym był sam, to miałbym ciężko zejść... Ale na szczęście sam nie jestem - Gosia zmusza do gorącego kubka, Owen z Bastkiem proponują niesienie plecaka, ale uporczywie odmawiam (zgodzę się na to dopiero przy ponownym wejściu na Lasek w połączeniu ze spożyciem aspiriny kupionej przez Gosię). Nie zginę, nie zmarznę, bezpiecznie dotrę do celu. Dziękuję!
Babia Góra cały czas otulona jest kołdrą. Schodzimy do przełęczy Trzebuńskiej, a następnie zielonym szlakiem do samochodu. Spore odcinki trasy pozbawione są śladów innych turystów, więc od dłuższego czasu nikt nimi nie szedł. Czasem trzeba przedrzeć się przez potok albo przejść po zamarzniętych kałużach. Wszyscy są zmotywowani, nawet sześciolatka dzielnie dała radę, mimo przemoczonych butów, ale Danka na Lasku pięknie nagrzała i całe obuwie do rana wyschło!
Wieczór na chatce jest dość kameralny, oprócz nas jedynie kilka osób. Podczas kolacji odbywamy oficjalne posiedzenie AKT Pálinka (założonego jesienią 2021 roku na Hali Górowej) w składzie prezes, skarbnik i sekretarz. Głównym tematem była kwestia przyjęcia nowych członków i członkiń.
Najprzyjemniej oczywiście jest w kuchni, która za czasów chatkowania Mariusza nie jest już tylko dostępna dla wybranych i zasłużonych. W takiej atmosferze nawet rozmowa o myciu jajek w umywalce nie brzmi strasznie. Nie wiadomo tylko, czemu ten temat wzbudza taką sensację o jednej z rozmówczyń, bo przecież "ja robiłem to tylko dla jaj".
W jadalni pod pozorem gry w karty męska ekipa zaleca się do Kaśki, z kolei ona serwuje Gosi przymusowy szpagat, który chyba do dzisiaj się jej odzywa przy każdym kroku. Trzeba uważać. Seniorzy kładą się spać wcześniej, młodzież (czy Owena można jeszcze tak nazwać?) baluje dłużej przy próbach wydobycia jakiś dźwięków z półzdechłej gitary, ale nikt się nie skarży, że głośno, przeszkadzają i w ogóle "dzieci nie mogą spać".
Poranki na chatkach zwykle są długie... A przy kubkach ciepłej herbaty i takim talerzu to się nigdzie nie spieszy!
Grzeczne dziecko zabawi się samo, nawet pod czujnym okiem Trybuny Ludu.
Zejście niebieskim szlakiem chatkowym zajmuje dwa lub trzy kwadranse. Tempo spowalniają spore pokłady błota, a także różne barierki, wystawione przez sąsiada, który nie lubi chatkowego towarzystwa.
Lila wypatruje śniegu i wreszcie znajduje niewielkie płaty. W rozpędzeniu pomaga jej Bastek, a mina Aldika bezcenna .
Zimy ani czuć, Koszarawa w szarówce.
Zapakować do Smerfa, auta Gosi, wielokrotnie służącego podwózkom turystów w Zydranowej i nie tylko, można wiele, ale gdy pojawia się kilka dużych plecaków, to trzeba się pobawić się w Tetris ;).
[/list]