Jak październik to w Bieszczady
: 2022-11-20, 14:39
W końcu nastał najważniejszy dzień w roku: rozpoczynam dwutygodniowy urlop, yuppi!! Oczekiwałam nań z lekkim drżeniem serca (albowiem wrześniowy wyjazd okazał się był pogodowo do bani), ale przecież i tak byśmy pojechali, może jedynie z większą ilością skarpetek W każdym razie w wyjazdowy poranek świeciło słońce i całą drogę radio nadawało, jaką to piękną złotą jesień mamy i że tak ma zostać na dłużej. Na mecie (w Lutowiskach) zjawiliśmy się wystarczająco wcześnie, by móc zakroplić strudzone oczęta jakże wspaniałym lekiem
Poranek -jako rozgrzewkę zaplanowaliśmy wejście na Trohaniec. Te 939 m n.p.m. w paśmie Otrytu-kompletnie dla nas obcego- obiecuje wycieczkę lekką, łatwą i przyjemną, z pewną dozą zagadki: będzie miś czy nie będzie? Ponoć jakiś tam mieszka, ponoć nawet są małe misiątka, ponoć … Trzeba zatem go poszukać
Ruszyliśmy bladym świtem po drugiej kawie ok.9-tej zielonym szlakiem. Początkowo betonowe płyty i interesujące pojazdy zaopatrzone w łańcuchy, ewidentnie przygotowane już do zimy
Pogoda żyleta, widoki z gatunku cudmiód, cisza i spokój, Trohaniec „na widelcu”
Pora wejść w las, zejść z betonu w łaskawe błoto, zagłębić się w szelest liści i poszukać misia Szuranie nogami w tych liściowych tabunach powoduje wręcz hałas, do tego z daleka dżwięki pił i walących się drzew... Jeśli jakaś niedźwiedzia rodzinka tu mieszka, to cholernie cierpliwa.
W spokoju wdrapaliśmy się na grzbiet Otrytu. Plan zakładał bezszlakowe przedzieranie się na Trohaniec, a tu szok, wyznakowany szlak i to podwójnie
No to i podreptaliśmy w kierunku szczytu bardzo przyjemną ścieżką. Na szczycie stoi ładny drewniany krzyż, na którym jest umieszczona plakietka
Dopiero po powrocie do domu doszukałam się informacji, że jest to 100-letni krzyż, który ostał się po renowacji cmentarza w Skwirtnem w Beskidzie Niskim. Krzyż ten odnowił Ryszard Majka, przewodnik beskidzki z Krosna (który zmarł w ub.roku). Zresztą nie tylko ten, generalnie był człowiekiem dbającym o miejsca pamięci narodowej i krośnieński oddział PTTK nie zapomniał o nim: organizowane są rajdy jego imienia z cmentarzami wojennymi w roli głównej, stąd ten znaczek.
Wkrótce na krzyżu ma się pojawić jeszcze tabliczka z inskrypcją pochodzącą z jednego z cmentarzy wojennych :
"Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi,
A burze już nam nieraz we znaki się dały,
Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi,
I wcześniej okrywa purpurą swej chwały”.
Poległym żołnierzom węgierskim na polu chwały - zima 1914 – 1915"
Tymczasem nie posiadając powyższej wiedzy rozsiedliśmy się na zwalonych pniach i uskuteczniliśmy piknik . Ciepełko, bezwietrznie, chwilowo umilkły nawet piły... rozleniwilismy się Czy my w zasadzie musimy iść do Chaty Socjologa? Skoro mamy wyznakowany szlak do Smolnika, to może go sprawdzimy organoleptycznie? No to poszliśmy . Szlak wyznakowany, ale maczeta jak najbardziej by w niektórych miejscach nie zaszkodziła Całkiem konkretnie ostro w dół, pędy jeżyn i spora dawka chaszczingu. Im niżej, tym łagodniej i zaczyna być słychać cywilizację. Jak nie słychać, to widać: drogi zorane po zrywce, a polany zawalone ściętym drzewem. Doszliśmy do drogi w Smolniku i zachciało nam się wskoczyć na obiad do Wilczej Jamy. Byliśmy tam kilka lat temu, a ostatnio przypomniała mi o tym miejscu Wiolcia. Niestety, nie było nam dane tam zaobiadować, bo nasza Rawka stała się obiektem nachalnego wręcz zainteresowania urzędujących tam psów. Na dodatek, gdy zawrócilismy, młody zwierz pogonił za nami (tzn. za Rawką) i kompletnie olał nakaz powrotu do domu. Skończyło się na tym, że gospodarz zjechał za nim samochodem a ja przekupiłam go psimi smaczkami (ku zgorszeniu naszej psicy) by do tego samochodu wsiadł. Ostatecznie wróciliśmy do Lutowisk , zaserwowaliśmy sobie słoikowy domowy obiad, a po krótkiej sjeście jeszcze wędrówkę miedzami i zachód słońca nad kirkutem
Kolejna wycieczka to kolejna nowość-tym razem kawałek Żukowa i krainy Lipeckiej. Samochód zostawiliśmy w Czarnej koło koguciego zajazdu, a do Żłobka podjechaliśmy wiekowym autobusem. Zawsze mnie intryguje, czemu w starych pojazdach tak śmierdzi paliwo... przez te kilka minut miałam wrażenie, ze rura wydechowa to chyba gdzieś koło mnie jest umiejscowiona Bez żalu wysiedliśmy koło cerkiewki pw. Narodzenia NMP (obecnie jest filią kościoła rzymskokatolickiego pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy z Czarnej, ale miała też w swym cv rozdział magazynowy- w latach 60-tych i 70-tych skupowano tam szyszki) i uprawiając asfalting powędrowaliśmy delikatnie pod górę zielonym szlakiem i jednocześnie ścieżką przyrodniczą „Żukowem do Krainy Lipeckiej”przez chyba całą wieś. Siedziba leśnictwa i chata sołtysa niczego sobie, po drodze ledwo żywe kamienne krzyże w chaszczach
a na skraju lasu krzyż drewniany, bardzo ładny, taki „tańczący” ale niestety, nie znalazłam informacji na temat owego Zygi
Od tego miejsca zaczął się błocing i śliski liścing Podobno miały być też strumyczki, ale ostało się tylko błotko. Wdrapawszy się na całe 873 m n.p.m. zeszliśmy ze szlaku by zdobyć wielce wybitny szczyt – Jaworniki. Od tego miejsca droga przybrała kształt...
drogi Bardzo pięknie się wijącej i prezentującej w tych jesiennych barwach (choc słońca dziś było trochę mało)
Ponadto grzbietem tym przebiega dział wodny: zachodnie stoki to zlewisko Bałtyku, a reszta -Morza Czarnego. Miło jest znaleźć się w ważnym geograficznie miejscu
Kilka minut i już tabliczka, ze to tu. Gdyby nie ta i nformacja, trudno byłoby zauważyć kulminację, bo miałam wrażenie że idziemy po płaskim Jaworniki wznoszą się na wysokość 909 m n.p.m. i jest to najwyższy szczyt w polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich. Swoją drogą, jak czasem wśród „niegórskich” znajomych rzucę taką nazwę, to gapią się na mnie jak na kosmitę Beskidu Niskiego już ich nauczyłam, ale chyba za wiele wymagam wyskakując z nazwami trzyczęściowymi
Z braku stoliczka z parasolem zasiedliśmy na drodze pomiędzy krzakiem jarzębiny a brzózką i z wielkim apetytem spożyliśmy swe plecakowe wiktuały. Tym razem nie wylegiwaliśmy się w promieniach słońca z braku takowych i żwawo ruszyliśmy dalej. Tzn. najpierw cofnęliśmy się do zielonego szlaku, a potem poszliśmy w stronę Besidy vel Biesiady ( co mapa to inna wersja). Sama zainteresowana przedstawia się następująco
Kilka kroków dalej jest następna zagadka: wg mapyturystycznej i mapycz szczyt nazywa się Podryna, compas w tym miejscu umiejscawia Biesiadę, a w terenie nie ma nic. Tzn. jest otabliczkowany słupek
a o Podrynie cisza
Zatem wędrując już żółto znakowaną ścieżką, a potem na szagę, w towarzystwie grzybów różnorakich
topiąc się w bagienkach, ciesząc się ze spotykanych (letnich ponoć) łubinów
polami, łąkami, pastwiskami, dotarliśmy do Lipia. Wpadłam w dziki zachwyt i oznajmiłam, że za rok to tu. Nie wiem, jak to wyjdzie w tym 2023, bo Krutul przypomniał mi o 115 innych planach, i że urlopu mam tylko 26 dni, ale ja z gatunku optymistów, więc nie składam broni Tymczasem polnymi drogami dotarliśmy do
Trochę słabo tu z dojazdem autem, więc nie zatankowaliśmy u źródeł Jeszcze kilka kroków i już mogliśmy, tym razem w spokoju, skonsumować obiad pod Czarnym Kogutem. Wieczór spędzilismy w gronie chyba wszystkich turystów obecnych na naszej agro-klub kibica polskich siatkarek zawiązał się przy kuchennym stole i obradował długo w noc
Rankiem zrobiliśmy przeskok: Krutula zostawiłam w Berehach Grn. Niech sobie wędruje połoniną, a sama z Rawką pognałam na mój ulubiony bieszczadzki parking w Nasicznym. Początkowo miałyśmy wejść na Dwernik Kamień, ale jak zobaczyłam, ile samochodów tam stoi, to zrezygnowałam. Zatem luz blues-uskutecznimy sobie wędrówkę stokóweczką
Przy drodze stoi kilka tablic informujących o walorach tutejszych lasów, ale nie czułam aż takiej potrzeby zapoznawania się z nimi, by włazić po pas w pokrzywy szukając przy tym okularów w plecaku Zdecydowanie bardziej odpowiadało mi szuranie nogami po stertach liści i pokonywanie zwalonych pni
Gdy na parkingu rzucałam okiem na mapę, wymyśliłam sobie zejście do Dwernika i przekroczenie potoku w okolicy dawnego parku konnego, bo tam zobaczyłam drogę. I owszem, droga jest, ale przekraczanie potoku to brodem
Oniemiałam, a po krótkim namyśle zdjęłam buty i uznając ten spacerek za zabieg krioterapii, prześlizgnęłam się na drugą stronę Ślizgawka była dosłowna- płyty betonowe lekko nachylone, porośnięte jakowymś mchem czy innym wodnym porostem, a nurt całkiem całkiem. Rawka biegała w te i z powrotem i żadne śliskie betony jej w tych harcach nie przeszkadzały Cóż znaczy młodość
Ponieważ z mężem mym byłam umówiona w Ustrzykach G, to jeszcze zahaczyłam o Procisne, bo jakby rzeki było mi mało, a tam fajnie sobie potok Wołosaty wpada do Sanu
Od niedawna jest tam wypasiony parking, z wiatkami, ławeczkami, toaletami i -oczywiście-mnogością tablic informacyjnych. Ale do tych nie trzeba przedostawac się z maczetą, ani wyciągać lupy, by odczytac literki, a umieszczone wiadomosci są bardzo interesujące. Np. tablica pt.”Bubo bory" - o bieszczadzkich ptakach z rodziny puszczykowatych. Od razu pomyślałam sobie o Bubie, czy ma coś wspólnego z buboborem ?
Słowo bardzo mi się podoba, a i idea również -jest to program edukacyjny dla dorosłych, podczas którego to sowy znajdują się w centrum uwagi. I jeszcze wyczytałam, że taki puchacz „bubo bubo” to największa europejska sowa .
Jak już wszystko wyczytałam, to wąską ścieżką zeszłyśmy do samej wody sprawdzić, z której rzeki lepiej smakuje i gdzie są większe chaszcze
Jeszcze zgarnąć Krutula z Zajazdu pod Caryńską, i jedziemy do Krzywego, do naszego ulubionego bieszczadzkiego lokum. Zdążyliśmy otworzyć bramę i zadzwonić do gospodarzy, że już na miejscu, a tu pojawili się z jednej strony Kulczyk, a z drugiej Remi i Cream... Jeszcze sms od Danki, że już niebawem będzie i impreza się rozkręciła. Szybko nadchodzi noc w takim gronie
cdn
Poranek -jako rozgrzewkę zaplanowaliśmy wejście na Trohaniec. Te 939 m n.p.m. w paśmie Otrytu-kompletnie dla nas obcego- obiecuje wycieczkę lekką, łatwą i przyjemną, z pewną dozą zagadki: będzie miś czy nie będzie? Ponoć jakiś tam mieszka, ponoć nawet są małe misiątka, ponoć … Trzeba zatem go poszukać
Ruszyliśmy bladym świtem po drugiej kawie ok.9-tej zielonym szlakiem. Początkowo betonowe płyty i interesujące pojazdy zaopatrzone w łańcuchy, ewidentnie przygotowane już do zimy
Pogoda żyleta, widoki z gatunku cudmiód, cisza i spokój, Trohaniec „na widelcu”
Pora wejść w las, zejść z betonu w łaskawe błoto, zagłębić się w szelest liści i poszukać misia Szuranie nogami w tych liściowych tabunach powoduje wręcz hałas, do tego z daleka dżwięki pił i walących się drzew... Jeśli jakaś niedźwiedzia rodzinka tu mieszka, to cholernie cierpliwa.
W spokoju wdrapaliśmy się na grzbiet Otrytu. Plan zakładał bezszlakowe przedzieranie się na Trohaniec, a tu szok, wyznakowany szlak i to podwójnie
No to i podreptaliśmy w kierunku szczytu bardzo przyjemną ścieżką. Na szczycie stoi ładny drewniany krzyż, na którym jest umieszczona plakietka
Dopiero po powrocie do domu doszukałam się informacji, że jest to 100-letni krzyż, który ostał się po renowacji cmentarza w Skwirtnem w Beskidzie Niskim. Krzyż ten odnowił Ryszard Majka, przewodnik beskidzki z Krosna (który zmarł w ub.roku). Zresztą nie tylko ten, generalnie był człowiekiem dbającym o miejsca pamięci narodowej i krośnieński oddział PTTK nie zapomniał o nim: organizowane są rajdy jego imienia z cmentarzami wojennymi w roli głównej, stąd ten znaczek.
Wkrótce na krzyżu ma się pojawić jeszcze tabliczka z inskrypcją pochodzącą z jednego z cmentarzy wojennych :
"Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi,
A burze już nam nieraz we znaki się dały,
Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi,
I wcześniej okrywa purpurą swej chwały”.
Poległym żołnierzom węgierskim na polu chwały - zima 1914 – 1915"
Tymczasem nie posiadając powyższej wiedzy rozsiedliśmy się na zwalonych pniach i uskuteczniliśmy piknik . Ciepełko, bezwietrznie, chwilowo umilkły nawet piły... rozleniwilismy się Czy my w zasadzie musimy iść do Chaty Socjologa? Skoro mamy wyznakowany szlak do Smolnika, to może go sprawdzimy organoleptycznie? No to poszliśmy . Szlak wyznakowany, ale maczeta jak najbardziej by w niektórych miejscach nie zaszkodziła Całkiem konkretnie ostro w dół, pędy jeżyn i spora dawka chaszczingu. Im niżej, tym łagodniej i zaczyna być słychać cywilizację. Jak nie słychać, to widać: drogi zorane po zrywce, a polany zawalone ściętym drzewem. Doszliśmy do drogi w Smolniku i zachciało nam się wskoczyć na obiad do Wilczej Jamy. Byliśmy tam kilka lat temu, a ostatnio przypomniała mi o tym miejscu Wiolcia. Niestety, nie było nam dane tam zaobiadować, bo nasza Rawka stała się obiektem nachalnego wręcz zainteresowania urzędujących tam psów. Na dodatek, gdy zawrócilismy, młody zwierz pogonił za nami (tzn. za Rawką) i kompletnie olał nakaz powrotu do domu. Skończyło się na tym, że gospodarz zjechał za nim samochodem a ja przekupiłam go psimi smaczkami (ku zgorszeniu naszej psicy) by do tego samochodu wsiadł. Ostatecznie wróciliśmy do Lutowisk , zaserwowaliśmy sobie słoikowy domowy obiad, a po krótkiej sjeście jeszcze wędrówkę miedzami i zachód słońca nad kirkutem
Kolejna wycieczka to kolejna nowość-tym razem kawałek Żukowa i krainy Lipeckiej. Samochód zostawiliśmy w Czarnej koło koguciego zajazdu, a do Żłobka podjechaliśmy wiekowym autobusem. Zawsze mnie intryguje, czemu w starych pojazdach tak śmierdzi paliwo... przez te kilka minut miałam wrażenie, ze rura wydechowa to chyba gdzieś koło mnie jest umiejscowiona Bez żalu wysiedliśmy koło cerkiewki pw. Narodzenia NMP (obecnie jest filią kościoła rzymskokatolickiego pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy z Czarnej, ale miała też w swym cv rozdział magazynowy- w latach 60-tych i 70-tych skupowano tam szyszki) i uprawiając asfalting powędrowaliśmy delikatnie pod górę zielonym szlakiem i jednocześnie ścieżką przyrodniczą „Żukowem do Krainy Lipeckiej”przez chyba całą wieś. Siedziba leśnictwa i chata sołtysa niczego sobie, po drodze ledwo żywe kamienne krzyże w chaszczach
a na skraju lasu krzyż drewniany, bardzo ładny, taki „tańczący” ale niestety, nie znalazłam informacji na temat owego Zygi
Od tego miejsca zaczął się błocing i śliski liścing Podobno miały być też strumyczki, ale ostało się tylko błotko. Wdrapawszy się na całe 873 m n.p.m. zeszliśmy ze szlaku by zdobyć wielce wybitny szczyt – Jaworniki. Od tego miejsca droga przybrała kształt...
drogi Bardzo pięknie się wijącej i prezentującej w tych jesiennych barwach (choc słońca dziś było trochę mało)
Ponadto grzbietem tym przebiega dział wodny: zachodnie stoki to zlewisko Bałtyku, a reszta -Morza Czarnego. Miło jest znaleźć się w ważnym geograficznie miejscu
Kilka minut i już tabliczka, ze to tu. Gdyby nie ta i nformacja, trudno byłoby zauważyć kulminację, bo miałam wrażenie że idziemy po płaskim Jaworniki wznoszą się na wysokość 909 m n.p.m. i jest to najwyższy szczyt w polskiej części Gór Sanocko-Turczańskich. Swoją drogą, jak czasem wśród „niegórskich” znajomych rzucę taką nazwę, to gapią się na mnie jak na kosmitę Beskidu Niskiego już ich nauczyłam, ale chyba za wiele wymagam wyskakując z nazwami trzyczęściowymi
Z braku stoliczka z parasolem zasiedliśmy na drodze pomiędzy krzakiem jarzębiny a brzózką i z wielkim apetytem spożyliśmy swe plecakowe wiktuały. Tym razem nie wylegiwaliśmy się w promieniach słońca z braku takowych i żwawo ruszyliśmy dalej. Tzn. najpierw cofnęliśmy się do zielonego szlaku, a potem poszliśmy w stronę Besidy vel Biesiady ( co mapa to inna wersja). Sama zainteresowana przedstawia się następująco
Kilka kroków dalej jest następna zagadka: wg mapyturystycznej i mapycz szczyt nazywa się Podryna, compas w tym miejscu umiejscawia Biesiadę, a w terenie nie ma nic. Tzn. jest otabliczkowany słupek
a o Podrynie cisza
Zatem wędrując już żółto znakowaną ścieżką, a potem na szagę, w towarzystwie grzybów różnorakich
topiąc się w bagienkach, ciesząc się ze spotykanych (letnich ponoć) łubinów
polami, łąkami, pastwiskami, dotarliśmy do Lipia. Wpadłam w dziki zachwyt i oznajmiłam, że za rok to tu. Nie wiem, jak to wyjdzie w tym 2023, bo Krutul przypomniał mi o 115 innych planach, i że urlopu mam tylko 26 dni, ale ja z gatunku optymistów, więc nie składam broni Tymczasem polnymi drogami dotarliśmy do
Trochę słabo tu z dojazdem autem, więc nie zatankowaliśmy u źródeł Jeszcze kilka kroków i już mogliśmy, tym razem w spokoju, skonsumować obiad pod Czarnym Kogutem. Wieczór spędzilismy w gronie chyba wszystkich turystów obecnych na naszej agro-klub kibica polskich siatkarek zawiązał się przy kuchennym stole i obradował długo w noc
Rankiem zrobiliśmy przeskok: Krutula zostawiłam w Berehach Grn. Niech sobie wędruje połoniną, a sama z Rawką pognałam na mój ulubiony bieszczadzki parking w Nasicznym. Początkowo miałyśmy wejść na Dwernik Kamień, ale jak zobaczyłam, ile samochodów tam stoi, to zrezygnowałam. Zatem luz blues-uskutecznimy sobie wędrówkę stokóweczką
Przy drodze stoi kilka tablic informujących o walorach tutejszych lasów, ale nie czułam aż takiej potrzeby zapoznawania się z nimi, by włazić po pas w pokrzywy szukając przy tym okularów w plecaku Zdecydowanie bardziej odpowiadało mi szuranie nogami po stertach liści i pokonywanie zwalonych pni
Gdy na parkingu rzucałam okiem na mapę, wymyśliłam sobie zejście do Dwernika i przekroczenie potoku w okolicy dawnego parku konnego, bo tam zobaczyłam drogę. I owszem, droga jest, ale przekraczanie potoku to brodem
Oniemiałam, a po krótkim namyśle zdjęłam buty i uznając ten spacerek za zabieg krioterapii, prześlizgnęłam się na drugą stronę Ślizgawka była dosłowna- płyty betonowe lekko nachylone, porośnięte jakowymś mchem czy innym wodnym porostem, a nurt całkiem całkiem. Rawka biegała w te i z powrotem i żadne śliskie betony jej w tych harcach nie przeszkadzały Cóż znaczy młodość
Ponieważ z mężem mym byłam umówiona w Ustrzykach G, to jeszcze zahaczyłam o Procisne, bo jakby rzeki było mi mało, a tam fajnie sobie potok Wołosaty wpada do Sanu
Od niedawna jest tam wypasiony parking, z wiatkami, ławeczkami, toaletami i -oczywiście-mnogością tablic informacyjnych. Ale do tych nie trzeba przedostawac się z maczetą, ani wyciągać lupy, by odczytac literki, a umieszczone wiadomosci są bardzo interesujące. Np. tablica pt.”Bubo bory" - o bieszczadzkich ptakach z rodziny puszczykowatych. Od razu pomyślałam sobie o Bubie, czy ma coś wspólnego z buboborem ?
Słowo bardzo mi się podoba, a i idea również -jest to program edukacyjny dla dorosłych, podczas którego to sowy znajdują się w centrum uwagi. I jeszcze wyczytałam, że taki puchacz „bubo bubo” to największa europejska sowa .
Jak już wszystko wyczytałam, to wąską ścieżką zeszłyśmy do samej wody sprawdzić, z której rzeki lepiej smakuje i gdzie są większe chaszcze
Jeszcze zgarnąć Krutula z Zajazdu pod Caryńską, i jedziemy do Krzywego, do naszego ulubionego bieszczadzkiego lokum. Zdążyliśmy otworzyć bramę i zadzwonić do gospodarzy, że już na miejscu, a tu pojawili się z jednej strony Kulczyk, a z drugiej Remi i Cream... Jeszcze sms od Danki, że już niebawem będzie i impreza się rozkręciła. Szybko nadchodzi noc w takim gronie
cdn