Gdy prawie dwadzieścia lat temu po raz pierwszy ruszyłem w samotną, wielodniową wyprawę po polskich górach, to na pierwszy nocleg wybrałem Istebnę, gdzie w przysiółku Pietraszonka działa chatka AKT. Był to jednocześnie mój pierwszy nocleg w górach w ogóle, więc przeżycie spore.
Wracałem potem do chatki kilka razy, ale ostatni raz dawno temu. Jednym z powodów są zasady obowiązujące w obiekcie, które - delikatnie pisząc - niezbyt mi odpowiadają. W październiku pojawiła się okazja wybrać się tam z ekipą, która chatkę dobrze zna i kiedyś często w niej bywała, więc postanowiłem dołączyć. Może spojrzenie na to miejsce świeżym okiem przyniesie jakieś pozytywne wnioski?
Na pewno trzeba przyznać, że położona jest ona bardzo ładnie: na skraju wielkiej łąki, z widokiem na Ochodzitą.
W piątkowy wieczór na chatce było pusto, co ponoć praktycznie się nie zdarza. Sobotni poranek biegnie leniwie w słońcu i przy wypasionej jajecznicy.
Po posileniu ruszamy na beskidzkie ścieżki. Dookoła jesień w pełnej krasie.
Na drzewach umieszczono oznaczenia trzech szlaków: niebieskiego, pustego (jest kryzys, więc zabrakło farby) oraz Habsburgów, który został wytyczony w 2010 roku. Ten ostatni to ciekawa sprawa, bo podejrzewam, że w Austrii takich nie mają.
Frekwencja na trasie jest na razie umiarkowana, ale stopniowo rośnie. Na drodze powyżej chatki, gdzie znajduje się nieoficjalny parking, stało pełno samochodów i gdzieś ci ludzie musieli pójść.
Kaplica, tzw. "Milenijna", zawierająca w sobie krzyż z 1864 roku. Mam o niej dwojakie, wzajemnie się wykluczające informacje: jedna, że kamienna obudowa jest młoda, druga - że wybudował ją arcyksiąże Fryderyk w tym samym czasie, co pałacyk myśliwski na Przysłopie.
Kolorki, kolorki, kolorki...
Po godzinie osiągamy Przysłop pod Baranią Górą ze słynnym schroniskiem - klockiem. Ponieważ obiekt ten do najładniejszych nie należy, więc dzierżawcy postawili na wypicowane wnętrza oraz wysokie ceny. Wcale mnie to nie dziwi, bo przecież ludzi tu zawsze pełno (zwłaszcza dziś, w niezły pogodowo weekend), dostęp banalny, więc w takim tłumie większość i tak zapłaci dowolną cenę.
Siadamy na zewnątrz i wypijamy po zasłużonym piwku.
W górnej części szlaku również pustek nie ma, choć zadeptanie nam nie grozi. Trochę się zmartwiłem nadciągającym zwartym frontem chmur, lecz niepotrzebnie: mamy w ekipie czarownicę, która obiecała słońce na szczycie, poprosiła o to pogodę i... rzeczywiście słońce pojawiło się z powrotem .
Barania Góra, czyli najwyższy szczyt polskiej części Górnego Śląska (1215 metrów n.p.m.) i żółta wieża widokowa opasająca austriacki słup geodezyjny.
Włazimy na górę smagani chłodnym wiatrem. Widoki są zamglone, Pilsko i Babia Góra ledwo się przebijają.
Zaglądam zatem w drugą stronę: Skrzyczne, Małe Skrzyczne, Malinowska Skała i inni.
A to chyba Stożek i słaby zarys Beskidu Śląsko-Morawskiego za nim.
Jeszcze jedno spojrzenie na dolinę Soły i schodzimy.
W opozycji do flagi na wieży wyciągam swoją , choć realnie jestem już na terenie Małopolski, bo na popas zeszliśmy kilkadziesiąt metrów w dół, pomiędzy trawy i pieńki.
W drodze powrotnej spotykamy znacznie mniej osób, gdyż godzina szesnasta to już czas, kiedy porządni ludzie po górach się nie szlajają. W kierunku szczytu nie idzie już prawie nikt.
Chwila przerwy pod schroniskiem i pada pomysł, aby nie cisnąć prosto na Pietraszonkę, tylko zrobić nieco dłuższą trasę przez Stecówkę. No dobra, jeśli nikt nas nie porwie ani nie zgwałci po zmroku to może być!
Choć słońce schowało się już za zboczami, to na drodze wzdłuż Czarnej Wisełki spotkamy wiele urokliwych kadrów.
Krótkie podejście asfaltem i około osiemnastej zjawiamy się na Stecówce. Liczyliśmy, że może uda się załapać na zachód, ale strefa chmur okazała się silniejsza.
Odbudowany kościółek Matki Bożej Fatimskiej (oryginał spłonął w 2013 roku). Zadziwiające jest, że to świątynia parafialna - tutejsza parafia liczy mniej niż pół tysiąca wiernych i posiada jeszcze jeden kościół filialny. Proboszcz chyba nie narzeka na nadmiar gotówki, choć może górale są bardziej hojni we wspieraniu pasterza niż cepry...
Do chatki wracamy już w ciemnościach. Jedną z mijanych atrakcji jest powieszone na choince jajko. Czyżby bombka?
Dziś w chacie AKT jest znacznie tłoczniej, bo zjawiła się kilkudziesięcioosobowa grupa harcerzy, a właściwie harcerek, bo tą płeć reprezentują młodzi ludzie, choć w kilku przypadkach nie byłem tego do końca pewien. Harcerki młodsze działają przy ognisku, starsze krzątają się w kuchni, ale w końcu całość siada do kolacji w jadalni, a potem grzecznie uderza spać, więc nieumundurowani mogą zejść w okolice wychodka, gdzie wesoło trzaskają płomienie.
Jak już wspominałem - w obiekcie obowiązują pewne zasady, które nigdy mi się nie podobały. Jedną z nich jest abstynencja. W przeciwieństwie do np. Chatki Malucha w Beskidzie Niskim właściciel chatki chciał zjeść ciastko i mieć ciastko, więc jest to abstynencja połowiczna, bowiem nie obowiązuje na zewnątrz oraz w... warsztacie. Wiadomo, przy pracy trzeba się napić. Zakaz spożywania obejmuje jednak werandę, a że według regulaminu nie można także "posiadać i wnosić", więc mamy sytuację, że aby się napić legalnie w warsztacie, to musimy najpierw napitki nielegalnie tam wnieść . No, chyba, że ktoś pójdzie wcześniej do warsztatu, a ponieważ jest on dobudówką, więc posiada tylne drzwi i przez tamto wejście można przemknąć ze szkłem zgodnie z przepisami .
Bardzo to wszystko logiczne, a pisząc poważnie - zabawa dla kogoś, kto ma zadatki na wodza i lubi władzę. W dodatku wiele zależy od podejścia chatkowego, bo już w czasie swojej pierwszej wizyty miałem przykład, jak różnie można traktować "swoich" i "obcych". No, ale skoro już tu zajrzałem, to albo te zasady akceptuję albo spadam, więc z czeskim piwem oraz połową butelki burčaku siadamy przy ognisku. Jest tam również aktualny chatkowy, sympatyczny synek z Kuźni Raciborskiej i kilku jego znajomych. Pojawia się gitara i ogólnie robi się całkiem miło.
A poranek znowu piękny...
Lustruję ściany werandy. Pod przepastnym regulaminem wyryto sylwetkę górala w stroju regionalnym. Jeśli mnie oko nie myli, a internety nie kłamią, to góral podhalański. Ciekawe, czy autor tego dzieła uważał, że w Polsce żyją jedynie tacy górale, czy może miejscowi górale śląscy nie zasłużyli na uwiecznienie?
Mało kto wie, że obok chatki płynie Olza, a raczej jeden z potoczków, które potem utworzą graniczną rzekę. Wśród kolorów jesieni prezentuje się bardzo klimatycznie.
Chatkowy zbiera się domu i w południe zamyka obiekt, więc pakujemy się i my. Ale jeszcze nie ku rodzinnym pieleszom, zajrzymy w dwa miejsca w okolicy. Przy takiej pogodzie grzechem byłoby nie wykorzystać samochodu. Ogólnie to wywiozę dobre wspomnienia z tego weekendu.
Przekraczamy granicę śląsko-małopolską. W Lalikach znajduje się przysiółek Pochodzita. Kurde, nigdy wcześniej o nim nie słyszałem, a ma taką ładną kapliczkę.
Powodem wizyty jest drewniany kościół Najświętszej Maryi Panny Nieustannej Pomocy. Niezbyt stary, bo powojenny, ale ma nietypową bryłę i bardzo wyjątkowe wnętrza.
Środek jest niemal całkowicie drewniany i stanowi efekt prac miejscowych artystów ludowych. Ten styl można określić jako niezbyt profesjonalny i lekko naiwny, ale na pewno autentyczny. Najpierw jednak trzeba wysłać delegację po klucznika; wyprawa ta kończy się powodzeniem i wkrótce zjawia się starszy pan, aby otworzyć nam drzwi. Na szczęście za jakiś czas zacznie się nabożeństwo, więc nie musiał specjalnie się ubierać, bo i tak by tu zajrzał.
Po wejściu szczęka mi opada! Całość wygląda fantastycznie!
Tak jak pisałem - nie są to dzieła arcymistrzów sztuki, ale były tworze z, nomen omen, sercem. Na ścianach umieszczono sceny biblijne, Drogę Krzyżową, postacie świętych i inne elementy mogące przemówić do wiernych. Niektóre tablice są już nieco zatarte, przydałaby się jakaś konserwacja.
Wiecie co to jest? Konfesjonał! Można spowiadać się i patrzeć księdzu prostu w oczy, sprawdzając, czy się zawstydzi czy może zachwyci?
Wracamy na Śląsk i przejeżdżamy pod Ochodzitą, gdzie - jak zwykle - tłumy ludzi okupują karczmę oraz pobocza drogi. Uwieczniam widoczek w kierunku Pietraszonki: mniej więcej po środku zdjęcia, za drzewami, stoi chatka AKT. Powyżej niej błyszczy bielą budynek, w którym dwie dekady temu mieściła się knajpa. To już dawno pieśń przeszłości, teraz górale piją w domach, a turyści (nielegalnie) na chatce.
Ostatni postój to Kubalonka. Jak dla mnie to chyba najsłynniejsza przełęcz Beskidu Śląskiego, a na pewno najczęściej odwiedzana. Tym razem zaglądam tylko do kościoła Świętego Krzyża. Dawno w nim nie byłem. Drewnianą świątynię wzniesiono w 1779 roku w Przyszowicach, a więc prawie w moich rodzinnych stronach. W góry przeniesiono go w latach 50. ubiegłego stulecia, ale początkowo pełnił funkcje muzealne, kościołem parafialnym stał się dopiero za Jaruzelskiego. Tutejsza parafia jest wielkości (małości) tej ze Stecówki, więc szału nie ma.
Kościół, stojący na częściowo ogołoconej z drzew górce, prezentuje się okazale. Bardzo lubią go m.in. amatorzy cudzej własności. W środku siedzi jeden rozmodlony pan, zdaje się że przyszedł z pobliskiej plebani, więc można wejść i zasiąść na chwilę w ławach.
Z przyzwyczajenia czytam ogłoszenia parafialne i, oprócz informacji o mszy rocznicowej za Jerzego Kukuczkę, wpada mi w oko podziękowanie za "dary stołu przyniesione na probostwo". Ciekawe, co mieli na myśli?
Jesień w Beskidzie Śląskim
Jesień w Beskidzie Śląskim
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Czyli zasady w chatce są, ale jakieś takie dzikie, po co tak komplikować
Przyjemnie się czytało twoje górskie wojaże, tym bardziej takie bliskie.
Możesz dawać więcej takich
Szkoda tego zachodu, bo fajnie by uzupełnił całość opowieści ...
Przyjemnie się czytało twoje górskie wojaże, tym bardziej takie bliskie.
Możesz dawać więcej takich
Szkoda tego zachodu, bo fajnie by uzupełnił całość opowieści ...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:Adrian pisze: po co tak komplikować
to AKT tak już ma (jak większość takich "klubów"). Jak ich spotkaliśmy rok temu na Górowej, to też tak widziwiali...
Aaaaa, to Ci abstynenci z twojej starej relacji ...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
To podobny "klimat" jak pod Dubraszką - zakaz sprzedaży alkoholu, a goście schroniska młodzieżowego narąbani jak bar piwny.
Bardzo zacna wycieczka turystyczna, Panie Starszy Wiadrowy. Może dołączy Pan do wycieczki Grojcowo - Grapowej ?
Bardzo zacna wycieczka turystyczna, Panie Starszy Wiadrowy. Może dołączy Pan do wycieczki Grojcowo - Grapowej ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Adrian pisze:Aaaaa, to Ci abstynenci z twojej starej relacji ...
na ich wlepkę trafiłem nawet w Albanii
Piotrek pisze:Zalatuje fałszem i pozoranctwem.
przede wszystkim zalatuje chęcią trzymania za mordę. Moim zdaniem całkiem dużo ludzi pcha się do takich organizacji, bo może porządzić.
Dobromił pisze:Może dołączy Pan do wycieczki Grojcowo - Grapowej ?
przecież tam się pije!
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:przecież tam się pije!
no chyba na abstynenta nie trafiło
Bardzo ciekawy kościół na Pochodzitej.
Ale cię zawiało w komercyjne rejony, schronisko pod Baranią i sama Barania. Teraz pora na Murowaniec
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 69 gości