Długo szedłem, w końcu dotarłem ... Mędralowa i Jałowiec
: 2022-10-20, 18:57
Dobry wieczór.
Postanowiłem wziąć UŻ w poniedziałek, zakończyłem dyżur i znowu poczułem powiew wolności, chciałem go poczuć jeszcze bardziej, tam w górach.
Zgodnie z planem o 7.30 melduję się na parkingu w Koszarawie Bystrej/Przyborów.
Szedłem już tym szlakiem 1 stycznia 2021 roku, o ile dobrze pamiętam, obiecałem sobie że na niego wrócę, w tym powrocie troszkę pomógł mi Piotrek, wrzucając kilka jesiennych fotek z Hali Kamińskiego
Ale żeby nie było że powtarzam identyczny wariant, to postanowiłem w końcu zajść na długo odkładany Jałowiec.
Trasa: https://en.mapy.cz/s/fudozuvabe
Poranek był chłodny, nawet musiałem założyć cienkie rękawiczki, ale na krótko, bo po pierwsze na dzień dobry jest tam mocne podejście, które mocno rozgrzewa, a po drugie zaraz po tym podejściu zza lasu wyłoniło się słońce i grzało mocno od samego rana, zapowiadał się gorący dzień.
Na mijane przysiółki zaczyna świecić mocne słońce, barwy zaczynają robić się bardzo ostre i wyraźne, a jesień zaczyna się prężyć i pokazywać swoje piękno.
Z Jaworzyny rozpościera się piękny widok na Pilsko, Rysianke i Romanke.
Ruszyłem w stronę Małej Mędralowej, miałem na nią wejść tym razem, ale uznałem że mam dzisiaj sporo do przejścia i nie będę sobie dokładał dodatkowych podejść, więc kolejny raz trawersuję jej zbocza i zaczynam podejście pod Halę Mędralową, na której znajduje się bacówka, przy której miałem zamiar zrobić w końcu jakąś dłuższą przerwę i w końcu wrzucić coś do brzuszka.
Po drodze kolejne szerokie widoki na Beskid Żywiecki i na Babią oczywiście, niestety poranne słońce mocno świeciło prosto z nad jej wierzchołka i trudno było zdjęcie zrobić, za to pojawiły się wieloplany, które bardzo lubię.
Przerzedzony las wyprowadza mnie wprost na Halę Mędralową, więc pierwszy punkt wycieczki zrealizowany, przerwa !
Wygrzany słońcem, najedzony i napojony ruszyłem dalej, na Halę Kamińskiego/Kolisty Groń, drzewo z ławeczką stoją jak stali, czyli wszystko po staremu.
Trzeba wspomnieć w tym momencie, że hale były pięknie wykoszone, nie wiem jak się prezentują zarośnięte (sprawdzę za rok), ale wykoszone wyglądają schludnie.
Przechodzę z jednego końca na drugi, a później odbijam w lewo w stronę Przełęczy Klekociny, to chyba najmniej fajny odcinek, wilgotny i kamienisty, ale nie jest zbyt długi, więc szybko zostawiłem go za sobą.
Na przełęczy słychać trzaski dobiegające z jednej z drewnianych chat które zostały tam postawione, okolice piękne, widoki z okien chaty muszą robić wrażenie, kto by nie chciał takiego mieć.
Kolejny punkt programu to Beskidek, bardzo fajne miejsce, polecone przez Sprocketa przy pierwszych odwiedzinach, naprawdę warto odwiedzić zanim zarośnie …
Przy krzyżu robię tylko kilka łyków wody, kilka zdjęć i ruszam dalej, odpuszczam sobie, bo wiem że tam wrócę.
Ruszyłem zielonym szlakiem w stronę Jałowca, to chyba najważniejszy punkt tej wycieczki, bo będę tam pierwszy raz.
Teraz ten gorszy moment, trzeba zejść i wejść i to dwa razy, tak sobie wymyśliłem, to musiałem zrealizować, problem w tym że kolano po raz kolejny dawało o sobie znać, w zasadzie to jest jakiś mięsień idący po zewnętrznej stronie, wzdłuż kolana, po krótkich i bolesnych masażach na chwilę przechodziło.
Tuż przed Zachodnim wierzchołkiem dostrzegam ślicznego kolorowego ptaszka, który walecznie przeganiał inne mniejsze, później sprawdziłem i był to Krzyżodziób Świerkowy, ma on charakterystycznie krzywy i skrzyżowany dziób.
Minąłem trawersem Czarniawę Suchą i Czarniawę S. Zachodnią, następnie Przełęcz Suchą i w końcu wyszedłem na suche trawy Hali Trzebuńskiej, sucha trawa i żółte brzozy zrobiły bardzo przyjemny klimat tego miejsca.
Nie wiedzieć czemu pierwszy raz tego dnia szedłem z włączoną muzyką z telefonu, a że u mnie ostatnio repertuar bardziej nostalgiczny i spokojny, to wszystko pasowało do siebie idealnie.
W końcu jest szczyt, stoi krzyż i chatka, akurat zajęta więc nie miałem okazji obejrzeć.
Znajduję klocek drewna i przy nim rozbijam mini obóz, niestety kawa z termosa, rozkładam się i leżę oparty o kłodę, gorące promienie słońca ogrzewają mi twarz, a ja odcinam się na moment i zapominam o wszystkim, tylko cisza i ja.
Tak właśnie będę pamiętał tą wycieczkę, bardzo wyciszająca i uspokajająca, przez 90 % trasy byłem zupełnie sam
Niestety osoby zajmujące miejsca przy domku nie należały do zbyt cichych i czar prysł !
Odpocząłem na nowo poznanym szczycie i ruszyłem z powrotem na Beskidek.
Słońce schodziło coraz niżej, światło zaczynało robić się ciepłe i przyjemne dla oka, być w tym miejscu i móc zobaczyć tą paletę mocnych jak ogień kolorów, to była czysta przyjemność.
Zostało już tylko zejść w dolinę dosyć stromym zejściem i trafiłem z powrotem na parking.
Zszedłem do potoka, żeby zmyć z twarzy trudy dnia i mogłem z pustą głową, zresetowny wracać do domu, do rodziny.
Zastanawiałem się czy w ogóle wspominać w relacji o tym co się wydarzyło w Tatrach …
Jednak kiedy człowiek chodzi sam po górach, to rozmyśla.
Rozmyśla o życiu, o tym co go otacza, o przemijaniu i że trzeba korzystać z życia póki jeszcze czas, póki możemy, bo nie znamy czasu ani miejsca kiedy zakończy się wszystko ot tak, jakby pstryknąć na palcach.
Do różnych przemyśleń zwykle popychają nas jakieś przeżycia, sytuacje pojawiające się niespodziewanie w życiu, takie jak choroba, czy chociażby jej podejrzenie, nagłe i niespodziewane odejście kogoś kogo znaliśmy …
Śmierć ! Każdy przeżywa ją inaczej, indywidualnie.
Widziałem już setki, tysiące ludzi w pogrzebowych orszakach, część przeżywa wydarzenie pogrążona w smutku, inni jakby nic wielkiego się nie wydarzyło, przecież to jest wpisane w nasz żywot, nieuniknione …
A jednak zawsze pojawia się smutek i przemyślenia nad tym naszym kruchym i szybko upływającym życiem …
Maszerując w ten piękny jesienny dzień rozmyślałem, jak to mogło się stać, jak mogło i może się to przydarzyć każdemu z nas …
Wyjątkowo chciałem zadedykować ten piękny jesienny dzień Urwisowi, pewnie gdzieś tam teraz maszeruje z worem na plecach …
I taka to była wycieczka.
Postanowiłem wziąć UŻ w poniedziałek, zakończyłem dyżur i znowu poczułem powiew wolności, chciałem go poczuć jeszcze bardziej, tam w górach.
Zgodnie z planem o 7.30 melduję się na parkingu w Koszarawie Bystrej/Przyborów.
Szedłem już tym szlakiem 1 stycznia 2021 roku, o ile dobrze pamiętam, obiecałem sobie że na niego wrócę, w tym powrocie troszkę pomógł mi Piotrek, wrzucając kilka jesiennych fotek z Hali Kamińskiego
Ale żeby nie było że powtarzam identyczny wariant, to postanowiłem w końcu zajść na długo odkładany Jałowiec.
Trasa: https://en.mapy.cz/s/fudozuvabe
Poranek był chłodny, nawet musiałem założyć cienkie rękawiczki, ale na krótko, bo po pierwsze na dzień dobry jest tam mocne podejście, które mocno rozgrzewa, a po drugie zaraz po tym podejściu zza lasu wyłoniło się słońce i grzało mocno od samego rana, zapowiadał się gorący dzień.
Na mijane przysiółki zaczyna świecić mocne słońce, barwy zaczynają robić się bardzo ostre i wyraźne, a jesień zaczyna się prężyć i pokazywać swoje piękno.
Z Jaworzyny rozpościera się piękny widok na Pilsko, Rysianke i Romanke.
Ruszyłem w stronę Małej Mędralowej, miałem na nią wejść tym razem, ale uznałem że mam dzisiaj sporo do przejścia i nie będę sobie dokładał dodatkowych podejść, więc kolejny raz trawersuję jej zbocza i zaczynam podejście pod Halę Mędralową, na której znajduje się bacówka, przy której miałem zamiar zrobić w końcu jakąś dłuższą przerwę i w końcu wrzucić coś do brzuszka.
Po drodze kolejne szerokie widoki na Beskid Żywiecki i na Babią oczywiście, niestety poranne słońce mocno świeciło prosto z nad jej wierzchołka i trudno było zdjęcie zrobić, za to pojawiły się wieloplany, które bardzo lubię.
Przerzedzony las wyprowadza mnie wprost na Halę Mędralową, więc pierwszy punkt wycieczki zrealizowany, przerwa !
Wygrzany słońcem, najedzony i napojony ruszyłem dalej, na Halę Kamińskiego/Kolisty Groń, drzewo z ławeczką stoją jak stali, czyli wszystko po staremu.
Trzeba wspomnieć w tym momencie, że hale były pięknie wykoszone, nie wiem jak się prezentują zarośnięte (sprawdzę za rok), ale wykoszone wyglądają schludnie.
Przechodzę z jednego końca na drugi, a później odbijam w lewo w stronę Przełęczy Klekociny, to chyba najmniej fajny odcinek, wilgotny i kamienisty, ale nie jest zbyt długi, więc szybko zostawiłem go za sobą.
Na przełęczy słychać trzaski dobiegające z jednej z drewnianych chat które zostały tam postawione, okolice piękne, widoki z okien chaty muszą robić wrażenie, kto by nie chciał takiego mieć.
Kolejny punkt programu to Beskidek, bardzo fajne miejsce, polecone przez Sprocketa przy pierwszych odwiedzinach, naprawdę warto odwiedzić zanim zarośnie …
Przy krzyżu robię tylko kilka łyków wody, kilka zdjęć i ruszam dalej, odpuszczam sobie, bo wiem że tam wrócę.
Ruszyłem zielonym szlakiem w stronę Jałowca, to chyba najważniejszy punkt tej wycieczki, bo będę tam pierwszy raz.
Teraz ten gorszy moment, trzeba zejść i wejść i to dwa razy, tak sobie wymyśliłem, to musiałem zrealizować, problem w tym że kolano po raz kolejny dawało o sobie znać, w zasadzie to jest jakiś mięsień idący po zewnętrznej stronie, wzdłuż kolana, po krótkich i bolesnych masażach na chwilę przechodziło.
Tuż przed Zachodnim wierzchołkiem dostrzegam ślicznego kolorowego ptaszka, który walecznie przeganiał inne mniejsze, później sprawdziłem i był to Krzyżodziób Świerkowy, ma on charakterystycznie krzywy i skrzyżowany dziób.
Minąłem trawersem Czarniawę Suchą i Czarniawę S. Zachodnią, następnie Przełęcz Suchą i w końcu wyszedłem na suche trawy Hali Trzebuńskiej, sucha trawa i żółte brzozy zrobiły bardzo przyjemny klimat tego miejsca.
Nie wiedzieć czemu pierwszy raz tego dnia szedłem z włączoną muzyką z telefonu, a że u mnie ostatnio repertuar bardziej nostalgiczny i spokojny, to wszystko pasowało do siebie idealnie.
W końcu jest szczyt, stoi krzyż i chatka, akurat zajęta więc nie miałem okazji obejrzeć.
Znajduję klocek drewna i przy nim rozbijam mini obóz, niestety kawa z termosa, rozkładam się i leżę oparty o kłodę, gorące promienie słońca ogrzewają mi twarz, a ja odcinam się na moment i zapominam o wszystkim, tylko cisza i ja.
Tak właśnie będę pamiętał tą wycieczkę, bardzo wyciszająca i uspokajająca, przez 90 % trasy byłem zupełnie sam
Niestety osoby zajmujące miejsca przy domku nie należały do zbyt cichych i czar prysł !
Odpocząłem na nowo poznanym szczycie i ruszyłem z powrotem na Beskidek.
Słońce schodziło coraz niżej, światło zaczynało robić się ciepłe i przyjemne dla oka, być w tym miejscu i móc zobaczyć tą paletę mocnych jak ogień kolorów, to była czysta przyjemność.
Zostało już tylko zejść w dolinę dosyć stromym zejściem i trafiłem z powrotem na parking.
Zszedłem do potoka, żeby zmyć z twarzy trudy dnia i mogłem z pustą głową, zresetowny wracać do domu, do rodziny.
Zastanawiałem się czy w ogóle wspominać w relacji o tym co się wydarzyło w Tatrach …
Jednak kiedy człowiek chodzi sam po górach, to rozmyśla.
Rozmyśla o życiu, o tym co go otacza, o przemijaniu i że trzeba korzystać z życia póki jeszcze czas, póki możemy, bo nie znamy czasu ani miejsca kiedy zakończy się wszystko ot tak, jakby pstryknąć na palcach.
Do różnych przemyśleń zwykle popychają nas jakieś przeżycia, sytuacje pojawiające się niespodziewanie w życiu, takie jak choroba, czy chociażby jej podejrzenie, nagłe i niespodziewane odejście kogoś kogo znaliśmy …
Śmierć ! Każdy przeżywa ją inaczej, indywidualnie.
Widziałem już setki, tysiące ludzi w pogrzebowych orszakach, część przeżywa wydarzenie pogrążona w smutku, inni jakby nic wielkiego się nie wydarzyło, przecież to jest wpisane w nasz żywot, nieuniknione …
A jednak zawsze pojawia się smutek i przemyślenia nad tym naszym kruchym i szybko upływającym życiem …
Maszerując w ten piękny jesienny dzień rozmyślałem, jak to mogło się stać, jak mogło i może się to przydarzyć każdemu z nas …
Wyjątkowo chciałem zadedykować ten piękny jesienny dzień Urwisowi, pewnie gdzieś tam teraz maszeruje z worem na plecach …
I taka to była wycieczka.