Powitanie złotej jesieni w górach.
: 2022-10-09, 21:17
Już jest.
W końcu. I nie ma już deszczu. Ani śniegu.
Do tego prognozy na weekend zapowiadają słońce i całkiem znośną temperaturę!
Więc...umawiamy się ze znajomymi, na krótką wycieczkę. Krótki wybór miejsca i...jedziemy
Do nielubianych przeze mnie miesięcy dołączył wrzesień. Początek miesiąca dawał nadzieję na jakieś spacery, może jakąś wycieczkę w góry...ale co wolne, to albo jakaś sprawa do załatwienia, albo leje.
Niby czasem było ładnie, ale to w tygodniu, a w weekendy lało i w wyniku tego wszelkie plany...do kosza...
Do piątku i ta wycieczka wisiała na cienkim włosku, jednak koniec końców umawiamy się z przyjaciółmi na "naszej" stacji benzynowej i chwilę po 8ej w sobotę spotykamy się. Kupujemy kawę do auta i spokojnie jedziemy do celu. Pod koniec pokazuję moim dziewczynom, gdzie będziemy iść, by tak się zakręcić, że przejeżdżam odpowiedni zjazd, co skutkuje kwadransem obsuwy...ale chwilę później przejeżdżamy przez Jaworze i podziwiając kolorowe zboczę Łazka, docieramy pod kaplicę w Jaworzu Nałężu, obok której parkujemy. Aut jest sporo, co zwiastuje pospolite ruszenie w górach, więc i my do niego dołączamy ruszając niezwłocznie, bo panuje lekki chłodek. Choć jest pięknie!
Pierwsze wrażenie? Bajecznie jest. Wokół drzewa się mienią kolorami złotej jesieni, do tego na niebie ani chmurki! Cudo dzień.
Obok zamkniętego ośrodka harcerskiego skręcamy w las. Na łące rodzice pokazują jak się rozgrzać przed wędrówką, a dzieciaki z uwagą robią skłony.
Ruszamy. Początek szlaku, to piękna buczyna.
W miejscu dołączenia szlaku z Górek Wielkich docieramy już rozgrzani. Mówię, że największe podejście już za nami...i będzie mi to potem wielokroć wypominane
Jest tu całkiem fajny widok na Pogórze Śląskie z zbiornikiem Goczałkowickim:
Ruszamy trawersem omijającym zalesiony szczyt Łazek, stąd mamy co rusz widok na dolinę potoku Jasionka:
Błatnia oraz wystający za niej Stołów
Mimo ostrego światła, widać, że drzewa się mienią odcieniem czerwieni, choć przez nie kolory są przytłumione. Widzę polankę z jakimś zabudowaniem (zdjęcie wyżej), więc postanawiam podejrzeć je z bliższa:
Jakaś stodoła, a obok wśród drzew widać jakieś domostwo:
Dalsza wędrówka wiedzie lasem, podejście pod Czupel jeszcze jest mi wybaczone, bo póki co jest pięknie, my się od dawna nie widzieliśmy (od wakacji ), więc idąc grupkami nadrabiamy rozmowy a piękne otoczenie zachęca do spaceru! Nawet kałuża dostaje dodatkowego uroku, gdy świat w słońcu się mieni:
Jednak podczas podejścia na Mały Cisowy zaczyna się dłużyć i nawet przerwa na kanapki, oraz piękny widok za siebie nie pomaga i dostaje mi się, że podobno już miało nie być męczącej wspinaczki.
Na szczęście nie jest ono długie, a na górze jest ładnie!
Pola borówek, łany żółtych traw, wraz okalającymi polanki kolorowymi drzewami... Pięknie!
Beskid Śląski znów mnie zaskakuje na plus!
Mijamy domostwo gdzie widać, że mieszkańcy pakują się do powrotu, a pod następnym, pan odkurza liście, spod swojego płotu...fajnie mieć w takim miejscu dom, nam turystom liście nie przeszkadzają, a nawet dodają uroku, cóż jak to było w tej opowieści o domku w Karkonoszach?
Tu, za drzewami kryją się wspomniane domostwa. Z lewej obok słupa - dom z odkurzonymi liśćmi, na wprost dom z pakującymi się lokatorami.
Ruszamy przez wytyczoną wśród traw drogę, omijając sam szczyt Wielkiej Cisowej:
W między czasie na niebie pojawiły się chmury i słońce zaczyna z nimi taniec. Gdy zaświeci, świat pięknieje, a gdy jeszcze trawy zostają poczochrane...pięknie!
W końcu mijając pomnik poświęcony żołnierzom wyklętym, otwiera się przed nami widok na nasz cel:
Czyli schronisko na Błatniej:
oraz hala na garbie ciągnącym się od Błatniej ku zboczom wspinającym się ku szczytu Stołów:
Mijamy Ranczo Błatnia, pod którym siedzi sporo osób. My mamy smaki na obiad w schronisku, więc ruszamy wyżej. Na tym odcinku dzieciaki łapię kryzys. Nasza córa, marudzi, jak nigdy. Oj obrywa mi się, bo gdy ja widzę już schronisko, ona, niższa jeszcze go nie dostrzega wśród drzew...
Ledwo dochodzimy pod cel, a tu...tłumy jeszcze większe!
W sumie spodziewaliśmy się, że ludzi będzie sporo. Mimo wszystko jestem zaskoczony. Pod schroniskiem wszystkie ławki zajęte. W jadalni to samo, a kolejka na kilkadziesiąt osób...
Szybkie spojrzenie po sobie i stwierdzamy, że jednak niżej było luźniej. Wracamy. Stwierdzam, że zejdziemy zielonym szlakiem, który mijaliśmy pod szczytem Wielkiej Cisowej. Wtedy koleżanka proponuję, abym na hale podskoczył sam, wobec niemocy jaka dotknęła nasze dzieci. Dołącza do mnie kolega i szybko robimy sesję "hali na Błatniej" (nazwa własna).
Pod Skrzycznem...
Szkoda, że słońce jest za chmurami, a jak wyjdzie, to na krótkie chwile...niemniej pięknie tu!
Wracając obok schroniska dostajemy telefon, że jedzenie już zamówione. Gdy docieramy do Rancza, jedzenie właśnie wjeżdża na stoły.
Gdy później domawiam jeszcze ciasto i napoje, słyszę, jak pan za lady mówi, że to pierwszy weekend z dobrą pogodą od połowy sierpnia. Pierwszy bez deszczu i zarazem z turystami.
Po odpoczęciu, napełnieniu pustych żołądków (jedzenie na Ranczu bardzo dobre - można polecić), wracamy. Robimy zdjęcie grupowe na tle naszych celów, by chwilę później rozpocząć zejście wspomnianym szlakiem. To szlak Harcerski:
Szlak ten szybko wytraca wysokość i mimo iż nie lubimy schodzić, to zgodnie mówimy, że podchodzić tu byśmy nie chcieli:
Szlak wiedzie głównie lasem, jednak na krótki moment pojawiają się z niego widoki. Na wylot doliny:
oraz przeciwne zbocze, porośnięte kolorowym lasem:
Jednak las, nie oznacza, że jest nudno, czy brzydko. Zdarzają się poślizgi (moje na przykład), które powodują kupę śmiechu. A sam las jest piękny, rosną tu wysokie, piękne buki:
Oraz przecinają go głębokie wąwozy, którymi głośno szumiąc spływają potoki.
Pierwszy:
i jego przekraczanie:
i drugi:
Na szczęście, dla mnie, ścieżka skręca i wzdłuż potoku szybko doprowadza nas do drogi, którą w kilka minut dochodzimy do aut. Na szczęście, bo znów się zaczęły pytania, tata a ile jeszcze minut do auta? I na moją wypowiedź, ja Ci nie wierzę, ciągle mówisz, że to już, a to nie prawda...
Obchodzimy kaplicę, zaglądając do niej, a potem jedziemy do domu.
Mimo niedługiej trasy, nie za dużych podejść, ta trasa dała nam trochę w kość. Wyszła chyba przerwa od gór, ostatni raz byłem pod koniec czerwca w nich, a reszta, jeszcze dawniej...
Niemniej była to bardzo fajna wycieczka. Dopisała pogoda, do świetnego towarzystwa, dopisała już złota jesień. I już się nie możemy doczekać kolejnej wspólnej wycieczki!
W końcu. I nie ma już deszczu. Ani śniegu.
Do tego prognozy na weekend zapowiadają słońce i całkiem znośną temperaturę!
Więc...umawiamy się ze znajomymi, na krótką wycieczkę. Krótki wybór miejsca i...jedziemy
Do nielubianych przeze mnie miesięcy dołączył wrzesień. Początek miesiąca dawał nadzieję na jakieś spacery, może jakąś wycieczkę w góry...ale co wolne, to albo jakaś sprawa do załatwienia, albo leje.
Niby czasem było ładnie, ale to w tygodniu, a w weekendy lało i w wyniku tego wszelkie plany...do kosza...
Do piątku i ta wycieczka wisiała na cienkim włosku, jednak koniec końców umawiamy się z przyjaciółmi na "naszej" stacji benzynowej i chwilę po 8ej w sobotę spotykamy się. Kupujemy kawę do auta i spokojnie jedziemy do celu. Pod koniec pokazuję moim dziewczynom, gdzie będziemy iść, by tak się zakręcić, że przejeżdżam odpowiedni zjazd, co skutkuje kwadransem obsuwy...ale chwilę później przejeżdżamy przez Jaworze i podziwiając kolorowe zboczę Łazka, docieramy pod kaplicę w Jaworzu Nałężu, obok której parkujemy. Aut jest sporo, co zwiastuje pospolite ruszenie w górach, więc i my do niego dołączamy ruszając niezwłocznie, bo panuje lekki chłodek. Choć jest pięknie!
Pierwsze wrażenie? Bajecznie jest. Wokół drzewa się mienią kolorami złotej jesieni, do tego na niebie ani chmurki! Cudo dzień.
Obok zamkniętego ośrodka harcerskiego skręcamy w las. Na łące rodzice pokazują jak się rozgrzać przed wędrówką, a dzieciaki z uwagą robią skłony.
Ruszamy. Początek szlaku, to piękna buczyna.
W miejscu dołączenia szlaku z Górek Wielkich docieramy już rozgrzani. Mówię, że największe podejście już za nami...i będzie mi to potem wielokroć wypominane
Jest tu całkiem fajny widok na Pogórze Śląskie z zbiornikiem Goczałkowickim:
Ruszamy trawersem omijającym zalesiony szczyt Łazek, stąd mamy co rusz widok na dolinę potoku Jasionka:
Błatnia oraz wystający za niej Stołów
Mimo ostrego światła, widać, że drzewa się mienią odcieniem czerwieni, choć przez nie kolory są przytłumione. Widzę polankę z jakimś zabudowaniem (zdjęcie wyżej), więc postanawiam podejrzeć je z bliższa:
Jakaś stodoła, a obok wśród drzew widać jakieś domostwo:
Dalsza wędrówka wiedzie lasem, podejście pod Czupel jeszcze jest mi wybaczone, bo póki co jest pięknie, my się od dawna nie widzieliśmy (od wakacji ), więc idąc grupkami nadrabiamy rozmowy a piękne otoczenie zachęca do spaceru! Nawet kałuża dostaje dodatkowego uroku, gdy świat w słońcu się mieni:
Jednak podczas podejścia na Mały Cisowy zaczyna się dłużyć i nawet przerwa na kanapki, oraz piękny widok za siebie nie pomaga i dostaje mi się, że podobno już miało nie być męczącej wspinaczki.
Na szczęście nie jest ono długie, a na górze jest ładnie!
Pola borówek, łany żółtych traw, wraz okalającymi polanki kolorowymi drzewami... Pięknie!
Beskid Śląski znów mnie zaskakuje na plus!
Mijamy domostwo gdzie widać, że mieszkańcy pakują się do powrotu, a pod następnym, pan odkurza liście, spod swojego płotu...fajnie mieć w takim miejscu dom, nam turystom liście nie przeszkadzają, a nawet dodają uroku, cóż jak to było w tej opowieści o domku w Karkonoszach?
Tu, za drzewami kryją się wspomniane domostwa. Z lewej obok słupa - dom z odkurzonymi liśćmi, na wprost dom z pakującymi się lokatorami.
Ruszamy przez wytyczoną wśród traw drogę, omijając sam szczyt Wielkiej Cisowej:
W między czasie na niebie pojawiły się chmury i słońce zaczyna z nimi taniec. Gdy zaświeci, świat pięknieje, a gdy jeszcze trawy zostają poczochrane...pięknie!
W końcu mijając pomnik poświęcony żołnierzom wyklętym, otwiera się przed nami widok na nasz cel:
Czyli schronisko na Błatniej:
oraz hala na garbie ciągnącym się od Błatniej ku zboczom wspinającym się ku szczytu Stołów:
Mijamy Ranczo Błatnia, pod którym siedzi sporo osób. My mamy smaki na obiad w schronisku, więc ruszamy wyżej. Na tym odcinku dzieciaki łapię kryzys. Nasza córa, marudzi, jak nigdy. Oj obrywa mi się, bo gdy ja widzę już schronisko, ona, niższa jeszcze go nie dostrzega wśród drzew...
Ledwo dochodzimy pod cel, a tu...tłumy jeszcze większe!
W sumie spodziewaliśmy się, że ludzi będzie sporo. Mimo wszystko jestem zaskoczony. Pod schroniskiem wszystkie ławki zajęte. W jadalni to samo, a kolejka na kilkadziesiąt osób...
Szybkie spojrzenie po sobie i stwierdzamy, że jednak niżej było luźniej. Wracamy. Stwierdzam, że zejdziemy zielonym szlakiem, który mijaliśmy pod szczytem Wielkiej Cisowej. Wtedy koleżanka proponuję, abym na hale podskoczył sam, wobec niemocy jaka dotknęła nasze dzieci. Dołącza do mnie kolega i szybko robimy sesję "hali na Błatniej" (nazwa własna).
Pod Skrzycznem...
Szkoda, że słońce jest za chmurami, a jak wyjdzie, to na krótkie chwile...niemniej pięknie tu!
Wracając obok schroniska dostajemy telefon, że jedzenie już zamówione. Gdy docieramy do Rancza, jedzenie właśnie wjeżdża na stoły.
Gdy później domawiam jeszcze ciasto i napoje, słyszę, jak pan za lady mówi, że to pierwszy weekend z dobrą pogodą od połowy sierpnia. Pierwszy bez deszczu i zarazem z turystami.
Po odpoczęciu, napełnieniu pustych żołądków (jedzenie na Ranczu bardzo dobre - można polecić), wracamy. Robimy zdjęcie grupowe na tle naszych celów, by chwilę później rozpocząć zejście wspomnianym szlakiem. To szlak Harcerski:
Szlak ten szybko wytraca wysokość i mimo iż nie lubimy schodzić, to zgodnie mówimy, że podchodzić tu byśmy nie chcieli:
Szlak wiedzie głównie lasem, jednak na krótki moment pojawiają się z niego widoki. Na wylot doliny:
oraz przeciwne zbocze, porośnięte kolorowym lasem:
Jednak las, nie oznacza, że jest nudno, czy brzydko. Zdarzają się poślizgi (moje na przykład), które powodują kupę śmiechu. A sam las jest piękny, rosną tu wysokie, piękne buki:
Oraz przecinają go głębokie wąwozy, którymi głośno szumiąc spływają potoki.
Pierwszy:
i jego przekraczanie:
i drugi:
Na szczęście, dla mnie, ścieżka skręca i wzdłuż potoku szybko doprowadza nas do drogi, którą w kilka minut dochodzimy do aut. Na szczęście, bo znów się zaczęły pytania, tata a ile jeszcze minut do auta? I na moją wypowiedź, ja Ci nie wierzę, ciągle mówisz, że to już, a to nie prawda...
Obchodzimy kaplicę, zaglądając do niej, a potem jedziemy do domu.
Mimo niedługiej trasy, nie za dużych podejść, ta trasa dała nam trochę w kość. Wyszła chyba przerwa od gór, ostatni raz byłem pod koniec czerwca w nich, a reszta, jeszcze dawniej...
Niemniej była to bardzo fajna wycieczka. Dopisała pogoda, do świetnego towarzystwa, dopisała już złota jesień. I już się nie możemy doczekać kolejnej wspólnej wycieczki!