Trójwieś na leniwo
: 2022-07-08, 20:24
Się pojechało, się wróciło.
Nie chciało mi się ani łazić w tym roku, ani robić zdjęć, zrobiłem ich łącznie 220.
Jakoś tak się pozmieniało, nie wiem, znudziło mi się, a może trzeba sobie kopa w dupę zasadzić?
Tylko jak tu sie zmusić, skoro się nie chce...
Zacznę od środka, udało się mi spotkać z Mirkiem, po 13 latach niewidzenia. Było to szczególne wydarzenie, więc dlatego pozwolę najpierw o tym...
Pogoda miała być lepsza, po kwadransie spaceru po prostu nas zlało i to tak solidnie.
Przeczekaliśmy najgorsze pod drzewami, mając już rózne głupie myśli, no ale po kilkunastu minutach burzysko odeszło w niepamięć, a my po ścianie błota wdrapywaliśmy się ku Ochodzitej.
Oboje mieliśmy świetne zabezpieczenia przeciwdeszczowe, w części górnej przynajmniej, bo moje porty to przemokły do cna. Ale co tam, czerwcowy deszcz weteranów nie wystraszy.
Mirek za to posiadał stylowy ochraniacz.
Krajobraz po burzy miał swoje plusy. Warto było zmoknąć.
Pogoda chyba nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, ale korzystaliśmy oboje z okienka pogodowego. Co ciekawe, Mirek był na Ochodzitej pierwszy raz. I od razu takie atrakcje
Szybkie foty na ławeczce Mirkowym aparatem i zmykamy, bo znów zaczyna grzmieć. Obracamy się i co widzimy? Sunie na nas armagedon.
Udało się jednak minąć go bokiem, trzasnąłem puszeczkę na przystanku i poszliśmy na Tyniok. Burze kręciły się wokół nas. Jedna była w masywie Romanki i Lipowskiej.
Druga poszła nad Rycerzową.
Tyniok to naprawdę kawał fajnej góry i całkiem możliwe, że przewyższa walorami Ochodzitą. Na samym szczycie do wynajęcia jest domek. Rozważaliśmy z Mirkiem plusy i minusy takiego wynajmu. Widoki zajebiste, ale jak braknie browarów - koniec.
Na Tynioku weszliśmy w chmury i w zasadzie czas mijał nam na jakichs wspomnieniach, tudzież naprawach mojego obuwia (jakoś doczłapałem do końca, ale Mirkowi chyba zepsułem nóż przetrwania, a sobie rozciąłem palca)
Przed Gańczorką trafiliśmy na przelewające się chmury, to był chyba najlepszy moment tego leśnego odcinka.
A potem.... potem było coraz wolnie, wolniej, dłuższy postój pod Karolówką, potem Mirek usiłował bezskutecznie dodzwonić się do żony...
Na Stecówce rozstajemy się, Mirek leci na Kulalonkę, a ja pędzę do dziewczyn skrótami, jakie poznałem w poprzednich latach.
Ogólnie bardzo dzień na plus, chociaz pogoda spłatała figla, a trasa tylko chwilami była fajna. No ale spotkanie z Mirkiem po tylu latach było godne zmoknięcia.
Nie chciało mi się ani łazić w tym roku, ani robić zdjęć, zrobiłem ich łącznie 220.
Jakoś tak się pozmieniało, nie wiem, znudziło mi się, a może trzeba sobie kopa w dupę zasadzić?
Tylko jak tu sie zmusić, skoro się nie chce...
Zacznę od środka, udało się mi spotkać z Mirkiem, po 13 latach niewidzenia. Było to szczególne wydarzenie, więc dlatego pozwolę najpierw o tym...
Pogoda miała być lepsza, po kwadransie spaceru po prostu nas zlało i to tak solidnie.
Przeczekaliśmy najgorsze pod drzewami, mając już rózne głupie myśli, no ale po kilkunastu minutach burzysko odeszło w niepamięć, a my po ścianie błota wdrapywaliśmy się ku Ochodzitej.
Oboje mieliśmy świetne zabezpieczenia przeciwdeszczowe, w części górnej przynajmniej, bo moje porty to przemokły do cna. Ale co tam, czerwcowy deszcz weteranów nie wystraszy.
Mirek za to posiadał stylowy ochraniacz.
Krajobraz po burzy miał swoje plusy. Warto było zmoknąć.
Pogoda chyba nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, ale korzystaliśmy oboje z okienka pogodowego. Co ciekawe, Mirek był na Ochodzitej pierwszy raz. I od razu takie atrakcje
Szybkie foty na ławeczce Mirkowym aparatem i zmykamy, bo znów zaczyna grzmieć. Obracamy się i co widzimy? Sunie na nas armagedon.
Udało się jednak minąć go bokiem, trzasnąłem puszeczkę na przystanku i poszliśmy na Tyniok. Burze kręciły się wokół nas. Jedna była w masywie Romanki i Lipowskiej.
Druga poszła nad Rycerzową.
Tyniok to naprawdę kawał fajnej góry i całkiem możliwe, że przewyższa walorami Ochodzitą. Na samym szczycie do wynajęcia jest domek. Rozważaliśmy z Mirkiem plusy i minusy takiego wynajmu. Widoki zajebiste, ale jak braknie browarów - koniec.
Na Tynioku weszliśmy w chmury i w zasadzie czas mijał nam na jakichs wspomnieniach, tudzież naprawach mojego obuwia (jakoś doczłapałem do końca, ale Mirkowi chyba zepsułem nóż przetrwania, a sobie rozciąłem palca)
Przed Gańczorką trafiliśmy na przelewające się chmury, to był chyba najlepszy moment tego leśnego odcinka.
A potem.... potem było coraz wolnie, wolniej, dłuższy postój pod Karolówką, potem Mirek usiłował bezskutecznie dodzwonić się do żony...
Na Stecówce rozstajemy się, Mirek leci na Kulalonkę, a ja pędzę do dziewczyn skrótami, jakie poznałem w poprzednich latach.
Ogólnie bardzo dzień na plus, chociaz pogoda spłatała figla, a trasa tylko chwilami była fajna. No ale spotkanie z Mirkiem po tylu latach było godne zmoknięcia.