Kolejny biwak w górach.
: 2022-06-30, 13:54
Przyszły upały, więc zamiast pakować się na wędrówkę, zaszyłem się w domu, odsypiając i odpoczywając...
Przed wakacjami, to ja za wodą, za morzem tęsknie, góry przestają mnie ciągnąć. No bo kto normalny łazi na słońcu, gdy temperatura przekracza 30 stopni?
Pierwotne plany wypadają. Trochę kuszą Gorce, powyżej tysiąca powinno być chłodniej, ale wpierw trzeba się wdrapać - po wewnętrznej walce odpuszczam i to.
Jednak we wtorek rano, stwierdzam, że co będę się w bloku kisił. Pierwsze poty mnie dopadają przy pakowaniu, a wcześniej przy sprawdzaniu prognoz, radarów burzowych...przy szukaniu celu. W końcu po 15tej ruszam, nie ma sensu wcześnie bo oprócz upału, do 18tej mogą występować burze.
Auto parkuję, obok domu, pytając właściciela (akurat był na placu) czy można tu gdzieś zaparkować, przy pętli autobusowej, dostaję zgodę, więc ruszam szlakiem na halę Radziechowską.
Mijając kolejne stacje drogi krzyżowej biegnącej na Matyskę, dochodzę w końcu do miejsca, w którym w zeszłym roku robiłem nocne zdjęcia z widokiem na Beskid Żywiecki:
i dziś, pod wieczór:
Jest dość przyjemnie, choć parno, więc już tu jestem cały mokry. Mijam kilka domów w przysiółku, by na samym końcu przy zejściu w las, minąć panią prowadzącą małe stadko owiec. Mijam również miejsce, w którym w sierpniu straciłem całkiem ochotę na dalszą wędrówkę. W domu się śmiałem, że mogłem pobić szybkość wycofu, przy pakowaniu plecaka; ale jednak nie dziś...
Przed ostrym podejściem w lesie, stoi sobie taka chatka:
Jest furtka do środka, w środku ławki i stół, obok miejsce na ognisko i do tego jest drabinka na stryszek.
Po jakimś czasie wychodzę na grzbiet, wychodzę z lasu, coś w końcu widać, zanim znów wejdę w kolejny las:
Skrzyczne po chwili zasłania chmura, więc ruszam dalej, zostawiając za sobą widok na Kotlinę Żywiecką, gdzie wychodzi słońce. Wkraczam w dziki las, po ścieżce widać, że rzadko ktoś tędy chodzi. Pojawia się też mgła, robi się coraz ciszej, tylko czasem słychać ptasi śpiew, bądź odgłos łopoczących skrzydeł, ptaków które płoszę...
Jest coraz mroczniej, chmury zaczynają pochłaniać światło przez co drzewa wyglądają dość upiornie:
Pojawiają się też łany traw, borówek, a to oznacza, że chyba wychodzę nad las.
Miałem nadzieję, że mimo prognoz, które pokazywały całkowite zachmurzenie, mgły, będzie coś widać. Chyba jednak, wśród wilgoci (ślad po niej będzie na niektórych zdjęciach) będę musiał rozłożyć namiot i iść spać. Na szczęście w pewnym momencie mgła zaczyna rzednąć i wyłania się szałas:
więc po krótkiej chwili mogę zrzucić plecak i rozejrzeć się po okolicy. Jestem u celu - na hali Radziechowskiej, miejsce które chciałem poznać od jakiegoś czasu. Jakie wrażenia?
Niesamowite!
Łany traw, pośród nich pojedyncze świerki, do tego chmura, która powoli przepływa przez halę. W ciszy... Nikogo nie ma...nikogo? Słyszę krakanie i na kikucie odnajduję parę kruków:
Kolejne miejsce, które mnie zauroczyło, pięknie tu...
Na polanach tych dawniej wypasano tu owce, w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku przyjeżdżali tu górale z Podhala je wypasać, pozostał jeden szałas. Dziś jest już zniszczony (choć szałas baców spłonął na początku stulecia), i o tym wiedziałem, ale nie spodziewałem się takiej ilości śmieci, to można by po sobie zabrać...oczywiście królują puste flaszki...
zdjęcia z poranka...z plusów, jest apteczka.
Zanim się rozbiję, to oglądam jak chmury przetaczają się przez okolicę.
Oj jest co oglądać, teraz nie żałuję, że udało mi się zmobilizować! Biorę się za oglądanie przedstawienia, z początku chmury zasłania niebo, na szczęście po chwili wiatr rozwiewa je i słońce wychodzi, by pokolorować okolicę.
Koniec słów, kilka zdjęć:
Rozbijam namiot, walcząc z chmarami much. Niedaleko jest źródło, więc idę je odnaleźć, bo choć wodę mam, to fajnie byłoby się lekko odświeżyć.
Ziemia tu jest jak gąbka, miękka, wilgotna, rośnie tu min całkiem sporo wełnianki:
Odświeżony wracam pod namiot, strząsam z dłoni kleszcza i odpalam drona by pooglądać okolicę z góry. Źródło, z lewej, choć w sumie są dwa, widać po prawej nieckę z wodą:
Zachodzące słońce:
Czyżby to pierwsze widmo brockenu?
Czas na kolację i powoli szykowanie się do snu, oglądając kończący się dzień...
Noc mija spokojnie, oczywiście nie mogę usnąć, budzi mnie wpierw szczekanie psów, zapewne ktoś wraca szlakiem, a później latający helikopter gdzieś nad Żywcem. Usypiam, by obudził mnie budzik chwilę po czwartej. Wystawiam głowę z namiotu - mgła. Kładę się i zanim mi się zdrzemnie, jeszcze raz rzut sprawdzam czy się coś zmieniło - nic, dalej wokół mgła.
Budzę się chwilę przed siódmą, wystawiam łeb za tropik a tu...piękny dzień. Przespałem ten moment gdy dzień zwyciężył zamglenie...trudno.
Niemniej niżej jeszcze doliny słońca nie mają:
Widoków to dziś za dalekich nie będzie, czuć już od rana, że to będzie upalny dzień. Niemniej coś tam widać. Na przykład Romankę, zza której wystaje Pilsko, choć ledwo widoczne (na zdjęciu powyżej), ale za to Babią Górę dobrze widać:
Na południu widać na samym krańcu Małą Fatrę, ponad granicznym pasmem Beskidu Żywieckiego:
W drugą stronę, nad lasem wystaje wieża na Baraniej Górze:
Ostatnim razem zaraz po pobudce zwijałem się do domu, dziś na spokojnie robię sobie śniadanie, podczas którego podziwiam wstający dzień, oraz odganiam myśli o szybkim powrocie, a dzięki temu wyschnie też namiot.
bez pośpiechu...
Studiuje mapę, myśląc gdzie by tu się jeszcze przejść. Następnie zaczynam się pakować, zabierając ze sobą wszystkie swoje śmieci. Szybki rzut na mój ekwipunek:
i czas zacząć się wspinać. Pod lasem rzut okiem za siebie, fajowa ta miejscówka:
i rozpoczynam wędrówkę ku Magurce Radziechowskiej. Po drodze mijam jedynego spotkanego turystę (drugiego widziałem, gdy jadłem śniadanie). Idzie się przyjemnie młodnikiem. W końcu mijam odbicie szlaku zielonego, ku Ostremu, więc wiem, że za chwilę stanę na szczycie. Oto i on, mało wybitny.
Ale widokowy. Na Baranią Górę:
Na Magurkę Wiślańską, widać nad wychodnią skalną szlak:
W Wikipedii piszą, że w 2015roku całe stoki tej góry były wylesione, więc aktualizacja na rok 2022gi - góra zaczyna zarastać odnawiającym się lasem. Zresztą popatrzcie na grzbiet ciągnący się od Baraniej Góry ku Skrzycznemu, cały jest zielony!
Powyżej widać Zielony Kopiec, oraz bardzo znaną, Malinowska Skałę. To pod nią planowałem dziś dojść, by wrócić żółtym szlakiem w dolinę. Ruszam więc, nie ma co marudzić, ale powoli zaczynam odczuwać rosnącą temperaturę. Przede mną, miejsce, do którego tak na prawdę mnie dziś ciągło. To wychodnia skalna:
i z bliska:
Pierwotnie myślałem też, aby może drugą noc spędzić na kolejnej hali:
czyli hali Baraniej, nawet widać jakiś namiot obok bacówki. Myślałem nad dojściem na obiad czy to na Skrzyczne, czy na Cieńków, ale na popołudnie zapowiadają burze, a upał już się daje we znaki. Więc siadam na skale i zjadając drugie śniadanie, popijając sporą ilością wody, oglądam okolicę i zaczynam dumać...
Murońka
typowy widok okolic Baraniej z paru ostatnich lat...
wieża na Baraniej Górze, widać pierwszych turystów
dżungla...beskidzka
Dumam i podejmuję decyzję. Odwrót. Mam za mało wody, plecak za ciężki, ramiona wbijają mi się w klatę powodując ból, więc nie ma sensu w samo południe pchać się dalej pod słońcem. Wracam ku odbiciu zielonego szlaku i to nim schodzę. Plusem tej decyzji jest to, że nie będę musiał z Ostrego wspinać się do Twardorzeczki, oraz cień, jaki panuje w lesie przy zejściu:
Za Murońką, pod widoczną niżej polaną odbić do Doliny Twardorzeczki, mając nadzieję na zmoczenie ciała zimną wodą.
Droga jest, ale kawałek dalej, za polaną na której wśród drzew stoją dwie chałupy. Zaczynam nią schodzić.
Po jakimś czasie wiem, że do potoku nie dojdę, wyjdę do wsi. Na chaszczowanie nie mam sił, ani chęci. W końcu jestem uratowany! Wieś! Kościół...
Tia, czeka mnie jeszcze z 3 kilometry. Idąc asfaltem, bez grama cienia. Gdy widzę sklep, to czuję się drugi raz uratowany! Kupuję butelkę wody, zimnego radlera i loda. O tak wyglądałem jak usiadłem pod sklepem na ziemi, zrzuciłem buty:
Wykończony na maksa!!! A Marcin nie chcę po mnie przyjechać, uratować mnie... 😂
Mija ponad pół godziny zanim odżywam. I jeszcze chwila na to, by się zmusić do założenia butów, a potem ciężkiego woła na plecy...na szczęście dość szybko asfalt się kończy i ostatnie podejście między wioskami podchodzę fajną drogą, z odrobiną cienia.
Fajny widok na Beskid Mały za Kotliną Żuwiecką:
Po czym znów zaczyna się asfalt, ale nim już schodzę do auta, a gdy je widzę...uffff wiem, że to koniec!
A nie. Na sam koniec jadę nad Sołę, by się wykąpać, płosząc wpierw Zaskrońca, a następnie jakąś panią, która po moim odejściu rozkłada koc nad rzeką...całe szczęście, że golizną nie zaświeciłem, bo była afera, patrząc jak babka z daleka mnie obserwuje 😂 a miałem wielką ochotę na to!
Koniec świetnej wycieczki, drugiego biwaku, z niesamowitym widokiem z wieczoru jakie mi pozostaną w głowie...
6km i 500m podejścia na wieczór, 11km plus 212metrów podejść i ponad 700 zejścia z drugiego dnia.
I opalenizna na kolarza
i jeszcze jakby komuś było mało zdjęć:
wieczór
zejście
Przed wakacjami, to ja za wodą, za morzem tęsknie, góry przestają mnie ciągnąć. No bo kto normalny łazi na słońcu, gdy temperatura przekracza 30 stopni?
Pierwotne plany wypadają. Trochę kuszą Gorce, powyżej tysiąca powinno być chłodniej, ale wpierw trzeba się wdrapać - po wewnętrznej walce odpuszczam i to.
Jednak we wtorek rano, stwierdzam, że co będę się w bloku kisił. Pierwsze poty mnie dopadają przy pakowaniu, a wcześniej przy sprawdzaniu prognoz, radarów burzowych...przy szukaniu celu. W końcu po 15tej ruszam, nie ma sensu wcześnie bo oprócz upału, do 18tej mogą występować burze.
Auto parkuję, obok domu, pytając właściciela (akurat był na placu) czy można tu gdzieś zaparkować, przy pętli autobusowej, dostaję zgodę, więc ruszam szlakiem na halę Radziechowską.
Mijając kolejne stacje drogi krzyżowej biegnącej na Matyskę, dochodzę w końcu do miejsca, w którym w zeszłym roku robiłem nocne zdjęcia z widokiem na Beskid Żywiecki:
i dziś, pod wieczór:
Jest dość przyjemnie, choć parno, więc już tu jestem cały mokry. Mijam kilka domów w przysiółku, by na samym końcu przy zejściu w las, minąć panią prowadzącą małe stadko owiec. Mijam również miejsce, w którym w sierpniu straciłem całkiem ochotę na dalszą wędrówkę. W domu się śmiałem, że mogłem pobić szybkość wycofu, przy pakowaniu plecaka; ale jednak nie dziś...
Przed ostrym podejściem w lesie, stoi sobie taka chatka:
Jest furtka do środka, w środku ławki i stół, obok miejsce na ognisko i do tego jest drabinka na stryszek.
Po jakimś czasie wychodzę na grzbiet, wychodzę z lasu, coś w końcu widać, zanim znów wejdę w kolejny las:
Skrzyczne po chwili zasłania chmura, więc ruszam dalej, zostawiając za sobą widok na Kotlinę Żywiecką, gdzie wychodzi słońce. Wkraczam w dziki las, po ścieżce widać, że rzadko ktoś tędy chodzi. Pojawia się też mgła, robi się coraz ciszej, tylko czasem słychać ptasi śpiew, bądź odgłos łopoczących skrzydeł, ptaków które płoszę...
Jest coraz mroczniej, chmury zaczynają pochłaniać światło przez co drzewa wyglądają dość upiornie:
Pojawiają się też łany traw, borówek, a to oznacza, że chyba wychodzę nad las.
Miałem nadzieję, że mimo prognoz, które pokazywały całkowite zachmurzenie, mgły, będzie coś widać. Chyba jednak, wśród wilgoci (ślad po niej będzie na niektórych zdjęciach) będę musiał rozłożyć namiot i iść spać. Na szczęście w pewnym momencie mgła zaczyna rzednąć i wyłania się szałas:
więc po krótkiej chwili mogę zrzucić plecak i rozejrzeć się po okolicy. Jestem u celu - na hali Radziechowskiej, miejsce które chciałem poznać od jakiegoś czasu. Jakie wrażenia?
Niesamowite!
Łany traw, pośród nich pojedyncze świerki, do tego chmura, która powoli przepływa przez halę. W ciszy... Nikogo nie ma...nikogo? Słyszę krakanie i na kikucie odnajduję parę kruków:
Kolejne miejsce, które mnie zauroczyło, pięknie tu...
Na polanach tych dawniej wypasano tu owce, w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku przyjeżdżali tu górale z Podhala je wypasać, pozostał jeden szałas. Dziś jest już zniszczony (choć szałas baców spłonął na początku stulecia), i o tym wiedziałem, ale nie spodziewałem się takiej ilości śmieci, to można by po sobie zabrać...oczywiście królują puste flaszki...
zdjęcia z poranka...z plusów, jest apteczka.
Zanim się rozbiję, to oglądam jak chmury przetaczają się przez okolicę.
Oj jest co oglądać, teraz nie żałuję, że udało mi się zmobilizować! Biorę się za oglądanie przedstawienia, z początku chmury zasłania niebo, na szczęście po chwili wiatr rozwiewa je i słońce wychodzi, by pokolorować okolicę.
Koniec słów, kilka zdjęć:
Rozbijam namiot, walcząc z chmarami much. Niedaleko jest źródło, więc idę je odnaleźć, bo choć wodę mam, to fajnie byłoby się lekko odświeżyć.
Ziemia tu jest jak gąbka, miękka, wilgotna, rośnie tu min całkiem sporo wełnianki:
Odświeżony wracam pod namiot, strząsam z dłoni kleszcza i odpalam drona by pooglądać okolicę z góry. Źródło, z lewej, choć w sumie są dwa, widać po prawej nieckę z wodą:
Zachodzące słońce:
Czyżby to pierwsze widmo brockenu?
Czas na kolację i powoli szykowanie się do snu, oglądając kończący się dzień...
Noc mija spokojnie, oczywiście nie mogę usnąć, budzi mnie wpierw szczekanie psów, zapewne ktoś wraca szlakiem, a później latający helikopter gdzieś nad Żywcem. Usypiam, by obudził mnie budzik chwilę po czwartej. Wystawiam głowę z namiotu - mgła. Kładę się i zanim mi się zdrzemnie, jeszcze raz rzut sprawdzam czy się coś zmieniło - nic, dalej wokół mgła.
Budzę się chwilę przed siódmą, wystawiam łeb za tropik a tu...piękny dzień. Przespałem ten moment gdy dzień zwyciężył zamglenie...trudno.
Niemniej niżej jeszcze doliny słońca nie mają:
Widoków to dziś za dalekich nie będzie, czuć już od rana, że to będzie upalny dzień. Niemniej coś tam widać. Na przykład Romankę, zza której wystaje Pilsko, choć ledwo widoczne (na zdjęciu powyżej), ale za to Babią Górę dobrze widać:
Na południu widać na samym krańcu Małą Fatrę, ponad granicznym pasmem Beskidu Żywieckiego:
W drugą stronę, nad lasem wystaje wieża na Baraniej Górze:
Ostatnim razem zaraz po pobudce zwijałem się do domu, dziś na spokojnie robię sobie śniadanie, podczas którego podziwiam wstający dzień, oraz odganiam myśli o szybkim powrocie, a dzięki temu wyschnie też namiot.
bez pośpiechu...
Studiuje mapę, myśląc gdzie by tu się jeszcze przejść. Następnie zaczynam się pakować, zabierając ze sobą wszystkie swoje śmieci. Szybki rzut na mój ekwipunek:
i czas zacząć się wspinać. Pod lasem rzut okiem za siebie, fajowa ta miejscówka:
i rozpoczynam wędrówkę ku Magurce Radziechowskiej. Po drodze mijam jedynego spotkanego turystę (drugiego widziałem, gdy jadłem śniadanie). Idzie się przyjemnie młodnikiem. W końcu mijam odbicie szlaku zielonego, ku Ostremu, więc wiem, że za chwilę stanę na szczycie. Oto i on, mało wybitny.
Ale widokowy. Na Baranią Górę:
Na Magurkę Wiślańską, widać nad wychodnią skalną szlak:
W Wikipedii piszą, że w 2015roku całe stoki tej góry były wylesione, więc aktualizacja na rok 2022gi - góra zaczyna zarastać odnawiającym się lasem. Zresztą popatrzcie na grzbiet ciągnący się od Baraniej Góry ku Skrzycznemu, cały jest zielony!
Powyżej widać Zielony Kopiec, oraz bardzo znaną, Malinowska Skałę. To pod nią planowałem dziś dojść, by wrócić żółtym szlakiem w dolinę. Ruszam więc, nie ma co marudzić, ale powoli zaczynam odczuwać rosnącą temperaturę. Przede mną, miejsce, do którego tak na prawdę mnie dziś ciągło. To wychodnia skalna:
i z bliska:
Pierwotnie myślałem też, aby może drugą noc spędzić na kolejnej hali:
czyli hali Baraniej, nawet widać jakiś namiot obok bacówki. Myślałem nad dojściem na obiad czy to na Skrzyczne, czy na Cieńków, ale na popołudnie zapowiadają burze, a upał już się daje we znaki. Więc siadam na skale i zjadając drugie śniadanie, popijając sporą ilością wody, oglądam okolicę i zaczynam dumać...
Murońka
typowy widok okolic Baraniej z paru ostatnich lat...
wieża na Baraniej Górze, widać pierwszych turystów
dżungla...beskidzka
Dumam i podejmuję decyzję. Odwrót. Mam za mało wody, plecak za ciężki, ramiona wbijają mi się w klatę powodując ból, więc nie ma sensu w samo południe pchać się dalej pod słońcem. Wracam ku odbiciu zielonego szlaku i to nim schodzę. Plusem tej decyzji jest to, że nie będę musiał z Ostrego wspinać się do Twardorzeczki, oraz cień, jaki panuje w lesie przy zejściu:
Za Murońką, pod widoczną niżej polaną odbić do Doliny Twardorzeczki, mając nadzieję na zmoczenie ciała zimną wodą.
Droga jest, ale kawałek dalej, za polaną na której wśród drzew stoją dwie chałupy. Zaczynam nią schodzić.
Po jakimś czasie wiem, że do potoku nie dojdę, wyjdę do wsi. Na chaszczowanie nie mam sił, ani chęci. W końcu jestem uratowany! Wieś! Kościół...
Tia, czeka mnie jeszcze z 3 kilometry. Idąc asfaltem, bez grama cienia. Gdy widzę sklep, to czuję się drugi raz uratowany! Kupuję butelkę wody, zimnego radlera i loda. O tak wyglądałem jak usiadłem pod sklepem na ziemi, zrzuciłem buty:
Wykończony na maksa!!! A Marcin nie chcę po mnie przyjechać, uratować mnie... 😂
Mija ponad pół godziny zanim odżywam. I jeszcze chwila na to, by się zmusić do założenia butów, a potem ciężkiego woła na plecy...na szczęście dość szybko asfalt się kończy i ostatnie podejście między wioskami podchodzę fajną drogą, z odrobiną cienia.
Fajny widok na Beskid Mały za Kotliną Żuwiecką:
Po czym znów zaczyna się asfalt, ale nim już schodzę do auta, a gdy je widzę...uffff wiem, że to koniec!
A nie. Na sam koniec jadę nad Sołę, by się wykąpać, płosząc wpierw Zaskrońca, a następnie jakąś panią, która po moim odejściu rozkłada koc nad rzeką...całe szczęście, że golizną nie zaświeciłem, bo była afera, patrząc jak babka z daleka mnie obserwuje 😂 a miałem wielką ochotę na to!
Koniec świetnej wycieczki, drugiego biwaku, z niesamowitym widokiem z wieczoru jakie mi pozostaną w głowie...
6km i 500m podejścia na wieczór, 11km plus 212metrów podejść i ponad 700 zejścia z drugiego dnia.
I opalenizna na kolarza
i jeszcze jakby komuś było mało zdjęć:
wieczór
zejście