Biwak w górach.
: 2022-06-13, 11:49
W końcu się udało. Nie było wycofu, choć blisko było, niewiele brakowało, a spakowany plecak trzeba by rozpakowywać, to koniec końców się udało. Po wielu latach spędziłem noc w namiocie!
Zdjęcie z telefonu.
Kiedy ostatni raz spałem pod namiotem? W dzieciństwie, chyba w wakacje przed liceum. Zresztą tych noclegów nie było za dużo, na pewno wakacje na polu biwakowym w Jaworzynce za Istebną, plus kilka nocy niedaleko domu. W ciężkim namiocie, z aluminiowymi rurkami jako stelażem, metalowymi dużymi śledziami. Kilka lat temu, kupiłem hamak, tarpa by spróbować noclegów na dziko, ale do dziś nie udało mi się ich wykorzystać, choć próba była ( wycof ), zamierzam i w nim nocować, ale muszę jeszcze dokupić moskitierę, bo latający komar obok głowy równa się nie spanie, w moim przypadku. Po tej nie udanej wycieczce stwierdziłem, że chyba na początek warto by zacząć od noclegu w namiocie, toteż na wiosnę poprosiłem żonę, przed urodzinami, abym w prezencie dostał namiot (dzięki też ekipie z pracy, bo połowa funduszy na namiot pochodzi z corocznych urodzinowych pieniędzy).
W ten sposób od niedawna na szafie spoczął nowy nabytek. I warto by nie był to kolejny łapacz kurzu. Więc...gdy w tygodniu zauważam, że w sobotę mam poranny dyżur, zaczyna mi kiełkować pomysł, by wypróbować prezent. Prognozy? Pokazują, że powinien być słoneczny weekend. Więc zamiast odpocząć po ciężkim tygodniu, który był wyjątkowo ciężki, po obiedzie zaczynam się pakować i o 17stej wyjeżdżam. Pijąc kawę dojeżdżam do celu. Zakładam plecak i przez wioskę wychodzę na ścieżkę, która jest...na mapie.
Ale nie w terenie, tak to już jest z mapami Wchodzę w tą łąkę (na zdjęciu wyżej), z trawą ponad kolana. Potem drogę przegradzają mi słupki od niedokończonego ogrodzenia (będą na zdjęciu z zejścia), więc by komuś nie łazić po terenie, wchodzę w krzaczory. Przedzierając się przez nie, wbija mi się kolec w biceps, więc po chwili mam pół ręki w krwi. Zakładam profesjonalny opatrunek z chusteczki higienicznej i poprzez kolejną łąkę docieram do lasu, w którym widzę leśną drogę. Niestety ale kierunek wskazuje, na trawers góry, na którą chcę wejść, więc przy pierwszej okazji wkraczam na zwierzęcą ścieżkę i powoli zaczynam się wspinać, tzn wykańczać - pod górę, krzaki, kolce, idealny przepis na wykończenie . Udaje się po chwili dojść do leśnej drogi. Gdybym tu skręcił w lewo, to po chwili bym zrobił nią nawrót i zaczął wspinanie, jednak ja poszedłem w prawo, a że po chwili zaczęła ona kierować się w dół, znów odbijam w chaszcze. W końcu jednak wyłażę na właściwą drogę, mimo, że pozycja na mapie w telefonie, pokazuje, że to nie jest ta ścieżka, jaką chciałem iść. Ale mam dość chaszczowania, droga wiedzie w odpowiednim kierunku, do tego pod górę, więc ruszam nią i to dobra decyzja, bo wyżej dołącza ona do tej, która jest na mapie. W międzyczasie wychodzę na fajną polanę.
Księżyc nad drzewami...widok na okolicę, na leżące niżej przysiółki, ścieżka wiodąca do góry...pięknie, ale właśnie tu pierwszy raz w głowie przychodzi myśl albo o skończeniu wędrówki. Dzień był bardzo gorący, więc cieszę się, że wyjście zacząłem pod koniec dnia, po 18,30, ale i tak odczuwam trudy tygodnia i po prostu mam dość.
Ale biwak tu? Nieeee. Zaś się wycofać gdy już tyle się namęczyłem...też nie. Robię zdjęcie łysemu i ruszam dalej.
Zaczynam teraz w końcu nabierać wysokości, bo zamiast robić leśny slalom idę na krechę na wprost. Okazuje się, że po założeniu 'opatrunku', gdzieś zgubiłem chusteczki, więc po chwili muszę zrobić przerwę i zdjąć plecak, po zapasowe chusteczki, by wytrzeć mokrą twarz od potu. Przy okazji łykam wody i zanim zarzucę plecak, z przyczepionym pod nim namiotem, oraz śpiworem, to podziwiam pierwsze widoki. Słońce powoli zaczyna malować światłem:
Rzut okiem za siebie...
dwie wieże - bliżej Ochodzita, dalej Lysa Hora
i ruszam ścieżką dalej:
Drogę wybrałem w lesie, to dobrze, bo nie ma upału - nie chciałbym dziś w południe przemierzać szlaków. Idzie się dobrze, o ile może być dobrze, gdy droga mocno się wspina do góry. Z rzadkich przesiek otwiera się widok na północ, schronisko:
i górujące nad nim bydle:
Żona przysyła pytanie ile mam jeszcze drogi. Odsyłając smsa, z mapką, gdzie jestem, a ile mi zostaje, piszę, że została mi z godzina drogi, a ja idę na tę górę, ale telefon bierze w swoje ręce moją wiadomość i sms wychodzi o treści:
"Irena na tą górę"
Dostaje odpowiedź, no ładnie, wiedziałam że nie idziesz sam . Odpisuje 'gupi telefon' i tak zajmując się innymi rzeczami, jak patrzeniem na pietrzącą się drogę przed sobą, wychodzę ponad las, tzn las tu jest wycinany, co ma ten plus, że są widoki. A jak są widoki, to jak nie oglądać je? I jak nie zrobić zdjęcia, jak te widoki są ładne?
Brama Wilkowicka
wieloplany
Żonie pisałem, że z godzina mi została, a tymczasem po ok 20stu minutach jestem na szczycie. I dobrze, bo pod koniec czułem, że jeszcze chwila a zaczną się skurcze...
Robię pierwszą sesje widoków, słońce jest dość wysoko, do zachodu mam jeszcze ok pół godziny, więc po zrobieniu tych kilku zdjęć, następnie schodzę na polanę poniżej by wybrać miejsce na nocleg.
Skrzyczne
To polana, na której byłem rok temu, która mnie zachwyciła i już wtedy wiedziałem, że tu wrócę. Pięknie jest!
Szukam miejsca na nocleg, na środku okazuje się, że są porobione ławki i jest nawet prowizoryczny ruszt nad ognisko. Odchodzę więc kawałek w bok i zakładam swoje obozowisko, starając się znaleźć w miarę równe miejsce, bez wertepów oraz mrowisk. Za jedną z choinek jest takie miejsce, więc tu zrzucam plecak.
Gdy rozbijam namiot, słyszę warkot silnika. Po chwili na polanę wjeżdża quad. Para ściąga z dołu kikut drzewa i rozpalają ognisko. Po chwili dopiero mnie dostrzegają. Gdy ruszam na sesje zachodu, mijając ich witamy się.
A ja idę oglądać spektakl zachodzącego słońca...
Dość szybko znika za zboczem górskim, barwiąc niebo na coraz bardziej czerwono.
Jest przepięknie!
Wracam pod namiot zjeść coś i zrobić sobie herbatę. Tu rzut oka na mój namiot, oczywiście od głównej drogi biegnącej bokiem polany trzeba kawałek zejść:
Robię herbatę, zjadam bułkę zagryzając giętą, rezygnuje z ogniska, bo drzewa się czerwienią, więc nie chce tracić czasu na pieczenie kiełbasy.
Zabieram statyw i idę z powrotem w widokowe miejsce.
Jest kilka pięknych chwil w ciągu dnia. Na pewno to wschód słońca, zachód, czyli złote godziny, mnie jednak zawsze bardziej się podobają te chwile przed wschodem, czy te po zachodzie. Niebieska godzina, czyli właśnie te chwile po zachodzie, są dla mnie wyjątkowe i to właśnie chęć spędzenia ich w górach, siedząc na szczycie i oglądanie, chwytanie tych chwil była dla mnie tym motorem napędowym tej wycieczki, bo większość moich wycieczek, to jednodniówki, wieczór już spędzam w domu, bądź w aucie...
Czy warto było? Popatrzcie i oceńcie sami:
No i jak? Warto było jechać?
Dla mnie te chwile były niesamowite. Widoki przepiękne!
Korzystam też z okazji, że w końcu chciało mi się brać statyw i ustawiam wyższą przesłonę, przez co mogę wydłużyć czas migawki:
Robi się dość chłodno, końcówki uszu i nos marzną, na niebie kolory już gasną, ja jestem zmęczony, nie w głowie mi dziś nocne zdjęcia, więc wracam do namiotu. Gotuję jeszcze jeden kubek herbaty i z nim zaszywam się w namiocie. W między czasie para odjeżdża i wokół zapada cisza...
Ciekaw byłem jak mi się będzie spało. Kiepsko.
Po pierwsze źle mocuję tropik namiotu, przez co wiatr mi nim szarpie, hałasuje i mnie wybudza to, po drugie coś koło namiotu łaziło, po trzecie budzi mnie alarm pompy informującej o dużym cukrze, po czwarte budzą mnie...ludzie.
Rano przy pakowaniu okazało się, że kiełbasę nie zamknąłem w reklamówce i to jej zapach pewnie kogoś przywiódł pod mój namiot. Do tego ja od jakiegoś czasu w nowych miejscach mam problem z zaśnięciem, więc długo leżę i leżę...aż usypiam, a wtedy budzą mnie głosy. Do miejsca z ławkami przychodzi kilka osób (dwie na pewno) i jedna z nich narzeka donośnym głosem, na crosowców pędzących i rozjeżdżających leśne drogi. Drugi głos coś po cichu odpowiada, ale słyszę tylko głos, nie rozróżniając słów, co zapewne powoduje, że się rozbudzam. Jest 1,30...po chwili pada światło latarki na mój namiot i słyszę, o namiot. Głosy lekko przycichają, a po chwili te osoby odchodzą. Tu uprzedzę czas, rano gdy składałem obozowisko, osoby te wracając, a jeden z chłopaków podchodzi do mnie, z rozmowy wynika, że gdy skierowali światło na mój namiot, to obok nich zaświeciły się dwoje oczu. Chłopaki myśleli, że to mój pies, a ja jestem rano pewien, że dobrze słyszałem skrobanie w tropik.
Po chwili gdy już zaczynam usypiać, znów ich słyszę... Nie jest też idealnie równo i trochę się zsuwam w dół. Gdy w końcu usnąłem, to przed 4tą, na którą nastawiłem sobie budzik pod wschód słońca, coś niedaleko zagrzmiało. Burza? Nic prognozy nie mówiły o nich, no ale jestem w górach, więc burze wiosną i latem w nich to nic nowego. Spoglądam na zegarek - 3,40. Wokół ptasie trele. Wyglądam z namiotu, nade mną bezchmurne niebo, jest już szarówka. Wychodzę z namiotu za potrzebą, wokół nie ma żadnych chmur. A skoro jestem rozbudzony, to ubieram buty i idę zobaczyć czy wschód będzie lepszy od zachodu. Wśród drzew, na polanie jest jeszcze dość ciemno, choć horyzont powoli zaczyna się 'palić'.
Na polanie:
Idę na punkt widokowy:
Stwierdzam, że chyba lepiej wrócić na polanę. Wracając widzę w oddali Tatry ledwo widoczne nad górami, oraz zasłonięte przez mgły, jednak widać ich kły:
Na polanie trochę się kręcę szukając najlepszego miejsca. Robi się coraz jaśniej.
W końcu jest, wyłania się zza gór:
Bezchmurne niebo, brak szansy na fajny spektakl z punktu widokowego powodują, że wracam pod namiot i zaczynam się pakować. Jednak wschód był o wiele słabszy niż zachód, ja jednak wolę zachód. Gdy składam namiot słyszę znów głosy, chłopaki wrócili. Widzę też, że teraz jest fajne światło. Po chwili jeden z chłopaków podchodzi do mnie wita się i dając piwo na powitanie , to nie może być zły człowiek , ciepły facet, przyszedł w samej koszulce i spodenkach... To wtedy się dowiaduje o tym moim towarzyszu przynamiotowym. Spakowany podchodzę do ogniska. Ja jestem zmarzluch, ale jestem w polarze, a kolejni chłopaki siedzą skuleni przy ogniu...po chwili rozmowy, żegnamy się, ja rozpoczynam zejście.
Podchodzę na mój punkt widokowy:
robię ostatnie zdjęcie polanki:
i rozpoczynam zejście. Patrząc na to jak szybko zaczynam wytracać wysokość sam sobie się dziwię, że mi się wieczorem chciało tu podchodzić. Po drodze widzę, że mgiełki jakie dostrzegłem nad Kotliną Żywiecką, w dolinach na południu też się podnoszą, więc korzystając z prześwitów uwieczniam je na swojej matrycy:
Gdzieś w tej mgle jedzie pociąg, słyszę jego stukot, słyszę syrenę:
Widzę, że dziś szykuje się kolejny upalny dzień. Jak dobrze, że nie na szlaku go spędzę .
Dziś Ochodzita ledwo widoczna jest, a Beskid Śl-M. praktycznie nie:
Schodzę dość szybko, niemniej zaczyna się robić ciepło, mnie też czoło znowu się robi mokre, o jak ja nie lubię wytracać szybko wysokości, tzn moje kolana głównie tego nie lubią...ostatnie dalsze widoki.
Ochodzita:
most kolejowy w Rajczy:
estakada w Milówce:
ostatki dolinkowych mgieł:
Mijam polankę, z której to wczoraj podziwiałem księżyc:
I wchodzę w las. Postanawiam zejść drogą, żeby nie złazić lasem po tych krzakach. Okazuje się, że nocą na niej hasały dziki. Leśna droga jest cała poryta! Mijam miejsce, w którym wylazłem z lasu, by po chwili zobaczyć, że droga zakręca i teraz to wiem, że jakbym skręcił wczoraj w lewo, to bym nią mógł podchodzić. Równie ostro do góry, ale bez chaszczy...Następnie okazuje się, że ta ścieżka prowadzi na te polany, którymi dzień wcześniej podchodziłem, więc na sam koniec pozostaje mi się, znów przedrzeć przez lasek, by wyjść na polanę...pełną rosy. A że trawa sięga do uda, to po dojściu do drogi mam kałużę w butach, oraz spodnie przemoczone do połowy uda. Ale odnajduje zaginione chusteczki (to dobrze, bo nienawidzę śmiecić, nawet nieświadomie).
Widać ślad, z prawej, który został po moim podchodzeniu wieczorem, ja idę ledwo widoczną ścieżką w kierunku tej dziwnej ambonki:
Ostatnia łąka do pokonania, już mi wszystko jedno, mam mokro poniżej kolan (widać to niedokończone ogrodzenie, które mi zagrodziło wczoraj podejście):
Ha, a nawet przemoczony jestem po jajca
[img]eraz%20pozostaje%20mi%20podjechać%20na%20stację%20po%20kawę,%20bo%20usypiam%20za%20kierownicą,%20ta%20daje%20mi%20kopa,%20prawie%20do%20obiadu.%20A%20po%20obiedzie%20godzinna%20drzemka%20i%20następnie%20z%20moimi%20dziewczynami%20jedziemy%20do%20Olkusza%20na%20lody.[/img]
Ps. na koniec. ok 4km tam i 4km z powrotem. Około 600m w górę i w dół.
Pierwsza mikro przygoda dobiegła końca (to hasło od Bushcraftowego, który tak zwie takie wyjścia - podoba mi się ta nazwa).
Ps 2. Dla forumowiczów, zdjęcia większe i więcej tu:
https://photos.app.goo.gl/7KZukmNdbWv8bzHS6
Zdjęcie z telefonu.
Kiedy ostatni raz spałem pod namiotem? W dzieciństwie, chyba w wakacje przed liceum. Zresztą tych noclegów nie było za dużo, na pewno wakacje na polu biwakowym w Jaworzynce za Istebną, plus kilka nocy niedaleko domu. W ciężkim namiocie, z aluminiowymi rurkami jako stelażem, metalowymi dużymi śledziami. Kilka lat temu, kupiłem hamak, tarpa by spróbować noclegów na dziko, ale do dziś nie udało mi się ich wykorzystać, choć próba była ( wycof ), zamierzam i w nim nocować, ale muszę jeszcze dokupić moskitierę, bo latający komar obok głowy równa się nie spanie, w moim przypadku. Po tej nie udanej wycieczce stwierdziłem, że chyba na początek warto by zacząć od noclegu w namiocie, toteż na wiosnę poprosiłem żonę, przed urodzinami, abym w prezencie dostał namiot (dzięki też ekipie z pracy, bo połowa funduszy na namiot pochodzi z corocznych urodzinowych pieniędzy).
W ten sposób od niedawna na szafie spoczął nowy nabytek. I warto by nie był to kolejny łapacz kurzu. Więc...gdy w tygodniu zauważam, że w sobotę mam poranny dyżur, zaczyna mi kiełkować pomysł, by wypróbować prezent. Prognozy? Pokazują, że powinien być słoneczny weekend. Więc zamiast odpocząć po ciężkim tygodniu, który był wyjątkowo ciężki, po obiedzie zaczynam się pakować i o 17stej wyjeżdżam. Pijąc kawę dojeżdżam do celu. Zakładam plecak i przez wioskę wychodzę na ścieżkę, która jest...na mapie.
Ale nie w terenie, tak to już jest z mapami Wchodzę w tą łąkę (na zdjęciu wyżej), z trawą ponad kolana. Potem drogę przegradzają mi słupki od niedokończonego ogrodzenia (będą na zdjęciu z zejścia), więc by komuś nie łazić po terenie, wchodzę w krzaczory. Przedzierając się przez nie, wbija mi się kolec w biceps, więc po chwili mam pół ręki w krwi. Zakładam profesjonalny opatrunek z chusteczki higienicznej i poprzez kolejną łąkę docieram do lasu, w którym widzę leśną drogę. Niestety ale kierunek wskazuje, na trawers góry, na którą chcę wejść, więc przy pierwszej okazji wkraczam na zwierzęcą ścieżkę i powoli zaczynam się wspinać, tzn wykańczać - pod górę, krzaki, kolce, idealny przepis na wykończenie . Udaje się po chwili dojść do leśnej drogi. Gdybym tu skręcił w lewo, to po chwili bym zrobił nią nawrót i zaczął wspinanie, jednak ja poszedłem w prawo, a że po chwili zaczęła ona kierować się w dół, znów odbijam w chaszcze. W końcu jednak wyłażę na właściwą drogę, mimo, że pozycja na mapie w telefonie, pokazuje, że to nie jest ta ścieżka, jaką chciałem iść. Ale mam dość chaszczowania, droga wiedzie w odpowiednim kierunku, do tego pod górę, więc ruszam nią i to dobra decyzja, bo wyżej dołącza ona do tej, która jest na mapie. W międzyczasie wychodzę na fajną polanę.
Księżyc nad drzewami...widok na okolicę, na leżące niżej przysiółki, ścieżka wiodąca do góry...pięknie, ale właśnie tu pierwszy raz w głowie przychodzi myśl albo o skończeniu wędrówki. Dzień był bardzo gorący, więc cieszę się, że wyjście zacząłem pod koniec dnia, po 18,30, ale i tak odczuwam trudy tygodnia i po prostu mam dość.
Ale biwak tu? Nieeee. Zaś się wycofać gdy już tyle się namęczyłem...też nie. Robię zdjęcie łysemu i ruszam dalej.
Zaczynam teraz w końcu nabierać wysokości, bo zamiast robić leśny slalom idę na krechę na wprost. Okazuje się, że po założeniu 'opatrunku', gdzieś zgubiłem chusteczki, więc po chwili muszę zrobić przerwę i zdjąć plecak, po zapasowe chusteczki, by wytrzeć mokrą twarz od potu. Przy okazji łykam wody i zanim zarzucę plecak, z przyczepionym pod nim namiotem, oraz śpiworem, to podziwiam pierwsze widoki. Słońce powoli zaczyna malować światłem:
Rzut okiem za siebie...
dwie wieże - bliżej Ochodzita, dalej Lysa Hora
i ruszam ścieżką dalej:
Drogę wybrałem w lesie, to dobrze, bo nie ma upału - nie chciałbym dziś w południe przemierzać szlaków. Idzie się dobrze, o ile może być dobrze, gdy droga mocno się wspina do góry. Z rzadkich przesiek otwiera się widok na północ, schronisko:
i górujące nad nim bydle:
Żona przysyła pytanie ile mam jeszcze drogi. Odsyłając smsa, z mapką, gdzie jestem, a ile mi zostaje, piszę, że została mi z godzina drogi, a ja idę na tę górę, ale telefon bierze w swoje ręce moją wiadomość i sms wychodzi o treści:
"Irena na tą górę"
Dostaje odpowiedź, no ładnie, wiedziałam że nie idziesz sam . Odpisuje 'gupi telefon' i tak zajmując się innymi rzeczami, jak patrzeniem na pietrzącą się drogę przed sobą, wychodzę ponad las, tzn las tu jest wycinany, co ma ten plus, że są widoki. A jak są widoki, to jak nie oglądać je? I jak nie zrobić zdjęcia, jak te widoki są ładne?
Brama Wilkowicka
wieloplany
Żonie pisałem, że z godzina mi została, a tymczasem po ok 20stu minutach jestem na szczycie. I dobrze, bo pod koniec czułem, że jeszcze chwila a zaczną się skurcze...
Robię pierwszą sesje widoków, słońce jest dość wysoko, do zachodu mam jeszcze ok pół godziny, więc po zrobieniu tych kilku zdjęć, następnie schodzę na polanę poniżej by wybrać miejsce na nocleg.
Skrzyczne
To polana, na której byłem rok temu, która mnie zachwyciła i już wtedy wiedziałem, że tu wrócę. Pięknie jest!
Szukam miejsca na nocleg, na środku okazuje się, że są porobione ławki i jest nawet prowizoryczny ruszt nad ognisko. Odchodzę więc kawałek w bok i zakładam swoje obozowisko, starając się znaleźć w miarę równe miejsce, bez wertepów oraz mrowisk. Za jedną z choinek jest takie miejsce, więc tu zrzucam plecak.
Gdy rozbijam namiot, słyszę warkot silnika. Po chwili na polanę wjeżdża quad. Para ściąga z dołu kikut drzewa i rozpalają ognisko. Po chwili dopiero mnie dostrzegają. Gdy ruszam na sesje zachodu, mijając ich witamy się.
A ja idę oglądać spektakl zachodzącego słońca...
Dość szybko znika za zboczem górskim, barwiąc niebo na coraz bardziej czerwono.
Jest przepięknie!
Wracam pod namiot zjeść coś i zrobić sobie herbatę. Tu rzut oka na mój namiot, oczywiście od głównej drogi biegnącej bokiem polany trzeba kawałek zejść:
Robię herbatę, zjadam bułkę zagryzając giętą, rezygnuje z ogniska, bo drzewa się czerwienią, więc nie chce tracić czasu na pieczenie kiełbasy.
Zabieram statyw i idę z powrotem w widokowe miejsce.
Jest kilka pięknych chwil w ciągu dnia. Na pewno to wschód słońca, zachód, czyli złote godziny, mnie jednak zawsze bardziej się podobają te chwile przed wschodem, czy te po zachodzie. Niebieska godzina, czyli właśnie te chwile po zachodzie, są dla mnie wyjątkowe i to właśnie chęć spędzenia ich w górach, siedząc na szczycie i oglądanie, chwytanie tych chwil była dla mnie tym motorem napędowym tej wycieczki, bo większość moich wycieczek, to jednodniówki, wieczór już spędzam w domu, bądź w aucie...
Czy warto było? Popatrzcie i oceńcie sami:
No i jak? Warto było jechać?
Dla mnie te chwile były niesamowite. Widoki przepiękne!
Korzystam też z okazji, że w końcu chciało mi się brać statyw i ustawiam wyższą przesłonę, przez co mogę wydłużyć czas migawki:
Robi się dość chłodno, końcówki uszu i nos marzną, na niebie kolory już gasną, ja jestem zmęczony, nie w głowie mi dziś nocne zdjęcia, więc wracam do namiotu. Gotuję jeszcze jeden kubek herbaty i z nim zaszywam się w namiocie. W między czasie para odjeżdża i wokół zapada cisza...
Ciekaw byłem jak mi się będzie spało. Kiepsko.
Po pierwsze źle mocuję tropik namiotu, przez co wiatr mi nim szarpie, hałasuje i mnie wybudza to, po drugie coś koło namiotu łaziło, po trzecie budzi mnie alarm pompy informującej o dużym cukrze, po czwarte budzą mnie...ludzie.
Rano przy pakowaniu okazało się, że kiełbasę nie zamknąłem w reklamówce i to jej zapach pewnie kogoś przywiódł pod mój namiot. Do tego ja od jakiegoś czasu w nowych miejscach mam problem z zaśnięciem, więc długo leżę i leżę...aż usypiam, a wtedy budzą mnie głosy. Do miejsca z ławkami przychodzi kilka osób (dwie na pewno) i jedna z nich narzeka donośnym głosem, na crosowców pędzących i rozjeżdżających leśne drogi. Drugi głos coś po cichu odpowiada, ale słyszę tylko głos, nie rozróżniając słów, co zapewne powoduje, że się rozbudzam. Jest 1,30...po chwili pada światło latarki na mój namiot i słyszę, o namiot. Głosy lekko przycichają, a po chwili te osoby odchodzą. Tu uprzedzę czas, rano gdy składałem obozowisko, osoby te wracając, a jeden z chłopaków podchodzi do mnie, z rozmowy wynika, że gdy skierowali światło na mój namiot, to obok nich zaświeciły się dwoje oczu. Chłopaki myśleli, że to mój pies, a ja jestem rano pewien, że dobrze słyszałem skrobanie w tropik.
Po chwili gdy już zaczynam usypiać, znów ich słyszę... Nie jest też idealnie równo i trochę się zsuwam w dół. Gdy w końcu usnąłem, to przed 4tą, na którą nastawiłem sobie budzik pod wschód słońca, coś niedaleko zagrzmiało. Burza? Nic prognozy nie mówiły o nich, no ale jestem w górach, więc burze wiosną i latem w nich to nic nowego. Spoglądam na zegarek - 3,40. Wokół ptasie trele. Wyglądam z namiotu, nade mną bezchmurne niebo, jest już szarówka. Wychodzę z namiotu za potrzebą, wokół nie ma żadnych chmur. A skoro jestem rozbudzony, to ubieram buty i idę zobaczyć czy wschód będzie lepszy od zachodu. Wśród drzew, na polanie jest jeszcze dość ciemno, choć horyzont powoli zaczyna się 'palić'.
Na polanie:
Idę na punkt widokowy:
Stwierdzam, że chyba lepiej wrócić na polanę. Wracając widzę w oddali Tatry ledwo widoczne nad górami, oraz zasłonięte przez mgły, jednak widać ich kły:
Na polanie trochę się kręcę szukając najlepszego miejsca. Robi się coraz jaśniej.
W końcu jest, wyłania się zza gór:
Bezchmurne niebo, brak szansy na fajny spektakl z punktu widokowego powodują, że wracam pod namiot i zaczynam się pakować. Jednak wschód był o wiele słabszy niż zachód, ja jednak wolę zachód. Gdy składam namiot słyszę znów głosy, chłopaki wrócili. Widzę też, że teraz jest fajne światło. Po chwili jeden z chłopaków podchodzi do mnie wita się i dając piwo na powitanie , to nie może być zły człowiek , ciepły facet, przyszedł w samej koszulce i spodenkach... To wtedy się dowiaduje o tym moim towarzyszu przynamiotowym. Spakowany podchodzę do ogniska. Ja jestem zmarzluch, ale jestem w polarze, a kolejni chłopaki siedzą skuleni przy ogniu...po chwili rozmowy, żegnamy się, ja rozpoczynam zejście.
Podchodzę na mój punkt widokowy:
robię ostatnie zdjęcie polanki:
i rozpoczynam zejście. Patrząc na to jak szybko zaczynam wytracać wysokość sam sobie się dziwię, że mi się wieczorem chciało tu podchodzić. Po drodze widzę, że mgiełki jakie dostrzegłem nad Kotliną Żywiecką, w dolinach na południu też się podnoszą, więc korzystając z prześwitów uwieczniam je na swojej matrycy:
Gdzieś w tej mgle jedzie pociąg, słyszę jego stukot, słyszę syrenę:
Widzę, że dziś szykuje się kolejny upalny dzień. Jak dobrze, że nie na szlaku go spędzę .
Dziś Ochodzita ledwo widoczna jest, a Beskid Śl-M. praktycznie nie:
Schodzę dość szybko, niemniej zaczyna się robić ciepło, mnie też czoło znowu się robi mokre, o jak ja nie lubię wytracać szybko wysokości, tzn moje kolana głównie tego nie lubią...ostatnie dalsze widoki.
Ochodzita:
most kolejowy w Rajczy:
estakada w Milówce:
ostatki dolinkowych mgieł:
Mijam polankę, z której to wczoraj podziwiałem księżyc:
I wchodzę w las. Postanawiam zejść drogą, żeby nie złazić lasem po tych krzakach. Okazuje się, że nocą na niej hasały dziki. Leśna droga jest cała poryta! Mijam miejsce, w którym wylazłem z lasu, by po chwili zobaczyć, że droga zakręca i teraz to wiem, że jakbym skręcił wczoraj w lewo, to bym nią mógł podchodzić. Równie ostro do góry, ale bez chaszczy...Następnie okazuje się, że ta ścieżka prowadzi na te polany, którymi dzień wcześniej podchodziłem, więc na sam koniec pozostaje mi się, znów przedrzeć przez lasek, by wyjść na polanę...pełną rosy. A że trawa sięga do uda, to po dojściu do drogi mam kałużę w butach, oraz spodnie przemoczone do połowy uda. Ale odnajduje zaginione chusteczki (to dobrze, bo nienawidzę śmiecić, nawet nieświadomie).
Widać ślad, z prawej, który został po moim podchodzeniu wieczorem, ja idę ledwo widoczną ścieżką w kierunku tej dziwnej ambonki:
Ostatnia łąka do pokonania, już mi wszystko jedno, mam mokro poniżej kolan (widać to niedokończone ogrodzenie, które mi zagrodziło wczoraj podejście):
Ha, a nawet przemoczony jestem po jajca
[img]eraz%20pozostaje%20mi%20podjechać%20na%20stację%20po%20kawę,%20bo%20usypiam%20za%20kierownicą,%20ta%20daje%20mi%20kopa,%20prawie%20do%20obiadu.%20A%20po%20obiedzie%20godzinna%20drzemka%20i%20następnie%20z%20moimi%20dziewczynami%20jedziemy%20do%20Olkusza%20na%20lody.[/img]
Ps. na koniec. ok 4km tam i 4km z powrotem. Około 600m w górę i w dół.
Pierwsza mikro przygoda dobiegła końca (to hasło od Bushcraftowego, który tak zwie takie wyjścia - podoba mi się ta nazwa).
Ps 2. Dla forumowiczów, zdjęcia większe i więcej tu:
https://photos.app.goo.gl/7KZukmNdbWv8bzHS6