Październikowe Bieszczady 2021
: 2022-03-06, 12:36
PROLOG
Dawno dawno temu, w 2005 roku, trafiłam po raz pierwszy w Bieszczady. To było lato. Wpadłam w zachwyt. Ale pojechać tam kolejny raz udało się dopiero 5 lat później, w październiku. No i ten wyjazd okazał się być jedną wielką przygodą. Chyba jakiś narkotyk został mi wtedy wpompowany, bo od tamtej pory bez jesiennych Bieszczadów dostaję depresji
Jak wiadomo, w górach poznaje się ludzi. Fajnych ludzi. My też poznaliśmy, podobnych do nas bieszczadolubów, i od kilku lat spotykamy się przynajmniej raz w roku, by wspólnie przespacerować się, poplotkować, pobiesiadować... Ale głównym celem jesiennego bieszczadowania jest CHASZCZOWANIE Tzn. plan jest, by wejść na szczyt leżący poza wyznaczonymi szlakami, co z reguły kończy się błądzeniem, brodzeniem i łażeniem po krzakach
CZĘŚĆ GŁÓWNA
Naszą bazą wypadową było znów Krzywe koło Cisnej. Zamelinowaliśmy się w Chacie już w środowy wieczór, reszta Towarzystwa miała przybyć dopiero w piątek, zatem:
Czwartek- Małżonek miał swoje plany, ja swoje. Wysadziłam go więc przy parkingu pod Smerekiem, umówiliśmy się na 16 w Berehach , a sama z Rawką podjechałam zaparkować auto na parking wynaleziony na mapie Sygnatury
https://mapa-turystyczna.pl/#49.16892/22.44919/15
Pewności nie miałam, czy on jest i czy darmowy (bo cała reszta przy obwodnicy bieszczadzkiej, to po 20 zł wołają), ale i owszem, jest. Sporo miejsca i tylko jedno auto-moje! bosko! Ruszyłam sobie wyasfaltowaną stokówką wzdłuż potoku Smerek zachwycając się spokojem i kolorkami, i na dobrą sprawę do końca nie wiedząc, dokąd pójdę Miałam odpalone czeskie mapy i tyle.
Doszedłszy do placu drwali porzuciłam początkowy pomysł pójścia na Riabią, bo zobaczyłam, jak wygląda droga, która miała mnie doprowadzić do Jawornika: rozjeżdżona breja + ogłuszający warkot pił. No to sobie umyśliłam, że dojdę na Okrąglik. Ale kawałek dalej pojawiła się kolejna droga, tym razem sucha, pusta i z biegnącym ludkiem namalowanym na drzewie.
Wg mojej mapki prowadziła na Paportną. No to znów zmieniłam zdanie, co do dzisiejszej wycieczki. No i bardzo przyjemna ta droga się okazała.
Faktycznie dotarłam na Paportną ,
no to i zachciało mi się dalej na Riabią wejść. Z dawnych lat kojarzyło mi się, że to ino myk myk, jakieś 5 minut i już… No, prawie;)
Tam dopiero spotkałam pierwszego człowieka, z którym się zagadałam, no a tu czas leci
Jak zrobiłam w tył zwrot, to dostałam od małżonka sms , że za ok. 1,5 godziny będzie na parkingu! No sił to ja za bardzo nie mam, by biec, więc po prostu zacisnęłam zęby i szybszy marsz , ale przy okazji zacisnęłam też chyba swoje zwoje mózgowe, bo postanowiłam iść na skróty! Olałam totalnie żółty szlak, i początkowo pięknym jarem
doszłam do… owej fatalnej przeoranej drogi zrywkowej !! Tego koszmarnego błota było raptem może 200 m, ale z mojego pomysłu zaoszczędzenia czasu nie zostało kompletnie nic Wręcz chyba dołożyłam … Najgorsze było to , ze bokiem też nie dało się iść, bo zwalone choinki , zjedzona do połowy sarna (!!!!) i kolczaste jeżyny…
Ale dałyśmy radę. Rawka cierpliwie czekała , aż jej pokażę gdzie ma iść. Gdyby zaczęła się szarpać, albo ciągnąć , to pewnie byśmy do tej pory tam siedziały, bo zasięg miałam oczywiście żaden …. Po dojściu do asfaltu byłam taka szczęśliwa, jak bym w totka wygrała zapis trasy przy samochodzie pokazał 17 km.
Piątek-Krutul oznajmił, że dziś w góry nie idzie. Doszedł do wniosku, że przed planowanym sobotnim chaszczowaniem musi odpocząć i zrobić produkt bigosopodobny. Grzybki, które kilka dni wcześniej znaleźliśmy (konkretnie 2 ), już pięknie wyschły, więc zostawiłam go z psicą, a sama stokóweczką elegancko poszłam sobie do Przysłupia, by na tamtejszym placu zrywkowym znów zobaczyć biegnącego ludzika, namalowanego tym razem na osobnej tabliczce wraz z kilometrami. Teraz doczytałam się, ze to organizatorzy Biegu Rzeźnika wyznaczyli wokół Cisnej około 150 km tras, żeby biegacze sobie tez mieli coś od życia. Głównie trasy te przebiegają stokówkami, drogami pozrywkowymi lub rowerowymi, czasem po szlakach pieszych. No to ruszyłam pod górę i na Małym Jaśle spotkałam pierwszych ludzi, tym razem w liczbie 5 sztuk.
Potem do Dużego Jasła było ich coraz więcej, a na zejściu na żółtym szlaku to nawet gość w długim płaszczu, mokasynach i kowbojskim kapeluszu mnie minął W genialnym humorze wróciłam do chaty A tam już naszykowane wszystko do kociołka, bidabigos sobie dochodził, reszta ekipy powoli się zjeżdżała…
Sobota- to TEN dzień
Bus zamówiony na 8,30, ekipa składnie się rozsiadła, kierowca zawołał po 15 zł od łebka (!) i dowiózł nas do sklepu w Kalnicy. Plan w tym roku był bardzo ambitny: wdrapać się na szczyt nazywany różnie w różnych źródłach: Wierch Łacynowy, Wierch lub sam Łacynowy
https://en.mapy.cz/turisticka?x=22.4394 ... 1048088130
https://pzgik.geoportal.gov.pl/prng/Obi ... 832-342734
Wysokość owego szczytu to 926 m n.p.m. Informacji na temat tej górki nigdzie nie ma, więc ile głów, tyle pomysłów, którędy iść Pod sklepem przez jakieś pół godziny trwała debata, którędy i dlaczego akurat tak
Ostatecznie ruszyliśmy na most w Kalnicy, bo jakoś nikt nie wierzył , że na wypał w Jaworcu jest 15 minut drogi pieszo Mijając punkt kasowy przy wejściu do Bieszczadzkiego PN trochę się pośmialiśmy, gdyż iż ponieważ gość, który tam urzęduje, usiłował nam wmówić, że potrzebujemy zezwolenia na wejście do lasu. Nasze tłumaczenie, że nie idziemy do Parku, tylko go bardziej zdenerwowało Zagroził wilkami i niedźwiedziami. Ale my nieustraszenie parliśmy naprzód. Wszak mieliśmy w naszej ekipie po raz pierwszy psa! Na pewno nas obroni
Do pewnego momentu szliśmy sobie nawet dość wygodną leśną drogą. Był zatem czas na kontynuację rozpoczętych wieczorem dnia poprzedniego pogaduszek Ale droga w pewnym momencie po prostu się skończyła. Zresztą zgodnie z przewidywaniami Trzeba było wejść w krzaki!
Główną przeszkodą na tej trasie były wszechobecne jeżyny. Całe hektary kolczastych potworów, które nie miały już owoców, a utrudniały wędrówkę. No bo gdyby owoce były, to co innego. Wtedy kolce jakoś bym przeżyła Najbardziej bałam się o Rawkę- żeby jakiś badziew nie wszedł jej w łapkę. Przeskakiwanie przez powalone drzewa miała już ogarnięte, gorzej z nami ( mam na myśli siebie i Krutula) Skakanie przez płotki w szkole zawsze jakoś omijałam Ale co tam, do szczytu dotarliśmy w komplecie i to się liczy
Po serii zdjęć , które zbiorczo można określić tytułem: jeszcze jedno bo chyba nie dobiegłem/am, nastała konsumpcja trunków, kanapek, czekolad, żuwaczków, patyków i co kto tam chciał Pogoda nas rozpieszczała, więc korzystaliśmy z niej bez pardonu. Ale w końcu jadło i napitki się skończyły, zatem trzeba ruszyć zadki i zejść na dół. Tym razem zgodnie wszyscy podążyli w kierunku wypału na Jaworcu. Wbrew obietnicom wcale nie było łatwo. Znów zwalone drzewa , brak drogi i takie tam atrakcje. Misiowa kupa była
kontemplowana zgodnie przez wszystkich Jeszcze bród na potoku Kobylski
i już prawie autostrada, a zaraz za nią MOP, czyli wypał i parking.
Tam chwila odpoczynku i po debacie, czy idziemy na piwo do bacówki Jaworzec, czy do sklepu w Kalnicy, nastąpił wymarsz do Kalnicy. Tamtejszemu sklepowi można zarzucić jakiś brak w zaopatrzeniu jeśli chodzi o ser czy chleb, ale nie o wybór piwa
https://en.mapy.cz/turisticka?planovani ... B%5D&rut=1
Kierowca busa zamówiony przez kolegę Kresowiaka zjawił się punktualnie, gorzej tym razem było z ogarnięciem grupy. W końcu każdy miał wygodne siedzisko i żal było je opuszczać ) Jednak nie testowaliśmy cierpliwości kierowcy zbyt długo, bo jednak kulturalna z nas ekipa, hihihi
Wysypawszy się pod Chatą, umówiliśmy się na bliżej nieokreśloną godzinę, ale za dnia, bo potem cimno, zimno… Summa summarum kole 16,30 banda zebrała się pod wiatą w komplecie, by skonsumować bidabigos przygotowany przez Krutula z tego, co znalazłam w lesie (2 wcześniej wspomniane grzyby), i co on znalazł w sklepach w Cisnej (pieprz, ziele angielskie, wino wytrawne, listek laurowy, kapusta kiszona, karczek, boczek i kiełbasa, jałowca brak). Kresowiak mieszawszy ową potrawę w saganku dolewał jeszcze piwa
Na szczęście ekipa wiatowa była nad wyraz miła i nie marudzili, tylko żwawo zjedli oblizując się nawet czasem i prosząc o dokładkę
Słońce zaszło, wieczór zamienił się w noc...
Niedziela – luz blues
Rankiem tylko psicy chciało się hasać
Śniadaniowanie, kawkowanie, relaksik na tarasie…
Jeden po drugim ludziska się rozjeżdżali, to i my zebraliśmy się na Jaworzec, bo tam Krutul wyczaił tarninę. Z wielkim poświęceniem Kresowiak łaził po tych kolczastych krzakach z foliową reklamówką, część babska ekologicznie: z lnianą torbą, a cwaniak małżonek upychał swe zbiory po kieszeniach Nazbieraliśmy chyba ze 2 kg. Potem podjechaliśmy na obiad do Dołżycy: dziczyzna. I potem znów gadu gadu w Chacie , tym razem już w kuchni i tak do północy. Idąc spać oznajmiłam, ze wyjeżdżamy najpóźniej o 10-tej ...
Oczywiście, że nie wyruszyliśmy o zaplanowanej godzinie, no czego ja się spodziewałam?
Że jak wystawię toboły obok samochodu o 9,15, to z automatu pojedziemy? Oj naiwna naiwna ; Trzeba się przecież umówić na kolejny raz, całej niedzieli nam nie starczyło na to umawianie, to w godzinę damy radę?
Trasa wiodła przez Słowację. Zatrzymaliśmy się najpierw na zakupy „ po hurtowych cenach”, a potem w miejscowości Nizna Pisana. Po co?
Údolie Smrti- Dolina Śmierci
Czy to jest muzeum? Wg mojego muzealnego doświadczenia: nie. Słowacy podobno mówią, że tak.
Na tamtejszych polach stoi mnóstwo czołgów i innych dział: pozostałości po bitwie, która zaczęła się 25 października 1944r. Radziecka kolumna czołgów wpadła w zasadzkę przygotowaną przez jednostki niemieckie. Do Doliny wjechało 65 radzieckich czołgów, wyjechały zaledwie 2.
Jest tam tez wiata , tablica informacyjna (po słowacku i angielsku) z planem bitwy, parking... I to wszystko przy drodze. Zero biletów, tablic z zakazami czy nakazami , straganów z pamiątkami... Powiem tak: żadne opisy czy galerie, na jakie natknęłam się w sieci, nie przygotowały mnie na to, jak tam jest. To miejsce zrobiło na mnie piorunujące wrażenie.
A w kolejnej wsi: Vyżna Pisana , znów czołgi, ale i ławeczka, taka sobie mała zgrabna
Jeszcze przeszliśmy się piękną dolinką i zobaczyłam świetny szlaban, czemu u nas takich nie montują?
I to było na tyle
Dawno dawno temu, w 2005 roku, trafiłam po raz pierwszy w Bieszczady. To było lato. Wpadłam w zachwyt. Ale pojechać tam kolejny raz udało się dopiero 5 lat później, w październiku. No i ten wyjazd okazał się być jedną wielką przygodą. Chyba jakiś narkotyk został mi wtedy wpompowany, bo od tamtej pory bez jesiennych Bieszczadów dostaję depresji
Jak wiadomo, w górach poznaje się ludzi. Fajnych ludzi. My też poznaliśmy, podobnych do nas bieszczadolubów, i od kilku lat spotykamy się przynajmniej raz w roku, by wspólnie przespacerować się, poplotkować, pobiesiadować... Ale głównym celem jesiennego bieszczadowania jest CHASZCZOWANIE Tzn. plan jest, by wejść na szczyt leżący poza wyznaczonymi szlakami, co z reguły kończy się błądzeniem, brodzeniem i łażeniem po krzakach
CZĘŚĆ GŁÓWNA
Naszą bazą wypadową było znów Krzywe koło Cisnej. Zamelinowaliśmy się w Chacie już w środowy wieczór, reszta Towarzystwa miała przybyć dopiero w piątek, zatem:
Czwartek- Małżonek miał swoje plany, ja swoje. Wysadziłam go więc przy parkingu pod Smerekiem, umówiliśmy się na 16 w Berehach , a sama z Rawką podjechałam zaparkować auto na parking wynaleziony na mapie Sygnatury
https://mapa-turystyczna.pl/#49.16892/22.44919/15
Pewności nie miałam, czy on jest i czy darmowy (bo cała reszta przy obwodnicy bieszczadzkiej, to po 20 zł wołają), ale i owszem, jest. Sporo miejsca i tylko jedno auto-moje! bosko! Ruszyłam sobie wyasfaltowaną stokówką wzdłuż potoku Smerek zachwycając się spokojem i kolorkami, i na dobrą sprawę do końca nie wiedząc, dokąd pójdę Miałam odpalone czeskie mapy i tyle.
Doszedłszy do placu drwali porzuciłam początkowy pomysł pójścia na Riabią, bo zobaczyłam, jak wygląda droga, która miała mnie doprowadzić do Jawornika: rozjeżdżona breja + ogłuszający warkot pił. No to sobie umyśliłam, że dojdę na Okrąglik. Ale kawałek dalej pojawiła się kolejna droga, tym razem sucha, pusta i z biegnącym ludkiem namalowanym na drzewie.
Wg mojej mapki prowadziła na Paportną. No to znów zmieniłam zdanie, co do dzisiejszej wycieczki. No i bardzo przyjemna ta droga się okazała.
Faktycznie dotarłam na Paportną ,
no to i zachciało mi się dalej na Riabią wejść. Z dawnych lat kojarzyło mi się, że to ino myk myk, jakieś 5 minut i już… No, prawie;)
Tam dopiero spotkałam pierwszego człowieka, z którym się zagadałam, no a tu czas leci
Jak zrobiłam w tył zwrot, to dostałam od małżonka sms , że za ok. 1,5 godziny będzie na parkingu! No sił to ja za bardzo nie mam, by biec, więc po prostu zacisnęłam zęby i szybszy marsz , ale przy okazji zacisnęłam też chyba swoje zwoje mózgowe, bo postanowiłam iść na skróty! Olałam totalnie żółty szlak, i początkowo pięknym jarem
doszłam do… owej fatalnej przeoranej drogi zrywkowej !! Tego koszmarnego błota było raptem może 200 m, ale z mojego pomysłu zaoszczędzenia czasu nie zostało kompletnie nic Wręcz chyba dołożyłam … Najgorsze było to , ze bokiem też nie dało się iść, bo zwalone choinki , zjedzona do połowy sarna (!!!!) i kolczaste jeżyny…
Ale dałyśmy radę. Rawka cierpliwie czekała , aż jej pokażę gdzie ma iść. Gdyby zaczęła się szarpać, albo ciągnąć , to pewnie byśmy do tej pory tam siedziały, bo zasięg miałam oczywiście żaden …. Po dojściu do asfaltu byłam taka szczęśliwa, jak bym w totka wygrała zapis trasy przy samochodzie pokazał 17 km.
Piątek-Krutul oznajmił, że dziś w góry nie idzie. Doszedł do wniosku, że przed planowanym sobotnim chaszczowaniem musi odpocząć i zrobić produkt bigosopodobny. Grzybki, które kilka dni wcześniej znaleźliśmy (konkretnie 2 ), już pięknie wyschły, więc zostawiłam go z psicą, a sama stokóweczką elegancko poszłam sobie do Przysłupia, by na tamtejszym placu zrywkowym znów zobaczyć biegnącego ludzika, namalowanego tym razem na osobnej tabliczce wraz z kilometrami. Teraz doczytałam się, ze to organizatorzy Biegu Rzeźnika wyznaczyli wokół Cisnej około 150 km tras, żeby biegacze sobie tez mieli coś od życia. Głównie trasy te przebiegają stokówkami, drogami pozrywkowymi lub rowerowymi, czasem po szlakach pieszych. No to ruszyłam pod górę i na Małym Jaśle spotkałam pierwszych ludzi, tym razem w liczbie 5 sztuk.
Potem do Dużego Jasła było ich coraz więcej, a na zejściu na żółtym szlaku to nawet gość w długim płaszczu, mokasynach i kowbojskim kapeluszu mnie minął W genialnym humorze wróciłam do chaty A tam już naszykowane wszystko do kociołka, bidabigos sobie dochodził, reszta ekipy powoli się zjeżdżała…
Sobota- to TEN dzień
Bus zamówiony na 8,30, ekipa składnie się rozsiadła, kierowca zawołał po 15 zł od łebka (!) i dowiózł nas do sklepu w Kalnicy. Plan w tym roku był bardzo ambitny: wdrapać się na szczyt nazywany różnie w różnych źródłach: Wierch Łacynowy, Wierch lub sam Łacynowy
https://en.mapy.cz/turisticka?x=22.4394 ... 1048088130
https://pzgik.geoportal.gov.pl/prng/Obi ... 832-342734
Wysokość owego szczytu to 926 m n.p.m. Informacji na temat tej górki nigdzie nie ma, więc ile głów, tyle pomysłów, którędy iść Pod sklepem przez jakieś pół godziny trwała debata, którędy i dlaczego akurat tak
Ostatecznie ruszyliśmy na most w Kalnicy, bo jakoś nikt nie wierzył , że na wypał w Jaworcu jest 15 minut drogi pieszo Mijając punkt kasowy przy wejściu do Bieszczadzkiego PN trochę się pośmialiśmy, gdyż iż ponieważ gość, który tam urzęduje, usiłował nam wmówić, że potrzebujemy zezwolenia na wejście do lasu. Nasze tłumaczenie, że nie idziemy do Parku, tylko go bardziej zdenerwowało Zagroził wilkami i niedźwiedziami. Ale my nieustraszenie parliśmy naprzód. Wszak mieliśmy w naszej ekipie po raz pierwszy psa! Na pewno nas obroni
Do pewnego momentu szliśmy sobie nawet dość wygodną leśną drogą. Był zatem czas na kontynuację rozpoczętych wieczorem dnia poprzedniego pogaduszek Ale droga w pewnym momencie po prostu się skończyła. Zresztą zgodnie z przewidywaniami Trzeba było wejść w krzaki!
Główną przeszkodą na tej trasie były wszechobecne jeżyny. Całe hektary kolczastych potworów, które nie miały już owoców, a utrudniały wędrówkę. No bo gdyby owoce były, to co innego. Wtedy kolce jakoś bym przeżyła Najbardziej bałam się o Rawkę- żeby jakiś badziew nie wszedł jej w łapkę. Przeskakiwanie przez powalone drzewa miała już ogarnięte, gorzej z nami ( mam na myśli siebie i Krutula) Skakanie przez płotki w szkole zawsze jakoś omijałam Ale co tam, do szczytu dotarliśmy w komplecie i to się liczy
Po serii zdjęć , które zbiorczo można określić tytułem: jeszcze jedno bo chyba nie dobiegłem/am, nastała konsumpcja trunków, kanapek, czekolad, żuwaczków, patyków i co kto tam chciał Pogoda nas rozpieszczała, więc korzystaliśmy z niej bez pardonu. Ale w końcu jadło i napitki się skończyły, zatem trzeba ruszyć zadki i zejść na dół. Tym razem zgodnie wszyscy podążyli w kierunku wypału na Jaworcu. Wbrew obietnicom wcale nie było łatwo. Znów zwalone drzewa , brak drogi i takie tam atrakcje. Misiowa kupa była
kontemplowana zgodnie przez wszystkich Jeszcze bród na potoku Kobylski
i już prawie autostrada, a zaraz za nią MOP, czyli wypał i parking.
Tam chwila odpoczynku i po debacie, czy idziemy na piwo do bacówki Jaworzec, czy do sklepu w Kalnicy, nastąpił wymarsz do Kalnicy. Tamtejszemu sklepowi można zarzucić jakiś brak w zaopatrzeniu jeśli chodzi o ser czy chleb, ale nie o wybór piwa
https://en.mapy.cz/turisticka?planovani ... B%5D&rut=1
Kierowca busa zamówiony przez kolegę Kresowiaka zjawił się punktualnie, gorzej tym razem było z ogarnięciem grupy. W końcu każdy miał wygodne siedzisko i żal było je opuszczać ) Jednak nie testowaliśmy cierpliwości kierowcy zbyt długo, bo jednak kulturalna z nas ekipa, hihihi
Wysypawszy się pod Chatą, umówiliśmy się na bliżej nieokreśloną godzinę, ale za dnia, bo potem cimno, zimno… Summa summarum kole 16,30 banda zebrała się pod wiatą w komplecie, by skonsumować bidabigos przygotowany przez Krutula z tego, co znalazłam w lesie (2 wcześniej wspomniane grzyby), i co on znalazł w sklepach w Cisnej (pieprz, ziele angielskie, wino wytrawne, listek laurowy, kapusta kiszona, karczek, boczek i kiełbasa, jałowca brak). Kresowiak mieszawszy ową potrawę w saganku dolewał jeszcze piwa
Na szczęście ekipa wiatowa była nad wyraz miła i nie marudzili, tylko żwawo zjedli oblizując się nawet czasem i prosząc o dokładkę
Słońce zaszło, wieczór zamienił się w noc...
Niedziela – luz blues
Rankiem tylko psicy chciało się hasać
Śniadaniowanie, kawkowanie, relaksik na tarasie…
Jeden po drugim ludziska się rozjeżdżali, to i my zebraliśmy się na Jaworzec, bo tam Krutul wyczaił tarninę. Z wielkim poświęceniem Kresowiak łaził po tych kolczastych krzakach z foliową reklamówką, część babska ekologicznie: z lnianą torbą, a cwaniak małżonek upychał swe zbiory po kieszeniach Nazbieraliśmy chyba ze 2 kg. Potem podjechaliśmy na obiad do Dołżycy: dziczyzna. I potem znów gadu gadu w Chacie , tym razem już w kuchni i tak do północy. Idąc spać oznajmiłam, ze wyjeżdżamy najpóźniej o 10-tej ...
Oczywiście, że nie wyruszyliśmy o zaplanowanej godzinie, no czego ja się spodziewałam?
Że jak wystawię toboły obok samochodu o 9,15, to z automatu pojedziemy? Oj naiwna naiwna ; Trzeba się przecież umówić na kolejny raz, całej niedzieli nam nie starczyło na to umawianie, to w godzinę damy radę?
Trasa wiodła przez Słowację. Zatrzymaliśmy się najpierw na zakupy „ po hurtowych cenach”, a potem w miejscowości Nizna Pisana. Po co?
Údolie Smrti- Dolina Śmierci
Czy to jest muzeum? Wg mojego muzealnego doświadczenia: nie. Słowacy podobno mówią, że tak.
Na tamtejszych polach stoi mnóstwo czołgów i innych dział: pozostałości po bitwie, która zaczęła się 25 października 1944r. Radziecka kolumna czołgów wpadła w zasadzkę przygotowaną przez jednostki niemieckie. Do Doliny wjechało 65 radzieckich czołgów, wyjechały zaledwie 2.
Jest tam tez wiata , tablica informacyjna (po słowacku i angielsku) z planem bitwy, parking... I to wszystko przy drodze. Zero biletów, tablic z zakazami czy nakazami , straganów z pamiątkami... Powiem tak: żadne opisy czy galerie, na jakie natknęłam się w sieci, nie przygotowały mnie na to, jak tam jest. To miejsce zrobiło na mnie piorunujące wrażenie.
A w kolejnej wsi: Vyżna Pisana , znów czołgi, ale i ławeczka, taka sobie mała zgrabna
Jeszcze przeszliśmy się piękną dolinką i zobaczyłam świetny szlaban, czemu u nas takich nie montują?
I to było na tyle