Spacerowicze na zimowym szlaku
: 2022-02-01, 15:57
3 stycznia szefowa mi oznajmiła, że muszę wykorzystać ubiegłoroczny urlop. Teraz zaraz. Nie bardzo mi się uśmiechało, bo pogoda mało fajna, ale co tam… I tak w ciągu 2 dni urodził się plan wyjazdu do Rabki Zdr. Nie bez znaczenia było to, że złapaliśmy tam kwaterę psiolubną i niskobudżetową
Zatem w piątek, gdy okazało się, że prognoza pogody nie kłamała obiecując słońce, ruszyliśmy w bój
Najtrudniejszy był ten pierwszy krok: przebić się zakopianką do Nowego Targu . Gdy najgorsze było już za nami, upchnęliśmy samochód pod jakimś wyciągiem , który dopiero był naśnieżany , i w towarzystwie mniej lub bardziej usaneczkowanych rodzinek z dziećmi różnego wzrostu, poczłapaliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Koliby na Łapsowej Polanie. Co prawda początkowo plan był bardziej ambitny, ale ponieważ nasza psica wykazywała rankiem dziwne objawy ( co chwila kładła się na chodniku i nie chciała iść dalej), postanowiliśmy zrobić sobie tylko spacerek i w razie czego wracać szybko do auta. Ale na szczęście okazało się to tylko chyba lenistwem lub niechęcią do dreptania chodnikowego, bo na widok pól, lasu i gór zwierzę wróciło do swej standardowej formy, czyli podskoków i radosnych swawoli Planów jednak już nie zmienialiśmy, bo bardzo nam się tam podobało. Asfalting się niebawem zakończył, by mógł rozpocząć się etap zaśnieżonej leśnej drogi, która w niedalekiej przyszłości zamieniła się w lodową ścieżkę. Po kilku krokach, a właściwie ślizgach, wyciągnęliśmy raczki z plecakowych zakamarków i...No właśnie Trzeba je założyć na butki, a nie trzymać w ręku, Łapiąc dziwne figury jakoś w końcu się ogarnęliśmy z tym sprzętem, i od tego momentu poczuliśmy, co znaczy być obiektem westchnień ! Właściwie nie my, tylko nasze raczki , hihihi
Mianowicie : wcześniej wspomniana rodzinkowa grupa oblukała nas dokładnie, a starszyzna wyjaśniała dzieciom, co to za dziwne łańcuchy mamy na butach , i dlaczego my idziemy, a oni mają problem
Z dumnie uniesionymi zatem głowami poszliśmy dalej , by po niedługiej chwili zachłysnąć się widokami z polany. No po prostu cud miód i słów brak
Przy schronisku całkiem sporo ludzisków, i kilka psiaków. Jak kto miał na czym usiąść, to i plażing uprawiał. My weszliśmy do środka, a tam…. ciemność Potrzebna była dłuższa chwila, by przyzwyczaić wzrok do delikatnego blasku świec zamiast oślepiającego blasku słońca …
Zasiedliśmy przy długim stole, psica zaległa pod stołem , zakupiliśmy dla siebie żurek i tu zdziwienie : nasz kujawski żurek jest kompletnie inny! Żur śląski również różni się smakiem od tego, który nam zaserwowano. Po raz pierwszy poczułam wiórki kiszonej kapusty w żurku. Cóż, co kraj to obyczaj, być może małopolska wersja jest właśnie taka ... W każdym razie w temacie żurku pozostaję lokalną patriotką : najlepszy jest kujawski
Posiliwszy się zupką, a w następnej kolejności rogalikami domowej roboty ( albowiem zostaliśmy poczęstowani tymi smakołykami przez nieletnich fanów naszej psiny, którzy przysiedli obok) , zwolniliśmy miejsce dla innych głodomorów przybyłych do koliby.
Jeszcze przywitać się turystką owieczką, która to stoi sobie wraz ze swym wilkiem cichutko tuz obok.
I wędrujemy dalej niebieskim szlakiem pod górkę, jeszcze śnieżną ścieżką, ale zawczasu pamiętając o raczkach. Tym razem obyło się bez dziwnych wygibasów, bo dokonaliśmy tej koniecznej czynności zanim pojawił się lód Po dotarciu do niebieskiej kropki przerzuciliśmy się na kolor czarny, a potem na zielony, by na kolejnej polanie znów rozdziawić dzioby i się zachwycać panoramą Tatr. Zdecydowanie czas nam się nie dłużył w tym miejscu. Potem było już gorzej: kamulce i błotne koleiny nie powodują u mnie wzrostu tempa marszu, wręcz przeciwnie zaczynało zmierzchać, gdy wielce usatysfakcjonowani dotarliśmy do naszego auta. Rawka bez zbędnej zwłoki zaległa na swoim miejscu i musieliśmy ją budzić po dojechaniu do rabczańskiego lokum.
Sobotę przeznaczyliśmy na włóczęgę samochodową. Wiało okropniście, to co my będziemy się pieszo przemęczać Ale może jednak, może chociaż coś... Na diademowej liście gór jest np. Bukowiński Wierch- najwyższy szczyt Beskidu Orawsko-Podhalańskiego ! Tyle to chyba i my damy radę
Zaparkowaliśmy przy strażakach w miejscowości Bukowina-Osiedle i poszliśmy polną drogą pod górkę. Tu nasz zwierz mógł się w końcu wybiegać. Wokół pola i pola i pola i pusto. Psie szczęście jest bardzo widowiskowe Ważniejsze są patyki i dziury w ziemi, kto by tam się zachwycał panoramami No ja jednak prozaicznie się zachwycam.
Długa ta wycieczka nie była, ale wymroziło i przewiało nas okrutnie. A że na obiad za wcześnie , to umyśliłam sobie kawę i ciasteczko w jakimś ciepłym lokum. Zatem pokonując wąskie i kręte drogi i drożyny (oczywiście nie najkrótszą i najszerszą możliwą drogą, wszak to ja jestem pilotem, a małżonek mój jedynie wykonawcą pilota poleceń ), przez podhalańskie wioski i wioseczki, dotarliśmy do Jabłonki, gdzie w cukierni , co apetycznie się zwie „Orawskie ciacho”, skonsumowaliśmy różne słodkości. Ciąg dalszy samochodowego tournée wiódł już głównymi drogami przede wszystkim dlatego, że łańcuchy na koła zostały w naszym garażu, a ja zostałam obrazowo objaśniona, co może się wydarzyć na oblodzonej, wąskiej i zapomnianej przez drogowców bocznej ścieżynie....
Kościoły w Orawce i Podwilku obejrzeliśmy sobie z zewnątrz, i generalnie nasycaliśmy oczęta po raz pierwszy w życiu orawską okolicą.
Lokalne radio dawało nadzieję na bezwietrzną niedzielę. A Luboń Wielki czeka na mnie od... zawsze No to z pewną taką nieśmiałością rzuciłam mężowi swemu hasło: wchodzimy żółtym, schodzimy niebieskim. Usłyszałam w odpowiedzi: mówisz-masz
Niedzielny poranek faktycznie powitał ciszą za oknem. Po wyjściu na balkon też głowy nie urwało
Czyli plan Perci Borkowskiego realizujemy. Ruszyliśmy polną drogą pomiędzy łąkami przy najbliższym płocie założywszy raczki. Ekwipunek to był obowiązkowy.
Słońce grzało na potęgę, więc zanim weszliśmy w las, ja już zdążyłam zmienić czapkę na chustę , a kurtkę zastąpić polarem : Rawka znów korzystała z braku ludzisków na szlaku i fikała koziołki na polach
Mniej więcej po godzinie marszu , zerknąwszy na mapę, doszłam do wniosku, ze podejrzanie szybko się przemieszczamy... Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że to mógł być łatwiejszy odcinek szlaku, i to , co przed nami, dopiero da nam w kość A dokładnie tak było Zatrzymaliśmy się jeszcze chwilę przy kapliczce poświęconej żołnierzom AK
I już za chwilę przed naszymi oczami ukazało się gołoborze w całej swej pięknej krasie, przyprószone jedynie lekko śniegiem. I dopiero tam spotkaliśmy pierwszych turystów tego dnia. Każdy sobie radził po swojemu Środkiem, albo bardziej z prawej albo bardziej z lewej... To złomowisko luźnych skał i trzeba bardzo uważać, żeby coś nie poleciało spod nóg. Kijki i raczki zaczęły przeszkadzać, trzeba było upchnąć to szybko w plecaku, zachowując jednocześnie jakoś równowagę . Po wdrapaniu się na górę koniecznie trzeba było znaleźć wygodny kamień, by móc napawać się widokami, jaki roztaczają się z tego miejsca. Oczywiście mieliśmy pod słońce, ale to kompletnie mi nie przeszkadzało, co zobaczyłam to moje
Dłuższa kontemplacja przy herbatce z pigwą zakończyła się , pora ruszać dalej. Ja myślałam, ze najtrudniejszy odcinek mamy już za sobą. Ale ciut się pomyliłam. Skończyły się głazy, a zaczęła się pionowa ścieżka. Psiak z napędem na 4 łapy, to miał łatwiej. My wspomagaliśmy się kijkami , a i tak zsuwaliśmy się co chwila. Dobrze, że sporo drzew, było na czym się zatrzymać
Odcinek ten nie jest jakoś strasznie długi, aczkolwiek długo się idzie
A zaraz potem jest już gwar i szum i tłumek. Dołącza bowiem czerwony szlak prowadzący z Glisnego, i wraz z naszym żółtym prowadzi do nieodległego szczytu. A tam jest stacja meteorologiczna. I schronisko. I tarasik widokowy. I wieje jak diabli! Kilka fotek zrobionych na szczycie być musi, choćby po to, by wysłać mms-y i powkurzać znajomych
Ale ponieważ do schroniska nie można wejść z piesełem, a wiejący wciąż wiatr nie zachęcał do pikniku na polanie, w poszukiwania zacisznego miejsca dotarliśmy do lasu. No to już tam zostaliśmy
Początkowo szlak niebieski idzie wraz z zielonym szeroką drogą, mijamy całe mnóstwo ludzi podchodzących pod górę, wyglądających na rozgrzanych, z rozpiętymi kurtkami Jeszcze nie wiedzą, że na szczycie będą owijać się szczelnie czym się da .
Po niedługim czasie szlaki się rozchodzą. My złazimy niebieskim, coraz mniej komfortowym. Na widok oblodzonych kamieni nie czekamy : zakładamy raczki
Pojedyncze ślizgawki za chwilę zamieniają się w szeroką lodową drogę. Biedna Rawka , pomimo pazurków na 4 łapkach, ledwo sobie radziła. A w zasadzie na lodzie nie radziła sobie wcale, wdrapywała się na „pobocze” ścieżki i przeciskała się w krzakach.
Zdecydowanie drogi w dół nie umiem pokonywać szybko. Jestem z gatunku tych, co to szybciej wejdą niż zejdą l: A w ogóle to lubią posiedzieć na ławeczce w ładnym otoczeniu i zjeść kanapki popijając dobrą herbatką No i taka ławeczka w bardzo odpowiednim momencie się nam napatoczyła, jak już żołądek zaczął przyrastać do kręgosłupa Psica dostała swoje przysmaki, my swoje i każdy był znów zadowolony. Po chwili dotarło towarzystwo, z którym podziwialiśmy widoki na gołoborzu, i znów mogliśmy chwilę pogawędzić. Dodatkowo dostałam bonusa w postaci usłyszanej rozmowy córki z tatą: około 12-letnia dziewczynka dosadnie ochrzaniła ojca, któremu papierek wypadł z kieszeni i go od razu nie podniósł Znaczy jest nadzieja dla naszego narodu
Posiliwszy ciało (umysł był posilony już wcześniej;) ) przemieściliśmy się dalej w dół, by po niedługim czasie zdjąć raczki i zacząć tonąć w błocie Skończył się las, słońce rozpuściło zamarznięte koleiny i jechaliśmy (nie można tego nazwać stawianiem kroków) sobie w skupieniu chwilowo bez bieżnika w obuwiu ; Dotarłszy do betonowych płyt można było zacząć tupać , by z butów coś zwalić, ale ubłocone spodnie nie poddały się temu zabiegowi Mi to za bardzo nie przeszkadzało, za to widok generalnie czarnej psicy, która chwilowo stała się po części brązowa, dawał do myślenia: chyba zamiast na pizzę, udamy się do swego lokum, coby doprowadzić się do porządku
I tak tez uczyniliśmy. Po czym zagadaliśmy się z gospodarzem i już nigdzie nie poszliśmy
Nastał poniedziałek: nasz ostatni dzień tutaj. Efektem poprzedniego wieczoru była chęć zobaczenia przełomu rzeki Białki w okolicy Nowej Białej. Ale to może najpierw skoczymy do Niedzicy? Albo wejdziemy na Grandeusa, albo na Żar, a najlepiej na jedno i drugie Wszak to ponoć najlepsze punkty widokowe w tej okolicy. No to zaparkowaliśmy w Dursztynie i poszliśmy sobie na spacerek czerwonym szlakiem na wschód.Oj, jak mi się tam podoba! Taką drogą to ja mogę bez końca
Minąwszy jakieś zabudowania weszliśmy w las, by początkowo łagodnie, a potem coraz bardziej stromo, wspinać się na ów Żar. Znów zaginął w akcji bieżnik z butów Ale jakoś daliśmy radę. Na grzbiecie szlak skręca w prawo. Głowa tez skręca: raz w prawo raz w lewo. Z jednej strony widać Jezioro Czorsztyńskie, z drugiej... czarne chmury A po chwili jest dziura Tzn. jaskinia, zwana Dziurą Mutiego. Ponoć schowane są tam jakieś skarby, ale nasz pies niczego nie wywęszył A po kolejnej chwili jest już szczyt z platformą widokową, stołem , miejscem na ognisko... pora na piknik w tych pięknych okolicznościach przyrody. Słoneczko grzeje, nic nie wiuźda, można się nasycić pustką, ciszą , spokojem... Pięknie jest . Tylko te czarne chmury jakoś szybko się zbliżają. Wolniutko zebraliśmy manatki, i po raz kolejny w dniu dzisiejszym zmieniliśmy plany. Zamiast zejść do Łapsz Niżnych i wracać drogą do Dursztyna, ja sobie z psicą pójdę do Falsztyna, a moja druga połowa w tym czasie dotrze do auta i po nas przyjedzie. Jak postanowili, tak zrobili. Co prawda na polanie Wapienne zostało we mnie zasiane ziarno watpliwości: iść dalej czerwonym i schodzić zgodnie z umową żółtym do Falsztyna, czy też skorzystać z zielonego, który właśnie odkryłam (na mojej wiekowej papierowej mapie tego szlaku nie ma) i schodzić do Frydmana.
Nie doszło do rzutu monetą, bo takowej nie miałam, zostałam jednak przy zaplanowanym żółtym. Potem sobie w brodę plułam, bo przy wejściu do wsi chyba wszystkie psy na nas czekały, a mój zwierz, pomimo tego, że jest bardzo towarzyski, to jednak tak głośnego powitania radośnie nie przyjął...
Wsiadałam do samochodu i pierwsze krople gradośniegu zaczęły spadać na ziemię... Jeszcze jakiś obiad w przydrożnej knajpce i... wchodząc do pokoju przypomniał mi się przełom Białki... Taaa, będzie na kolejny raz
I to koniec pierwszego, przypadkowego, tegorocznego urlopu. Kolejny wyjazd planowany jest na marzec. Oby do wiosny zatem
Zatem w piątek, gdy okazało się, że prognoza pogody nie kłamała obiecując słońce, ruszyliśmy w bój
Najtrudniejszy był ten pierwszy krok: przebić się zakopianką do Nowego Targu . Gdy najgorsze było już za nami, upchnęliśmy samochód pod jakimś wyciągiem , który dopiero był naśnieżany , i w towarzystwie mniej lub bardziej usaneczkowanych rodzinek z dziećmi różnego wzrostu, poczłapaliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Koliby na Łapsowej Polanie. Co prawda początkowo plan był bardziej ambitny, ale ponieważ nasza psica wykazywała rankiem dziwne objawy ( co chwila kładła się na chodniku i nie chciała iść dalej), postanowiliśmy zrobić sobie tylko spacerek i w razie czego wracać szybko do auta. Ale na szczęście okazało się to tylko chyba lenistwem lub niechęcią do dreptania chodnikowego, bo na widok pól, lasu i gór zwierzę wróciło do swej standardowej formy, czyli podskoków i radosnych swawoli Planów jednak już nie zmienialiśmy, bo bardzo nam się tam podobało. Asfalting się niebawem zakończył, by mógł rozpocząć się etap zaśnieżonej leśnej drogi, która w niedalekiej przyszłości zamieniła się w lodową ścieżkę. Po kilku krokach, a właściwie ślizgach, wyciągnęliśmy raczki z plecakowych zakamarków i...No właśnie Trzeba je założyć na butki, a nie trzymać w ręku, Łapiąc dziwne figury jakoś w końcu się ogarnęliśmy z tym sprzętem, i od tego momentu poczuliśmy, co znaczy być obiektem westchnień ! Właściwie nie my, tylko nasze raczki , hihihi
Mianowicie : wcześniej wspomniana rodzinkowa grupa oblukała nas dokładnie, a starszyzna wyjaśniała dzieciom, co to za dziwne łańcuchy mamy na butach , i dlaczego my idziemy, a oni mają problem
Z dumnie uniesionymi zatem głowami poszliśmy dalej , by po niedługiej chwili zachłysnąć się widokami z polany. No po prostu cud miód i słów brak
Przy schronisku całkiem sporo ludzisków, i kilka psiaków. Jak kto miał na czym usiąść, to i plażing uprawiał. My weszliśmy do środka, a tam…. ciemność Potrzebna była dłuższa chwila, by przyzwyczaić wzrok do delikatnego blasku świec zamiast oślepiającego blasku słońca …
Zasiedliśmy przy długim stole, psica zaległa pod stołem , zakupiliśmy dla siebie żurek i tu zdziwienie : nasz kujawski żurek jest kompletnie inny! Żur śląski również różni się smakiem od tego, który nam zaserwowano. Po raz pierwszy poczułam wiórki kiszonej kapusty w żurku. Cóż, co kraj to obyczaj, być może małopolska wersja jest właśnie taka ... W każdym razie w temacie żurku pozostaję lokalną patriotką : najlepszy jest kujawski
Posiliwszy się zupką, a w następnej kolejności rogalikami domowej roboty ( albowiem zostaliśmy poczęstowani tymi smakołykami przez nieletnich fanów naszej psiny, którzy przysiedli obok) , zwolniliśmy miejsce dla innych głodomorów przybyłych do koliby.
Jeszcze przywitać się turystką owieczką, która to stoi sobie wraz ze swym wilkiem cichutko tuz obok.
I wędrujemy dalej niebieskim szlakiem pod górkę, jeszcze śnieżną ścieżką, ale zawczasu pamiętając o raczkach. Tym razem obyło się bez dziwnych wygibasów, bo dokonaliśmy tej koniecznej czynności zanim pojawił się lód Po dotarciu do niebieskiej kropki przerzuciliśmy się na kolor czarny, a potem na zielony, by na kolejnej polanie znów rozdziawić dzioby i się zachwycać panoramą Tatr. Zdecydowanie czas nam się nie dłużył w tym miejscu. Potem było już gorzej: kamulce i błotne koleiny nie powodują u mnie wzrostu tempa marszu, wręcz przeciwnie zaczynało zmierzchać, gdy wielce usatysfakcjonowani dotarliśmy do naszego auta. Rawka bez zbędnej zwłoki zaległa na swoim miejscu i musieliśmy ją budzić po dojechaniu do rabczańskiego lokum.
Sobotę przeznaczyliśmy na włóczęgę samochodową. Wiało okropniście, to co my będziemy się pieszo przemęczać Ale może jednak, może chociaż coś... Na diademowej liście gór jest np. Bukowiński Wierch- najwyższy szczyt Beskidu Orawsko-Podhalańskiego ! Tyle to chyba i my damy radę
Zaparkowaliśmy przy strażakach w miejscowości Bukowina-Osiedle i poszliśmy polną drogą pod górkę. Tu nasz zwierz mógł się w końcu wybiegać. Wokół pola i pola i pola i pusto. Psie szczęście jest bardzo widowiskowe Ważniejsze są patyki i dziury w ziemi, kto by tam się zachwycał panoramami No ja jednak prozaicznie się zachwycam.
Długa ta wycieczka nie była, ale wymroziło i przewiało nas okrutnie. A że na obiad za wcześnie , to umyśliłam sobie kawę i ciasteczko w jakimś ciepłym lokum. Zatem pokonując wąskie i kręte drogi i drożyny (oczywiście nie najkrótszą i najszerszą możliwą drogą, wszak to ja jestem pilotem, a małżonek mój jedynie wykonawcą pilota poleceń ), przez podhalańskie wioski i wioseczki, dotarliśmy do Jabłonki, gdzie w cukierni , co apetycznie się zwie „Orawskie ciacho”, skonsumowaliśmy różne słodkości. Ciąg dalszy samochodowego tournée wiódł już głównymi drogami przede wszystkim dlatego, że łańcuchy na koła zostały w naszym garażu, a ja zostałam obrazowo objaśniona, co może się wydarzyć na oblodzonej, wąskiej i zapomnianej przez drogowców bocznej ścieżynie....
Kościoły w Orawce i Podwilku obejrzeliśmy sobie z zewnątrz, i generalnie nasycaliśmy oczęta po raz pierwszy w życiu orawską okolicą.
Lokalne radio dawało nadzieję na bezwietrzną niedzielę. A Luboń Wielki czeka na mnie od... zawsze No to z pewną taką nieśmiałością rzuciłam mężowi swemu hasło: wchodzimy żółtym, schodzimy niebieskim. Usłyszałam w odpowiedzi: mówisz-masz
Niedzielny poranek faktycznie powitał ciszą za oknem. Po wyjściu na balkon też głowy nie urwało
Czyli plan Perci Borkowskiego realizujemy. Ruszyliśmy polną drogą pomiędzy łąkami przy najbliższym płocie założywszy raczki. Ekwipunek to był obowiązkowy.
Słońce grzało na potęgę, więc zanim weszliśmy w las, ja już zdążyłam zmienić czapkę na chustę , a kurtkę zastąpić polarem : Rawka znów korzystała z braku ludzisków na szlaku i fikała koziołki na polach
Mniej więcej po godzinie marszu , zerknąwszy na mapę, doszłam do wniosku, ze podejrzanie szybko się przemieszczamy... Oczywiście nie przyszło mi do głowy, że to mógł być łatwiejszy odcinek szlaku, i to , co przed nami, dopiero da nam w kość A dokładnie tak było Zatrzymaliśmy się jeszcze chwilę przy kapliczce poświęconej żołnierzom AK
I już za chwilę przed naszymi oczami ukazało się gołoborze w całej swej pięknej krasie, przyprószone jedynie lekko śniegiem. I dopiero tam spotkaliśmy pierwszych turystów tego dnia. Każdy sobie radził po swojemu Środkiem, albo bardziej z prawej albo bardziej z lewej... To złomowisko luźnych skał i trzeba bardzo uważać, żeby coś nie poleciało spod nóg. Kijki i raczki zaczęły przeszkadzać, trzeba było upchnąć to szybko w plecaku, zachowując jednocześnie jakoś równowagę . Po wdrapaniu się na górę koniecznie trzeba było znaleźć wygodny kamień, by móc napawać się widokami, jaki roztaczają się z tego miejsca. Oczywiście mieliśmy pod słońce, ale to kompletnie mi nie przeszkadzało, co zobaczyłam to moje
Dłuższa kontemplacja przy herbatce z pigwą zakończyła się , pora ruszać dalej. Ja myślałam, ze najtrudniejszy odcinek mamy już za sobą. Ale ciut się pomyliłam. Skończyły się głazy, a zaczęła się pionowa ścieżka. Psiak z napędem na 4 łapy, to miał łatwiej. My wspomagaliśmy się kijkami , a i tak zsuwaliśmy się co chwila. Dobrze, że sporo drzew, było na czym się zatrzymać
Odcinek ten nie jest jakoś strasznie długi, aczkolwiek długo się idzie
A zaraz potem jest już gwar i szum i tłumek. Dołącza bowiem czerwony szlak prowadzący z Glisnego, i wraz z naszym żółtym prowadzi do nieodległego szczytu. A tam jest stacja meteorologiczna. I schronisko. I tarasik widokowy. I wieje jak diabli! Kilka fotek zrobionych na szczycie być musi, choćby po to, by wysłać mms-y i powkurzać znajomych
Ale ponieważ do schroniska nie można wejść z piesełem, a wiejący wciąż wiatr nie zachęcał do pikniku na polanie, w poszukiwania zacisznego miejsca dotarliśmy do lasu. No to już tam zostaliśmy
Początkowo szlak niebieski idzie wraz z zielonym szeroką drogą, mijamy całe mnóstwo ludzi podchodzących pod górę, wyglądających na rozgrzanych, z rozpiętymi kurtkami Jeszcze nie wiedzą, że na szczycie będą owijać się szczelnie czym się da .
Po niedługim czasie szlaki się rozchodzą. My złazimy niebieskim, coraz mniej komfortowym. Na widok oblodzonych kamieni nie czekamy : zakładamy raczki
Pojedyncze ślizgawki za chwilę zamieniają się w szeroką lodową drogę. Biedna Rawka , pomimo pazurków na 4 łapkach, ledwo sobie radziła. A w zasadzie na lodzie nie radziła sobie wcale, wdrapywała się na „pobocze” ścieżki i przeciskała się w krzakach.
Zdecydowanie drogi w dół nie umiem pokonywać szybko. Jestem z gatunku tych, co to szybciej wejdą niż zejdą l: A w ogóle to lubią posiedzieć na ławeczce w ładnym otoczeniu i zjeść kanapki popijając dobrą herbatką No i taka ławeczka w bardzo odpowiednim momencie się nam napatoczyła, jak już żołądek zaczął przyrastać do kręgosłupa Psica dostała swoje przysmaki, my swoje i każdy był znów zadowolony. Po chwili dotarło towarzystwo, z którym podziwialiśmy widoki na gołoborzu, i znów mogliśmy chwilę pogawędzić. Dodatkowo dostałam bonusa w postaci usłyszanej rozmowy córki z tatą: około 12-letnia dziewczynka dosadnie ochrzaniła ojca, któremu papierek wypadł z kieszeni i go od razu nie podniósł Znaczy jest nadzieja dla naszego narodu
Posiliwszy ciało (umysł był posilony już wcześniej;) ) przemieściliśmy się dalej w dół, by po niedługim czasie zdjąć raczki i zacząć tonąć w błocie Skończył się las, słońce rozpuściło zamarznięte koleiny i jechaliśmy (nie można tego nazwać stawianiem kroków) sobie w skupieniu chwilowo bez bieżnika w obuwiu ; Dotarłszy do betonowych płyt można było zacząć tupać , by z butów coś zwalić, ale ubłocone spodnie nie poddały się temu zabiegowi Mi to za bardzo nie przeszkadzało, za to widok generalnie czarnej psicy, która chwilowo stała się po części brązowa, dawał do myślenia: chyba zamiast na pizzę, udamy się do swego lokum, coby doprowadzić się do porządku
I tak tez uczyniliśmy. Po czym zagadaliśmy się z gospodarzem i już nigdzie nie poszliśmy
Nastał poniedziałek: nasz ostatni dzień tutaj. Efektem poprzedniego wieczoru była chęć zobaczenia przełomu rzeki Białki w okolicy Nowej Białej. Ale to może najpierw skoczymy do Niedzicy? Albo wejdziemy na Grandeusa, albo na Żar, a najlepiej na jedno i drugie Wszak to ponoć najlepsze punkty widokowe w tej okolicy. No to zaparkowaliśmy w Dursztynie i poszliśmy sobie na spacerek czerwonym szlakiem na wschód.Oj, jak mi się tam podoba! Taką drogą to ja mogę bez końca
Minąwszy jakieś zabudowania weszliśmy w las, by początkowo łagodnie, a potem coraz bardziej stromo, wspinać się na ów Żar. Znów zaginął w akcji bieżnik z butów Ale jakoś daliśmy radę. Na grzbiecie szlak skręca w prawo. Głowa tez skręca: raz w prawo raz w lewo. Z jednej strony widać Jezioro Czorsztyńskie, z drugiej... czarne chmury A po chwili jest dziura Tzn. jaskinia, zwana Dziurą Mutiego. Ponoć schowane są tam jakieś skarby, ale nasz pies niczego nie wywęszył A po kolejnej chwili jest już szczyt z platformą widokową, stołem , miejscem na ognisko... pora na piknik w tych pięknych okolicznościach przyrody. Słoneczko grzeje, nic nie wiuźda, można się nasycić pustką, ciszą , spokojem... Pięknie jest . Tylko te czarne chmury jakoś szybko się zbliżają. Wolniutko zebraliśmy manatki, i po raz kolejny w dniu dzisiejszym zmieniliśmy plany. Zamiast zejść do Łapsz Niżnych i wracać drogą do Dursztyna, ja sobie z psicą pójdę do Falsztyna, a moja druga połowa w tym czasie dotrze do auta i po nas przyjedzie. Jak postanowili, tak zrobili. Co prawda na polanie Wapienne zostało we mnie zasiane ziarno watpliwości: iść dalej czerwonym i schodzić zgodnie z umową żółtym do Falsztyna, czy też skorzystać z zielonego, który właśnie odkryłam (na mojej wiekowej papierowej mapie tego szlaku nie ma) i schodzić do Frydmana.
Nie doszło do rzutu monetą, bo takowej nie miałam, zostałam jednak przy zaplanowanym żółtym. Potem sobie w brodę plułam, bo przy wejściu do wsi chyba wszystkie psy na nas czekały, a mój zwierz, pomimo tego, że jest bardzo towarzyski, to jednak tak głośnego powitania radośnie nie przyjął...
Wsiadałam do samochodu i pierwsze krople gradośniegu zaczęły spadać na ziemię... Jeszcze jakiś obiad w przydrożnej knajpce i... wchodząc do pokoju przypomniał mi się przełom Białki... Taaa, będzie na kolejny raz
I to koniec pierwszego, przypadkowego, tegorocznego urlopu. Kolejny wyjazd planowany jest na marzec. Oby do wiosny zatem