Krótki spacer po Beskidzie Ostrym.
: 2021-12-03, 23:49
W końcu, po miesiącu siedzenia w domu, po chorobie, wróciłem do pracy, by po kilku dniach wykorzystać ostatnie dni urlopu. Pierwszy dzień wykorzystuje na ogarnięcie spraw, które z powodu uziemienia, trzeba było poprzesuwać na zaś, zresztą cały tydzień taki jest - po/przed pracą odrabiam zaległości. W pracy ogarnianie działu, potem dentysta po pracy, wymiana kół w aucie...itd.
Na szczęście w piątek postanawiam trochę rozprostować nogi, choć przy okazji załatwiania jednej sprawy. Odprowadzam dziecko do szkoły i ruszam w kierunku gór.
Miałem polatać dronem, jednak najpierw spora ilość żelastwa zakłócała sygnał, więc po chwili się przeniosłem w inne miejsce...gdzie zgubiłem drążki do kontrolera. Jeden po chwili odnalazłem w trawie, a drugiego niestety nie. Wściekły na siebie, ruszam ku kolejnemu celowi, tym razem w jedno miejsce, z listy miejsc do 'odhaczenia' . Podjeżdżam i tu zaś atakuje mnie, oczywiście obszczekując piesoszczur . Do plecaka doczepiam statyw i ruszam. Mijam kilka domostw i czas na zejście w las.
W aucie zmieniłem kurtkę, puchówkę wrzucając do plecaka, ale oczywiście zapomniałem wyjąć rękawiczek. Teraz leniowi nie chcę się zdejmować plecaka, by je wyjąć, więc niech marznie. Idę w cieniu rzucanym przez północne szczyty Beskidu Małego - odczuwalna temperatura na pewno jest sporo na minusie. Jednak szybko zaczyna mi być ciepło...no bo przecież, może to małe góry, niewysokie, ale strome!
Żeby było śmieszniej, ja wbijam na grzbiet na krechę, by potem z niego...zejść, gdy mapa pokazuje, że ścieżka trawersuje go od północy. No cóż, przynajmniej jest mi teraz gorąco , mimo, że póki co las tonie w chłodnym cieniu:
Z tej ścieżki z prawej właśnie zlałem
Zaczynam schodzić, by po chwili zobaczyć, że słońce jednak tu zagląda, zza grani:
Odbijam znów pod górę. Mapa pokazuje jakiś mur, skarpę (?), więc idę, ciekaw cóż to będzie. Po mojej prawej stronie, coraz głębiej w jarze płynie strumień, będący niejako właśnie tym moim dzisiejszym celem. Docieram, do miejsce, gdzie powinien być mur skalny. Czy to on:
No bez jaj . To może chodzi o to, że potok płynie kilkanaście metrów poniżej drogi, a zbocza prawie pionowo opadają:
Tak, chyba, to właśnie o to chodzi. Przy okazji, znów wchodzę w strefę mroku - a jest dopiero niecała godzina po dwunastej, oczywiście w południe .
Teraz tylko dotrzeć do strumienia i można rozpocząć poszukiwania mojego celu. Jestem, droga zakręca i wspina się dalej, a z góry spływa potok, którym ja teraz pójdę:
Przyszedłem z prawej.
Z opisów wyczytałem, że trzeba się sporo namęczyć, aby dotrzeć do celu. Gotowy na prawdziwe chaszczowanie, ruszam w dzicz:
Dochodzę do widocznego na zdjęciu wyżej zakrętu i...widzę go. Wodospad pod Złotą Górką:
Rozstawiam statyw i z różnych miejsc robię kilka zdjęć. Oczywiście zakładam filtr szary, niestety, wody jest niewiele, więc efektu WOW nie ma.
Podczas opisywania tego spaceru, wiem już, że pominąłem jeszcze jeden większy uskok, więc przynajmniej będzie warto tu wrócić, jak wody będzie więcej.
Oczywiście też zamierzam zabrać tu moje dziewczyny, by pokazać im kolejny wodospad Beskidu Małego:
Sam wodospad robi fajne wrażenie, woda spada po skalnych schodach. Wysokość to ok 3 metrów.
Niżej, w mijanym jarze też widziałem kilka kaskad, choć sporo mniejszych.
Robię i sobie zdjęcie, zapominając, że migawka ustawiona jest na 25 sekund, stąd moja nieco rozmazana twarz :
No dobra, to czas wracać. Zbieram bambetle, dwa razy sprawdzając czy wszystko mam. Kolejnej zguby mi teraz nie potrzeba...i ruszam...w górę. A tak, postanowiłem wejść wyżej i dopiero potem zejść do auta. Za progiem wodospadu, widać kolejne mniejsze kaskady:
Potok spływa tu po omszałych kamieniach. Idzie się dość dobrze, nie ma roślinności, więc nie trzeba się przedzierać, czasem tylko noga wpadnie w liściach w dziurę, albo leżące gałęzie pod moim ciężarem pękną. A za zakrętem czai się Ent:
Z kolegą:
Idąc coraz wyżej, robi się coraz bardziej ponuro. I dziko. Strumień, wije się coraz ciaśniej, a brzegi wąwozu robią się coraz bardziej strome:
Gdy już jestem blisko stokówki, którą zamierzam ruszyć, porzuciwszy ten potok, robi się najbardziej ponuro:
Dolina potoku, wbija się mocno między dwa grzbiety, jeden opadający od Złotej Górki, a drugi od Porębskiego Gronia, co razem z porą roku; początkiem grudnia, czyli ze słońcem nisko wędrującym nad horyzontem, powoduje, poprzez cień, efekt mroczności. Wniosek? Trzeba będzie wrócić tu, gdy słońce będzie stało wysoko na niebie. Stokówką ruszam jeszcze w górę, skąd mogę obserwować, jak mocno potok wbija się między grzbiety:
Tam, dołem się wspinałem...
Mijam rozwidlenie się stokówek, gdybym odbił na południe, po chwili bym dotarł do szczytu ZG. Ja jednak rozpoczynam schodzenie, do miejsca, na które się na początku wdrapałem (by po chwili zejść).
Mijam kolejnego piechura, który mnie obserwuje:
resztki śniegu:
i powoli schodząc, patrzę przez prześwity między gałęziami, próbując dostrzec coś z widoków. Na nie, póki co nie ma co liczyć. I o ile z prawej, w dole widać tylko mrok:
to po lewej, można jakieś ciekawsze szczegóły wypatrzeć:
Jakiś mały widok się czasem trafi, choć czy widok komina to jest coś, za czym tęsknie? No nie. Więc pokażę zdjęcie z małą przeszkadzajką, którą wykorzystałem, do zrobienia moich ulubionych bąbli:
Zanim wejdę w cień, zanim zejdę w dolinę, oglądam się ostatni raz za siebie, aby jeszcze złapać trochę słońca:
A poniżej, wychodząc z lasu, mogę poobserwować trochę widoków na północ, słońce już tak mocno nie świeci, więc i widoczność się poprawiła.
Widać na horyzoncie Elektrownie Jaworzno III, oraz bliżej, pofałdowane Podgórze Wilamowickie:
Tychy:
Kęty, a za nimi sanktuarium w Wilamowicach:
W końcu docieram do auta.
Obok, w głębokim (a jakże), jarze płynie potok, za widoczną, na zdjęciu po lewej, wiacie przystankowej. Po przeciwnej stronie, ławeczka, krzesła, a w potoku...leżą śmieci. Nigdy mnie nie przestanie dziwić, jaki chlew, śmietnik robią mieszkańcy, takich pięknych terenów...
Ruszam, mijając starsze domy, następnie kolejne nowoczesne klocki. Jedno co mogę przyznać, to widoki mają ładne:
Ruszam, ale jeszcze nie do domu. Wracam na miejsce, gdzie zgubiłem ten cholerny drążek. Szukam kilka minut, wyrywam trawę, odgarniam i poza ubłoceniem butów, nie ma efektów. Zły jak nie wiem co, ruszam już do domu. Po chwili jednak się zatrzymuje, bo widzę stado saren (zdjęcie nieostre - nie będzie go). Gdy dojeżdżam za Gadziniec (świetna nazwa), to się zatrzymuję przed skrzyżowaniem i robię zdjęcia widoków na góry:
Ale, co to za biały garb, z prawej wystaje za Beskidu Małego?
Toż to Babia Góra!
Słońce wisi już nad horyzontem, a ja mam plan, aby z jednego miejsca po drodze, zrobić jeszcze parę zdjęć, właśnie w porze zachodu, więc robię jeszcze jedno zdjęcie i ruszam...
...nie daleko, bo na łąkach obok drogi, widzę trzy białe plamy. Więc wysiadam i robię kilka zdjęć, zanim sarny obserwując mnie, nie zdecydują się na ucieczkę:
Teraz już wsiadam i postanawiam nie zatrzymywać się już po drodze, a jest kilka miejsc, gdzie walczę ze sobą; mijam trzy drewniane kościoły, mijam pofałdowane pola, które w tym oświetleniu...no dobra. Nie czas dziś na marudzenie. Dojeżdżam. Wysiadam, chyba idealnie o czasie i robię kilka zdjęć. Popatrzcie na Beskid Mały, panorama spod Smutnej Góry, czyli wzniesienia w Chełmie Śląskim:
Dopiero przy wywoływaniu zdjęcia, zauważyłem jego:
Widzicie za lewym kominem? To Lodowy Szczyt - ok 123 km.
Babia Góra, nakrywająca Beskid Mały białą czapą.
Góra Żar z lewej, po środku widać przełom Soły.
Skrzyczne z Magurą - Beskid Śląski.
Bliżej zaś widać w świetle zachodzącego słońca, kościół w Chełmie Śląskim:
Tychy:
I jakąś kaplice? Kościół?
Aaa. No tak. Zachód. No jest i zachodzące słońce:
Tradycyjnie, spacer, w sumie w celu uchwycenia wodospadu, zaowocował masą zdjęć. Bo samego spaceru było ok 4 kilometrów, choć prawie 270 metrów przewyższeń mi zegarek pokazał...
Ale w końcu się ruszyłem z czterech ścian, z czego jestem niesamowicie zadowolony, co widać po ilości zdjęć
Na szczęście w piątek postanawiam trochę rozprostować nogi, choć przy okazji załatwiania jednej sprawy. Odprowadzam dziecko do szkoły i ruszam w kierunku gór.
Miałem polatać dronem, jednak najpierw spora ilość żelastwa zakłócała sygnał, więc po chwili się przeniosłem w inne miejsce...gdzie zgubiłem drążki do kontrolera. Jeden po chwili odnalazłem w trawie, a drugiego niestety nie. Wściekły na siebie, ruszam ku kolejnemu celowi, tym razem w jedno miejsce, z listy miejsc do 'odhaczenia' . Podjeżdżam i tu zaś atakuje mnie, oczywiście obszczekując piesoszczur . Do plecaka doczepiam statyw i ruszam. Mijam kilka domostw i czas na zejście w las.
W aucie zmieniłem kurtkę, puchówkę wrzucając do plecaka, ale oczywiście zapomniałem wyjąć rękawiczek. Teraz leniowi nie chcę się zdejmować plecaka, by je wyjąć, więc niech marznie. Idę w cieniu rzucanym przez północne szczyty Beskidu Małego - odczuwalna temperatura na pewno jest sporo na minusie. Jednak szybko zaczyna mi być ciepło...no bo przecież, może to małe góry, niewysokie, ale strome!
Żeby było śmieszniej, ja wbijam na grzbiet na krechę, by potem z niego...zejść, gdy mapa pokazuje, że ścieżka trawersuje go od północy. No cóż, przynajmniej jest mi teraz gorąco , mimo, że póki co las tonie w chłodnym cieniu:
Z tej ścieżki z prawej właśnie zlałem
Zaczynam schodzić, by po chwili zobaczyć, że słońce jednak tu zagląda, zza grani:
Odbijam znów pod górę. Mapa pokazuje jakiś mur, skarpę (?), więc idę, ciekaw cóż to będzie. Po mojej prawej stronie, coraz głębiej w jarze płynie strumień, będący niejako właśnie tym moim dzisiejszym celem. Docieram, do miejsce, gdzie powinien być mur skalny. Czy to on:
No bez jaj . To może chodzi o to, że potok płynie kilkanaście metrów poniżej drogi, a zbocza prawie pionowo opadają:
Tak, chyba, to właśnie o to chodzi. Przy okazji, znów wchodzę w strefę mroku - a jest dopiero niecała godzina po dwunastej, oczywiście w południe .
Teraz tylko dotrzeć do strumienia i można rozpocząć poszukiwania mojego celu. Jestem, droga zakręca i wspina się dalej, a z góry spływa potok, którym ja teraz pójdę:
Przyszedłem z prawej.
Z opisów wyczytałem, że trzeba się sporo namęczyć, aby dotrzeć do celu. Gotowy na prawdziwe chaszczowanie, ruszam w dzicz:
Dochodzę do widocznego na zdjęciu wyżej zakrętu i...widzę go. Wodospad pod Złotą Górką:
Rozstawiam statyw i z różnych miejsc robię kilka zdjęć. Oczywiście zakładam filtr szary, niestety, wody jest niewiele, więc efektu WOW nie ma.
Podczas opisywania tego spaceru, wiem już, że pominąłem jeszcze jeden większy uskok, więc przynajmniej będzie warto tu wrócić, jak wody będzie więcej.
Oczywiście też zamierzam zabrać tu moje dziewczyny, by pokazać im kolejny wodospad Beskidu Małego:
Sam wodospad robi fajne wrażenie, woda spada po skalnych schodach. Wysokość to ok 3 metrów.
Niżej, w mijanym jarze też widziałem kilka kaskad, choć sporo mniejszych.
Robię i sobie zdjęcie, zapominając, że migawka ustawiona jest na 25 sekund, stąd moja nieco rozmazana twarz :
No dobra, to czas wracać. Zbieram bambetle, dwa razy sprawdzając czy wszystko mam. Kolejnej zguby mi teraz nie potrzeba...i ruszam...w górę. A tak, postanowiłem wejść wyżej i dopiero potem zejść do auta. Za progiem wodospadu, widać kolejne mniejsze kaskady:
Potok spływa tu po omszałych kamieniach. Idzie się dość dobrze, nie ma roślinności, więc nie trzeba się przedzierać, czasem tylko noga wpadnie w liściach w dziurę, albo leżące gałęzie pod moim ciężarem pękną. A za zakrętem czai się Ent:
Z kolegą:
Idąc coraz wyżej, robi się coraz bardziej ponuro. I dziko. Strumień, wije się coraz ciaśniej, a brzegi wąwozu robią się coraz bardziej strome:
Gdy już jestem blisko stokówki, którą zamierzam ruszyć, porzuciwszy ten potok, robi się najbardziej ponuro:
Dolina potoku, wbija się mocno między dwa grzbiety, jeden opadający od Złotej Górki, a drugi od Porębskiego Gronia, co razem z porą roku; początkiem grudnia, czyli ze słońcem nisko wędrującym nad horyzontem, powoduje, poprzez cień, efekt mroczności. Wniosek? Trzeba będzie wrócić tu, gdy słońce będzie stało wysoko na niebie. Stokówką ruszam jeszcze w górę, skąd mogę obserwować, jak mocno potok wbija się między grzbiety:
Tam, dołem się wspinałem...
Mijam rozwidlenie się stokówek, gdybym odbił na południe, po chwili bym dotarł do szczytu ZG. Ja jednak rozpoczynam schodzenie, do miejsca, na które się na początku wdrapałem (by po chwili zejść).
Mijam kolejnego piechura, który mnie obserwuje:
resztki śniegu:
i powoli schodząc, patrzę przez prześwity między gałęziami, próbując dostrzec coś z widoków. Na nie, póki co nie ma co liczyć. I o ile z prawej, w dole widać tylko mrok:
to po lewej, można jakieś ciekawsze szczegóły wypatrzeć:
Jakiś mały widok się czasem trafi, choć czy widok komina to jest coś, za czym tęsknie? No nie. Więc pokażę zdjęcie z małą przeszkadzajką, którą wykorzystałem, do zrobienia moich ulubionych bąbli:
Zanim wejdę w cień, zanim zejdę w dolinę, oglądam się ostatni raz za siebie, aby jeszcze złapać trochę słońca:
A poniżej, wychodząc z lasu, mogę poobserwować trochę widoków na północ, słońce już tak mocno nie świeci, więc i widoczność się poprawiła.
Widać na horyzoncie Elektrownie Jaworzno III, oraz bliżej, pofałdowane Podgórze Wilamowickie:
Tychy:
Kęty, a za nimi sanktuarium w Wilamowicach:
W końcu docieram do auta.
Obok, w głębokim (a jakże), jarze płynie potok, za widoczną, na zdjęciu po lewej, wiacie przystankowej. Po przeciwnej stronie, ławeczka, krzesła, a w potoku...leżą śmieci. Nigdy mnie nie przestanie dziwić, jaki chlew, śmietnik robią mieszkańcy, takich pięknych terenów...
Ruszam, mijając starsze domy, następnie kolejne nowoczesne klocki. Jedno co mogę przyznać, to widoki mają ładne:
Ruszam, ale jeszcze nie do domu. Wracam na miejsce, gdzie zgubiłem ten cholerny drążek. Szukam kilka minut, wyrywam trawę, odgarniam i poza ubłoceniem butów, nie ma efektów. Zły jak nie wiem co, ruszam już do domu. Po chwili jednak się zatrzymuje, bo widzę stado saren (zdjęcie nieostre - nie będzie go). Gdy dojeżdżam za Gadziniec (świetna nazwa), to się zatrzymuję przed skrzyżowaniem i robię zdjęcia widoków na góry:
Ale, co to za biały garb, z prawej wystaje za Beskidu Małego?
Toż to Babia Góra!
Słońce wisi już nad horyzontem, a ja mam plan, aby z jednego miejsca po drodze, zrobić jeszcze parę zdjęć, właśnie w porze zachodu, więc robię jeszcze jedno zdjęcie i ruszam...
...nie daleko, bo na łąkach obok drogi, widzę trzy białe plamy. Więc wysiadam i robię kilka zdjęć, zanim sarny obserwując mnie, nie zdecydują się na ucieczkę:
Teraz już wsiadam i postanawiam nie zatrzymywać się już po drodze, a jest kilka miejsc, gdzie walczę ze sobą; mijam trzy drewniane kościoły, mijam pofałdowane pola, które w tym oświetleniu...no dobra. Nie czas dziś na marudzenie. Dojeżdżam. Wysiadam, chyba idealnie o czasie i robię kilka zdjęć. Popatrzcie na Beskid Mały, panorama spod Smutnej Góry, czyli wzniesienia w Chełmie Śląskim:
Dopiero przy wywoływaniu zdjęcia, zauważyłem jego:
Widzicie za lewym kominem? To Lodowy Szczyt - ok 123 km.
Babia Góra, nakrywająca Beskid Mały białą czapą.
Góra Żar z lewej, po środku widać przełom Soły.
Skrzyczne z Magurą - Beskid Śląski.
Bliżej zaś widać w świetle zachodzącego słońca, kościół w Chełmie Śląskim:
Tychy:
I jakąś kaplice? Kościół?
Aaa. No tak. Zachód. No jest i zachodzące słońce:
Tradycyjnie, spacer, w sumie w celu uchwycenia wodospadu, zaowocował masą zdjęć. Bo samego spaceru było ok 4 kilometrów, choć prawie 270 metrów przewyższeń mi zegarek pokazał...
Ale w końcu się ruszyłem z czterech ścian, z czego jestem niesamowicie zadowolony, co widać po ilości zdjęć